niedziela, 26 kwietnia 2015

Moja sobotnia podróż

Witajcie, kochani!:)

Przejdę od razu do rzeczy:). Opiszę wam moją sobotnią podróż w takiej formie mini reportażu.


Wczoraj, chcąc nie chcąc, pojechałam na wycieczkę organizowaną przez biuro podróży PTTK. Wybrałam się wraz z babcią i wujkiem. Głównymi punktami naszej podróży były Wadowice - miejsce narodzin naszego papieża-rodaka Jana Pawła II oraz jego wielkiego kultu.


W Wadowicach cała nasza wycieczka miała okazję skosztować kremówki wadowickie - były przepyszne, a i okolice były przepiękne:). Następnie weszliśmy do kościółka i ujrzeliśmy chrzcielnicę, przy której papież ( jak się zapewne można domyślić ) przyjął chrzest. Długo jednak nie zagrzaliśmy, gdyż odbyła się msza. Było tam mnóstwo młodzieży, składającej podziękowania i prośby do Świętego.
Nie czekając zbyt długo weszliśmy do domu rodzinnego papieża i zaczęliśmy zwiedzanie. Samo muzeum było połączeniem nowoczesności i tradycji. Zarówno mogłaś/mogłeś spotkać się z wystawami, gablotami, zdjęciami, ale też z filmami, projekcjami, tablicami interaktywnymi, zdjęciami 3D. Pani przewodnik z niezwykłą pasją i szacunkiem opowiadała całą biografię papieża. Wszyscy mieliśmy okazję zbliżyć się do niego ciałem i duchem - ciałem, bo widzieliśmy oryginalne mieszkanie papieża ; salon, pokój, kuchnię, wszystkie jego stroje jako kapłana, biskupa, arcybiskupa no i papieża, strój w jakim pracował w kopalni, nawet buty i strój sportowy. Duchem, bo słyszeliśmy jego głos, przypomnieliśmy sobie jego zasługi, przeszliśmy przez każdy rozdział życia od narodzin aż po śmierć...


Papież zmarł, gdy miałam 8 lat...w dniu jego pogrzebu ( był to nawet dzień wolny od szkoły ) skakałam na łóżku i rozrabiałam, podczas gdy reszta moich domowników pogrążyła się w smutku...wciąż jakoś głupio się czuję, gdy sobie o tym przypomnę i mam wyrzuty sumienia, że nie oddałam mu należytej, godnej czci.
Przechodzę lekki kryzys wiary. Ale ten człowiek, za każdym razem jak sobie o tym przypominam, wzbudza mój szacunek i respekt...niezmiennie...

 Nie da się opowiedzieć wszystkiego niczego nie pomijając. Trzeba tam pojechać i zobaczyć to na własne oczy...

Następnie udaliśmy się wszyscy na obiad ( zupa pomidorowa i schabowy ), a potem do parku miniatur w Inwałdzie. Widzieliśmy, jak sama nazwa wskazuje, miniatury najsłynniejszych zabytków z całego świata ; wieżę Eiffla, statuę wolności, świątynię Tadż-Mahal, głowy z Wysp Wielkanocnych, Sfinksa, Plan Św. Piotra, Koloseum, Big Bena, bramę Brandenburską, pałac w Zamościu, zamek w Malborku itd.itp. Tego było ogrom! Część z tych obiektów opowiadała przewodniczka, część każdy się doszkalał we własnym zakresie. Nie ominęło nas oglądanie filmu w 5D. Trwał 5 min. ( ku mojej rozpaczy! ), ale efekty były naprawdę wyśmienite! Wszystko czułeś jak na żywo! Jechaliśmy kolejką w kopalni! Czuliśmy wstrząsy, mokro, gorąco, jakiś popiół spadający na nasze głowy, szczury biegające między nogami, chrobot wężowych łusek...bomba! Później udaliśmy się do Warowni. Tegoż miejsca niestety nie udało mi się zwiedzić, za to część grupy wraz ze mną oglądała figury dinozaurów, które ruszały się i wyły jak prawdziwe! Nie ominął nas też występ smoka ziejącego ogniem i parą z nosa, który przyznawał się do swojego wegetarianizmu...


Potem pojechaliśmy autobusem do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie zwiedzaliśmy ( tym razem bez przewodnika ) kościół. Ja, idąc za wycieczkową grupką, udałam się na górę szlakiem drogi krzyżowej, którą zresztą w całości nie przeszliśmy;].


Co prawda oberwało mi się od babci, że się odłączyłam od wujka i to bez żadnego komunikatu, bez telefonu i w ogóle;], ale nie żałuję tej nieco męczącej wyprawy.

I tak zleciał mi cały dzień...do domu wróciłam o 20.00, przy wyjeździe o godzinie 06.00;].

Nie żałuję, że pojechałam, aczkolwiek jak zwykle trudno rozstać mi się z wycieczkowiczami:(. Tak przyjemnie się z nimi gawędziło, pomimo znacznej różnicy wieku:).


Polecam się wybrać:)



PS. Za jakiś czas pojawią się posty z biżuterią i rysunkami. Muszę też nadrobić zaległości związane z recenzjami filmowymi. Postaram się to naprawić:).

czwartek, 23 kwietnia 2015

Moje zakupowe marzenia!:)

Witajcie, najmilsi!:)


W dzisiejszym poście krótko opiszę moje zakupowe marzenia ( i nie tylko ) jako część spełniania marzeń możliwych obecnie do wykonania:). ( dziękuję za inspiracje, siostro! )


Prawdę mówiąc, niewiele tego jest...po pierwsze, ze względu na możliwości finansowe, a raczej ich brak;]. Na moje cele chcę przeznaczyć do 100 zł, mam nadzieję, że nie więcej, gdyż oszczędzam na pewne bardzo ważne urządzenie, które niezwykle mi się przyda na studiach, ale to potem:).
Po drugie, ze względu na chorobę, na którą cierpię i nie pozwala mi za bardzo ''zaszaleć'' zakupowo.
Po trzecie, sama jakoś nie przepadam za robieniem zakupów;]. Jak wchodzę do sklepu to z reguły szybko chcę z niego wyjść;]. Po prostu niespecjalnie przepadam za kupowaniem ciuchów, perfumów czy tego typu ''pierdół'' ( wybaczcie, dziewczyny! ).

Mimo wszystko chciałabym sobie zrobić prezent na 18 - nastkę:). Kiedyś trzeba zaszaleć!:). Myślę trochę o tym za wcześnie, bo do moich urodzin jest jeszcze kupa czasu, ale niebawem będę mieć nieco więcej czasu dla siebie i na swoje głupotki;], poza tym wnet przyjeżdża do Mielca kochana towarzyska, z którą będę buszować po sklepach i chcemy to jakoś pogodzić:).
Oczywiście, na wakacjach też mogłabym poświęcić czas na spełnianie swoich marzeń, ale znając siebie to będę mieć taką demobilizację, że praktycznie do niczego nie będę zdolna, tylko do czytania, słuchania muzyki, oglądania filmów i plecenia bransoletek z muliny z przerwą na rysowanie i spotkania z koleżanką!

Tak więc, żeby nie przedłużać, przedstawiam wam listę moich praktycznych, ''materialnych'' zachcianek, które mam zamiar sobie sprawić:).


Wszystkie podane zdjęcia są zaczerpnięte z internetu, podaję wzór, przykład:). Niekoniecznie musi być takie samo:).


1.) Laptop



Od paru lat mam zamiar kupić sobie laptop. Powodów jest wiele, ale przede wszystkim, jako osoba która myśli nieco przyszłościowo, niezwykle przydatne będzie to urządzenie na studia. Będę potrzebowała go w większości do komunikowania się z ludźmi, odrabiania zadań domowych, no i ogólnego korzystania. Myślę, że bez tego oto sprzętu jakakolwiek nauka w dzisiejszym współczesnym, skomputeryzowanym świecie nie jest możliwa;]. A przynajmniej nie wyobrażam sobie siebie bez Internetu i łączności ze światem zewnętrznym;].
Ponadto, byłby to naprawdę piękny prezent na moje urodziny, bardzo!^^

2.) Słuchawki bezprzewodowe


Uwielbiam słuchać muzyki. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Brzmi to banalnie i dosyć powszechnie, bo przecież każdy lubi słuchać tego czy tamtego gatunku. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś wręcz nienawidził, a jeżeli już tak powiedział to chyba sam siebie okłamuje, bo każdy znajduje w muzyce coś dla siebie. Zgodzicie się ze mną?:) No ale przejdźmy do rzeczy...
Przede wszystkim uwielbiam słuchać muzyki na porządnym, dobrym sprzęcie, który wytrzymuje trochę dłużej bez gwarancji. Najczęściej są do nauszne słuchawki z mocnymi basami! Tego typu urządzonka kosztują więcej niż przeciętnie, no ale jak jest się takim smakoszem muzycznym jak ja i docenia się każdy dźwięk to czego się nie zrobi...;].
Ostatnio jednak mam z nimi ( tymi nausznikami ) niemały problem, gdyż kabel jest z reguły strasznie długi, plącze mi się wokół ciała, a czasami też często po prostu spadają. Dlatego też, w nieco dalszej przyszłości, jak już zacznę naprawdę zarabiać na siebie i oszczędzać, zakupię sobie takie bezprzewodowe:). Na pewno będzie mi prościej i lżej, gdy nie będę się bała każdego swojego ruchu;].

3.) Czarne ubrania!:)


Pewnie każdy z was ma w szafie jakieś czarne ubrania. Czy to zwykła bluzka, czy jakieś spodnie...są też tacy, którzy mają wszystkie ciuchy koloru czarnego i czują się wręcz niekomfortowo, gdy ubiorą coś w innej barwie;]. Ja kocham ten kolor jak zapewne większość, ale niestety, nie mogę nosić...dlaczego? Ponieważ czarny barwnik zawiera metal, na który jestem uczulona. Jak się o tym dowiedziałam 2 lata temu to się nie tyle załamałam, co po prostu zrobiło mi się naprawdę przykro. Kolejna rzecz, którą muszę unikać...to było bolesne uczucie wyrzucić 3/4 rzeczy z szafy na rzecz innych ciuchów...
Myślę, że te 2 lata bez czarnego nie wpłynęły jakoś boleśnie na moją psychikę;], ale postanowiłam kupić sobie troszkę czarnych ciuszków i spróbować jak się moja skóra czuje w takim kolorze, czy będę mieć stany zapalne czy też nie...Ostatecznie czarna biżuteria mi nie szkodzi;], więc może nie będzie tak źle...:>

4.) Biżuteria


Jak już zapewne wiecie kocham biżuterię!^^, mam fazę na takie akcesoria już od gimnazjum niezmiennie!:), dlatego zaszaleję i kupię sobie troszeczkę błyskotek:). Będą to na pewno bransoletki, być może kolczyki. Co do naszyjników podchodzę nieco sceptycznie, bo są z metalu...na który też jestem uczulona, więc postaram się podejść do tego ostrożnie;].



To są takie ''rzeczy'', które planuję sobie zakupić, nosić, dbać o nie:). Mam nadzieję, że w żaden sposób mi nie zaszkodzą;].
Do takich innych pragnień należą;



6.) Make up!


Prawdę mówiąc, nigdy się jeszcze nie malowałam. Nie wiem tylko czy można zaliczyć w to ''malowanie się'' wygłupy w dzieciństwie;]. Tak czy siak, chciałabym spróbować...wiem, że ryzykuję, bo kosmetyki, zwłaszcza ładnie pachnące i upiększające mi szkodzą, ale notka na internecie, że ''można'' sprawiła, że zaiskrzyła we mnie nadzieja!:), trzeba tylko znaleźć odpowiednią markę, która mi posłuży, nie zawiera za dużo chemii i jest delikatna dla alergików takich jak ja:). Macie może jakieś propozycje, rady?:), chętnie też się czegoś dowiem!:).

7.)  Sesja zdjęciowa w makijażu!


Jako, że moja siostra jest świetnym fotografem-amatorem ( mogę tak powiedzieć, nie obrazisz się?:) ) to pozwolę sobie pozować do obiektywu. Szczerze mówiąc, nie przepadam za sobą na zdjęciach, często wydaje mi się, że wyglądam bardzo niekorzystnie i jestem totalnie ''niefotogeniczna''. Jednakże makijaż potrafi zdziałać cuda i może nie będzie aż tak źle!:)



Z takich ''materialnych'' i możliwych przeze mnie na chwilę obecną do wykonania marzeń to tyle:).

Zdecydowałam się na takie szaleństwo nie tylko z powodu tej mojej 18 - nastki i chęci zaszalenia. Mam już serdecznie dosyć tych wszystkich ograniczeń! Nie mogę tego zjeść, tamtego nie mogę dotknąć, nie wolno mi ubrać tego, przesadzam z tym i tym...lepiej, żebyś tego więcej nie robiła itp.itd. Pierwsze pytanie jakie się nasuwa to ; Ileż można!?
Wiem, że ryzykuję. Wiem, że mogę skończyć w szpitalu. Wiem, że mogę znowu dostać ataku alergicznego. Wiem, że to może się źle skończyć. Zdaję sobie z tego sprawę! ALE CHOCIAŻ RAZ W ŻYCIU NIE CHCĘ NICZEGO ŻAŁOWAĆ!!!
Chcę zakosztować życia normalnej, przeciętnej nastolatki. Chcę doświadczać, próbować, szaleć, po prostu - ŻYĆ! Chcę oddać się moim marzeniom, pozwolić wreszcie unieść się moim wyobrażeniom, które przez tyle lat kłębiły mi się w głowie. Dla tylu nastolatek pryszcz na twarzy rujnuje cały dzień. Dla mnie pryszcz to jest nic. Dlatego choć raz chcę przeżyć kawałek swojego życia tak jak ja chcę, a nie jak chce tego moje ciało i mój organizm!
Wiem, że część z was potraktuje to dosyć sceptycznie...

...i słusznie. Sama nie jestem do końca pewna, czy to dobry pomysł...ale spróbujcie się wczuć we mnie. Nie będzie to proste, bo zdrowy chorego nie zrozumie tak jak chory chorego...ale mam nadzieję, że mnie rozumiecie:).





Wybaczcie długość wpisu, wciąż ćwiczę krótkie pisanie!^^

niedziela, 19 kwietnia 2015

Siła marzeń!

No właśnie:). Dzisiaj coś o marzeniach i o czymś trudniejszym, mianowicie ich spełnianiu;].



Oczywiście, każdy z nas ma marzenia! KAŻDY! Nie znam osoby, która by nie chciała tego czy tamtego...Jedne z marzeń są bardziej przyziemne, drugie nieco mniej...czasami niektóre z marzeń mogą i brzmią absurdalnie...;]


Czy warto marzyć? Oto jest pytanie...


Jedni mówią, że nie. Bo po co? W szczególności dotyczy to marzeń niemożliwych do zrealizowana ( a są takie, niestety...większość dotyczy sfery zdrowotnej, psychicznej, sercowej...). Ponowię pytanie...po co? Po co, skoro wiemy, że się nie spełnią? Po co żyć ze świadomością, że to coś się nie spełni? Tracimy tylko czas...im częściej marzymy i śnimy o czymś kompletnie wyimaginowanym, to będziemy jeszcze bardziej się dobijać faktem, że tego nie dostaniemy, nie zyskamy itd. Najlepiej żyć życiem doczesnym i nie myśleć o głupich ekscesach...róbmy co robić mamy, co trzeba i przeżyjmy tak całe nasze życie...damy sobie radę bez marzeń, bez pragnień...


Drudzy mówią, że tak. Trzeba marzyć! Daje nam to motywację do odkrywania świata, poznawania ludzi, realizowania swoich pasji, robienia tego, co według nas jest ważne. Poza tym, sama chęć posiadania czegoś czy kogoś ( trochę głupio to brzmi;] ) jest naszym motorem. Chcemy to mieć teraz, w tej chwili, już! No i robimy to, wbrew przeszkodom...no i czasami z pozytywnym rezultatem.
Według mnie, takie marzenie też nawet o głupotach kształtują naszą wyobraźnię, dają nam poczucie, że jesteśmy, żyjemy! ( oczywiście, wszystko z umiarem, żebyśmy się potem nie rozczarowali rzeczywistością...! ).


Ja osobiście, jeśli chodzi o marzenia, mam pośredni stosunek. Nierzadko się zdarza, że próbując spełnić jakieś pragnienie nie raz się potykamy, nie udaje nam się albo nie jest możliwe, żeby mieć to czy tamto. Wtedy najczęściej się poddajemy, rezygnujemy. A jeżeli wiemy, że mimo wszystko można coś osiągnąć czy zrealizować to stwierdzamy powoli, że albo to nie ma sensu, albo jesteśmy zbyt słabi. Takie klęski nierzadko demobilizują.
Największym bólem jest niemożność realizacji swoich pragnień. Ja np. chciałabym być zdrową dziewczyną, która może się malować, jeść co chce, myć się w czym i kiedy chce, ale wiem, że tak raczej nie będzie...a co dopiero mówić o innych ludziach, którzy chorują i cierpią bardziej ode mnie czy od was...

Z drugiej jednak strony, to właśnie dzięki marzeniom wiem, że żyję, że jest coś co trzeba zrobić. Chciałabym kupić sobie laptop. Tak więc oszczędzam i pilnuję się, żeby nie wydawać pieniędzy. Chcę być zdrowa. Mimo, że nic nie mogę zrobić, by było mi lepiej to jednak żyjąc marzeniami widzę siebie w przyszłości jako silniejszą, pewniejszą swego i siebie, bardziej samodzielną. Chcę mieć chłopaka. Wiem, że nieprędko się taki trafi, ale też czuję, że jak już znajdę to będę najszczęśliwszą szczęściarą, bo znalazła się moja druga połówka. Chcę kiedyś mieć psa ( husky!^^ ). Teraz nie mogę go mieć, bo mam alergię. Ale kiedy dojrzeję kupią go i będę miała przyjaciela na zawsze, który nigdy mnie nie opuści! Chcę pojechać do Norwegii, zamieszkać tam. Chcę znaleźć w przyszłości dobrze płatną i satysfakcjonującą pracę. Chcę zobaczyć na własne oczy koleżankę, która mieszka na drugim końcu Polski...







Marzenia są potrzebne i to niezaprzeczalnie! Musimy tylko podchodzić do nich trochę z przymrużonym okiem, by nie stracić wiary w ich spełnienie!:)

czwartek, 16 kwietnia 2015

Moje niezliczone cierpienie, czyli jak przetrwać z alergią...i atopią...

Heh, brzmi jak nazwa jakiegoś poradnika, ale to oczywiście pytanie retoryczne;].


Przez tyle lat odkąd choruję na AZS wiele już doświadczyłam, a przynajmniej moja skóra i przynajmniej mogłabym rozróżnić poszczególne jej ''zachowania'' na alergeny w określonym etapie czasowym.


1). Jako dziecko do 10 roku życia - pojedyncze ranki na ustach, w szczególności kąciki ust, nosa, uszu. Niemałe nad drapania na nadgarstkach, pod kolanami, przeguby rąk.
Poziom dokuczliwości ; niewielki, właściwie znikomy. Z perspektywy czasu tak to można ocenić...

2.) Jako dziecko do 15 roku życia - Erytrodemia ( odsyłam dla ''głodnych wiedzy'' ; http://portalwiedzy.onet.pl/4756,,,,erytrodemia,haslo.html ) na całym ciele. Plamy, strupy, czerwone placki na udach, obojczykach, szyi, karku, twarzy, plecach. Puchnięcie powiek, sączenie się lepkiej i śmierdzącej limfy z ran. ''Mrówki'' pod skórą, ogólne swędzenie, pieczenie, ból. Następnie niepomierna suchość, łuszczenie się skóry ( tony i kilogramy na łóżku ) i tak w kółko...
Poziom dokuczliwości ; Maksymalny! Dwa lata piekielnej męki! Ogólna depresja, rozwój kompleksów, małe poczucie własnej wartości i chęć zabicia się...

3.) Jako nastolatka 15 - 16 lat - Ogólne powstawanie ropniaków, czyraków i tego typu paskudztw. Pryszcze pojawiające się głównie na rękach, zewnętrznej części dłoni, nogach i pupie-,-. Z reguły powstawały one jeden na drugim albo trzy koło siebie. Bardzo bolesne, duże...ja nie wiem skąd się tyle ropy tam wzięło...!
Poziom dokuczliwości ; no nieduży, ale też niemały. Znowu na antybiotykach, bo znowu się wdarło zakażenie...jednak dało się przeżyć zważywszy na to co było i oby nie wróciło...

4.) Stan obecny - Rzadkie stany zapalnie, ewentualnie na szyi i karku, poniekąd zaplamienia na twarzy. Najczęściej występują ataki alergiczne, czyli pokrzywka ( takie piękne bąbelki jak po ugryzieniu komara ). Potwornie swędzące, twarde, najczęściej powstające na rękach, brzuchu, plecach, rzadziej na twarzy i nogach...po niecałych 2 minutach tworzy się taka skorupa...nie wiedzieć czemu dostaję tego typu ataki rano, jak ubiorę jakiś ciuch. Ciekawe...
Poziom dokuczliwości ; okropny! Nigdy nie wiesz kiedy to się stanie i dlaczego...


Na przykład ( Podam wam dwa! )


- Wczoraj spokojnie wracam sobie do domu od dentysty. Bezbolesne lakierownie. Wchodzę do domu, odwiedzam wujka ( on pali ) i babcię, zdejmuję kurteczkę itd. Nagle na przegubie pojawia mi się bąbel. Z jednym jakoś przeżyję. Potem rośnie, twardnieje, i coraz bardziej swędzi. Biegnę szybko na dół, rozbieram się. Nie przeczę, że się drapię...coraz więcej dużych, twardych bąbli. Swędzi. Jestem rozdrażniona, ale jakoś szybko przechodzi mi ten atak. Po 30 min. ani śladu...
- Dzisiaj rano, moi drodzy! Wstaję sobie o 7.00, smaruję się od stóp do głów. Ubieram bluzkę. Specjalnie czekam 1 min., czy coś się nie dzieje podejrzanego. No i stało się! Szybko zdejmuję bluzkę i zaczynam się drapać. Bąble pojawiły mi się na rękach, brzuchu, obojczykach, barkach, karku, a nawet na piersiach...mija po nieco mniej niż godzinie po zażyciu prochów i wapna...sprawdzian z geografii mam nadzieję, że chociaż trochę był na temat, bo pisanie jak jest się rozdrażnionym do granic możliwości i zdenerwowanym ( nie chodzi mi o stres, przecież to umiałam... )  to jest dla mnie ogromny wysiłek i wyzwanie.



Po co to wszystko tu piszę? Bo szukam pomocy, oderwania się od tego pasma ciągłego swędzenia. Mogę jeszcze zaakceptować to jak wyglądam. Nawet nie narzekam ; powiem więcej. Podobam się sobie. I nie jest to żaden narcyzm. Po prostu człowiek, który tyle przeżył skórnych przygód może chyba powiedzieć, że jest ładny i że podoba mu/ jej się jak wygląda TERAZ.
Nic chyba więcej nie poradzę, że tak się dzieje, a nie inaczej. Unikam wszystkiego co może mi szkodzić, ale widzę, że i to nie zawsze skutkuje. Dlatego piszę o tym, bo chcę wylać ten cały ból, swędzenie, pieczenie i gorycz świństwa które jest we mnie i na mnie, i przy mnie...jest ciągle, jest zawsze na zawsze...


Uczę się optymizmu. Dlatego mam nadzieję, że to ten z ostatnich postów, który piszę o moim cierpieniu...ja tylko szukam zdrowej części mnie, to wszystko...


wtorek, 14 kwietnia 2015

Ogolone ogólniki!

Witajcie, moje skarrrby!;]


Troszkę czasu mnie tu nie było, ależ ja jestem niesystematyczna...;]. Wybaczcie mi, ale troszkę miałam zaległości no i tak jakoś...po prostu wyszło:).

Mogę się jedynie usprawiedliwić brakiem łączności z Internetem!-,-. Wczoraj męczyłam się chyba z godzinę, żeby wreszcie znaleźć sygnał i móc wrzucić tu jakiegoś posta...no ale po tej godzinie, wkurzona, zniechęcona, z braku laku wybrałam oglądanie telewizji;]. Bardzo ambitnie, prawda?

Tak to właśnie jest, te dzisiejsze twory technologiczne też mają humory...to się nazywa Złośliwość Rzeczy Martwych!-,-



Ale mnie to zdjęcie uchwyciło^^, kocham husky i mam nadzieję, że w przyszłości alergia mi odpuści i będę mogła sobie takiego kupić!^^



Co poza tym u mnie? Hmmm...jakoś dziwnie w tym tygodniu mam trochę luzu w nauce...cieszy mnie to, że mogę się chociaż troszkę poobijać i poleniuchować słuchając świetnej muzyki ( dzięki siostro za twoją listę, wreszcie się doczekałam! ). Ciekawe, ile będzie trwać ta moja ''laba''...no ale na razie cieszę się z tego co jest teraz:).

                                                                         *      *      *

Najbardziej denerwuje mnie moja krótkowzroczność i głupota ( tak naprawdę, jeśli chodzi o ścisłość to jestem dalekowidzem, optycznie rzecz ujmując ). Zawaliłam kartkówkę z matematyki. Heh, niby nic, ale komuś kto jest w miarę dobry ( skromnie mówię, żeby nie było! ) z tego przedmiotu, co tak stwierdzam w dzisiejszych czasach jest...no nie lada wyczynem, to jednak trochę to boli...mam nadzieję, że chociaż 2 będzie, bo co jak co, ale nie bardzo mam ochotę poprawiać;].

Niedawno też zaliczyłam kolejną wizytę w Krakowie. Narzekałam na służbę zdrowia w Mielcu, ale w Krakowie to też nie wygląda cudownie...tzn. tutaj ''obsługa'' jest miła i pomocna. Ale te kolejki, okienka do recepcji, które znajdują się czasem na ostatnim piętrze to masakra! Mimo wszystko, nie chcę krytykować tego szpitala ( na Prokocimie, Uniwersytecki Szpital Dziecięcy ). A wiecie dlaczego? Bo po prostu nie mam serca...
Widziałam tam mnóstwo ludzi, tłok totalny. Niby w tym nic dziwnego, w każdym szpitalu czy przychodni można zetknąć się z czymś takim. Ale tam były dzieci...malutkie dzieci....


Dzieci, które ledwo wyszły z łona matki. Dzieci z podpuchniętymi oczkami, mętnym spojrzeniem...Małe szkraby, co to ledwo do pięt dorasta...niewinne stworzonka, które nie powinny tam być...Jeżdżące na wózkach inwalidzkich, z jakimiś kablami pod nosem, płaczące i krzywiące się...
Widziałam ( malutka poprawka, mama widziała, ale jakoś nie miałam problemu, żeby jej nie uwierzyć ) bobaska, który, oprócz tego, że się ślinił;], miał takie ranki i plamki na szyi, jak ja mam na rękach. Boże, litości! Taki szkrab nie powinien już od kołyski tak cierpieć! Przecież widzę co się dzieje z moją skórą, a co dopiero ze skórą takiego bąka! Przecież...to będą okropne męki i dla dziecka, i dla rodziców, którzy nie będą mogli ulżyć ani pomóc, pomimo leków i maści...
Mam nadzieję, że w przyszłości medycyna stawi czołom chorobom skórnym ( i nie tylko ).

