poniedziałek, 16 listopada 2015

Coś dla pań co nacieszy oko! Cz.II

Witajcie, kochani!:)

Ten post jest w szczególności dedykowany paniom i jest to kolejna część postu związanego z ideałem mężczyzny, a ściślej rzecz mówiąc o aktorach, którzy są przystojni ( przynajmniej według mnie ) i ''warci grzechu'';]. Nie ma tu za wiele do czytania, ale za to jest dużo do oglądania, więc dla szczególnie zapracowanych czy leniwych taka forma powinna przypaść do gustu;). Żeby już nie przedłużać, zaczynam:).

- Robert Downey Junior


Przede wszystkim niesamowity Sherlock Holmes no i oczywiście Tony Stark, czyli Iron Man! Najbardziej zachwyca mnie jego poczucie humoru, sposób i styl bycia no i ten zarost...<3


- Evan Peters


Dla mnie to zawsze będzie młodsza wersja Quicksilver'a!^^


- Orlando Bloom


Dla mnie to przede wszystkim Will Turner i Legolas<3. Zauważyłam, że on ma takie specyficzne usta...<3.


- Johnny Depp


Jest to chyba jeden z nielicznych aktorów, których każdy film to swego rodzaju perełka. To jest pan Willy Wonka, Szalony Kapelusznik, Edward Nożycoręki, Sweeny Todd, Barnabas Collins, Astronauta no i przede wszystkim Kapitan Jack Sparrow...rola, która dosłownie zwala z nóg myślę także tych, którzy za Johnnym nie przepadają:).


- Henry Cavill


Najlepszy, według mnie, człowiek ze stali, czyli Superman!:)


- Cillian Murphy


Pan ten słynie głównie z ciemnych charakterów, gra głównie złoczyńców, jakichś psychopatów, złoczyńców i świrów. Mimo wszystko, w moim mniemaniu, ma dosyć specyficzną urodę i mnie ona osobiście ujęła:).


- Colin Farrell


Facet jest mega męski i mega przystojny...a te jego krzaczaste brwi<3. To jest przede wszystkim ''Aleksander'', ''Ondine'', ''Rekrut'', ''Podróż do Nowej Ziemii'' oraz ''Postrach nocy''...


- Jeremy Renner


''Hansel i Gretel'' no i oczywiście Hawkeye!^^


- Hugh Jackman


Każdy film, w którym występuje mi się podoba:). Ale osobiście, w filmie ''Chappie'' jakoś nie spasował mi w roli czarnego charakteru...nawet Wolverine ma w sobie spore pokłady dobra, mimo swojej...mrocznej natury;]. Poza tym jeszcze ''Australia''^^.


- Aidan Turner


To zawsze był, jest i będzie najlepszy krasnal - Kili!!!



Który z panów jest, według was, najprzystojniejszy?:>

poniedziałek, 9 listopada 2015

Moje wspomnienia z Prokocimia...

Witajcie, kochani!:)

Prawdę powiedziawszy nie planowałam pisania tego postu, ale skłonił mnie do tego niedawny mój wyjazd, zresztą ostatni, do Krakowa w tym celu. W jakim? No do lekarza!!! Nie oznacza to jednak, że już wyzdrowiałam, że nie mam już AZS, że zniknęła mi alergia na metale, na zapachy, roztocza i pleśnie, że mogę już żyć pełnią życia i zapomnieć o mojej chorobie. Skądże znowu! Zostałam przepisana do szpitala dla dorosłych, gdyż wcześniej podlegałam Uniwersyteckiemu Szpitalowi Dziecięcemu w Krakowie, a konkretniej właśnie na Prokocimie.


Jak już nadmieniłam wcześniej nie planowałam napisania tego postu. Po prostu...jak już odwróciłam się ostatni raz w stronę tego miejsca, zobaczyłam po raz ostatni te stare ( teraz już zresztą odnawiane ) mury, poczułam ten charakterystyczny zapach tego miejsca, zobaczyłam ostatni raz znajome twarze pielęgniarek i lekarzy...to aż mi się zrobiło smutno i przykro. Nie dlatego, że nic nie zmieniło się w związku z moją chorobą, nadal cierpię i cierpieć będę, ale dlatego, że już nigdy tu nie wrócę, przynajmniej nie w celach medycznych.

Może wam się nasunąć pytanie...ale jak to? Przecież nikt nie lubi być w szpitalu, a co dopiero leżeć? Niby dlaczego miałby ktoś tęsknić za tak ponurym miejscem? Uwierzcie mi, to nie jest ponure miejsce. I uwierzcie mi, można zatęsknić...

