Witajcie!
Kwestią czasu było, aż w końcu siądę i obejrzę drugi sezon Iron Fista - młodego wojownika, który z siłą Żelaznej Pięści walczy ze złem w Nowym Yorku. Część widzów straciła ochotę na oglądanie przygód Danny'ego Randa. Powodem jest fakt, że pierwszy sezon nie był górnych lotów. Powiedziałabym, że produkcja została zjechana od góry do dołu, wzdłuż i wszerz (Jeśli chcecie wrócić i poczytać, co sądzi o tym Vombelka, to zapraszam TUTAJ) . Danny ponownie pojawił się w Defenders i już było nieco lepiej, jeśli chodzi o sceny walk czy samą postać. Gościnny występ młodego bohatera w drugim sezonie Luke'a Cage'a sprawił, że postanowiłam zaryzykować i dać Żelaznej Pjonie szansę. Pomijam fakt, że to Marvel i prędzej czy później i tak bym obejrzała. Zapraszam do recenzji!
Twórca: M. Raven Metzner
Premiera: 07.09.2018
Premiera: 07.09.2018
Produkcja: USA
Dystrybucja: Netflix
W rolach głównych: Finn
Jones, Jessica Henwick, Tom Pelphrey, Jessica Stroup, Sacha Dhawan, Simone
Missick, Alice Eve
W pozostałych rolach:
Giullian Yao Gioiello, Jason Lai, James Chen, Rob Morgan
Akcja drugiego sezonu
Iron Fist toczy się wkrótce po wydarzeniach z Defenders. Matt Murdock powierzył
Danny'emu zadanie jakim jest ochrona Nowego Yorku przed złem. W ciągu dnia więc
Danny pomaga swojej dziewczynie, Colleen Wing (Jessica Henwick), w utrzymaniu
schroniska dla potrzebujących, a w nocy zamienia się w potężnego Iron Fista,
który walczy z przestępczością. Ostatnio bowiem wojna pomiędzy Triadami robi
się coraz bardziej krwawa i Danny czuje się zobowiązany, by zapobiec dalszemu
rozlewowi krwi. Czy uda mu się zjednać dwie zwaśnione grupy? Będzie mógł liczyć
na pomoc bliskich? Czy moc, którą posiada, nie pochłonie go do reszty? Jaką
rolę w całym tym konflikcie odegra powrót brata z K'un-Lun, Davosa (Sacha
Dhawan) oraz pojawienie się tajemniczej Mary Walker (Alice Eve)?
Szczerze mówiąc, to nie
wiem od czego zacząć. Na pewno warto powiedzieć, że sezon drugi jest znacznie
lepszy od pierwszego. Postacie są zdecydowanie lepiej napisane, relacje miedzy
nimi bardziej dynamiczne i złożone, choreografia walk (podobno przy tym
pracował choreograf z filmu Czarna Pantera) czy efekty specjalne również uległy
diametralnej poprawie. Ba, nawet muzyka o wiele bardziej przykuwa uwagę! Ogólnie
rzecz ujmując, jest lepiej i efektowniej, a nie brak też elementów
zaskakujących, a nawet takich, które przywołują na myśl "ale ci twórcy
mieli jaja, żeby zrobić coś takiego". Z drugiej strony wciąż jednak nie
jest to serial doskonały i wiele mu brakuje, żeby takim być. Czas więc teraz
przejść do głębszej analizy, która zawierać będzie SPOJLERY, także czytacie na
własną odpowiedzialność:).
Zacznę więc najpierw od
głównego protagonisty, czyli tytułowej Żelaznej Pięści. Szczerze mówiąc, to
muszę podziękować nowemu showrunnerowi, czyli Ravenie Metznerowi, który zdołał
poprawić całokształt postaci Danny'ego. Danny jest już o wiele dojrzalszy i
odpowiedzialniejszy. Potrafi przyznać się do błędu i często stara się go od
razu naprawić. To jednak nie oznacza, że Rand kompletnie się zmienił. To wciąż
nieco narwany i lekkomyślny chłopak, który nie raz i nie dwa ulega swoim
emocjom i bez zastanowienia rzuca się w wir walk. Tym razem łatwiej jest się z
nim utożsamić. Po pierwsze, spadła na niego odpowiedzialność po
"śmierci" Daredevila. Po drugie, dowiadujemy się więcej o samej mocy
Żelaznej Pięści, którą ciężko utrzymać w ryzach. W końcu to smok, który drzemie
w Danny'm i często wyzwala w Danny'm nieco brutalne zapędy, które chłopak musi
jakoś hamować. Po trzecie, wracają demony z przeszłości pod postacią Davosa, o
którym powiem więcej w dalszej części recenzji. W każdym razie wiele czynników
składa się na ewolucję postaci Iron Fista i cieszę się, że Danny'ego można
polubić. Kurczę, częściej się uśmiecha, dowcipkuje, potrafi udzielić
psychicznego wsparcia, bo do tej pory jego trzeba było emocjonalnie ogarnąć.
Ba, żeby dowiedzieć się o niecnych planach wroga, zaprasza go osobiście na
kolację, aby wybadać teren i ewentualnie dojść do porozumienia. To on proponuje
gangom sojusz! Zaczęłam kibicować mu i serio. Naprawdę polubiłam tego chłopaka.
Może nie jest to moja ulubiona postać z Netflixowego świata Marvela, bo nadal
na piedestale stoi Jessica Jones i Daredevil, jednak teraz mocniej trzymam za
niego kciuki i liczę, że w trzecim sezonie pokaże jeszcze pazura!
Tak właściwie równie
ważną rolę w historii odgrywa dziewczyna Danny'ego, czyli Colleen. To silna i
mocno stąpająca po ziemi kobitka, która rzuciła w pierony sztuki walki i stara
się pomagać w inny sposób, czyli zapewnia dom i bezpieczeństwo osobom biednym
oraz poszkodowanym. W pewnym momencie i ona musi chwycić za katanę, gdy w
sąsiedztwie dzieje się źle. Jej wątek właściwie jest równie istotny, co wątek
Danny'ego, bo dowiadujemy się co nieco o jej historii, o rodzinie, o jej
powiązaniu z samą mocą Iron Fista. Jak już wiecie, że jest to spojlerowa ocena,
to powiem Wam tyle. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to ona została Iron
Fistem! Dokonała czegoś, co jej poprzednicy nie byli w stanie dokonać (poza
pewnym małym wyjątkiem), czyli przeniosła chi na swój miecz! Pokonała Davosa i
stała się obrońcą Nowego Yorku. Kto wie? Może stanie do walki z samym Luke'm
Cage'm? Powiem tyle, że lubię postać Colleen, jest całkiem sympatyczna i nie
dziwię się, że większość osób bardzo za nią przepada. Nie wiem jednak czego się
spodziewać i jak dalej potoczą się jej losy w nowej roli...
W drugim sezonie Iron
Fista powraca także rodzeństwo Joy (Jessica Stroup) oraz Ward Meachum (Tom
Pelphrey). Ta pierwsza bohaterka mnie normalnie tak irytuje! Jej motywy są mega
wyolbrzymione i jak dla mnie niezrozumiałe. Chce się zemścić na Danny'm i
Wardzie za to, że oboje ocalili jej życie z rąk psychopatycznego ojca? Chce
skrzywdzić Danny'ego, bo niby to przez niego straciła firmę? Przepraszam, nie
musiała z niej odchodzić. Nie chciała słuchać Warda i jego punktu widzenia,
który widz doskonale zna, bo widział przez co przeszedł Ward i jak bardzo
poświęcił się, żeby ratować Joy. Ona nawet nie próbuje go zrozumieć, nie chce
go nawet posłuchać. Stwierdziła, że najlepiej zawiązać sojusz z Davosem,
pozbawić Danny'ego mocy, a Warda odsunąć gdzieś na bok, bo akurat łatwiej jej
skrzywdzić osieroconego chłopaka z mistyczną piąstką niż biznesmena, który
oddałby wszystko, żeby odzyskać jedyną rodzinę jaka mu pozostała. Ona nie chce
wybaczyć, a jak już staje na granicy śmierci i kurczę widzi, że zarówno Danny,
jak i Ward chcą jej pomóc, to nie... Dalej ich obwinia i robi z siebie
primadonnę i najbardziej pokrzywdzoną osobę w całym uniwersum. Dla mnie Joy
stała się taką wredną bit*h i nie wiem co z nią dalej będzie. Może sobie
zasłużyła na taki los, ale jedno jest pewne. Jeżeli nie przejrzy na oczy, to
powiadam, że ucieszę się, gdy Walker przypadkiem pozbawi ją jakiejś kończyny...
Z kolei Ward, jak dla
mnie, to najlepiej rozwinięta, najprawdziwsza i najtragiczniejsza postać z
całego serialu. Jest on bohaterem, za którego chce się trzymać kciuki przez
cały czas. Widać, że zachodzą w nim zmiany, które jeszcze bardziej wzbudzają
szacunek u widza. Ward chce się zmienić na lepsze. Chodzi na terapię i próbuje
być milszy, cierpliwszy, bardziej wyrozumiały. Stara się poprawić relacje z
Danny'm i każda scena interakcji między nimi to czyste złoto! Naprawdę, z
przyjemnością oglądało mi się momenty, gdy Danny i Ward rozmawiają, kłócą się,
wygłupiają. Oboje się wspierają i miło widzieć, jak zanikają między nimi
bariery nieufności, a otwierają wrota do braterskiej przyjaźni. Z wielkim
trudem przychodzi mu pojednanie się z siostrą, ale to właściwie ona nie robi
nic w tym kierunku, żeby było chociaż troszkę lepiej między nimi. Uwielbiam
Warda i mam nadzieję, że wspólnie z Danny'm uda im się "odnaleźć
siebie".
Teraz czas na głębszą
analizę złoczyńców (pomijam już Joy, bo jak o niej pomyślę, to mnie już bierze
nerwica). Na pierwszy ogień idzie Davos. Davos miał swój występ w pierwszym
sezonie, który skończył się dosyć enigmatycznie. Teraz powraca, jednoczy się z Joy
i jego głównym celem jest odzyskanie mocy Żelaznej Pięści. Uważa, że Danny nie
zasłużył sobie na tą moc i po prostu chce mu ją ukraść. Udaje mu się to i w
pewnym momencie jego nową misją jest oczyszczenie Nowego Yorku ze wszelkiego
zła na zasadzie zabijania wszystkich członków gangów i nie tylko, jak się potem
okazuje. Davos jest uparty, silny, charakterny i nie da mu się przemówić do
rozumu. Jest zdeterminowany, aby spełnić swoją misję. Przyznam, że jego
nieprzewidywalność i brutalność niejednokrotnie mnie przerażały. Koleś jest po
prostu zdolny do wszystkiego, byleby osiągnąć swój cel. Chwilami miałam
problem, żeby zrozumieć jego postępowanie. Dostajemy trochę flashbacków z
przeszłości zarówno Davosa, jak i Danny'ego w K'un Lun. Wynika z nich, że byli sobie
jak bracia, papużki nierozłączki. Potem Davos przegrał pojedynek, zaczął być
zazdrosny, że to nie on dostał super-moc, a potem jeszcze jego matka wzgardziła
synem, że jest taki nieudolny i nie potrafił pokonać outsidera. Według mnie to
troszkę za mało czasu poświęcono właśnie motywom Davosa na poczet jego
bezwzględnych morderczych zapędów. Mimo to, uważam że Davos jest siłą, z którą
trzeba się mierzyć. Interesuje mnie co się z nim dalej stanie... Nie jest on może
najlepszym villainem, z którym można w jakiś sposób się utożsamić, ale jest to
osoba, której lepiej nie podpadać.
Dla mnie ciekawszą i bardziej niejednoznaczną bohaterką jest Mary Walker. Kobieta ta cierpi na zaburzenie dysocjacyjne tożsamości, czyli ma kilka osobowości. Z jednej strony jest sympatyczną, troskliwą i po prostu do rany przyłóż Mary, a z drugiej jest super świetnie wyszkoloną płatną zabójczynią i najemnikiem Walker. Generalnie to nigdy nie można przewidzieć, w którym momencie z którą z osobowości masz do czynienia. Tym bardziej, że pod koniec sezonu wynika, że ujawnia się jeszcze trzecia osobowość, która jest jeszcze groźniejsza od Walker. Skoro Walker się boi, to wiadomo, że to niczego dobrego nie wróży. Podoba mi się kreacja Alice Eve oraz jej interpretacja wszystkich inkarnacji Typhoid Mary. Świetnie ukazała różne formy osobowości i nie mogę się doczekać jej powrotu. Może tym razem w Daredevilu?
