piątek, 28 października 2016

Ghost Rider Duch Zemsty!

Witajcie, kochani:)

To już (jak na chwilę obecną) ostatni film z cyklu o Wysłanniku z Piekieł (dosłownie!)


Reżyseria ; Mark Neveldine, Brian Taylor
Scenariusz ;  David S. Goyer, Scott M. Gimple, Seth Hoffman
Premiera ;  13.04.2012 (Polska)
Produkcja ; USA, Zjednoczone Emiraty Arabskie
W rolach głównych ; Nicolas Cage, Violante Placido, Fergus Riordan, Idris Elba
W pozostałych rolach ; Ciarán Hinds, Johnny Whitworth


Cóż...ten film...nie jest dobry, a przynajmniej nie lepszy niż pierwsza część...zanim jednak zacznę oceniać to jak zwykle opis filmu:).

Johnny Blaze (Nicolas Cage) jeździ po świecie i uczy się kontrolować demona zemsty, który w nim siedzi. W końcu osiadł na jakimś bezdrożu i chowa się przed ludźmi, byle tylko nie wysysać z nich dusz. Czeka przed nim jednak kolejne wyzwanie, przez które będzie musiał, po wielu latach ujarzmiania demona, wezwać Jeźdźca do pomocy.

Do Johnnego przychodzi pewien zakonnik Moreau (Idris Elba, radzę zapamiętać to nazwisko, bo pojawi się jeszcze w innych produkcjach ze stajni Marvela), który prosi go, by odnalazł chłopca o imieniu Danny (Fergus Riordan). Rider musi go ocalić przed Szatanem (Ciarán Hinds), który chce przejąć ciało chłopca i w ten sposób stać się niepokonany. Do tego nie można dopuścić! W zamian Johnny dostanie to, czego najbardziej pragnie - wolności od demona, który w nim drzemie.

Łatwo jednak nie jest. Z początku matka Dannego, Nadya (Violante Placido) nie ufa Johnnemu. Sama stara się ratować swojego syna. Tym bardziej, że sama podpisała pakt z Diabłem i wie, że Danny jest zbyt cenny. Zresztą...kocha go jak nic innego na świecie. To jedyne dobro jakie ją spotkało. Gorszym problemem jednak jest Ray Carrigan (Johnny Withworth), ''były'' Nadyi, który aktualnie pracuje dla Roarka (czyli inaczej Diabła). Kiedy umiera, Roarke daje mu siłę rozkładu, przez co czegokolwiek Carrigan nie dotknie, gnije.

Och, ten film to...jest kiepski no:(. Widać, że ci, którzy przy filmie pracowali, nie brali pod uwagę poprzedniej części. Wspomnienia Johnnego w momencie podpisywania paktu wyglądały inaczej, niepotrzebna zmiana aktora, który grał Szatana, nie pasował za bardzo. Nie wiadomo co się stało z Roxanne...dużo takich niepotrzebnych zmian i niedociągnięć! Jedyną dobrą zmianą w filmie jest wygląd samego Ghost Ridera. Czaszka, czarna i bardziej zwęglona, wygląda bardziej...hardcorowo;]. Płomienie, dym, sam motor (też dziwna zmiana, inny model!) też wyglądały bardziej epicko! Szkoda też, że twórcy zrezygnowali z Pokutnego Spojrzenia Ridera...ewentualne ofiary wpatrywały się w Ridera z ogromnym strachem, bez efektu ''spalonych'' oczu. Tego też mi brakowało...

Efekty specjalne...to też nieco za słabe:(. Moce rozkładu Carrigana wyglądały...drętwo;/. Niepotrzebnie też jest przyciemnianie, gdy pojawia się właśnie pan Rozkładacz. I te komiksowe obrazki czasami...brrr...:/. Ach, no i kolejna zmiana, która wprawiła mnie też w osłupienie. Przecież Ghost Rider działa tylko w nocy, w mroku, ciemności! A końcowe sceny rozgrywają się za dnia, a Rider jest i płonie! Tutaj kolejna zmiana i nieścisłość...

Jednak, żeby ciągle nie minusować. Co do Cage'a zdania nie zmieniam, trochę za stary i za drewniany, acz Moreau mi się spodobał. Lekko pijany, zwariowany, z poczuciem humoru. Dawał nieco energii i optymizmu, co bardzo było potrzebne temu filmowi...inną ciekawą kwestią z filmem związaną jest wątek samego demona zemsty, który był kiedyś duchem sprawiedliwości, a będąc porwanym, oszalał. To było fajne, poznanie drugiej natury Johnnego. To posunięcie było fajne. Muzyka, z głównym motywem gitary, było świetne. Tyle plusów...

Klimat filmu mnie nie porwał, sama gra aktorska...no ujdzie...oceniam produkcję na 4/10.



piątek, 21 października 2016

Wysłannik Szatana na motorze

Witajcie, kochani!:)

Koniec już z Fantastyczną Czwórką, przyszedł czas na demonicznego z piekła rodem Ghost Ridera od Columbia Pictures!


Reżyseria ; Mark Steven Johnson
Scenariusz ; Mark Steven Johnson
Premiera ; 23.02. 2007 (Polska)
Produkcja ; Australia, USA
W rolach głównych ; Nicolas Cage, Eva Mendes, Wes Bentley, Sam Elliott
W pozostałych rolach ; Donal Logue, Peter Fonda



Młody Johnny Blaze (Matt Long) pracuje wraz ze swoim ojcem w cyrku jako motocyklista-kaskader. Uwielbia motory, a niemniej uwielbia też piękną Roxanne, z którą chciałby uciec. Jednak postępujący nowotwór ojca nie pozwala chłopakowi tak łatwo go zostawić. Do udręczonego Johnnego przychodzi z wizytą pewien nieznajomy. Tym nieznajomym jest sam Szatan (Peter Fonda), który proponuje chłopakowi, że uzdrowi ojca pod warunkiem, że John odda swoją duszę. Chłopak decyduje się.

Następnego dnia ojciec Johnnego jest zdrowy jak koń. Pozwala Johnnemu odjechać z dziewczyną, a sam dokona swojego kaskaderskiego wyczynu. Niestety nie udaje mu się to i umiera na miejscu. Johnny jest załamany i nie wie co ma z sobą robić. Na drodze pojawia się Diabeł, który mówi mu, że gdy będzie go potrzebował, to wróci i Johnny, jako jego sługa, będzie mu służyć. Johnny opuszcza Roxanne i samotnie wyjeżdża.

Po paru latach John (Nicolas Cage) jest już sławnym kaskaderem i słynie ze swoich niezwykle ryzykownych wyczynów jak np. skok na długość całego boiska i dodatkowo przez ponad 6 helikopterów! Fani go uwielbiają. Nagle wspomnienia z przeszłości wracają, gdy Roxanne (Eva Mendes) pojawia się już jako dziennikarka i przeprowadza z nim wywiad...miłość na nowo odżywa!

Niedługo jednak jest się z czego cieszyć. Pojawia się nagle Black Heart (Wes Bentley), syn Mefistofelesa, który konkuruje z ojcem i pragnie stworzyć na Ziemi gorsze miejsce niż Piekło...ma do pomocy swoich sługusów, a jedynym, który może go powstrzymać jest Ghost Rider. Diabeł więc ponownie odwiedza Blaze'a i zamienia go w demonicznego, płonącego szkieleta. Przy okazji ma pożerać złe dusze i dodatkowo uratować porwaną Ukochaną. Rider jednak nie jest sam, w wyjaśnianiu mu zagadek pomaga pewien Dozorca (Sam Elliott), który jest niejako związany z Szatanem...

Powiem, że film mi się podobał. Powiem nawet, że lepszy od poprzedniego filmu superbohaterskiego tego samego reżysera, czyli ''Daredevil''. Ujął mnie zwłaszcza klimat. Czuło się ten mrok, tą ciemność. Nie taką typowo jak z horroru, acz blisko. Postać Johnnego może nie jest jakaś rewelacyjna, choć motywy miał jak najbardziej słuszne (choć nie wiem, czy oddałabym swoją duszę...). Jakoś Nicolas nie bardzo pasował mi do tej roli, troszkę za stary mi się wydaje;]. Przynajmniej w porównaniu do jego duetu ekranowego z Evą to wydaje się raczej jej ojcem, nie chłopakiem^^! Za to Ghost Rider...niesamowity...ta skórzana kurtka i spodnie, ćwieki, płonący łańcuch, płonąca czaszka, płonący motocykl! Do tego Pokutne Spojrzenie, spryt, siła, ten ogień...;]. To jeden z tych filmów, dzięki którym chciałabym robić prawko na motocykl i jeden z tych filmów, dzięki którym spodobało mi się noszenie czerni i skórzanych bransoletek z ćwiekami;]. Choć czaszka wydaje się nieco zbyt animowana, tak mogę to przełknąć.

Postać Black Hearta może być, choć nie do końca wiadomo, czemu tak się z ojcem nie lubi;]. Za to sam Szatan...miodzio<3 (hah, o ile można tak powiedzieć^^!). Ta klasa, ten mrok, spryt...choć niewiele było tej postaci w filmie tak sceny z nim były świetne. Walka finałowa dość średnia. Black Heart nie przewidział chyba, że jak posiądzie wszystkie 500 dusz to Ghost Rider bez problemu go zabije swoim Spojrzeniem...no ale to szczegół;]. Efekty specjalne mogą być, muzyka w porządku, miłe nawiązanie do westernu...Summa Summarum film był w porządku, miły powrót...daję 7/10:).







piątek, 14 października 2016

F4 ponownie!

Witajcie, kochani:)

Fantastyczna Czwórka znowu wita na Vombelce, choć jest to już ostatnia recenzja o jej przygodach. Jest to jej nowe wydanie, nowa konwencja i nowa obsada aktorska:). Zapraszam!


Reżyseria ; Josh Trank
Scenariusz ; Josh Trank, Simon Kinberg, Jeremy Slater
Premiera ;  14.08.2015 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Miles Teller, Michael B. Jordan, Kate Mara, Jamie Bell
W pozostałych rolach ; Toby Kebbell, Reg. E. Cathey, Tim Blake Nelson
Nagrody (*) ; Złota Malina Najgorszy film
                        Złota Malina Najgorszy reżyser Josh Trank
                        Złota Malina Najgorszy remake lub sequel


Czasami próby naprawienia czegoś bądź zrobienia czegoś na nowo...nie zawsze wychodzą na dobre. Mieliśmy Spider-manów i Niesamowitych Spider-manów (mnie osobiście obie wersje odpowiadają:)) oraz właśnie Fantastyczną Czwórkę z 2005 i 2007r. oraz tą, którą prezentuję dzisiaj, czyli F4 z 2015r. Jak widać po jakże chlubnych ''nagrodach'', próba zrobienia czegoś nowego tutaj nie wyszła...i ciężko mi się z tym nie zgodzić...

Reed Richards (Miles Teller) od zawsze był geniuszem, chciałby, żeby jego nowe odkrycia i dokonania zmieniły świat i ''miały jakieś znaczenie''. Próbuje zbudować maszynę, która potrafi przetransportować obiekt w dowolne miejsce i sprawić, że z powrotem wróci. Pomaga mu w tym Ben Grimm (Jamie Bell), który pracuje na złomowisku i jednocześnie dostarcza Reedowi potrzebnych narzędzi. Jedyny wierzy w swojego kolegę i stara się, by udało mu się zrealizować swój cel. Szybko zostają przyjaciółmi.

Po wielu latach starań, gdy wciąż ludzie krytykują i śmieją się z jakże utopijnych planów młodego Richardsa, los uśmiecha się do Reeda. Doktor Franklin Storm (Reg E. Cathey) proponuje by młody naukowiec został studentem na jego uczelni i wraz z jego grupą naukową dopiął swego. Reed dołącza więc do córki Franklina, Sue (Kate Mara) oraz Victora von Dooma (Toby Kebbell), który z pogardą odnosi się do wszystkich, poza Sue...z przymusu do ekipy dołącza także Johnny Storm (Michael B. Jordan), który chce w ten sposób odzyskać swoje auto.

W końcu udaje się im stworzyć maszynę, która umożliwiłaby im podróż na planetę Zero i nabycie nowych surowców, które ocaliłyby naszą Ziemię. Z początku wydaje się wręcz bajecznie. Kiedy jednak pijany Reed, John, Victor oraz Ben, bez którego Reed nie osiągnąłby swojego celu, znajdują się w nowym miejscu, pojawiają się komplikacje. Wszyscy zostają napromieniowani, Victor ginie, a Sue, która próbuje pomóc przyjaciołom także zostaje napromieniowana.

Od tej pory rząd zaczyna kontrolować młodych ocalałych. Reed (Pan Fantastic) ucieka i postanawia uratować Bena (the Thing). Sue (Niewidzialna Kobieta), Johnny (Ludzka Pochodnia) i Ben muszą pracować dla wojska. Oprócz Johnnego nikt nie jest szczęśliwy z nowego obrotu sytuacji...wtem okazuje się jednak, dzięki kolejnej misji na planetę Zero, że Victor przeżył i został tak napromieniowany, że staje się zagrożeniem dla całego świata. Zwłaszcza, że chce sprowadzić swoją planetę na Ziemię. Totalna masakra i zagłada.

Film...oglądnęłam go drugi raz i nie wiem...staram się szukać jakichś plusów, ale ciężko jest...przez połowę filmu prawie nic się nie dzieje, są w swoim laboratoriach i budują maszynę. Dopiero w końcówce filmu coś się dzieje, a sama końcówka...aż boli patrzeć! Johnny Michaela to owszem, buntownik, ale robi to wszystko jakby na złość ojcu. Sue jest twarda i taka jakaś...niemrawa (w ogóle co za pomysł, żeby Johnny i Sue byli przyszywanym rodzeństwem?!). Reed...no może być kujonem, a Ben...lubię Jamiego Bella, ale jego wersja Stwora jest...drętwa, mało go w filmie. To jednak nic w porównaniu do Dooma! Już pomijam, że gardzi ludźmi, a jego motywy są słabe...sam wygląd jest tandetny! Efekty specjalne całej czwórki były w porządku, ale jego...zrobili z Dooma gorszą wersję Electra! Akcji w filmie było jak kot napłakał...to jest jednak wielka porażka...:(. Przykro tak mówić, ale to niestety prawda:(.

Nawet nie ma co porównywać do starszych produkcji Tima Storego! Tam nawet można się było pośmiać i przymknąć oko na niektóre sceny czy efekty specjalne. Między tamtą Czwórką było więcej chemii, a tutaj...no chemia to się działa, ale w ich laboratorium...już nie będę krytykować tego filmu. To boli:(. Moje ocena to 2/10.


niedziela, 9 października 2016

Magic of love


I.
   Jest późny wieczór, może noc. Na pewno - niebo jest ciemne, od czasu do czasu przebłyskuje nieśmiało jakaś skromna gwiazdka...trzymam za rękę samego Chrisa Evansa. Pomału i spokojnie spacerujemy sobie koło siebie. Widoki są piękne, stare kamieniczki wokoło oświetlone reflektorami, wyglądają jak z bajki. A my tak w ciszy wędrujemy koło siebie. Jest przyjemnie. Wchodzimy do jakiegoś okrągłego budyneczku, idziemy wkoło...zatrzymujemy się przy barierce i pogadujemy cicho. Z dala widzę pana, który luźno oparty o balustradę, przygląda się mi chciwie i podejrzliwie. Wiem, że Go skądś kojarzę, wiem, że go znam...ale nie chcę nic z tym robić, chcę zostać tam gdzie jestem...z kim jestem...


 II.
   Już chyba drugi raz w życiu śni mi się, że jestem chłopakiem. Konkretniej samym Andrew Garfieldem! Słucham właśnie bardzo ożywczej i energetycznej piosenki Skillet - Feel Invincible. I tak się też poczułam...łem...ciężko powiedzieć;]. Zaczynam biec. I tak biegnę po prostu przed siebie, podskakuję jak głupia, tańczę, kręcę się, wspinam przez pagórek. Po drodze idzie jakaś dziewczyna. Podrywam ją do tańca. Początkowo zszokowana daje się później rozluźnić i tańczy ze mną, uśmiechnięta i rozradowana, a jej włosy tańczą rytmicznie wraz z nią samą. Daję jej całusa i podążam dalej, przed siebie. W roznoszonych jeansach i koszulce z logiem Spider-Mana^^! Magia muzyki...ten sen uświadomił mi, co tak naprawdę dzieje się w mojej głowie, gdy wkładam słuchawki na uszy...


III.
   Króciutki sen, ale jaki przyjemny! Wręcz od dłuższego czasu chciałam, żeby coś podobnego wreszcie pojawiło się w moich marzeniach sennych! Przede mną jest Bucky Barnes. Jest w tej czerwonej koszuli...na początku wydaje się, że coś się stało. Jest tak poważnie...czasami nie wiem, kiedy Bucky jest Zimowym Żołnierzem, a kiedy po prostu sobą...zaczynam całować go po twarzy, cmokam go w oczy. A on się tak promiennie uśmiecha...

 IV.
   Na początku widzę jakieś zwierzęta, malutkie wręcz...szepczą coś do siebie. Nagle pojawia się Superman...zaczyna latać, na wietrze faluje jego czerwona peleryna. Kadr się szybko zmienia. On leży na łóżku, przykryty kołdrą...jest bardzo słaby, wygląda na zmęczonego. Ma zamknięte oczy. Stoję nad nim. W pobliżu znajduje się jakiś mężczyzna, być może lekarz. Pytam się go co z Nim? On włącza jakieś żółte światło i mówi, że by On poczuł się lepiej, musi obudzić ''Tego Drugiego''...do tej pory nie rozumiem o co mogło chodzić...


V.
   Jestem w siłowni. Rozmawiam z jakimś facetem. Mam na sobie szorty i bluzę z kapturem. W sali kłębią się inny ludzie, głównie mężczyźni, a ja podchodzę do wielkiego wiszącego wora i zaczynam w niego walić. Nagle jakiś facet zaczyna sobie ze mnie pokpiwać i naśmiewać się ze mnie i moich ciosów. Nagle przestaję i krzyczę głośnym, gardłowym, wręcz nie moim, a męskim głosem ''Shut up''! Wszyscy stanęli dęba. Cisza jak makiem zasiał. Zdejmuję rękawice, rzucam torbę i wychodzę. Spojrzenia wszystkich czuję na swoich plecach. Nie dbam o to, mam ich gdzieś...


VI..
   Na początku znajduję się na jakiejś łące. Jest słonecznie, jasne niebo, zielona trawa. Gdzieś dostrzegam asfaltową drogę, z daleka widać tamę...nie jestem sama. Ze mną jest grupa wycieczkowiczów. Kierujemy się w stronę jakiegoś budynku. W środku wydaje się, że jest to sala kinowa. Eleganckie, czerwone krzesła i dosyć mała scena. Widownia nie była pełna, za to orkiestra, elegancko ubrana, wręcz nie mieściła się na scenie. Co jakiś czas trwał koncert muzyczny, ale najczęściej występował młody chłopak, w okularkach, garniturze i muszce, prezentując kabaretowe monologi. Było bardzo śmiesznie i przyjemnie. Że też nie zapamiętałam żadnego kawału...


VII.
   Na początku wydaję mi się, że znajduję się w znanej mi aptece. Jednak im bardziej się zapuszczam w głąb budynku i im bliżej go poznaję, tym robi się mroczniej i straszniej. Przypomina to jedno z tych wielkich zamczysk z horrorów...Opuszczam to miejsce szybko i wsiadam do autobusu. Koło mnie ktoś siedzi. Z przodu jakby na szybie zostaje puszczona prezentacja. Fioletowo-białe światła, a w tle piosenka Justina Biebera (!). 
   Kadr się nagle przenosi. Wsiadam na motor. Przede mną siedzi jakiś mężczyzna w skórzanej kurtce, która przypomina mi kurtkę Ghost Ridera. Z początku niepewnie, ale później mocno się do niego przytulam. Jedziemy w nieznane...


VII.
   Najpierw widzę Biedronkę. Nie wiem o co chodzi, w każdym razie jestem z siostrą oraz jej chłopakiem. Biegniemy. Nie wiadomo po co i dlaczego, ale pędzimy jakby ktoś nas ścigał. Nagle wpadamy do jakiegoś dużego budynku. Widzę jakiś podziemny parking. Potem wbiegamy do jakiegoś pustego pokoju z balkonem. Nikogo tam nie ma. Widać, że pomieszczenie jest w remoncie. Zostawiam ślady butów na podłodze. Nagle wchodzi jakiś mężczyzna. Jest zdenerwowany i każe nam ''wziąć się do roboty''. Z początku niechętnie i niepewnie, ale bierzemy się do pracy. Lepsze to niż uciekanie przez niczym...

VII.
   Noc. Smacznie sobie śpię. Nagle budzi mnie dzwonek do drzwi. To Robert Downey Jr. coś ode mnie chce. No nie mógł wybrać lepszej pory...ale to chyba pilna sprawa, wygląda na spiętego i zdeterminowanego. Moje oczy nie przywykły jeszcze do światła w przedpokoju. Grzebię w jakichś papierach, ledwo widzę, światło wręcz pali mnie w oczy...ale to przecież ważne, nie mogę Go zawieść...

IX.
   Jestem Kopciuszkiem! Mam piękną, niebieską suknię, blond włosy...tańczę sobie z księciem. Jest cudownie...już blisko do pocałunku. Ale musiała wybić północ. Wybiegam, gubię pantofelek, książę biegnie za mną. Niestety nie mogę obejrzeć się za siebie. Jest mi smutno, bo moja bajka dobiega końca...biegnę w tej pięknej, eleganckiej sukni przez las, drzewa biją mnie po rękach, twarzy. Gałęzie i liście drzew utykają mi we włosach. Nagle znika moja suknia. Jestem w starej szmacie przypominającej worek na kartofle. Nieważne, biegnę dalej! Jestem zmęczona, ale nie obracam się za siebie. Czuję, że księcia już nie ma. Las, przez który biegnę jest ponury i nieprzyjemny...przynajmniej prześwitują przez korony drzew promienie słońca! Po drodze napotykam się na konia. Wsiadam na niego i dalej cwałujemy przez brukowaną uliczkę. Jestem już daleko. Daleko od księcia i mojej bajki...
   
X.
   Jestem księżniczką, wyglądam trochę jak Saorise Ronan, i boję się, że stracę swojego smoka. Prawdziwego i gadającego smoka. Jest moim największym skarbem. Gdy tylko dowiaduję się, że jednak mogę go zatrzymać u boku...jestem prze szczęśliwa! Potem tańczę z bratem, który wygląda jak Chris Evans.

piątek, 7 października 2016

Fantastyczna czwórka versus Srebrny Surfer!

Witajcie, kochani!:)

Kolejny film o przygodach Fantastycznej Czwórki, która musi ponownie ocalić świat, tym razem przed potężnym Galactusem, który chce zniszczyć naszą planetę, a pomóc mu w tym ma jego wysłannik - tytułowy Srebrny Surfer.


Reżyseria ; Tim Story
Scenariusz ; Mark Frost, Don Payne
Premiera ;  15.06.2007 (Polska)
Produkcja ; Niemcy, USA, Wielka Brytania
W rolach głównych ; Ioan Gruffudd, Michael Chiklis, Chris Evans, Jessica Alba, Doug Jones
W pozostałych rolach ; Julian McMahon, Kerry Washington, Andre Braugher


Fantastyczna Czwórka jest sławna. Wszyscy znają tożsamość bohaterów, a we wiadomościach słuch o nich nie ginie. Tym bardziej, że Sue (Jessica Alba) oraz Reed (Ioan Gruffudd) postanawiają ponownie się związać i wziąć ze sobą ślub. Ben (Michael Chiklis) odnajduje swoje szczęście u boku Alicii, a Johnny (Chris Evans) nadal zabawia się z panienkami i cieszy się wolnością, choć powoli odczuwa gorzki smak samotności...

Nikt jednak nie cieszy się zbyt długo upragnionym szczęściem, gdyż na horyzoncie pojawia się dziwny przybysz. Z początku wydaje się to być jakieś szybko latające ciało niebieskie, lecz po starciu Human Torch (czyli Johnnego, tak dla przypomnienia;]) z tymże...obiektem, okazuje się, że jest to Srebrny Surfer. Za każdym razem zostawia po sobie ślad na Ziemi, jakim są ogromne kratery w różnych częściach świata. Okazuje się, że jest sługą Galactusa, któremu, chcąc nie chcąc, pomaga w, dosłownym tego słowa znaczeniu, pożeraniu planet, bo żywi się on każdą energią, w tym organiczną.

Jego przybycie, oczywiście poza zniszczeniem Ziemi, plącze też życie naszych bohaterów. Sue jest rozgoryczona, bo nie może spokojnie wziąć ślubu i żyć tak jak każda normalna rodzina, wychowując dzieci. Reed stara się wesprzeć Sue, acz ciężko byłoby mu rozstać się ze swoją naukową pasją. Ben jakoś nie narzeka, choć perspektywa rozpadu drużyny trochę go niepokoi. Najbardziej jednak widać, że Johnnemu już nie bardzo podoba się życie solo (scena, gdy podsłuchuje rozmowę Reeda z Sue czy rozmowa z Benem w barze), a do całej sytuacji dochodzi fakt, że w związku z pierwszym spotkaniem z Silver Surferem John nie może nikogo dotykać z drużyny, bo zamieniają się mocami. Przez co tym bardziej staje się samotny...

Do tego powraca ze swojej drzemki Victor von Doom (Julian McMahon), który pozornie nawiązuje ponownie współpracę z Czwórką, by ocalić planetę, ale poza ich plecami kombinuje jak przejąć tak potężną broń jak deska, na której jeździ Surfer. Nieważne, że świat się skończy. Victor będzie miał czym pojeździć!!! Po co auto jak można mieć deseczkę!?^^

Film mi się spodobał, choć uważam, że jedynka była nieco lepsza. Niewątpliwym atutem jest oczywiście Czwórka, duet Johnny-Ben oczywiście nie zawodzi^^. Ponownie spotykamy się z Victorem, który jeszcze bardziej wkurza mnie niż wcześniej...ta obłuda i to spojrzenie w jego oczach...od początku wiedziałam (choć nie pierwszy raz już oglądam ten film), że on i tak zrobi swoje, żeby tylko on wygrał, a niech inni podziwiają jaki to on potężny...już nawet nie musi razić prądem, wystarczy ta deska...nie lubię tej postaci, drażni mnie, co teoretycznie powinno świadczyć o dobrym sportretowaniu czarnego charakteru...ale nie cierpię go, wolę Green Goblina czy nawet Electra niż Dooma!!!

Myślę, że atutem tego filmu jest ciekawa postać Silver Surfera. Służy Galactusowi, by uratować swoją rodzinę, sam nie chce niszczyć. Jest tajemniczy, małomówny, tworzy ciekawą aurę wokół siebie, a sceny, gdy rozmawia z Sue i tym bardziej ratuje jej życie jeszcze bardziej ugruntowują mnie w poczuciu, że chciałabym w sumie, żeby było go więcej:). Zwłaszcza po krótkiej scenie po napisach.

Efekty specjalne są w porządku, choć ta w momencie, gdy Doom zabija generała Hagera była bolesna dla oczu i sztuczna...walka Johnnego, który pochłania moce całej Czwórki i walczy z Doomem rewelacyjna, ale ta walka z Galactusem-chmurą...taka krótka i mało ciekawa. No cóż...film ma i plusy, i minusy...pierwsza część lepsza, bardziej mnie ujęła, więc tutaj FF2 oceniam na 7/10.