piątek, 30 września 2016

Fantastyczne spotkanie (?) z Fantastyczną Czwórką!

Witajcie, kochani!:)

Tym razem pod moją lupę zawędrował pierwszy film o przygodach Fantastycznej Czwórki od 20th Century Fox, która również nieco dłużej tutaj na Vombelce zawita:).



Reżyseria ; Tim Story
Scenariusz ; Michael France, Mark Frost
Premiera ;  19.08.2005 (Polska)
Produkcja ; Niemcy, USA
W rolach głównych ; Ioan Gruffudd, Michael Chiklis, Chris Evans, Jessica Alba, Julian McMahon
W pozostałych rolach ; Kerry Washington, Hamish Linklater


Naukowiec Reed Richards (Ioan Gruffudd) oraz jego przyjaciel Ben Grimm (Michael Chiklis) udają się do starego znajomego ze studiów Reeda, Victora von Dooma (Julian McMahon), niezwykle bogatego biznesmena, by zaproponować mu pewien układ i poprosić o parę ''zabawek''. Chodzi o kosmiczną ekspedycję naukową, której celem jest rozszyfrowanie kodu genetycznego człowieka i poprzez zdobytą wtedy wiedzę wykorzystać ją później dla dobra całego rodzaju ludzkiego tj. leczenie chorób.

Z realizacją nie ma problemu. Próżny i zadufany w sobie Victor z łaską udzielą Reedowi pomocy, dołącza do ekspedycji wraz z dwojgiem naszych bohaterów, tak samo była dziewczyna Reeda, Sue Storm (Jessica Alba) oraz jej szalony brat Johnny (Chris Evans). Z początku wszystko idzie po myśli naszego czujnego i ambitnego naukowca, lecz wkrótce cała ekipa znajduje się w zasięgu groźnej chmury kosmicznej. Wszyscy zostają napromieniowani.

Susan staje się Niewidzialną Kobietą, Johnny Ludzką Pochodnią, Reed Misterem Fantasticem, który umie rozciągnąć każdą część ciała niczym gumę oraz Ben staje się kamiennym Stworem. Najbardziej cierpi ten ostatni, który przez swój wygląd traci ukochaną narzeczoną, Debby. Reed i Sue natomiast ponownie zbliżają się do siebie i poznają się jakby na nowo. Z kolei Johnny nie stroni od panienek, ostrej jazdy, adrenaliny i wolności. Jako jedyny cieszy się ze swoich mocy! Cały świat podziwia Fantastyczną Czwórkę i jej wyczyny, podczas gdy Reed robi wszystko by znaleźć lekarstwo na ich ''przypadłość''...

Dziwić może fakt, że nie zorientowali się, że Doom też był na tym samym statku i mimo, że oddzielił kabiny, promieniowanie dotarło także do niego. Jako, że Victor stracił już okazję do zdobycia dziewczyny, interesy podupadają, a firma traci zyski, staje się okrutnym Doktorem Doomem (władającym prądem), który chce się zemścić na tych, którzy doprowadzili go do ruiny...w jego mniemaniu to Fantastyczna Czwórka oczywiście...jego motywy działań są dla mnie bzdurne, ale trzeba przyznać, że jest inteligentny i zna się na ludzkich słabościach. Operuje ludźmi jak marionetkami i dostosowuje ich do swoich potrzeb (moment, gdy mówi Benowi, że maszyna uzdrawiająca jest gotowa, gdy skłóca ze sobą dwójkę przyjaciół). Sam jednak jest typowym villainem, który mści się, bo uważa, że tak jest najlepiej...

Sami główni bohaterowie są nawet ciekawi. Duet Ben-Johnny bezcenny, motyw miłosny też niczego sobie. Zostanie nawet bardziej rozwinięty w następnej części. Film jest nawet zabawny, są fragmenty, w których naprawdę nieźle się śmiałam^^! Czytałam wiele opinii o tym filmie, jedne są pozytywne, drugie negatywne...zdziwiło mnie, gdy przeczytałam, że film ''F4'' zajął 3. miejsce w 2005r. za najgorszy film! Zdziwiło, bo wcale się z tym nie zgadzam! Efekty specjalne są w porządku, scena na moście super, główni bohaterowie ciekawi, muzyka bardzo fajna, nawet występ Stana Lee dłuższy niż inne! Fakt, finałowa walka raczej średnia, ale mimo wszystko bawiłam się świetnie! Zwłaszcza, że kolejny raz powracam do ulubionego filmu z dzieciństwa. Dubbing wkurzał mnie niemiłosiernie, bo nie mogłam niestety znaleźć wersji z napisami czy nawet z lektorem, ale to mogę przełknąć;).

Podsumowując, wbrew większej ilości negatywnych głosów, ja ten film kupuję i oceniam go na 8/10:).


piątek, 23 września 2016

Pierwsze starcie z zielonym potworem!

Witajcie, kochani:).

Przyszedł czas najwyższy na przedstawienie wam jednej z ważniejszych postaci ze świata komiksów Marvel Comics, a mianowicie Hulka, zielonego potwora o niewyobrażalnej sile, który jeszcze niejednokrotnie zagości tutaj na blogu:)!


Reżyseria ; Ang Lee
Scenariusz ; Michael France, James Schamus, John Turman
Premiera ;  18.07. 2003 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Eric Bana, Jennifer Connelly, Nick Nolte
W pozostałych rolach ; Sam Elliott, Josh Lucas


Życie pewnego naukowca, Bruce Bannera (Eric Bana) odwraca się gwałtownie do góry nogami, gdy podczas jednego z eksperymentu zostaje on silnie napromieniowany promieniami gamma. W jego wyniku, pod wpływem dużego stresu czy gniewu, Bruce zamienia się w olbrzymiego i niezniszczalnego alter ego, czyli zielonego Hulka.

W dodatku jego już i tak skomplikowane życie czy to uczuciowe z Betty Ross (Jennifer Connelly), czy też życie codzienne, zostaje jeszcze bardziej skomplikowane, bo armia zaczyna deptać Bannerowi po piętach, a na czele armii stoi bezwzględny gen. Thunderbolt Ross (Sam Elliott), ojciec Betty, wkurzający do potęgi Glenn (Josh Lucas), który ma coś do powiedzenia w kwestii działania laboratorium, a także tajemniczy nowy woźny (Nick Nolte), który podaje się za ojca Bruce'a.

Cóż...jak tu się nie wkurzać!?

Hulka więc w filmie było dużo i wystarczająco. Co prawda wyglądał trochę jak z plasteliny, same przemiany Bruce'a w Hulka trochę mnie bawiły (twarz Bruce'a zielona ze złości!^^). Sceny na pustyni czy w lesie były fajne, chociaż te psy-bestie to już troszkę mniej;]. Wszystkie krzyki i ruchy naszego Stwora były super!  Dziwić może tylko fakt, że zielona bestia zdaje sobie sprawę z tego co robi, ma uczucia i potrafi się w miarę szybko z powrotem odmienić. Z tego co wiem, w komiksach Hulk jak już był Hulkiem to rozwalał wszystko i wszystkich bez względu na to czy ktoś jest zły, czy dobry, czy ma dobre zamiary, czy nie. Po prostu ''Hulk, smash!''.

Ogólnie to efekty specjalne takie sobie. Nie podobały mi się najbardziej tylko te kwadraty na ekranie co ty niby miały przypominać komiks. Nie wiedziałam w pewnym momencie, na który prostokącik patrzeć!

Poza tym podobał mi się wątek ojciec-syn. Po wielu latach więzienia David Banner pragnie zbliżyć się do syna i zatrudnia się jako woźny. Przez pewien moment mam wrażenie, że naprawdę zależy mu na odbudowie relacji z synem, pragnie go na nowo poznać i razem z nim podzielić się swoją dotychczasową wiedzą (sam był przecież naukowcem!). Jednak tak jak wskazywał na to jego podejrzany wygląd, coś mi śmierdziało podstępem...no i się nie myliłam!

Chodziło mu o ''tego drugiego syna'', o tego, którego Bruce miał w sobie. Wraz z upływem czasu dowiadujemy się, że to David eksperymentował nie tylko na sobie, ale także na swoim synu. Kontakt z promieniowaniem tylko pobudził istniejące w Brucie ''zielone'' komórki. W dodatku dowiadujemy się też strasznej historii, jaka zdarzyła się w domu Bannerów, gdy Bruce miał 4 latka...

Złoczyńcę, takiego ''dobrodusznego'' ojca, a zarazem szalonego do granic możliwości naukowca kupuję, jest oryginalny, fajny i choć nie przepadam za Nikim Noltiem to w tej roli mi się spodobał. Tak samo miło było zobaczyć Erika oraz Jennifer w duecie:).

Zwróciłam też uwagę na świetną muzykę Dannego Elfmana, o którym pewnie jeszcze nie raz wspomnę:).

Ogólnie film dobry, nawet średni, Wszystko było takie średnie...finałowa walka trochę za krótka i mało przejmująca, ale przyjemnie się oglądało:). Generalnie to tak oceniam film na pół na pół. Moja ocena to 5/10.







niedziela, 18 września 2016

Moja mała wielka wycieczka w Pieniny!

Witajcie, kochani:)

Niedawno miałam ten zaszczyt i przyjemność udać się na trzydniową wycieczkę w góry, a konkretnie w Pieniny, gdzie spędziłam naprawdę przyjemnie ten czas nie licząc naprawdę ostrego stanu zapalnego skóry...ale o tych złych aspektach podróży to może później;]


Jakoś szczególnie nie przygotowywałam się mentalnie do tej podróży, choć generalnie to cieszyłam się, że gdziekolwiek w te najdłuższe wakacje w życiu pojadę. W końcu nadszedł ten czas, że ruszę się wreszcie gdzieś indziej, nie licząc licznych wypadów do Krakowa i załatwiania spraw mieszkaniowych, stypendialnych, zdrowotnych...miałam jednak poczucie, że będzie całkiem fajnie oraz modliłam się w duszy, bym nie miała pogorszenia skóry, a piekące słońce odpuści mi na tyle, że nie będę czerwona i aż tak spocona...

Wycieczka była organizowana przez towarzystwo turystyczne PTTK. W podróż wybrałam się z moją siostrą oraz jej chłopakiem. Ledwo zwlekłam się z łóżka, ranne wstawanie i spacer z pełną torbą i ciężkim plecakiem nie należy do przyjemnych...ale ze znalezieniem miejsc w autobusie nie było problemów. Potem ruszyliśmy w 2-3 godzinną podróż w Pieniny...

Pierwszą atrakcją była Sokolica. Powiem tak. Zdobywanie szczytów nie należy do łatwych, zważywszy na totalny brak kondycji (pozdrawiam wszystkie Drewna!^^). Nogi mnie nie bolały, acz płuca i serce ledwo dawały sobie rady! Oddychałam tak płytko i szybko jak stary silnik, serce biło mi w uszach jak jakiś natrętny klakson, a pot ciekł ze mnie jak ze świni...Koszulka przykleiła mi się dosłownie do ciała, a mój nędzny kapelusik nie osłaniał mnie na tyle przed słońcem, że mogłam się nie krępować z moją nieco czerwonawą buzią (pewnie takie miałam tylko wrażenie, bo i siostra, i jej chłopak ciągle mówili, że jestem w swoim naturalnym kolorze!). Jednak dla takiego widoku warto było się poświęcić...


Choć słońce prażyło niemiłosiernie i czułam jak przypieka mi kark, w tamtym momencie marzyłam tylko o zejściu. Z tym nie było większego problemu, przyjemny spacerek przez łąki i lasy (nie ukrywam, że były jeszcze dwa trudne podejścia, ale to już nieważne;]). Widoki prześliczne. Dopiero w dole, już w autobusie zdałam sobie sprawę, jakie to wszystko piękne i że jest coś, czego człowiek nie ruszy i nie zniszczy czego się tknie...to są właśnie góry...takie majestatyczne i wielkie...pełen respekt, gdy widzisz je tak wielkie, a sam stajesz się tylko małym punkcikiem...

Następnie udaliśmy się z Krościenka, skąd ruszyliśmy w góry, do Szczawnicy. Tam znajdował się nasz ośrodek noclegowy. Był to mały, drewniany pensjonacik, na wejściu śmierdzący grzybem i wilgocią...już czułam, że te dwie noce nie będą należeć do przyjemnych...sam pokoik, który dzieliliśmy w trójkę był malutki. Trzy łóżka, szafa, telewizorek, półka i stolik nocny. Łazienka kosmicznie mała tak, że kibel, umywalka i prysznic stały koło siebie. Jakbyś się chciał/a schylić, otworzyłbyś/abyś tyłkiem drzwi! Nie było jednak tak tragicznie. Jedzenie również nie było złe, nawet smaczne. Samo wnętrze restauracji było w takim przyjemnym klimacie, lekko staroświeckim, ale było przytulnie. A przed każdym posiłkiem witał cię przesłodki pies!^^



Drugi dzień to był spływ Dunajcem. Dwie godzinki czystego prawie relaksu. Woda, śpiew ptaków, szum wiatru w koronach drzew. Wokoło majestatyczne góry, w tym słynne Trzy Korony...widoki iście nieziemskie! Aż nie chciało się wychodzić z tratwy...następny w kolejności był wąwóz Homole. Krótki spacerek wzdłuż strumyka. Na szczęście już nie tak męczący jak wyprawa w Sokolicę pierwszego dnia!



Zaś trzeciego dnia było zwiedzanie zamku w Niedzicy. Młody i sympatyczny przewodnik krótko i ciekawie opowiadał tak, że nie mogłaś/eś nie słuchać i się nie zainteresować, a już zwłaszcza zamkowymi legendami:). Później godzinny rejs statkiem po jeziorze Czorsztyńskim. Ach...te widoki<3.


Pogoda również udała się nam. Słońce, bez chmur, bez deszczu, nawet nie tak upalnie jak się bałam, że będzie...

Jednak nie wszystko było tak jak być powinno. Wszystko odbywało się nieco chaotycznie, grupa nie mogła się skleić, każdy przychodził na zbiórkę kiedy chciał, część osób nie mogła się dogadać z drugą częścią...do tego trzeba było czekać na tych co jeszcze nie doszli...ciężko było kogokolwiek zadowolić, a sama wycieczka składała się z osób tak 30-40 +. Nie znalazłam nikogo w moim wieku...

Mimo wszystko, ten fakt mogłam przeboleć. Stan mojej skóry na tyle odbierał mi poczucie komfortu, że nie wiem czy bym z kimś się chciała bliżej poznać...skóra była tragicznie sucha, pękała, lało się osocze i smród był nie do zniesienia...pod bluzką przysłaniałam czerwoną plamę na cały dekolt i ramiona. Nie mogłam wykonywać gwałtownych ruchów, w tym odwracać głową i generalnie się obracać, bo tak bolały mnie plecy...i tak przez całe trzy dni...albo to wina wilgoci, albo metalu w autobusie, albo ludzkich perfum...to może być wszystko, już przestałam zgadywać, bo to bez sensu...

Nie żałuję jednak spędzonego czasu, bo mogłam podziwiać na co dzień nie oglądane widoki i pozachwycać się pięknem przyrody...<3. Polecam wybrać się w tamte okolice i zasmakować tego świeżego, czystego powietrza...




Zdjęcia NIE są wykonane przeze mnie, znalezione w internecie...

piątek, 16 września 2016

Starcie z Elektrą!

Witajcie, kochani:)

Przyszedł czas na film, jak na razie jedyny film, w którym główną bohaterką jest kobieta!!! Jak na razie, bo w planach już istniejącego Marvel Studios jest ''Kapitan Marvel'', więc...jeszcze trochę trzeba poczekać, a teraz możemy bliżej przyjrzeć się dziewczynie Daredevila;].


Reżyseria ; Rob Bowman
Scenariusz ; Raven Metzner, Zak Penn, Stu Zicherman
Premiera ;  18.02.2005 (Polska)
Produkcja ; Kanada, USA
W rolach głównych ; Jennifer Garner,  Goran Višnjić, Kirsten Prout
W pozostałych rolach ; Will Yun Lee, Terence Stamp, Cary-Hiroyuki Tagawa


Po krwawej potyczce z Bullseyem w ''Daredevilu'' wydawało się, że Elektra Natchios (Jennifer Garner) umarła. A jednak...przeżyła! Jej mentor Stick (Terence Stamp) ją ożywił i nauczył technik walki, a także przewidywania przyszłości.

Po pewnym czasie została jednak wydalona ze szkoły i została płatną zabójczynią. Jej imię stało się sławne, a sama została legendą i postrachem wśród złoczyńców. Jej kolejnym zleceniem jest zabicie Marka Millera (Goran Višnjić) oraz jego trzynastoletniej córki Abby (Kirsten Prout). Ta jednak nie może tego zrobić, zaprzyjaźnia się z nimi i stara się ochronić ich przed Ręką - gangiem, który chce schwytać Skarb, który ta dwójka posiada.

Tym Skarbem okazuje się być sama Abby! Ma ponadprzeciętne zdolności, a Ręka potrzebuje jej jako nowego rekruta. Dziewczyna oczywiście nie chce, uczy się walczyć i stara się dorównać Elektrze, ale tak czy siak, jest jeszcze zbyt młoda, by sama zatroszczyć się o siebie. Tym bardziej, że i Abby, i Elektra bardzo się do siebie przywiązują. Tak samo Mark zakochuje się w kobiecie, choć wie, że nie będą razem...

Dowiadujemy się także, z licznych wspomnień Elektry, jak zginęła jej matka i kto ją zbił. Okazuje się, że mordercą jest przywódca Ręki - niezwykle szybki Kirigi (Will Yun Lee), który jest gotowy na wszystko by schwytać Abby i pokonać Elektrę. A towarzyszą mu w tym także nieprzeciętne jednostki tj. Typhoid czy Stone, którzy również mają ciekawe zdolności.

Powiem tak. Film inny niż inne filmy, które do tej pory oglądałam. Klimat jest inny, konwencja filmu inna, świat przedstawiony jest inny...to się po prostu czuje. Czy to plus...tego nie jestem w stanie powiedzieć! Niewątpliwym atutem jest sama Elektra. Jest zimna, wyrachowana, bezwzględna, umie nieźle dokopać, choć w moim odczuciu trochę właśnie za mało scen walk jest, zwłaszcza, gdy Elektra przywdziewa swój czerwony kostium (nawiasem mówiąc wygląda świetnie! I te ''widelczyki''^^!). Względem przyjaciół mimo wszystko, jest troskliwa i choć chowa w sobie swoje uczucia i nie lubi o tym mówić, okazuje je poprzez swoje czyny. Doświadczyła wiele cierpienia. Straciła matkę, ojca, o mało nie straciła też swojego życia, ale jest też kobietą i ma serce.

Postać czarnego charakteru oraz jego podopiecznych...mało wiarygodne tak samo jak ich moce, którym efekty specjalne nie pomogłyby nawet gdyby były lepsze...a już zwłaszcza w momentach, gdy Elektra zabijała to ciała członków Ręki się rozpylały jak jakiś gaz! Śmierć Stone'a dziwi. Twardziel, którego nie przebija nóż, ale drzewo już może go zgnieść! Finałowa walka krótka i słaba (jak w sumie wszystkie!), a postać Abby, choć bardzo wyrazista i naprawdę przypominała niesforną nastolatkę, tak mnie wkurzała! Zwłaszcza gdy zmieniła wygląd i koniecznie chciała stać się taka jak Elektra! Wątek miłosny słaby i ogólnie...oprócz Sticka i Elektry niewiele mi się podobało...

Podsumowując film nie był górnych lotów, ale warto się przekonać, jak inny jest klimat w porównaniu do poprzednich:). Sama mam mieszane uczucia jak przyjdzie mi ocenić ten film...no już dam to 4/10.

piątek, 9 września 2016

I'm not a bad guy...

Witajcie, kochani!:)

Przyszedł czas na bohatera z piekła rodem, czyli Daredevila 20th Century Fox:).


Reżyseria ; Mark Steven Johnson
Scenariusz ; Mark Steven Johnson
Premiera ; 28.03.2003 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Ben Affleck, Jannifer Garner, Colin Farrell
W pozostałych rolach ; Michael Clarke Duncan, Jon Favreau, Joe Pantoliano
Nagrody ; Złota Malina Najgorszy aktor Ben Affleck także za Zapłata oraz Gigli
                  Teen Choice Ulubiony czarny charakter Colin Farrell
                  Złoty Popcorn Przełomowa rola żeńska Jennifer Garner


Młody Matt Murdock (Scott Terra) w nieszczęśliwym wypadku zostaje oślepiony przez odpady radioaktywne. W ten sposób traci wzrok, ale jego pozostałe zmysły - dotyk, zapach, a przede wszystkim słuch - zostają wyostrzone. W tym też czasie traci też ojca, który zostaje okrutnie zamordowany. Jedynym śladem zbrodni jest czerwona róża...od tamtej pory Matt decyduje się walczyć ze zbrodnią ''w taki czy inny sposób''.

Jako już dorosły mężczyzna (Ben Affleck) za dnia jest przykładnym prawnikiem, który walczy o sprawiedliwość w legalny sposób...gdy sprawa nabiera nieoczekiwanego obrotu, a zło wciąż czai się po Nowym Yorku, w nocy wdziewa maskę Daredevila i likwiduje tych, którzy dopuścili się krzywdy na innych.

Przy okazji zakochuje się też w pięknej, acz zabójczej Elektrze Natchios (Jennifer Garner), którą musi obronić przed Bullseyem (Colin Farrell) nasłanego przez bezwzględnego Wilsona Fiska aka Kingpina (Michael Clarke Duncan).

Film był...taki średni...nie porwał mnie, choć pamiętam, że w dzieciństwie podobała mi się ta produkcja. Teraz popatrzyłam na to z dystansem i stwierdzam, że najlepsza w tym filmie była Elektra oraz Bullseye. Elektra, ponieważ Jennifer pokazała, że niekoniecznie musi odgrywać role słodkich i głupiutkich panienek jak w ''Dziś 13, jutro 30''. Dała się poznać jako piękna, inteligentna i potrafiąca walczyć o siebie i w obronie innych kobieta (do Elektry nawiasem mówiąc wrócę w następnej recenzji;]). Kolejnym atutem jest Bullseye. Colin Farrell kolejny raz pokazał, że jest nie tylko dobry w kinie akcji, ale też, że potrafi być niezwykle przekonującym czarnym charakterem! Mam słabość do tego aktora i nawet w roli łysego, nieco ekscentrycznego i dziwacznego villaina go kupuję;].

Nie wiem co tam robił Kingpin...nie odegrał jakiejś znacznej roli, a finałowa walka Daredevila z nim była uważam mało ciekawa...lepsza była walka w kościele z Bullseyem...! Klimat filmu mnie nie porwał, to raczej nie mój styl, a Bena...nigdy jakoś specjalnie nie lubiłam jako aktora, co potwierdza się w ''nagrodzie'' jaką otrzymał;]. Zaś sceny z Nelsonem (Jon Favreau) były fajne. Za każdym razem pojawiał mi się banan!^^ (kolejnym nawiasem mówiąc, zapamiętajcie to nazwisko, w Marvelowym świecie jeszcze nie raz się pojawi!)

Warto dodać, mimo wszystko, że z tego filmu pochodzą dwie słynne piosenki zespołu Evanescence - ''Bring Me To Life'' oraz ''My Immortal'', dzięki czemu film nabrał więcej dynamizmu;].

Ogólnie film był średni, więc moja ocena to takie 6/10.


środa, 7 września 2016

Za dużo...zapachów!!!

Witajcie, kochani:)

Alergicy jednak mają przesrane. Niezaprzeczalnie, bez wątpienia i dłuższych przemyśliwań...po prostu jesteśmy (my, biedni alergicy!) skazani na cierpienie i to często z bardzo prozaicznych powodów...czasami na pyłki roślin, czasami na białko mleka krowiego (żegnaj, nabiale!), czasami na sierść, czasami na roztocza kurzu domowego (siemka!), a czasami...na wszystko...

Objawy są różne. Katar, kaszel, łzawienie oczu, swędzenie skóry, obrzęk, w ekstremalnych przypadkach śmierć...nieważne jednak jaka jest przyczyna naszej alergii i jak przeżywamy jej skutki efekt jest mniej więcej ten sam - cierpimy. Każda alergia (w ogóle choroba!) jest sakramencko ciężka do zniesienia, już nie wspominając o tym, że z pozbyciem się jej też jest różnie...

Jak już zapewne wiecie (lub nie wiecie to przypomnę) jestem cholernym alergikiem i to właściwie na wszystko. Na metale obecne nawet w klamkach, guzikach czy biżuterii, na kurz, który jest wszechobecny i nie do wytępienia, na pleśń i wilgoć obecną chociażby w starych kamienicach, budynkach...na pewno na truskawki organizm mój reaguje nieprzychylnie...jednak najciekawsza dla mnie ostatnio jest moja alergia na koktajl zapachowy!

Przynajmniej Deadpool się cieszy...choć jemu wiele do szczęścia nie trzeba...


Koktajl zapachowy, jak sama nazwa sugeruje, to po prostu różne, wymieszane z sobą zapachy w otaczającym nas jakimś miejscu. I choć zapewne większości z Was nie sprawia problemu, a wręcz przeciwnie, przyjemność otaczanie się wszelakimi zapachami, dla mnie, takiego alergika o jakieś zmutowanej alergii, po prostu to jest powód do kolejnej walki z samą sobą...!

A propos jeszcze mutacji...mój nos jest niezwykle czuły na punkcie zapachów, a w moim przypadku oznacza to, że rzadko co mu po prostu pachnie. Nawet bezzapachowy krem czasami potrafi doprowadzić mnie do mdłości! Mój nos jest jak radar - potrafi wykryć nawet najmniejszy zapach i odróżnić czy jest on naturalny, czy sztuczny. Nie jest to jakaś forma przechwalania się, po prostu chcę podkreślić pewną istotną rzecz...

Dla większości z Was taki zapach Domestosa, Ajaxa (Boże, uchroń!), jakiegoś dezodorantu, lakieru do włosów czy paznokci, perfum czy czego tam jeszcze nie stanowi żadnego problemu. Jest to część waszego życia codziennego, pielęgnacji, higieny, dbania o siebie i swoje otoczenie. Ja to rozumiem, szanuję, doceniam i respektuję. Ale są czasami pewne granice!

Jak wsiadam do busu, małego busiku z zamkniętymi oknami, a wraz ze mną pewna grupa dziewczyn, która popsika się jakimś ohydnym  perfumem, w dodatku popsika się aż za bardzo i za dużo tego nałoży, to już po prostu mieszanka iście wybuchowa! Co za dużo to niezdrowo. Jak jedna osoba przesadzi z pachnidłem to aż swędzi nos, a co dopiero jak kilka takich się uzbiera i to w jednym miejscu! Aż czasami powstrzymuję się od zwymiotowania...a potem wracam do domu, cała roztrzęsiona, czasami z bąblami, z czerwoną twarzą, z której zaczyna cieknąć osocze, a powieki i policzki zaczynają mi puchnąć...no masakra! Przez kolejne dwa dni muszę odleżeć ten potworny stan...a i na tym się nie kończy, to jest zamknięte koło, zwłaszcza w tym okresie, gdy trzeba jeździć tam i z powrotem, bo zbliża się rok akademicki, trzeba się przeprowadzać, a doszły jeszcze inne kłopoty zdrowotne niecierpiące zwłoki...

No i co robić? Ciągle zasłaniać się szalem? Nosić maskę? Powiedzieć kobiecie, która już wyjmuje buteleczkę perfum ''Przepraszam, może pani tego nie robić? Mam alergię i mnie to podrażni''? W końcu kogo to będzie obchodzić...

Ludzie...ten post to jest swego rodzaju apel w imieniu nie tylko moim, ale także innych, bo nie wierzę, że jestem sama z tym problemem. Jest wielu alergików, mnóstwo wręcz, którzy również cierpią, a część osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że taka błaha rzecz jak zapach dezodorantu czy lakieru do włosów może im szkodzić. Kieruję ten post głównie do kobiet, młodych dziewcząt, ale także dla mężczyzn. Nie mogę kazać Wam przestać się perfumować, bo tak się nie da, a i tak nie mam takiego prawa, by cokolwiek komukolwiek narzucać...ale proszę, błagam, nie walcie tyle tych specyfików na siebie, nie przesadzajcie z tą chemią i taką przytłaczającą ilością zapachów! Wydaje się, że jak się popsikasz raz to nikt nie poczuje to w końcu dojdziesz do pięciu psiknięć...uwierz mi, jak zrobisz tylko jedno machnięcie, ludzie cię poczują! Tak samo jeśli chodzi o inne rozpylacze...miejcie umiar! Bo są tacy, którzy z takich wręcz trywialnych powodów jak dezodorant czy perfum po prostu nie mogą wręcz oddychać!

A kto wie, czy to nie Ty będziesz wnet cierpieć i nie uczulisz się na swój własny ulubiony perfum tudzież lakier...?

Co za dużo to niezdrowo, powtórzę się...ZACHOWAJCIE UMIAR!

piątek, 2 września 2016

Kolejne przygody Niesamowitego Pajączka!

Witajcie, kochani!:)

Jest to już ostatni film z cyklu o ''Niesamowitym Spider-Manie'' i w ogólne ostatni film o Pająku zanim stery naszego huśtającego się herosa przejmie młodziutki (hah, w moim wieku!) Tom Holland:).


Reżyseria ; Marc Webb
Scenariusz ; Alex Kurtzman, Roberto Orci, Jeff Pinkner
Premiera ;  25.04.2014 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Andrew Garfield, Emma Stone, Jamie Foxx, Dane DeHaan
W pozostałych rolach ; Sally Field, Colm Feore, Paul Giamatti
Nagroda ; Sterowiec Ulubiona aktorka filmowa Emma Stone


Peter Parker (Andrew Garfield) kończy szkołę. Zanim ją skończy musi jednak ratować Nowy York przed bandytami i złoczyńcami. Na głowie ma także nadopiekuńczą ciotkę (Sally Field) oraz wyrzuty sumienia, które stale go nawiedzają odkąd złamał obietnicę i dalej umawia się z Gwen Stacy (Emma Stone).

Komplikacje, jak już się pojawią, to jakoś tak zawsze ich przybywa. Na drodze Spider-Manowi staje, z początku gapowaty i nieśmiały fan Spideya, Max Dillon aka Electro (Jamie Foxx), który w wyniku niefortunnego wypadku przy pracy zostaje porażony prądem i ugryziony przez elektryczne węgorze. Jednocześnie powraca do NY Harry Osborn (Dane DeHaan), dawny przyjaciel Petera, który w związku z jego nieuleczalną, śmiertelną chorobą próbuje odnaleźć skuteczne lekarstwo. Sądzi, że ratunkiem dla niego będzie krew Spider-Mana, jedynej osoby, która z powodzeniem przeszła testy na ludziach. Myli się niestety...gdy już zdobywa swój cel staje się Zielonym Goblinem, który chce zemścić się na tym, który odebrał mu nadzieję...

Ponadto Peter dowiaduje się więcej o przeszłości swojego ojca i jego badań, które prowadził na pająkach, zanim bezpowrotnie zniknął...

Tak więc zarówno Parkerowi jak i Spider-Manowi się nie nudzi;].

Film mi się spodobał. Powiem nawet, że był nieco lepszy od pierwszej części o przygodach Niesamowitego...! Więcej akcji, więcej efektów specjalnych (niesamowite!), sam wstęp do filmu był super...ciekawą postacią jest Electro. Tzn. jako villain to taki średni...żył w cieniu, niedoceniany, a wszelkie zasługi jakie włożył w Oscorp zostały pominięte, nagle mści się na swoim idolu, który jest uwielbiany przez wszystkich! Zazdrość i zemsta, typowe...ale jakie moce ma ten złoczyńca! Spidey musiał włożyć wiele trudu, żeby go pokonać. Nie tyle fizycznego, co umysłowego. Zwłaszcza, że prąd płynie też w kablach i nie jest taki ''cielesny''...pomogła mu w tym Gwen, z którą teoretycznie się rozstał, ale jednak nie może bez niej żyć...do niej jeszcze wrócę;].

Niepotrzebnie jednak wstawili tego Goblina! Był niepotrzebny no i...nie przypadł mi do gustu jako czarny charakter. Jako Harry Osborn owszem. Kumpel, który stara się uratować swoje życie przed paskudną chorobą...rozumiem też jego motywy i żądzę zemsty. Ale tutaj mi totalnie nie pasował...

Koniec filmu mi się też spodobał, poza śmiercią Gwen...ja wiem, że można umrzeć na 1000 sposobów...a wystarczyła tylko 1-2 sekundy, by on ją złapał!!! To było smutne...zważywszy, że Peter już wielu stracił...ojca, matkę, wuja, a teraz najukochańszą dziewczynę...

Muzyka w filmie GENIALNA! Hans Zimmer znowu mnie nie zawodzi, a jak w chórku Pharrell Williams...no bomba! Elementy dubstepu, elektroniki i klasyki...czego chcieć więcej!?

Film ma wady, ale bawiłam się przednio. Jest to co taki film z Marvela powinien mieć. Akcja, sensacja, efekty specjalne...no i sam bohater, który zarówno w masce jak i bez niej jest przekonujący i...biorę go w całości;]. Film oceniam na 8/10.