Chyba nie muszę wam mówić jak to było z moją skórą trzy lata temu, gdy jeszcze o istnieniu tego szpitala nie miałam pojęcia. Swędzenie tragiczne, pieczenie, ból skóry, smród, cieknięcie limfy, łuszczenie, puchnięcie, rumienie...ból fizyczny, psychiczny, bezsenność, chęć skończenia ze sobą. Zmarnowałam połowę życia lecząc się w Mielcu i Rzeszowie, gdzie byłam faszerowana tabletkami i poddana odczulaniu, które nie dawało żadnych efektów, a wręcz przeciwnie - zaostrzało zmiany skórne. Po prostu to była istna tragedia co ja przeżywałam na ciele i na duchu! Dopiero w Krakowie coś zaczęło się poprawiać. Stopniowo. Na oddziale pulmonologii dziecięcej leżałam 3 razy. Za pierwszym razem w sumie byłam na badaniach i wtedy wykryto u mnie gronkowca złocistego. W pozostałych dwóch przypadkach byłam leczona i badana, miałam przeprowadzane różne testy alergiczne. Zawsze działo się tak, że po powrocie do domu koszmar się powtarzał, ale przynajmniej nie tak...jak zawsze było. Rok temu dopiero postanowiono mnie poddać leczeniu cyklosporyną. Lek o działaniu immunosupresyjnym, który podawany jest osobom po przeszczepach no i dla osób o zaawansowanych AZS. Przez pierwsze 3 miesiące było po prostu doskonale! Byłam ZDROWA! Nie czułam żadnych objawów alergii, miałam gładką skórę i aż chciało się żyć. Wraz z zmniejszaniem dawki objawy powracały co zresztą czuję do dziś.

Będę tęsknić, bo to właśnie w tym miejscu czułam się najlepiej, przynajmniej przez te parę tygodni, miesięcy odżyłam! Mogłam poczuć się sobą, zakosztować cudownej chwili wchodząc do wanny z gorącą wodą, budzić się bez uczucia spuchnięcia czy niemożności poruszenia jakąś częścią ciała! Po prostu to był najlepszy okres w moim życiu, można rzec! Choć było to w szpitalu, to mimo wszystko czułam się jak pewnie każdy z was czuje się na co dzień - normalnie!

Mało tego, trafiłam na bardzo porządną, profesjonalną lekarkę, której naprawdę zależało na moim zdrowiu. To ona zaproponowała to leczenie, to ona zgodziła się na co miesięczne wizyty, to ona w biegu musiała załatwiać wszystkie sprawy, żeby przez godzinę móc oglądać moje ciało i szukać jakiejś skuteczniejszej pomocy, żeby mi jakoś pomóc. Nawet pisała na prywatny numer jakie badania zrobić! Co za skarb! To był i jest prawdziwy lekarz z pasją, z urodzenia, któremu zależy na pacjencie, który nie odsyła w panice do innych i próbuje, szuka, czyta, stara się i to z efektami! Dlatego też nie chcę odejść, bo rzadko który teraz lekarz tak bardzo przejmuje się zdrowiem chorego i potrafi poświęcić swój naprawdę cenny czas. Obym właśnie była pod podobną opieką...i mimo, że stan mojego zdrowia znowu uległ pogorszeniu, to jednak dzięki pomocy tejże właśnie lekarki można powiedzieć ( przynajmniej w porównaniu do tego co było ), że jest lepiej...

Poza tym, te cudowne, rozkoszne dzieciaki, biegające po korytarzach!^^, nigdy nie zapomnę, jak malutki chłopczyk chciał zagrać ze mną w grę planszową. Mimo mojej niechęci zgodziłam się, bo przecież nie odmówię dzieciakowi:). Potem uważał mnie za najpiękniejszą kobietę na świecie ( jak mi potem powiedziała jego matka ), graliśmy potem w balona, a jak my zaczęliśmy to reszta dzieciaczków z całego oddziału się zleciała! Pamiętam też jak owinięta w bandaże udawałam mumię, a maluchy przestraszone uciekały w popłochu!^^, te roześmiane buźki, piskliwe głosiki...nie świadome cierpienia jakie na nie spadło...pamiętam rozmowy z koleżankami, z matkami tych chorych dzieci. W momencie rozstania aż zakuwało mnie w sercu, że już więcej nie zobaczę tych szkrabów i ich rodziców...

Bardzo będzie brakować mi tego miejsca...zawsze w pamięci pozostaną mi te słodko-gorzkie chwile spędzone na oddziale 16...



A tymczasem świętuję niebawem osiemnastkę!^^

piątek, 6 listopada 2015

Jak to jest z tym Bogiem...?

Witajcie, kochani!:)

Dzisiejszy post będzie dotyczyć filmu ''Bóg nie umarł'':).


Reżyseria ; Harold Cronk
Scenariusz ; Cary Solomon, Chuck Konzelman
Premiera ; 06.03.2015 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Kevin Sorbo, Shane Harper, David A.R. White, Dean Cain
W pozostałych rolach ; Benjamin A. Onyango



Film ten opowiada o pierwszorocznym studencie Joshu Wheaton'ie (Shane Harper), który chcąc nie chcąc, musi uczęszczać na zajęcia z filozofii (wstęp do prawa). Na pierwszych zajęciach profesor nakazuje uczniom, by napisali na kartce, że Bóg nie żyje, bo inaczej mogą pożegnać się z dobrą oceną...Josh jednak czuje, że źle postąpi, podpisując się pod czymś w co sam nie wierzy, dlatego oddaje kartkę pustą. Profesor Radisson (Kevin Sorbo) stawia chłopakowi ultimatum. Przed całą klasą ma udowodnić, że Bóg jednak żyje, używając rozsądnych argumentów i musi przekonać do tego innych studentów. Jeżeli mu się to nie uda - obleje kurs. Josh podejmuje się tego zadania, jednak napotyka na drodze wiele przeszkód...

Zadanie wydaje się być...no niemożliwe! Faktycznie, Josh przykłada się do zadania, ciągle szuka dowodów na istnienie Boga. Jak jednak może mu się udać, gdy profesorem filozofii jest zagorzały ateista z wiedzą niemalże encyklopedyczną i zawsze znajdujący jakiś kontrargument? Pomimo, że zerwała z nim dziewczyna i nikt nie kwapił się by go w jakikolwiek sposób wesprzeć (no przepraszam, ksiądz!), to jednak nie zaprzestawał, aż wreszcie...wreszcie mu uwierzyli! W tym sam profesor!

Warto jednak zaznaczyć, że w tym filmie toczyła się nie tylko słowna batalia między uczniem a profesorem, choć to niewątpliwie był główny wątek. Film porusza też inne, dosyć ważne kwestie, nie tylko związane z wiarą i religią. Mamy okazję poznać zapracowaną i pochłoniętą pracą dziennikarkę, która dowiaduje się, że ma raka. Jej chłopak nagle ją rzuca, rzucając się w wir pracy i zdobywania kolejnych szczebli w karierze, zapominając o chorującej matce i pomocy siostrze, która chciałaby by brat choć raz zainteresował się losem starszej kobiety. Sama jednak o nią dba, pracuje, a u swego boku ma mężczyznę, przy którym niekoniecznie czuje się szczęśliwa. A tym mężczyzną okazuje się być...sam profesor Radisson, który wciąż próbuje jej wpoić, że Boga nie ma (ona jest chrześcijanką), przez co dochodzi do różnych niesnasek między nimi, potem wręcz do zerwania.

Poznajemy też muzułmankę, która ukrywa przed rodziną, a w szczególności przed ojcem, że wierzy w Boga, za co potem zostaje dosyć brutalnie ukarana...chińczyka, który sam rozważa, czy wierzy w Boga czy nie...księdza, który nie może zapalić auta! (nawiasem mówiąc to ten sam ksiądz, który pomógł Joshowi). Tak więc, losy tych wszystkich postaci są bardzo ze sobą związane, wbrew pozorom.

Momentem kulminacyjnym jest koncert Newsboys. To podczas tego koncertu zapracowana dziennikarka uwierzyła, że jest dla niej nadzieja, a Bóg ma wobec niej jakiś plan. To wtedy syn wreszcie odwiedził swoją chorą matkę i dowiedział się, z czego człowiek najbardziej czerpie radość. Nie z pieniędzy i sukcesów w pracy, ale z miłości i Boga. To wtedy wielu z naszych bohaterów odzyskało wiarę i poczucie spokoju. To też właśnie wtedy niewierzący w Boga profesor wreszcie uwierzył, choć zdarzyło się to w bardzo tragicznym momencie...

Sam film może wydawać się zbyt infantylny, przesłodzony...niemożliwe jest przecież, żeby tak młody człowiek wierzył w Boga tak gorliwie, żeby móc poświęcić swoją przyszłość...Poniekąd jest to prawda. W dzisiejszych czasach mało jaki nastolatek poświęca Bogu uwagę. Są przecież lepsze rzeczy do roboty, poza tym...szkoła, korki, ciągle jakieś obowiązki...na co to komu? Po co wierzyć w Boga? Ale z drugiej strony...jeżeli ktoś zawzięcie w coś wierzy, nieważne w co, to wierzę, że zawsze osiągnie swój cel. I myślę, że takie jest przesłanie tego filmu. By się nie poddawać, a po upadku zawsze się podnieść. By wierzyć, bo zawsze jest nadzieja. Bóg patrzy, Bóg widzi, Bóg wie...bo przecież...Bóg nie umarł:).

Ogólnie film uważam za dosyć dobry, nie mam jakichś większych zastrzeżeń. Przyjemnie się ogląda, nie ma jakiejś zawiłej fabuły...co do gry aktorskiej to Kevin Sorbo jako profesor Radisson bardzo był przekonujący. Denerwował mnie często, no ale taki miał być efekt:). Mimo tego przesłodzenia i nieco zaskakującego zakończenia film oceniam pozytywnie na 8/10.


https://www.youtube.com/watch?v=bMjo5f9eiX8