piątek, 28 września 2018

Iron Fist - recenzja II. sezonu

Witajcie!

Kwestią czasu było, aż w końcu siądę i obejrzę drugi sezon Iron Fista - młodego wojownika, który z siłą Żelaznej Pięści walczy ze złem w Nowym Yorku. Część widzów straciła ochotę na oglądanie przygód Danny'ego Randa. Powodem jest fakt, że pierwszy sezon nie był górnych lotów. Powiedziałabym, że produkcja została zjechana od góry do dołu, wzdłuż i wszerz (Jeśli chcecie wrócić i poczytać, co sądzi o tym Vombelka, to zapraszam TUTAJ) . Danny ponownie pojawił się w Defenders i już było nieco lepiej, jeśli chodzi o sceny walk czy samą postać. Gościnny występ młodego bohatera w drugim sezonie Luke'a Cage'a sprawił, że postanowiłam zaryzykować i dać Żelaznej Pjonie szansę. Pomijam fakt, że to Marvel i prędzej czy później i tak bym obejrzała. Zapraszam do recenzji!


Twórca: M. Raven Metzner
Premiera: 07.09.2018
Produkcja: USA
Dystrybucja: Netflix
W rolach głównych: Finn Jones, Jessica Henwick, Tom Pelphrey, Jessica Stroup, Sacha Dhawan, Simone Missick, Alice Eve
W pozostałych rolach: Giullian Yao Gioiello, Jason Lai, James Chen, Rob Morgan


Akcja drugiego sezonu Iron Fist toczy się wkrótce po wydarzeniach z Defenders. Matt Murdock powierzył Danny'emu zadanie jakim jest ochrona Nowego Yorku przed złem. W ciągu dnia więc Danny pomaga swojej dziewczynie, Colleen Wing (Jessica Henwick), w utrzymaniu schroniska dla potrzebujących, a w nocy zamienia się w potężnego Iron Fista, który walczy z przestępczością. Ostatnio bowiem wojna pomiędzy Triadami robi się coraz bardziej krwawa i Danny czuje się zobowiązany, by zapobiec dalszemu rozlewowi krwi. Czy uda mu się zjednać dwie zwaśnione grupy? Będzie mógł liczyć na pomoc bliskich? Czy moc, którą posiada, nie pochłonie go do reszty? Jaką rolę w całym tym konflikcie odegra powrót brata z K'un-Lun, Davosa (Sacha Dhawan) oraz pojawienie się tajemniczej Mary Walker (Alice Eve)? 

Szczerze mówiąc, to nie wiem od czego zacząć. Na pewno warto powiedzieć, że sezon drugi jest znacznie lepszy od pierwszego. Postacie są zdecydowanie lepiej napisane, relacje miedzy nimi bardziej dynamiczne i złożone, choreografia walk (podobno przy tym pracował choreograf z filmu Czarna Pantera) czy efekty specjalne również uległy diametralnej poprawie. Ba, nawet muzyka o wiele bardziej przykuwa uwagę! Ogólnie rzecz ujmując, jest lepiej i efektowniej, a nie brak też elementów zaskakujących, a nawet takich, które przywołują na myśl "ale ci twórcy mieli jaja, żeby zrobić coś takiego". Z drugiej strony wciąż jednak nie jest to serial doskonały i wiele mu brakuje, żeby takim być. Czas więc teraz przejść do głębszej analizy, która zawierać będzie SPOJLERY, także czytacie na własną odpowiedzialność:).


Zacznę więc najpierw od głównego protagonisty, czyli tytułowej Żelaznej Pięści. Szczerze mówiąc, to muszę podziękować nowemu showrunnerowi, czyli Ravenie Metznerowi, który zdołał poprawić całokształt postaci Danny'ego. Danny jest już o wiele dojrzalszy i odpowiedzialniejszy. Potrafi przyznać się do błędu i często stara się go od razu naprawić. To jednak nie oznacza, że Rand kompletnie się zmienił. To wciąż nieco narwany i lekkomyślny chłopak, który nie raz i nie dwa ulega swoim emocjom i bez zastanowienia rzuca się w wir walk. Tym razem łatwiej jest się z nim utożsamić. Po pierwsze, spadła na niego odpowiedzialność po "śmierci" Daredevila. Po drugie, dowiadujemy się więcej o samej mocy Żelaznej Pięści, którą ciężko utrzymać w ryzach. W końcu to smok, który drzemie w Danny'm i często wyzwala w Danny'm nieco brutalne zapędy, które chłopak musi jakoś hamować. Po trzecie, wracają demony z przeszłości pod postacią Davosa, o którym powiem więcej w dalszej części recenzji. W każdym razie wiele czynników składa się na ewolucję postaci Iron Fista i cieszę się, że Danny'ego można polubić. Kurczę, częściej się uśmiecha, dowcipkuje, potrafi udzielić psychicznego wsparcia, bo do tej pory jego trzeba było emocjonalnie ogarnąć. Ba, żeby dowiedzieć się o niecnych planach wroga, zaprasza go osobiście na kolację, aby wybadać teren i ewentualnie dojść do porozumienia. To on proponuje gangom sojusz! Zaczęłam kibicować mu i serio. Naprawdę polubiłam tego chłopaka. Może nie jest to moja ulubiona postać z Netflixowego świata Marvela, bo nadal na piedestale stoi Jessica Jones i Daredevil, jednak teraz mocniej trzymam za niego kciuki i liczę, że w trzecim sezonie pokaże jeszcze pazura!

Tak właściwie równie ważną rolę w historii odgrywa dziewczyna Danny'ego, czyli Colleen. To silna i mocno stąpająca po ziemi kobitka, która rzuciła w pierony sztuki walki i stara się pomagać w inny sposób, czyli zapewnia dom i bezpieczeństwo osobom biednym oraz poszkodowanym. W pewnym momencie i ona musi chwycić za katanę, gdy w sąsiedztwie dzieje się źle. Jej wątek właściwie jest równie istotny, co wątek Danny'ego, bo dowiadujemy się co nieco o jej historii, o rodzinie, o jej powiązaniu z samą mocą Iron Fista. Jak już wiecie, że jest to spojlerowa ocena, to powiem Wam tyle. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to ona została Iron Fistem! Dokonała czegoś, co jej poprzednicy nie byli w stanie dokonać (poza pewnym małym wyjątkiem), czyli przeniosła chi na swój miecz! Pokonała Davosa i stała się obrońcą Nowego Yorku. Kto wie? Może stanie do walki z samym Luke'm Cage'm? Powiem tyle, że lubię postać Colleen, jest całkiem sympatyczna i nie dziwię się, że większość osób bardzo za nią przepada. Nie wiem jednak czego się spodziewać i jak dalej potoczą się jej losy w nowej roli...


W drugim sezonie Iron Fista powraca także rodzeństwo Joy (Jessica Stroup) oraz Ward Meachum (Tom Pelphrey). Ta pierwsza bohaterka mnie normalnie tak irytuje! Jej motywy są mega wyolbrzymione i jak dla mnie niezrozumiałe. Chce się zemścić na Danny'm i Wardzie za to, że oboje ocalili jej życie z rąk psychopatycznego ojca? Chce skrzywdzić Danny'ego, bo niby to przez niego straciła firmę? Przepraszam, nie musiała z niej odchodzić. Nie chciała słuchać Warda i jego punktu widzenia, który widz doskonale zna, bo widział przez co przeszedł Ward i jak bardzo poświęcił się, żeby ratować Joy. Ona nawet nie próbuje go zrozumieć, nie chce go nawet posłuchać. Stwierdziła, że najlepiej zawiązać sojusz z Davosem, pozbawić Danny'ego mocy, a Warda odsunąć gdzieś na bok, bo akurat łatwiej jej skrzywdzić osieroconego chłopaka z mistyczną piąstką niż biznesmena, który oddałby wszystko, żeby odzyskać jedyną rodzinę jaka mu pozostała. Ona nie chce wybaczyć, a jak już staje na granicy śmierci i kurczę widzi, że zarówno Danny, jak i Ward chcą jej pomóc, to nie... Dalej ich obwinia i robi z siebie primadonnę i najbardziej pokrzywdzoną osobę w całym uniwersum. Dla mnie Joy stała się taką wredną bit*h i nie wiem co z nią dalej będzie. Może sobie zasłużyła na taki los, ale jedno jest pewne. Jeżeli nie przejrzy na oczy, to powiadam, że ucieszę się, gdy Walker przypadkiem pozbawi ją jakiejś kończyny...

Z kolei Ward, jak dla mnie, to najlepiej rozwinięta, najprawdziwsza i najtragiczniejsza postać z całego serialu. Jest on bohaterem, za którego chce się trzymać kciuki przez cały czas. Widać, że zachodzą w nim zmiany, które jeszcze bardziej wzbudzają szacunek u widza. Ward chce się zmienić na lepsze. Chodzi na terapię i próbuje być milszy, cierpliwszy, bardziej wyrozumiały. Stara się poprawić relacje z Danny'm i każda scena interakcji między nimi to czyste złoto! Naprawdę, z przyjemnością oglądało mi się momenty, gdy Danny i Ward rozmawiają, kłócą się, wygłupiają. Oboje się wspierają i miło widzieć, jak zanikają między nimi bariery nieufności, a otwierają wrota do braterskiej przyjaźni. Z wielkim trudem przychodzi mu pojednanie się z siostrą, ale to właściwie ona nie robi nic w tym kierunku, żeby było chociaż troszkę lepiej między nimi. Uwielbiam Warda i mam nadzieję, że wspólnie z Danny'm uda im się "odnaleźć siebie".


Teraz czas na głębszą analizę złoczyńców (pomijam już Joy, bo jak o niej pomyślę, to mnie już bierze nerwica). Na pierwszy ogień idzie Davos. Davos miał swój występ w pierwszym sezonie, który skończył się dosyć enigmatycznie. Teraz powraca, jednoczy się z Joy i jego głównym celem jest odzyskanie mocy Żelaznej Pięści. Uważa, że Danny nie zasłużył sobie na tą moc i po prostu chce mu ją ukraść. Udaje mu się to i w pewnym momencie jego nową misją jest oczyszczenie Nowego Yorku ze wszelkiego zła na zasadzie zabijania wszystkich członków gangów i nie tylko, jak się potem okazuje. Davos jest uparty, silny, charakterny i nie da mu się przemówić do rozumu. Jest zdeterminowany, aby spełnić swoją misję. Przyznam, że jego nieprzewidywalność i brutalność niejednokrotnie mnie przerażały. Koleś jest po prostu zdolny do wszystkiego, byleby osiągnąć swój cel. Chwilami miałam problem, żeby zrozumieć jego postępowanie. Dostajemy trochę flashbacków z przeszłości zarówno Davosa, jak i Danny'ego w K'un Lun. Wynika z nich, że byli sobie jak bracia, papużki nierozłączki. Potem Davos przegrał pojedynek, zaczął być zazdrosny, że to nie on dostał super-moc, a potem jeszcze jego matka wzgardziła synem, że jest taki nieudolny i nie potrafił pokonać outsidera. Według mnie to troszkę za mało czasu poświęcono właśnie motywom Davosa na poczet jego bezwzględnych morderczych zapędów. Mimo to, uważam że Davos jest siłą, z którą trzeba się mierzyć. Interesuje mnie co się z nim dalej stanie... Nie jest on może najlepszym villainem, z którym można w jakiś sposób się utożsamić, ale jest to osoba, której lepiej nie podpadać.

Dla mnie ciekawszą i bardziej niejednoznaczną bohaterką jest Mary Walker. Kobieta ta cierpi na zaburzenie dysocjacyjne tożsamości, czyli ma kilka osobowości. Z jednej strony jest sympatyczną, troskliwą i po prostu do rany przyłóż Mary, a z drugiej jest super świetnie wyszkoloną płatną zabójczynią i najemnikiem Walker. Generalnie to nigdy nie można przewidzieć, w którym momencie z którą z osobowości masz do czynienia. Tym bardziej, że pod koniec sezonu wynika, że ujawnia się jeszcze trzecia osobowość, która jest jeszcze groźniejsza od Walker. Skoro Walker się boi, to wiadomo, że to niczego dobrego nie wróży. Podoba mi się kreacja Alice Eve oraz jej interpretacja wszystkich inkarnacji Typhoid Mary. Świetnie ukazała różne formy osobowości i nie mogę się doczekać jej powrotu. Może tym razem w Daredevilu?


Nie mogłabym też zapomnieć o występie gościnnym pani Misty Knight (Simone Missick), którą po prostu kocham i ubóstwiam <3. Początkowo obawiałam się, że jej postać nie odnajdzie się w azjatyckim klimacie i będzie takim niepasującym elementem. Jakże się myliłam! Misty wprowadza nieco przyziemnej atmosfery i nawet pomaga bohaterom, chociaż niekoniecznie jest w stanie uwierzyć w bajki o smokach i magicznej sile chi. Liczę, że utworzy z Colleen duet Daughters of the Dragon, razem będą kopać bandziorom tyłki, a sama Misty dostanie ulepszone bioniczne ramię, które sprawi, że będzie wyglądała jak wyjęta z komiksu! Czekam z utęsknieniem na Misty w kolejnych produkcjach od Netflixa!

Na co jeszcze zwróciłabym uwagę to w głównej mierze choreografia walk i muzyka. Tutaj poprawa występuje bez dwóch zdań. Widać, że sceny akcji są bardziej autentyczne i twórcy do serca wzięli sobie krytykę. Nie jest może idealnie jak np. w Daredevilu, gdzie każdy kop bolał przez samo patrzenie, ale choreografia wygląda naprawdę korzystnie. Jak dla mnie zdecydowanie poprawiła się muzyka. Słychać w tle elementy azjatyckie, charakterystyczne instrumenty, które przywodzą na myśl mistyczną atmosferę K'un-Lun. Przede wszystkim czuć to w scenach z Davosem czy w retrospekcjach. Doceniam to, że czasami muzyka wybija się i naprawdę w kilku momentach bardzo mi się spodobała i przykuła uwagę.


Ciężko mi w sumie ocenić ten serial, bo mam sprzeczne wrażenia. Z jednej strony jest poprawa i twórcom nie brakuje rozwiązań nietuzinkowych. Z drugiej to nie zawsze działa i mam taki mętlik w głowie. Np. ucieszyłam się, że na początku Danny jest takim badassem i w końcu pokazuje częściej swoją pięść. Naprawdę byłam pod wrażeniem jego zwinności i polepszonej sztuki walki. Później wszystko się spartaczyło i jakoś od połowy sezonu Danny znowu kuleje i ledwo zipie. Colleen musi ponownie go trenować, żeby mógł stanąć na nogi. Faceta, który cały życie trenował, by walczyć! Dalej... Wiem, że to Serce Smoka trzeba zdobyć w walce i musi to być zasłużona nagroda. Przywilej, który może posiąść osoba godna. A tu nagle pojawia się Davos i za sprawą miseczki i trzech tajemniczych babeczek po prostu wysysa moc i sam staje się Żelazną Pięścią (a raczej Steel Serpentem, ale w sumie zdolności te same). No kurczę, a potem Colleen dostaje moc. Równie dobrze to, za przeproszeniem, każdy żul na ulicy mógłby zostać Iron Fistem. Tak się cieszyłam, myśląc, że jednak Danny jest tym wybrańcem, a tu tak nagle go załatwiono, że jego zniżono do rangi zwykłego gostka z syndromem posiadania świecącej pięści. Niby końcowa scena daje nadzieję, że Rand w jakiś sposób uzyska swe moce z powrotem, ale jednak... Lekki niesmak mam jednak w ustach. Wszystko się zapewne wyjaśni w trzecim sezonie. Taką mam nadzieję, bo mam mnóstwo pytań i zakończenie naprawdę wywołuje lekkie zmieszanie czy konsternację.

Summa summarum, Iron Fist sezon drugi nauczył się dość dużo ze swoich początkowych błędów i cieszę się, że jest już lepiej. Podziwiam, że twórcy mają jaja wprowadzić pewne nowe, niespotykane dotąd elementy, chociaż wciąż się zastanawiam czy mi się to podoba... Daję porządne 8/10. Czekam na to co się jeszcze wydarzy.


piątek, 21 września 2018

Luke Cage - recenzja II. sezonu


Bardzo lubię oglądać seriale duetu Marvel/Netlix. W większości odnoszę wrażenie, że trzymają całkiem dobry poziom. Owszem, uważam nawet, że Iron Fist, The Punisher czy drugi sezon przygód Jessici Jones też są godne obejrzenia. Nie było więc żadnej wątpliwości, że obejrzę również drugi sezon Luke’a Cage’a, czyli kuloodpornego byłego już skazańca, który broni Harlem przed wszelakim złem. Pierwszy sezon był bardzo dobry. Pomimo, że od połowy historia zmienia nieco kierunek i fabuła totalnie idzie w inną stronę, tak wciąż uważam, że całość jest świetnie opowiedzianą historią. Perspektywa powrotu do magicznego klimatu Harlemu oraz możliwość obejrzenia ponownie moich ulubieńców, zarówno tych dobrych, jak i złych, sprawiła, że już pod koniec sesji wzięłam się za seans. Czy było warto? Co się dzieje w drugiej części? Czy sezon drugi jest lepszy od ‘’jedynki’’? Czas się przekonać.


Twórca: Cheo Hodari Coker
Premiera: 22.06.2018 (Polska)
Produkcja: USA
Dystrybucja: Netflix
W rolach głównych: Mike Colter, Alfre Woodard, Theo Rossi, Simone Missick, Gabrielle Dennis, Mustafa Shakir
W pozostałych rolach: Rosario Dawson, Ron Cephas Jones, Finn Jones, Jessica Henwick


Akcja serialu toczy się tuż po wydarzeniach z Defenders. Luke Cage (Mike Colter) wiedzie spokojne życie u boku Claire (Rosario Dowson). Ich związek kwitnie, a sytuacja na dzielnicy jest w miarę spokojna. Nie na długo jednak, gdyż w mieście pojawia się bardzo niebezpieczny i tajemniczy zawodnik o pseudonimie Bushmaster (Mustafa Shakir), który jest równie silny, a nawet silniejszy i szybszy od samego Luke’a. Ponadto chce odzyskać i przejąć władzę nad Harlemem. Pojawienie się nowego zawodnika komplikuje sytuację, gdyż Cage musi skonfrontować się ponownie z Mariah Stokes (Alfre Woodard) oraz Shadesem (Theo Rossi), którzy wciąż rządzą nielegalną sprzedażą bronią i gangsterskim półświatkiem. Cage staje więc pomiędzy młotem a kowadłem i musi podjąć trudną decyzję. Po czyjej stronie stanąć? Co wypada zrobić, aby nie nastąpił dalszy rozlew krwi? Skąd tak naprawdę wziął się Bushmaster i jaką rolę w walce z wrogiem odegra córka Mariah, Tilda (Gabrielle Dennis)?

Moim skromnym zdaniem to sezon drugi jest lepszy od pierwszego. Jest brutalniej, krwawej, mocniej, pojawia się wiele ważnych dla fabuły wątków, które z odcinka na odcinek są poszerzane, występuje więcej trójwymiarowych, ciekawych postaci, a nie można też zapomnieć o specyficznej dla regionu Harlemu muzyce, która wraz z pojawieniem się Bushmastera, łączy się z typowym klimatem Jamajki. 


Cieszę się, że to Mike Colter gra Luke’a Cage’a. Od początku jak się patrzy na kolesia to widać tą moc i zarazem stoicką postawę herosa. Zarówno w pierwszym sezonie jego solowego serialu, jak i w Defenders, Luke był bardzo opanowany. Wiedział, że ważniejsza jest siła słowa, a pięści stosował tylko w przypadkach koniecznych. Nie lubił się bić, nie lubił agresywności i brutalności. W przypadku drugiego sezonu Luke powoli traci grunt pod nogami. Pojawiające się narkotyki, napaści, gwałty i morderstwa sprawiają, że Luke staje się coraz bardziej nieobliczalny w metodach działania. Jego agresja sprawia, że powoli najbliżsi odwracają się do niego plecami. Luke gubi się, bo jeżeli nie robi nic to jest źle, a kiedy robi coś w końcu po swojemu i skutecznie, to z drugiej strony też jest źle. Kocha Harlem całym sercem i pragnie, żeby w końcu ludzie czuli się bezpiecznie. Chce, żeby skończyła się władza gangów, a zaczął się spokój i dobrobyt. Za to podziwiam Luke’a. Za determinację, chęć niesienia pomocy. Nie oczekuje za to pieniędzy czy pochwał. Nie zależy mu na rosnącej sławie, ma ją praktycznie gdzieś. Jedynie pragnie, by Harlem odetchnął pełną piersią oraz uwolnił się od kajdan przestępczości. Przyznam, że coraz bardziej lubię postać Luke’a. Na początku miałam do niego stosunek raczej ambiwalentny. Teraz zaczynam go coraz bardziej szanować. Chociaż przyznam się szczerze, że momentami mnie trochę drażnił swoją impulsywnością, ale zaraz znowu zaskarbił sobie moje serce. Nie mogę się doczekać jak dalej potoczą się jego losy.


Drugą postacią, na którą dosłownie muszę zwrócić uwagę, to moja wspaniała Misty Knight (Simone Missick). Bosz, jak ja uwielbiam tę kobietę! Od początku kiedy ją ujrzałam, wiedziałam, że tej bohaterce będę kibicować po wsze czasy. W Defenders może nie miała zbytnio okazji zabłysnąć, ale w Luke Cage lśni na całego. Misty przeżywa bardzo ciężkie chwile. Straciła ramię, nie może przyłapać złoli na gorącym uczynku, bo dowodów wciąż jak nie było tak nie ma, ponadto trup ścieli się gęsto, w tym część osób bliskich sercu bohaterki ginie. Niemniej ona walczy i nigdy, nigdy się nie poddaje, chociaż jak każdy ma chwile słabości. Misty wygląda przepięknie, walczy naprawdę genialnie, jest niesamowicie bystra, czujna, inteligentna i stanowi swoistą definicję słowa ‘’badass’’. Uwielbiam nawet sposób w jaki się wypowiada, jak się patrzy, jak widzi rzeczy, których inni nie widzą albo udają, że nie widzą. Dla mnie Misty to diament tego serialu i cieszę się, że dali jej okazję zajaśnieć w roli nie tylko genialnego detektywa, policjanta, bohatera, lecz także silnej i pewnej swego kobiety. Go get it, girl! (Btw. kiedy Misty dostaje nowe bioniczne ramię... Wtedy robi się naprawdę gorąco!)


W serialu mamy do czynienia z bardzo wieloma złoczyńcami. Powraca Black Mariah i Shades. Kochają się na zabój i są panami Harlemu. Nie ma dla nich znaczenia różnica wieku czy koloru skóry. Z początku wierzyłam w dobre intencje Mariah. Handel bronią po to, by zrealizować program pomocy dla rodzin ‘’Family First’’ i poprawić stosunki z córką Tildą, którą w założeniu kocha. Wraz z rozwojem fabuły zmieniłam zdanie. To kobieta potwór. Kłamie, oszukuje, udaje. Ma dar przekonywania i manipulacji, a jej monologi, niby piękne i docierające do serc słuchaczy, to jedna wielka ułuda. Nie można jej wierzyć. Wszystko co czyni robi dla pieniędzy i sławy. Niby kocha Harlem tak samo jak Luke, ale jej pojęcie miłości jak dla mnie jest dość spaczone. W końcowych odcinkach poznajemy prawdziwe oblicze Mariah, której przydomek nie oddaje jej brutalności. Kreacja pani złoczyńcy jest fenomenalna i Alfre Woodard spisała się na medal. Równie świetnie wypadł Theo Rossi jako Shades. Prawa ręka Mariah, który z miłości zrobiłby dla niej wszystko. Zabijanie to jego drugie imię. Ma nawet odwagę zamordować swojego najlepszego przyjaciela (R.I.P. Comanche). Nie dziwię się, że nieustannie nosi okulary przeciwsłoneczne, bo jego oczy jednak trochę go zdradzają. Ma w sobie ociupinkę dobra. Trzyma w sobie wyrzuty sumienia i jednak przestrzega pewnych ról. Chciałabym wiedzieć jak dalej potoczy się jego historia, bo czuję, że to nie koniec największego gangstera w Harlemie.


Mariah i Shades to nie jedyne złole w produkcji. Pojawienie się Bushmastera wcale nie jest przypadkowe. Jego jamajska rodzina miała wspólny biznes z rodziną Mariah. Nastąpił konflikt między dwiema potęgami, a na tym ucierpiał najbardziej właśnie młody Bushmaster, który chce się zemścić za krzywdy jakie doznał on i jego rodzina. Też nie przebiera w środkach. Zabija bez wahania, o czym świadczy rytuał ścinania głów swoich ofiar i wbijania ich na pal (bleh). Aby stać się siłą, z którą nawet Luke nie może sobie poradzić, Bushmaster stosuje nightshade, zioło, które wzmacnia jego moc i przyspiesza gojenie ran. Powiem szczerze, że początkowo Bushmaster, czyli John McIver, kojarzył mi się z kolejnym szurniętym antagonistą, który się chce zemścić i wy-zabijać kogo popadnie. Dzięki licznym opowiadaniom czy flashbackom zrozumiałam jego punkt widzenia i stwierdziłam, że bardzo mu współczuję. Gościu nie ma już nic, jego najbliższa rodzina zginęła i to w tak brutalny sposób, że aż mi serce po prostu pękło. Cały ten konflikt między nim a Mariah to jedna wielka zabawa w kotka i myszkę. Każda ze stron sobie docina, dopieka, byle żeby przelewowi krwi nie było końca. Wraz jednak z końcem sezonu drugiego mam nadzieję, że John odnajdzie spokój i ciekawi mnie co dalej zrobią z jego wątkiem. Odnoszę wrażenie, że Bushmaster to trochę taki Killmonger. Wiesz, że robi źle, ale jednak w jakiś sposób go rozumiesz i kibicujesz, bo jakoś ma rację oraz znasz jego punkt widzenia. Super kreacja, brawa dla pana Mustafy.



Cieszy mnie również, że w serialu pojawiają się liczne nawiązania do poprzednich produkcji Marvel/Netflix. Oczywiście pojawia się wyżej wspomniana Night Nurse, czyli Claire, ale występuje również Coleen Wing (Jessica Henwick) znana z Iron Fista czy mój kochany Foggy Nelson (Elden Henson). Mają swoje trzy grosze do dodania i to było miłe uczucie, ujrzeć ich chociaż na chwilę. Ba, nawet Turk się pojawia! Ach, no i nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o samym Iron Fiście. Powiem szczerze, że w jednym odcinku Luke’a Cage’a producenci naprawili wszystko, co było zniszczone tudzież niedopracowane w Iron Fiście. Danny Rand (Finn Jones) jest teraz taki… no, fajny. Nie ma miny wiecznie naburmuszonego dzieciaka, nie wygraża swoją pjoną gdzie popadnie, nie jest już taki narwany. Danny jest już spokojny, opanowany, zna swoje miejsce i bez większego wysiłku potrafi przywołać swoje chi. Ba, sam pomaga Luke’owi znaleźć wewnętrzny spokój. Czuję, że tenże krótki występ Iron Fista to był dobry pomysł i świetna zachęta, by obejrzeć drugi sezon, który już można oglądać na Netflixie (recenzja już wkrótce!). 

Jeśli chodzi o efekty specjalne w produkcji to mam wrażenie, że nie było tego wiele. Luke oczywiście rzuca facetami na prawo i lewo, a sceny z kulami odbijającymi się od jego klaty imponują. Mimo wszystko, choreografia walk stoi na wysokim poziomie. Wszystkie kopniaki, salta, czy co-nie-bądź prezentują się bardzo realistycznie. Ponadto sam klimat serialu jest świetny. Oświetlenie się bardzo sprawdza (symbolem Luke’a jest kolor żółty), a muzyka hip-hop, rap, jazz plus jamajskie reggae razem tworzą unikatową atmosferę. To jest tak, że z jednej strony chciałabym się tam wybrać (do Harlemu), ze względu na ten specyficzny czarnoskóry klimat, a z drugiej strony omijałabym tę okolicę szerokim łukiem, bo co to się tam wyprawia… Łamanie kości i lejąca się krew (bleh 2x).


Summa summarum, drugi sezon Luke Cage to naprawdę świetna produkcja. W serialu poruszanych jest wiele wątków. Jaką tak naprawdę oczyszczającą siłą jest wybaczanie (wątek między Luke’iem a jego ojcem), jaką z kolei destrukcyjną siłą są pieniądze, chęć sławy czy posiadania władzy. Co tak naprawdę czyni nas bohaterami. Nie kuloodporna skóra, a pragnienie i umiejętność zmiany świata na lepsze. Czy tak naprawdę da się żyć bez przeszłości i jak ona ewentualnie może rzutować na nasze dalsze decyzje. Czy błędy naszych przodków muszą definiować naszą teraźniejszość i przyszłość. 

Serial może nie jest wybitny i totalnie bez skaz. Mam wrażenie, że część scen została wciśnięta na siłę, byle żeby jakoś dobrnąć do tego odgórnie nałożonego pułapu trzynastu odcinków. Akcja momentami zwalnia i zwraca w dziwne kierunki. Niemniej całość jest konkretna i składna pod większością względów. Zakończenie drugiego sezonu bardzo mnie zszokowało. Tak bardzo, że muszę czekać na kolejny sezon z wypiekami na twarzy. Oceniam całość na 9/10!


Recenzję pierwszego sezonu, tym razem nie aż tak długaśną, znajdziecie TUTAJ!