Widziałam też, mimo tego smętnego nastroju ( bo niby z czym kojarzy się szpital? ) wesołe, radosne dzieci, bawiące się ze swoimi rodzicami! Takie paradoksiki!^^! Widziałam dziecko, które ze śmiechem jeździ na wózku i cieszy się, bo koła się świecą albo mają przyklejone  fajne obrazki z postaciami Disneya! To było coś...smutnego, ale też takiego pięknego! Dało mi to nadzieję, że inni naprawdę mają gorzej i wiarę, że mimo wszystko można być szczęśliwym...nawet na wózku!



W tym miejscu kłaniam się tym dzieciom, które dają radę! Które się cieszą, nie zawsze świadome, na co chorują i co je czeka...Wielki ukłon, wielki respekt...
Takie właśnie dzieci czasami mają w sobie więcej siły niż niejeden dorosły...


Aż mi serce drży jak o tym piszę...


Koniec...poddaję się swojemu małemu szczęściu z atopią na czele...Bach! Do widzenia!

niedziela, 5 kwietnia 2015

Święta w domu!

Cóż...święta trwają, ale aż chce się powiedzieć ; ''święta, święta i po świętach'';].


Tak zauważyłam, że z biegiem lat każde święta, czy to wielkanocne, czy też bożonarodzeniowe tracą dla mnie swoją magię...nie czuję tych świąt, mimo, że praca w domu wre, robi się mazurki, piecze kaczki, przyozdabia się pisanki i koszyki itd. To wszystko jest, a nawet można powiedzieć, że niczego nie brakuje!
Ja jednak, raczej nieświadomie, kompletnie zobojętniałam...nie ma dla mnie tej atmosfery, tego poczucia, że oprócz upragnionego ''wolnego'' od szkoły i totalnej laby jest taki okres, kiedy obchodzi się święta i się je...święci;]. W ogóle już totalnie tego nie czuję...a najgorsze jest to, że nie bardzo znam przyczynę tego stanu...

Jak byłam mała, to na pewno podstawówka, to się naprawdę czuło w powietrzu! Miesiącami nawet przed Wielkanocą potrafiłam robić pisanki, wbijać szpilkami cekiny, kombinować tak, żeby te jajka były jak najpiękniejsze! Przystrajanie koszyka i kłócenie się z siostrą, które jajko ładniejsze i które wsadzić było normalne. To pieczenie ciast, motłoch w domu, ogólna euforia...pamiętam to doskonale!

A teraz co? Totalna pustka...nicość...kompletne zobojętnienie...to takie przykre...


Próbuję jakoś doszukać się przyczyn tej dziwnej dla mnie bierności. Może to przez pogodę? Niebo zachmurzone, znikomy dostęp słońca ; zimno, szaro, buro...a mnie zawsze święta wielkanocne kojarzyły się ze słońcem! Może to przez leki? Biorę te prochy już dosyć długo i ciągle jestem taka senna, nie zawsze świadoma co się dzieje wokół mnie...Może to przez nieregularnie spanie? Ostatecznie zasypianie o 02.00 i budzenie się o 11.00 to raczej nie jest dobra metoda na życie;]. A może przez te wszędobylskie reklamy? Czy ja wiem...zawsze dodawały, według mnie, to uczucie, że coś się dzieje, że przecież są te święta! A może przez kryzys mojej wiary? To też na pewno...a może przez lenistwo? Ten stan można już chyba nazwać chorobą cywilizacyjną...

W każdym razie stało mi się to wszystko jakby obce, dziwne...a ja nie chcę, żeby tak było! Chciałabym czuć ten klimat, zadowalać się tymi świętami i czuć je tak jak kiedyś, gdy byłam mała!

Ehh...może kiedyś odzyskam to, co już teraz jest tylko w moich wspomnieniach...

Na chwilę obecną zostawiam was z Hansem:).




A wy jak świętujecie? Będzie lany śmigus - dyngus?:>

sobota, 4 kwietnia 2015

To wydarzyło się naprawdę...

Historia pewnej rodziny, która przeżyła wielkie tsunami w 2004r.


Reżyseria ; J.A. Bayona
Scenariusz ; Sergio G. Sánchez
Premiera ; 25.01.2013 (Polska)
Produkcja ; Hiszpania, USA
W rolach głównych ; Naomi Watts, Ewan McGregor, Tom Holland, Samuel Joslin, Oaklee Pendergast
W pozostałych rolach ; Marta Etura, Sönke Möhring, Geraldine Chaplin
Nagrody ; Goya Najlepszy reżyser J.A. Bayona
                  Goya Najlepsze efekty specjalne Pau Costa, Félix Bergés
                  Goya Najlepsze kierownictwo produkcji Sandra Hermida
                  Goya Najlepszy dźwięk Marc Orts, Oriol Tarragó, Peter Glossop
                  Goya Najlepszy montaż Bernat Vilaplana, Elena Ruiz
                  NBR Przełomowa rola męska - Tom Holland


Hmm...co tu dużo mówić, jedno zdanie powinno wystarczyć;]. Rodzina chce spędzić Boże Narodzenie w Tajlandii. Piękna plaża, palmy wokoło, ocean, słoneczna pogoda, cała rodzinka w komplecie...no jak w bajce! Cóż...ale wszystko co piękne musi się kiedyś skończyć...

Nadchodzi tsunami...

Niszczy wszystko co napotyka na swojej drodze. Domy, drzewa, słupy energetyczne, statki, samochody...wszystko zabiera ze sobą i uderza z ogromną siłą. W ten sposób najpiękniejsze wakacje zmieniają się w najgorszy koszmar...

Rodzina zostaje rozdzielona. Matka Marie (Naomi Watts) z najstarszym synkiem Lucasem (Tom Holland) oraz Henry (Ewan McGregor) i dwójka młodszych braci...Obie ''grupki'' próbują odnaleźć schronienie, obie szukają siebie nawzajem wśród zgliszczy i pożogi, ogólnego zamętu i rozpaczy...

Powiem tak ; film był piękny i mnie się naprawdę spodobał! Oglądałam go już drugi raz i drugi raz przechodziły mi ciarki po plecach...Nie chodzi mi tylko o samą katastrofę, o zniszczenia jakie spowodowała, o cały ten zamęt, chaos i śmierć miliona ludzi...owszem, to jest wielka tragedia i nie da się temu zaprzeczyć. Film jednak, oprócz samego wątku katastroficznego ma też w sobie elementy nie tyle dramatu co dużą porcję nadziei.

Wiadomo, rozdzielonej rodzinie, w której niektórzy są bardzo ranni ciężko jest się odnaleźć wśród tylu cierpiących ludzi. Tutaj chcę zwrócić uwagę na najstarszego z rodziny Henrego (w tej roli znakomity Ewan McGregor) oraz najstarszego z braci, Lucasa (w tej roli świetnie zapowiadający się Tom Holland).

Ten pierwszy, niewiele się zastanawiając, chce ''złożyć rodzinę do kupy''. Nie myśli o tym, że mogli zginąć. Po prostu chce ich odnaleźć. W scenie, kiedy ogląda zwłoki ludzi świadomy jest, że mogli zginąć, ale mimo wszystko chce ich zobaczyć. Ma jednak nadzieje, że żyją, dlatego wyrusza w podróż do wszystkich możliwych szpitali czy tego typu placówek, w których ujrzałby syna i żonę. Ma nadzieję, wierzy. Jest potwornie zmęczony, ranny - widać jak kuleje, trzyma się za żebra, widać też plamy krwi i skrzepłych strupów. Ma dość, ale jest zdeterminowany, próbuje, działa! Miłość do rodziny i nadzieja były napędem jego działania.

Ten drugi, jest młody! Przerażony, roztrzęsiony, nie wie co się dzieje, pragnie tylko ochronić mamę, która jest w bardzo złym stanie. Zdaje sobie sprawę, że jest teraz odpowiedzialny za matkę. To właściwie dzięki niemu część poszkodowanych w tsunami mogło odnaleźć członka rodziny. Pomaga ludziom, sam też próbuje szukać. Według mnie należy się wielki ukłon dla tego chłopaka. Mimo jego strachu daje radę i sprawia też, że rodzina się odnajduje. Myślę nawet, że to jest taki szybki kurs dojrzewania...

Piękny film, bardzo mi się podobał. Może nie wszystkim się podobać...to, że ''bywały lepsze'', a pewnie że bywały...można by się kłócić. Są gusta i guściki, nie? Ja jednak nie raz miałam gęsią skórkę, nie raz też mi oczy nabiegły łzami, zwłaszcza, gdy już cała rodzina była w komplecie.

Polecam, naprawdę warto! 9/10