Nie mogłabym też zapomnieć o występie gościnnym pani Misty Knight (Simone Missick), którą po prostu kocham i ubóstwiam <3. Początkowo obawiałam się, że jej postać nie odnajdzie się w azjatyckim klimacie i będzie takim niepasującym elementem. Jakże się myliłam! Misty wprowadza nieco przyziemnej atmosfery i nawet pomaga bohaterom, chociaż niekoniecznie jest w stanie uwierzyć w bajki o smokach i magicznej sile chi. Liczę, że utworzy z Colleen duet Daughters of the Dragon, razem będą kopać bandziorom tyłki, a sama Misty dostanie ulepszone bioniczne ramię, które sprawi, że będzie wyglądała jak wyjęta z komiksu! Czekam z utęsknieniem na Misty w kolejnych produkcjach od Netflixa!
Na co jeszcze zwróciłabym uwagę to w głównej mierze choreografia walk i muzyka. Tutaj poprawa występuje bez dwóch zdań. Widać, że sceny akcji są bardziej autentyczne i twórcy do serca wzięli sobie krytykę. Nie jest może idealnie jak np. w Daredevilu, gdzie każdy kop bolał przez samo patrzenie, ale choreografia wygląda naprawdę korzystnie. Jak dla mnie zdecydowanie poprawiła się muzyka. Słychać w tle elementy azjatyckie, charakterystyczne instrumenty, które przywodzą na myśl mistyczną atmosferę K'un-Lun. Przede wszystkim czuć to w scenach z Davosem czy w retrospekcjach. Doceniam to, że czasami muzyka wybija się i naprawdę w kilku momentach bardzo mi się spodobała i przykuła uwagę.
Ciężko mi w sumie ocenić ten serial, bo mam sprzeczne wrażenia. Z jednej strony jest poprawa i twórcom nie brakuje rozwiązań nietuzinkowych. Z drugiej to nie zawsze działa i mam taki mętlik w głowie. Np. ucieszyłam się, że na początku Danny jest takim badassem i w końcu pokazuje częściej swoją pięść. Naprawdę byłam pod wrażeniem jego zwinności i polepszonej sztuki walki. Później wszystko się spartaczyło i jakoś od połowy sezonu Danny znowu kuleje i ledwo zipie. Colleen musi ponownie go trenować, żeby mógł stanąć na nogi. Faceta, który cały życie trenował, by walczyć! Dalej... Wiem, że to Serce Smoka trzeba zdobyć w walce i musi to być zasłużona nagroda. Przywilej, który może posiąść osoba godna. A tu nagle pojawia się Davos i za sprawą miseczki i trzech tajemniczych babeczek po prostu wysysa moc i sam staje się Żelazną Pięścią (a raczej Steel Serpentem, ale w sumie zdolności te same). No kurczę, a potem Colleen dostaje moc. Równie dobrze to, za przeproszeniem, każdy żul na ulicy mógłby zostać Iron Fistem. Tak się cieszyłam, myśląc, że jednak Danny jest tym wybrańcem, a tu tak nagle go załatwiono, że jego zniżono do rangi zwykłego gostka z syndromem posiadania świecącej pięści. Niby końcowa scena daje nadzieję, że Rand w jakiś sposób uzyska swe moce z powrotem, ale jednak... Lekki niesmak mam jednak w ustach. Wszystko się zapewne wyjaśni w trzecim sezonie. Taką mam nadzieję, bo mam mnóstwo pytań i zakończenie naprawdę wywołuje lekkie zmieszanie czy konsternację.
Summa summarum, Iron Fist sezon drugi nauczył się dość dużo ze swoich początkowych błędów i cieszę się, że jest już lepiej. Podziwiam, że twórcy mają jaja wprowadzić pewne nowe, niespotykane dotąd elementy, chociaż wciąż się zastanawiam czy mi się to podoba... Daję porządne 8/10. Czekam na to co się jeszcze wydarzy.
Dla mnie ciekawszą i bardziej niejednoznaczną bohaterką jest Mary Walker. Kobieta ta cierpi na zaburzenie dysocjacyjne tożsamości, czyli ma kilka osobowości. Z jednej strony jest sympatyczną, troskliwą i po prostu do rany przyłóż Mary, a z drugiej jest super świetnie wyszkoloną płatną zabójczynią i najemnikiem Walker. Generalnie to nigdy nie można przewidzieć, w którym momencie z którą z osobowości masz do czynienia. Tym bardziej, że pod koniec sezonu wynika, że ujawnia się jeszcze trzecia osobowość, która jest jeszcze groźniejsza od Walker. Skoro Walker się boi, to wiadomo, że to niczego dobrego nie wróży. Podoba mi się kreacja Alice Eve oraz jej interpretacja wszystkich inkarnacji Typhoid Mary. Świetnie ukazała różne formy osobowości i nie mogę się doczekać jej powrotu. Może tym razem w Daredevilu?
Nie mogłabym też zapomnieć o występie gościnnym pani Misty Knight (Simone Missick), którą po prostu kocham i ubóstwiam <3. Początkowo obawiałam się, że jej postać nie odnajdzie się w azjatyckim klimacie i będzie takim niepasującym elementem. Jakże się myliłam! Misty wprowadza nieco przyziemnej atmosfery i nawet pomaga bohaterom, chociaż niekoniecznie jest w stanie uwierzyć w bajki o smokach i magicznej sile chi. Liczę, że utworzy z Colleen duet Daughters of the Dragon, razem będą kopać bandziorom tyłki, a sama Misty dostanie ulepszone bioniczne ramię, które sprawi, że będzie wyglądała jak wyjęta z komiksu! Czekam z utęsknieniem na Misty w kolejnych produkcjach od Netflixa!
Na co jeszcze zwróciłabym uwagę to w głównej mierze choreografia walk i muzyka. Tutaj poprawa występuje bez dwóch zdań. Widać, że sceny akcji są bardziej autentyczne i twórcy do serca wzięli sobie krytykę. Nie jest może idealnie jak np. w Daredevilu, gdzie każdy kop bolał przez samo patrzenie, ale choreografia wygląda naprawdę korzystnie. Jak dla mnie zdecydowanie poprawiła się muzyka. Słychać w tle elementy azjatyckie, charakterystyczne instrumenty, które przywodzą na myśl mistyczną atmosferę K'un-Lun. Przede wszystkim czuć to w scenach z Davosem czy w retrospekcjach. Doceniam to, że czasami muzyka wybija się i naprawdę w kilku momentach bardzo mi się spodobała i przykuła uwagę.
Ciężko mi w sumie ocenić ten serial, bo mam sprzeczne wrażenia. Z jednej strony jest poprawa i twórcom nie brakuje rozwiązań nietuzinkowych. Z drugiej to nie zawsze działa i mam taki mętlik w głowie. Np. ucieszyłam się, że na początku Danny jest takim badassem i w końcu pokazuje częściej swoją pięść. Naprawdę byłam pod wrażeniem jego zwinności i polepszonej sztuki walki. Później wszystko się spartaczyło i jakoś od połowy sezonu Danny znowu kuleje i ledwo zipie. Colleen musi ponownie go trenować, żeby mógł stanąć na nogi. Faceta, który cały życie trenował, by walczyć! Dalej... Wiem, że to Serce Smoka trzeba zdobyć w walce i musi to być zasłużona nagroda. Przywilej, który może posiąść osoba godna. A tu nagle pojawia się Davos i za sprawą miseczki i trzech tajemniczych babeczek po prostu wysysa moc i sam staje się Żelazną Pięścią (a raczej Steel Serpentem, ale w sumie zdolności te same). No kurczę, a potem Colleen dostaje moc. Równie dobrze to, za przeproszeniem, każdy żul na ulicy mógłby zostać Iron Fistem. Tak się cieszyłam, myśląc, że jednak Danny jest tym wybrańcem, a tu tak nagle go załatwiono, że jego zniżono do rangi zwykłego gostka z syndromem posiadania świecącej pięści. Niby końcowa scena daje nadzieję, że Rand w jakiś sposób uzyska swe moce z powrotem, ale jednak... Lekki niesmak mam jednak w ustach. Wszystko się zapewne wyjaśni w trzecim sezonie. Taką mam nadzieję, bo mam mnóstwo pytań i zakończenie naprawdę wywołuje lekkie zmieszanie czy konsternację.
Summa summarum, Iron Fist sezon drugi nauczył się dość dużo ze swoich początkowych błędów i cieszę się, że jest już lepiej. Podziwiam, że twórcy mają jaja wprowadzić pewne nowe, niespotykane dotąd elementy, chociaż wciąż się zastanawiam czy mi się to podoba... Daję porządne 8/10. Czekam na to co się jeszcze wydarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz