piątek, 29 grudnia 2017

The Defenders - recenzja I. sezonu

Witajcie, kochani!

Przyszedł w końcu czas na to, by Daredevil, Jessica Jones, Luke Cage i Iron Fist w końcu się spotkali i to w jednym serialu. Nadeszli bowiem długo wyczekiwani Obrońcy Nowego Yorku!


Twórca; Douglas Petrie, Marco Ramirez
Premiera; 18.08.2017 (Polska)
Produkcja; USA
Dystrybucja; Netflix
W rolach głównych; Charlie Cox, Krysten Ritter, Mike Colter, Finn Jones, Rosario Dawson, Sigourney Weaver, Elodie Yung, Jessica Henwick, Wai Ching Ho
W pozostałych rolach; Simone Missick, Rachael Taylor, Scott Glenn, Elden Henson, Babs Olusanmokun, Deborah Ann Woll, Yutaka Takeuchi


Powiem szczerze, że mam mieszane uczucia co do kolejnej produkcji Marvel/Netflix i ciężko mi przyjdzie ocenić tenże serial, ale może po kolei. Co teraz dzieje się z bohaterami i jak ich losy się splotły?

Matt Murdock a.k.a. Daredevil (Charlie Cox) stara się wieść spokojne i stabilne życie. Nadal jest prawnikiem, walczy o sprawiedliwość w sposób legalny i uczciwy, co nie oznacza, że nie brakuje mu swojego drugiego ''ja''. Bowiem od bardzo dawna nie przywdziewa już czerwonego kostiumu i choć Nowy York jest już znacznie bezpieczniejszy i nie potrzebuje bohatera, Murdockowi brakuje jednak trochę adrenaliny. Ponadto młody prawnik wciąż tęskni za swoją zmarłą lubą, Elektrą (Elodie Yung) i ma wyrzuty sumienia, że nie mógł zapobiec jej śmierci.

Jessica Jones (Krysten Ritter) wiedzie swoje życie po staremu. Pracuje jako prywatny detektyw, a w wolnych chwilach się upija do nieprzytomności. Mimo, że ocaliła wielu ludzi przed manipulacyjnymi zdolnościami Kilgrave'a, nie chce, by świat dowiedział się prawdy. Marzy jedynie o spokoju i żeby ludzie się od niej wreszcie odwalili. Pewnego razu trafia jej się z pozoru zwykłe zlecenie odnalezienia architekta. Trop jednak prowadzi głębiej do pewnej tajnej i potężnej organizacji, która może zniszczyć Nowy York. Im bardziej Jess węszy, tym bardziej jej ścieżka z Mattem się splata.


Co zaś słychać u Luke'a Cage'a (Mike Colter)? Bohater Harlemu wychodzi z więzienia i jedyne czego pragnie to szczęścia u boku Claire (Rosario Dawson) oraz spokoju, który nawet po jego niezwykłych wyczynach, nie jest dany miejscu, które tak bardzo kocha. Tropiąc pewnego podejrzanego przemytnika trafia na kogoś, kogo się nie spodziewał. Tą osobą jest Danny Rand a.k.a. Iron Fist (Finn Jones). Danny wraz ze swoją ukochaną, Colleen Wing (Jessica Henwick) śledzą od dłuższego czasu Rękę, która stoi za nielegalnym handlem żywym towarem, narkotykami, a także innymi przekrętami, które mogą doprowadzić do zagłady Nowego Yorku. Cała czwórka wkrótce stanie przed ogromnym wyzwaniem i to w ich rękach leżą losy (poniekąd) całego świata.

Może zacznę od zalet całej produkcji. Przede wszystkim relacje między członkami Obrońców. Matt i Jessica to moi ulubieńcy. Mam wrażenie, że ich postaciom poświęcono najwięcej czasu. Murdocka od początku bardzo lubiłam. Jego upór, chęć niesienia pomocy innym i wrażliwość na ludzką krzywdę zawsze wzbudzały we mnie szacunek. Z drugiej strony Jessica, permanentna alkoholiczka, wiecznie pełna sarkazmu i nieustannie kręcąca oczami, w dupie mająca innych ludzi, też budzi we mnie sympatię. Jest taka ludzka i taka fajna po prostu, że nie da się jej nie lubić. Jej teksty i kąśliwe uwagi to dosłownie czysta uczta dla oczu i uszu. Matt i Jess są świetnie wykreowani i cieszę się, że w produkcji, która mieści tyle postaci, zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych, nie zostali potraktowani po macoszemu. Poza tym, wielkoduszny Matt vs. wścibska i sarkastyczna Jess to po prostu bomba! Kocham każdą scenę interakcji między nimi.


Danny w serialu wydaje się mieć kluczową rolę, bo to on niejako jest najsilniej związany z The Hand i jest, jak wspomniałam, kluczem do sukcesu Ręki i przejęcia jej władzy nad Nowym Yorkiem. Uważam, że Rand wciąż jest nieodpowiedzialny i zbyt narwany. Wciąż ma minę rozwścieczonego pekińczyka i nie potrafi racjonalnie myśleć. Mówi ciągle o swoim przeznaczeniu i sile żelaznej pięści, ale w starciu nie może sobie poradzić sam. Dopiero pod koniec serialu czuję, że bardziej podrósł emocjonalnie, ale do tego jeszcze wrócę. Pojawia się jeszcze Luke, który, jak dla mnie, jest w porządku. Wciąż odgrywa w historii rolę dobrodusznego mięśniaka, który nie chce się z nikim bić. Pragnie ustatkować swoje życie, a wszelkie utarczki z jakimś tajemniczym gangiem nie są w jego stylu. To Luke sprowadza Danny'iego na ziemię, uświadamia mu, że z pięścią czy bez, jest tylko bogatym chłopcem, który nie zna problemów innych ludzi. Uwielbiam dialogi między nimi, czy wtedy gdy się kłócą, czy wtedy gdy sobie pogadują. Dynamika między nimi jest niesamowita i cieszę się, że Luke ostudza porywcze zapędy Randa.

Tak też słówkiem dygresji to cieszę się, że Luke jest szczęśliwy z Claire, ale każda scena między nim a Jessicą udowadnia, że chemia wprost buzuje. Te spojrzenia, żarty, gesty... no mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze zejdą, bo tworzą naprawdę ciekawą parę, a Jessice brakuje trochę męskiego wsparcia;).

Największym więc plusem całego serialu jest właśnie relacja między członkami ekipy Defenders. Scena w korytarzu Midland Circle, cały odcinek poświęcony poznawaniu się w jakiejś knajpie, finałowa walka ramię w ramię. Po prostu mniam! Wszystkie cztery ego/a (nie wiem jak to poprawnie odmienić) razem muszą nauczyć się współpracy, szczerości i zaufania.


Kolejną sporą zaletą serialu są efekty specjalne i sceny walki. Każdy z herosów ma jakby swój unikatowy styl. Zarówno Daredevil, jak i Iron Fist mają bardziej finezyjne ruchy. Jest więcej fikołków, salt. Widać, że Danny skorzystał ze zmiany producenta serialu, bo nawet jego styl walki prezentuje się całkiem przyzwoicie, a nie tak sztucznie jak w poprzednim jego solowym filmie. Daredevil zaś po prostu ma w Defenders największe pole do popisu. Jest szybszy i silniejszy. Niejednokrotnie cofałam się, by móc przyjrzeć się jak on z prędkością światła napierdziela swoich przeciwników. Włącznie jak kopie tyłek Danny'iemu;D. Wow!

Jessica i Luke z kolei są na tyle silni, że nie muszą się bawić w karate i sięgają raczej po kopniaki, ciosy, walenie ludźmi o ściany czy sufity. Do tej pory śmiać mi się chce, kiedy Luke z taką lekkością powala kilku facetów na raz. Kiedy zaś Jessica z takim niechceniem podnosi szafę czy chwyta windę to po prostu budzi szacun!

Teraz może przejdę do takich kwestii, które są zarazem i plusem, i minusem produkcji. Po pierwsze, The Hand. Już wcześniej można się było zetknąć z tą organizacją (patrz II. sezon Daredevila czy I. sezon Iron Fista). Dopiero tutaj pomysł został rozwinięty. 5 rozbitków ucieka z K'un Lun, tworzy tajne ugrupowanie i para się w ożywianiu zmarłych. Na czele Ręki stoi oczywiście 5 najpotężniejszych, czyli znana już Madame Gao (Wai Ching Ho), Murakami (Yutaka Takeuchi), Sowande (Babs Olusanmokun), Bakuto oraz głównodowodząca Alexandra (Sigourney Weaver). Pomysł na rozwinięcie wątku The Hand całkiem niezły, przyznam, że bardzo dobry. Połączenie starożytnych legend ze współczesnymi realiami, choć na początku trochę mnie odstraszało, tak jednak spodobało mi się. Gorzej niestety wypadli w tym jednak złoczyńcy. Sowande i Murakami... no cóż, nie mieli zbyt wiele do roboty, coś tam powiedzieli, postraszyli, ale gdyby ich nie było, to bym nawet nie zauważyła. Bakuto i Madame Gao poznałam już wcześniej i w sumie dalej uważam, że są porządnymi villainami, zwłaszcza Madame Gao. Widać, że jest podstępną manipulantką, nawet zwracając się do Alexandry. W dodatku, pomimo wieku, jest niezwykle potężna, być może też umie przywoływać swoje chi podobnie jak Iron Fist. Budzi jednocześnie respekt i nienawiść. Zaś Bakuto ma wiecznie przyklejony uśmiech na twarzy i, mimo, że mówi paskudne rzeczy, to ciągle ma tego banana. Jest charyzmatyczny i dość nietypowy w swoim sposobie bycia, dlatego uważam, że spisał się całkiem dobrze. Co do pani liderki...


Miałam dość duże oczekiwania, bo Sigourney Weaver to porządna aktorka, z wyższej półki, i cieszyłam się, że trafiła jakoś do Uniwersum Marvela. W serialu jednak odgrywana przez nią postać wypadła naprawdę blado;(. Stroi się w najdroższe ciuchy, je wytrawne potrawy, słucha klasycznej muzyki i w sumie prawi tylko same monologi. Nie pozwoliła mi się jej bać. Niby leaderka, ale czemu to nie wiem. Po prostu nie budzi we mnie żadnych emocji i pewnie gdyby postaci Alexandry też nie było, to nawet bym tego nie poczuła. Przykro, bo liczyłam na coś więcej...

Innym minusem, a dla innych może być plusem, jest dla mnie postać Elektry, która to właśnie została przywrócona do życia i wkurza mnie jeszcze bardziej niż przedtem. Jest zimna, bezwzględna i po prostu mnie drażni. Jest tym Black Sky, bronią Ręki przeciwko Defendersom, ale za każdym razem jak się pokazuje to mnie krew zalewa. No dobrze. Super walczy i ma naprawdę świetny kostium, ale nie mogę jej słuchać. Radowałam się wręcz jak Jess przypierdzieliła Elektrze samochodem;P. Co gorsza Matt jest gotowy poświęcić swoje życie, żeby ją ocalić, no trzymajcie mnie! Nie chcę już jej widzieć i to w związku z Mattem, który mam nadzieję, że powróci do Karen albo do kogokolwiek!

Skoro już mowa o Karen to warto wspomnieć o innych postaciach drugoplanowych, które powróciły i są jakby elementem spajającym całe uniwersum. Wróciła właśnie Karen czy wcześniej wspomniana Claire, mój kochany Foggy, Stick, Trish, Malcolm, Colleen czy moja wspaniała Misty Knight, którą czekają wielkie zmiany! Cieszę się, że postacie te powróciły i stanowią ważny element w życiu głównych bohaterów, ale tak naprawdę nie mają one zbyt wiele do powiedzenia. Wszyscy są, bo są. Jedynie Colleen coś tam chce pomóc, ale tak naprawdę to coraz bardziej mnie irytuje, a Misty, mimo, że nie ogarnia do końca z czym się mierzy i w konsekwencji SPOJLER traci rękę, to jednak lubię ją i chcę więcej Misty w kolejnym sezonie Luke'a Cage'a.


Mam też takie wrażenie, że serial zrobiony jest tak trochę za szybko i po łebkach. Poprzednie sezony miały po 13 odcinków. Tutaj jest 8 i wraz z 2 pierwszymi epizodami, które stanowią wstęp do opowiadania, można uznać, że z 6 odcinków to prawdziwa akcja. Wszystko się dzieje w tak zawrotnym tempie, że ledwo się nie obejrzę, a już koniec! No ale jaki koniec... zaskakujący i zapierający dech w piersiach. W dodatku zapowiadający zmiany w życiu każdego Obrońcy.

Summa summarum, muszę już kończyć, bo to za długa już recenzja. Serial jest naprawdę dobry. Ma oczywiście swoje wady i zalety, ale ogólnie jestem dosyć zadowolona z efektu końcowego. Muzyka Johna Paesano jest równie dobra jak poprzednio. W dodatku czołówka serialu jest nieziemska. Kolorystyka charakterystyczna dla poszczególnych bohaterów w połączeniu z epicką nutą tworzą naprawdę wciągające połączenie. Z drugiej strony czuję lekki niedosyt. Czegoś mi tu brakuje. Niemniej cały film oceniam dość pozytywnie i pozostaje mi czekać na The Punisher! Całość oceniam na 8/10.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz