środa, 30 sierpnia 2017

Moje wakacje nad morzem, czyli turnus rehabilitacyjny w Świnoujściu!

Witajcie, kochani;).

Swoją dość długą przerwę w blogowaniu i jakiejkolwiek innej internetowej aktywności mogę usprawiedliwić dwutygodniowym pobytem w Świnoujściu, gdzie wypoczywałam sobie spokojnie nad morzem. Oczywiście miałam dostęp do internetu czy nawet laptopa, ale po co sobie zawracać tym głowę, kiedy można pomoczyć nogi w morskiej wodzie i poopalać się na plaży? Miałam mnóstwo innych ciekawych zajęć i postanowiłam się z Wami podzielić moimi wrażeniami z kolejnego odbytego turnusu rehabilitacyjnego;).


Turnus w Świnoujściu jest moim trzecim z kolei. Wcześniej udałam się do Iwonicza Zdroju oraz do Wapiennego, o czym możecie poczytać TUTAJ

Dojazd
To był pierwszy większy wyjazd, w którym byłam całkowicie zdana na siebie. Tym razem nie pojechała ze mną babcia, nie miałam zapewnionego transportu przez sąsiada. Musiałam sama wszystkim się zająć, włącznie z rezerwacją biletów na pociąg z Krakowa do Świnoujścia, dojazdem/dopłynięciem do ośrodka czy wszelkimi opłatami jakie trzeba było jeszcze uiścić. 

Bałam się jak cholera. Nigdy jeszcze sama nie jechałam tak daleko (12h jazdy), w dodatku pociągiem. Do tego potem promem i z 2 km do sanatorium, w którym miałam nocować. Bardzo się stresowałam, że się zgubię, że czegoś zapomnę, że po prostu nie dam sobie rady. Z drugiej strony cieszyłam się, że w końcu pojadę nad morze, będę mogła sama trochę rozwinąć skrzydła i trochę się usamodzielnić. Obawy i ekscytacja przewijały się nieustannie przez przynajmniej początkowe dni turnusu. 

Na szczęście udało mi się w pociągu spotkać przemiłą i pomocną panią Asię, która akurat mieszka w Świnoujściu. Opowiedziała mi o wielu atrakcjach i zaoferowała mi pomoc w dotarciu do ośrodka. Dzięki tej niezwykle miłej i uprzejmej kobiecie z dotarciem do celu nie miałam większych problemów. 

Ośrodek
Nocowałam w ośrodku Korab, położonym koło promenady, i znajdującego się ok. 150m od morza. Budynek z zewnątrz przypominał trochę szpital, ale w środku był niezwykle przestronny i nawet przytulny. W budynku znajdowała się recepcja, winda, pokoje, a także stołówka, mała biblioteczka, świetlica, mała siłownia. Poniżej parteru mieściła się ''zabiegownia'', gdzie kuracjusze przychodzili na badanie lekarskie czy właśnie przeróżne zabiegi.


W pobliżu Koraba mieścił się ogromny deptak, gdzie znajdowały się przeróżne sklepy, budki z jedzeniem, stoiska z biżuterią i innymi pierdółkami, restauracje etc. Co kilka metrów można było napotkać buskerów, grających na instrumentach i usilnie próbujących uszczknąć trochę grosza od przechodniów. Od deptaka można było skręcić na promenadę i po-przechadzać się wzdłuż morza, Wystarczyło zejść ze schodów i już znajdowała się plaża i szumiące morze. W przeciwną stronę od deptaka można się było wybrać do śródmieścia i zobaczyć piękny rynek. 


Atmosfera
Powiem, że było dość głośno. Codziennie deptak był zapełniony turystami. Ciężko było czasami iść i kogoś minąć, bo takie tłumy. A jeśli już było bardzo ciepło i słonecznie, to i plaża cała oblegana. Od rana do późnego wieczora nie było mowy o cichej i spokojnej okolicy. A już pod wieczór to istne szaleństwo, kiedy dzień w dzień odbywały się w pobliżu różne imprezy, potańcówki, dancingi. Nie, żeby mnie to jakoś bardzo przeszkadzało, jednak jako dusza samotnika, która nie lubi tłumu i hałasu, ciężko było się trochę przestawić.


Pokój
Mój pokój znajdował się na trzecim piętrze i dzieliłam go z prze-miłą panią Zuzią, z którą to codziennie kilkukrotnie chodziłam na spacery i rozmawiałam godzinami. Do nas dołączyły się przyjaciółki pani Zuzi, czyli pani Krysia oraz pani Basia. 

Sam pokój był bardzo przytulny i jasny. Łazienka dosyć mała, ale nie na tyle, żebym nie mogła się w niej poruszać. Był prysznic, kibelek, umywalka, nad nią półeczka na kosmetyki i lustro oraz liczne wieszaki rozłożone w różnych miejscach. Pokój zaś składał się z łóżka oraz tapczanu, na którym spałam, dwóch półek, lustra na ścianie, dwóch małych szafek nocnych, na jednej z nich stał telewizor i radio, jednej dużej szafy oraz stolika z dwoma krzesłami. Dodatkowo dostępny był czajnik, kubki, talerzyki, łyżeczki oraz leżaki i maty, które można było zabrać z sobą na plażę. Generalnie bardzo przyjemny pokoik. 

Dzień powszedni
Na początku czekała mnie wizyta u lekarza. Gościu jakiś taki dziwny. Nie rozumiałam za bardzo co on do mnie mówił. Podejrzewam, że pochodził z Ukrainy, gdyż akcent bardzo się przebijał. Nie rozumiał co ja robię w Świnoujściu i nie wiedział jakie zabiegi mi przepisać. Gdybym sama mu nic nie zaproponowała, to nie wiem czy cokolwiek skorzystałabym z zabiegów. Jak to wyglądało na co dzień?
O 8.30 śniadanie, które w dużej mierze składało się z różnych wędlin, szynek, serów, pomidorów, szczypiorku, kawałka masła, herbaty, kawy czy kakaa. Od czasu do czasu serwowano jajecznicę, jakiś twarożek, drożdżówkę, ciastko na przegryzkę, dżem czy miód. 
Od mniej więcej 9.00 do 10.00 drzemka tudzież pogaduchy z panią Zuzią;P.
Od 10.00 do 10.45 zabiegi. Na początku naświetlano moje plecy lampą Sollux z filtrem czerwonym, potem szyję i dekolt lampą Bio-V. Następnie miałam inhalacje solankowe.
Od 11.00 do 13.00 spacer wzdłuż deptaku lub promenady, jakieś zakupy, pogaduchy z moimi nowymi ''babciami'':).


O 13.00 obiad, który najczęściej składał się z zupy, a na drugie danie ziemniaki, dwa rodzaje surówki oraz kawałka mięsa. Początkowo wydawało mi się, że obiady byłyby bardzo głodne, bo wszystko było idealnie porcjowane, ale z czasem uznałam, że nawet jeśli, to nie dałabym rady, aby wziąć sobie dokładkę. Wszystko było bardzo sycące i smaczne, nie mogę powiedzieć. Wszystko mi smakowało!
Od 14.00 do 18.00 czas wolny, który można było spędzić głównie na spacerach. Ośrodek także organizował mnóstwo wycieczek czy wydarzeń, na które warto się było wybrać. Próbowałam wziąć udział w jak największej ilości interesujących rzeczy. Wybrałam się m.in. na wycieczkę po Świnoujściu, gdzie pani opowiedziała co nieco o historii i ciekawych miejscach, zobaczyłam pokaz statków, poszłam na koncert orkiestry wojskowej (tu pewnie przekręciłam nazwę) oraz koncert Mai Koman, który mnie się jakoś nie spodobał. Do tej pory czuję lekki niesmak a zarazem rozbawienie;P. Wykupiłam także bilet na rejs statkiem, a także ponadprogramowo wybrałam się do Szczecina i okolic w odwiedziny do cioci.






Po prostu się nie nudziłam. Miałam naprawdę dość szczelnie wypełniony czas wolny. Wciąż nie mogę uwierzyć, że udało mi się przeczytać trochę książki, bo ciągle gdzieś się chodziło. To wieczorek powitalny, to wieczorek pożegnalny, to ognisko w Forcie Anioła... no naprawdę, dużo było atrakcji.





O 18.00 kolacja, która wyglądała identycznie jak śniadanie.
Ok. 19.00 ponownie czas wolny, głównie to właśnie spacery w towarzystwie nieznośnych komarów-,-. Ewentualnie po 20.00 pogaduchy z paniami w pokoju i po 22.00-23.00 czas na spanie.


Pogoda
Powiem, że pogoda się bardzo udała, naprawdę. Przez prawie 2 tygodnie świeciło słonko, było bardzo ciepło, nie za gorąco ani zimno. Taka pogoda jaką lubię, czyli w sam raz. Owszem, przez 2-3 dni zdarzyło się trochę pokropić, ale nie na tyle, żeby nie móc wyjść z pokoju. A w ostatnie dni turnusu było tak przyjemnie, że zdążyłam się parę razy wykąpać:).

Komunikacja
Zasięg był bardzo dobry, bez problemu dodzwaniałam się do rodziny, znajomych. Z internetem było różnie. Raz udało mi się skorzystać z komputera, ale wolałam oszczędzić sobie nerwów, bo tak wolno działał!

Ludzie
Przede wszystkim trzymałam się z trzema wyżej wymienionymi paniami, czyli z panią Zuzią, Basią oraz Krysią. Bardzo miłe i sympatyczne kobitki, dowcipne i szalone wręcz. Niby przekroczyły już 60 lat, ale naprawdę były pełne energii i humoru. Cieszę się, że akurat trafiłam na takie towarzystwo, bo zawsze można było wylądować z taką zołzą, co to za krzty nie przyszłoby się dogadać. Praktycznie cały czas z nimi spędzałam i nie żałuję, bo było naprawdę fajnie, interesująco i nie mogłam się z nimi nudzić. W końcu to przez nie nadwyrężyłam nieco swój budżet;D. 

Poza tym było dużo ludzi starszych, więcej kobiet. Jedynie ostatniego dnia turnusu udało mi się zagadać do młodziutkiej dziewczynki, która okazała się być w moim wieku!

Skóra
Trochę bałam się reakcji mojej skóry na nowy klimat. Po długiej podróży w pociągu czułam, że nie mogę obracać głową, miałam suchą skórę, a węzły bardzo mi urosły. W sumie to się nie dziwiłam. W końcu zawsze mój organizm źle znosił podróże. Jednak po kilku dniach udało mi się podleczyć skórkę, mogłam się ruszać i czułam się znakomicie. Czasem pokazał mi się jakiś bąbel, ale nie było to aż tak dla mnie uciążliwe. Co ciekawsze, komary sobie mnie bardzo posmakowały! Od wielu lat żaden nie chciał się do mnie zbliżyć, a u cioci np. pogryzły mnie tak, że prawie całą łydkę miałam w czerwonych znamionach! 

Świnoujski klimat ponadto sprawiał, że przez cały turnus byłam śpiąca, niewyspana, taka niekontaktująca. Oczy się kleiły piekielnie i ciężko było nie usnąć. 

Podsumowanie
Summa summarum wyjazd bardzo mi się podobał. Okolica przepiękna, mnóstwo atrakcji, sympatyczny personel, smaczne posiłki. W dodatku mile spędzony czas, zarówno w towarzystwie moich starszych znajomych, jak i cioci, z którą w końcu udało mi się spotkać w Szczecinie. Naprawdę cieszę się, że wybrałam się nad morze, wycisnęłam z wyjazdu ile się dało i zdobyłam wiele cudownych, niezapomnianych wspomnień. Byle do następnego razu!

Ostatnie podrygi!^^


Zdjęcia wykonane telefonem, wybaczcie słabą jakość:)

piątek, 25 sierpnia 2017

Nadszedł czas na wojnę domową!

Witajcie, kochani!:)

Przyszedł czas na kolejną recenzję dotyczącą uniwersum Marvela, a mianowicie Kapitan Ameryka; Wojna bohaterów!


Reżyseria ; Anthony Russo, Joe Russo
Scenariusz ; Christopher Markus, Stephen McFeely
Premiera ; 06.05.2016 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Chris Evans, Robert Downey Jr., Sebastian Stan, Anthony Mackie, Elizabeth Olsen, Jeremy Renner, Scarlett Johansson, Don Cheadle, Paul Bettany, Chadwick Boseman, Tom Holland, Paul Rudd
W pozostałych rolach ; Emily VanCamp, Daniel Brühl, Frank Grillo, William Hurt, Martin Freeman
Nagrody ; Teen Choice Ulubiony film fantasy/science-fiction
                  Teen Choice Ulubiony aktor w filmie fantasy/science-fiction Chris Evans


Na temat tytułu filmu się nie wypowiadam... zresztą już w samym nagłówku postu (być może ktoś już zauważył) użyłam słów ''Wojna domowa'' a nie ''Wojna bohaterów'' jak na plakacie. Przemilczę jednak kwestię tłumaczenia, już nie będę taka drobnostkowa.

Akcja filmu toczy się po Avengers; Age of Ultron. Do głosu dochodzi rząd amerykański, który już nie chce powtórki z rozrywki. Nowy York, Waszyngton, Sokowia. To tylko nazwy niektórych miast, które zostały zniszczone pod wpływem działań grupy Mścicieli. Rząd na czele z Thunderboltem Rossem (William Hurt, pamiętacie tą postać z The Incredible Hulk) nie może już tego tolerować, a konkretniej ONZ. Ludzie się boją, giną, miasta płoną, trzeba więc specjalnego nadzoru. Na światło dzienne ma więc wyjść Akt z Sokowii, w którym superbohaterowie, podpisując niniejszy dokument, mają poddać się woli ONZ. Mają stawiać się na wyzwanie rządu i tylko wtedy kiedy zostaną o to poproszeni. Wszelkie akcje militarne, w których członkowie Avengers mieliby brać udział, miałyby miejsce tylko i wyłącznie za zgodą organu nadzorującego. I tu dochodzi do konfliktu między tytułowym Kapitanem Ameryką (Chris Evans) a Iron Manem (Robert Downey Jr.).


Steve Rogers a.k.a Kapitan Ameryka, od zawsze na zawsze, był za wolnością i indywidualnością jednostki. To ja, a nie kto inny, decyduję o swoim losie. Ja jestem odpowiedzialny/a za swoje decyzje i jako superbohater odpowiadam za samego/samą siebie. Podpisanie dokumentu wiąże się z ujawnieniem tożsamości i zmniejszeniem prawa jednostki, a to już jest podstawa do ograniczenia wolności. Poza tym Steve już ma doświadczenie, jeśli chodzi o różne organizacje, które traktują o superbohaterach. Hydra, Tarcza... Widział już za wiele i nie ufa wyżej postawionym.

Tony Stark a.k.a Iron Man ma przeciwny pogląd. Trzeba wreszcie organu nadzorczego, który pilnowałby działania Mścicieli tak, aby wszystkie akcje były zgodne z prawem. Koniec samowolki i zostawiania po sobie zgliszcz. Nie dziwi postępowanie Starka, który stworzył przecież Ultrona i czuje się winny za śmierć wielu ludzi z jego własnej winy (nie pierwszy już zresztą raz...).


Już w tym momencie dochodzi do pierwszego zgrzytu. A potem będzie już tylko gorzej! Im bardziej oboje starają się uspokoić sytuację i przekonać jeden drugiego, że ma rację, tym bardziej konflikt narasta. Tak, że drużyna Kapitana Ameryki (Zimowy Żołnierz [Sebastian Stan], Falcon [Anthony Mackie], Ant-Man [Paul Rudd], Hawkeye [Jeremy Renner], Scarlet Witch [Elizabeth Olsen]) oraz drużyna Iron Mana (Vision [Paul Bettany], War Machine [Don Cheadle], Black Panther [Chadwick Boseman], Black Widow [Scarlett Johansson], Spider-Man [Tom Holland]) ścierają się i to dosyć ostro w scenie na lotnisku.

Poza tym ponownie pojawienie się Winter Soldiera nie ułatwia zadania. Ponownie poddany praniu mózgu narozrabiał. Steve chce mu pomóc za wszelką cenę. W końcu byli i są to najwspanialsi przyjaciele aż do końca. Steve nie mógłby opuścić Bucky'iego, zwłaszcza, że jest to już jedyna rodzina jaką ma. Wie też, że Buck nie był do końca świadomy swoich czynów, nie mógł się kontrolować i dlatego Steve musi przemówić Tony'iemu do rozumu. Stark zaś nie daje się łatwo, a fakt, że pod wpływem prania mózgu Zimowy zabił mu rodziców, doprowadza już do finałowej walki, która mnie osobiście powaliła emocjonalnie na łopatki...


Trzeba jeszcze wspomnieć obowiązkowo o dwóch nowych postaciach w MCU. Jest to Black Panther (Chadwick Boseman) oraz Spider-Man (Tom Holland). T'Challa, syn króla Wakandy T'Chaki, zostaje niespodziewanie następcą tronu po tym, jak jego ojciec ginie w wyniku podłożenia bomby podczas zebrania ONZ. Oczywiście oskarżenie pada na Zimowego Żołnierza, a Black Panther chce się zemścić. Kostium Pantery jest naprawdę rewelacyjny! Pazury, maska to istne arcydzieło. Sam bohater zapowiada się ciekawie, od razu czujesz respekt do tej postaci i z przyjemnością zobaczę w przyszłości solowy film Black Panther. Co do Petera Parkera. Dzieciak, mój rówieśnik (!), a od razu zdobył moje serce! Niewiele jest Pajączka w filmie, ale te parę minut naprawdę mi wystarczyło by go z miejsca polubić. Poczucie humoru naprawdę takie jakie Spidey mieć powinien już w poprzednich dwóch wersjach. Jego walka z Capem oraz Falconem/Zimowym była naprawdę przezabawna. Tom ma potencjał:).

W filmie pojawia się też czarny charakter, Baron Zemo (Daniel Brühl), który to on w głównej mierze doprowadza do konfliktu między Mścicielami. On pociąga za sznurki. Dokonuje zemsty na obojgu z nich. Niewiele od początku wiadomo o tym panu, wiemy jednak, że jego najbliżsi zginęli w Sokowii, znamy więc jego motywy. Jest jedynym villainem, który po pierwsze, nie nosi żadnego kostiumu i nie ma żadnych supermocy, po drugie jest zwykłym śmiertelnikiem, a po trzecie najbardziej można się z nim utożsamić, bo jest naprawdę ludzki w tym co robi i możemy zrozumieć jego postępowanie. Dodatkowo jest naprawę cwany! To on doprowadził to poważnych uszczerbków w drużynie, zwłaszcza emocjonalnych. Nic nie będzie jak dawniej. Niemniej chciałabym zobaczyć go jeszcze kiedyś, bo to ciekawa postać, bardzo sprytna i inteligentna, a w filmie trochę mało o nim było. Wręcz za mało. Tak samo mało też było Crossbonesa (Frank Grillo), też intrygująca postać, ale pojawia się tylko na początku filmu, więc nie miałam za bardzo możliwości by się nim pozachwycać. W końcu też nie wiem czy przeżył, bo ta scena z wybuchem nie do końca jest wyjaśniona...


Konkretnie odnośnie fabuły. Akcja, akcja i jeszcze raz akcja! Za to kocham Marvela! Już od początku film zaczyna przyciągać uwagę widza. Scena, w której Winter Soldier zabija rodziców Starka, potem akcja Avengers w Afryce. Od początku siedziałam w fotelu jak na szpilkach! Już nie mówię o choreografii scen walk. Majstersztyk! Co do choreografii to ten film może konkurować tylko z Zimowym... .Black Widow sama potrafi uporać się z pięcioma facetami nawet jednym kopnięciem! Scena pogoni Buckiego, scena na lotnisku, finałowa walka. No naprawdę każdy kop czy cios jest perfekcyjnie dopracowany! Co lepsze, wcale cię to nie nudzi. Adrenalina pełną parą!

Efekty specjalne są fenomenalne! Wielki Ant-Man, walące się budynki, do tego dochodzą nieziemskie kostiumy bohaterów. Muzyka Henry'ego Jackmana ładnie i zgrabnie podkreśla nastrój w danym momencie.


Podoba mi się też jak ładnie połączono wątki dramatyczne z tymi humorystycznymi. Humor właśnie jest w odpowiednich momentach, nie jest wymuszony czy sztuczny, a dodaje nieco blasku do jakże smutnej treści filmu. Każda z postaci w filmie ma swoje pięć minut (dla mnie troszkę za mało było Hawkeye'a oraz Ant-Mana, ale na to można przymknąć oko. Być może w kolejnych filmach więcej poświęci im się czasu). Wiemy też, czemu każda z tych postaci dołącza do poszczególnego Teamu. Każdy ma swój powód i motywację. Wiemy jakie, bo wynika to z poprzednich dwunastu filmów. Znamy charakter każdego (zwłaszcza tych głównych przeciwników) i wiemy co, jak i dlaczego. To jest piękne! Nikt nie jest pominięty, wszyscy są w tym konflikcie WAŻNI!

Duet Falcon i Winter Soldier przezabawny, tacy gliniarze jak w Zabójczej broni! Mało tego pojawia się wątek miłosny między Visionem a Scarlett Witch. Widać od początku, że mają się ku sobie, (nieważne, że ona mogłaby rozwalić swoją mocą cały świat, gdyby sama była świadoma jaką potężną ma moc, a on jest androidem i jak sam mówi, ma mózg z plastiku) choć pomijam tutaj fakt, że są sobie ''wrogami''. Mam nadzieję, że zostanie to w przyszłości bardziej rozwinięte. Tak czy siak, są słodcy, a i scena w kuchni jak Vision na nią patrzy. Czuć tą niesamowitą chemię. Przynajmniej większą niż tą między Steve'm a Sharon. Co to miało być? Najpierw podkochuje się w Peggy, żeby potem zarywać do jej siostrzenicy...


Końcówka filmu wzruszająca i nieco dwuznaczna. Najbardziej to mi żal Bucky'iego po tym wszystkim. Oby w następnych filmach z jego udziałem znalazło się jakieś lekarstwo na wywabienie Hydry z jego głowy, a on sam, czy to u boku Steve'a, czy kogoś innego, zaznał wreszcie spokoju i szczęścia, bo na to zasłużył, ale o Bucky'm to mogłabym pisać i pisać, więc się wstrzymuję.

Podsumowując, film był rewelacyjny, jeden z lepszych, jeżeli nie najlepszych filmów Marvela! Jest tyle genialnych scen, nie tylko walki, które naprawdę są świetne. To nie tylko wyśmienity film sci-fi, to także genialne kino akcji, w pewnych momentach nawet dramatu. Udało mi się uronić łezkę. Bawiłam się wyśmienicie, a te malutkie minusiki to mogę już sobie darować, bo i tak zalety tego filmu miażdżą dosłownie każdą wadę. Polecam gorąco obejrzeć ten film osobiście:). Brawo bracia Russo za kolejny rewelacyjny film, brawo dla aktorów, którzy wykonali kawał dobrej roboty, brawo scenarzystom, którzy ładnie tą całą treść posklejali do kupy. Film jest cudny. Moja ocena to 10/10!



PS. Po filmie są dwie sceny po napisach:).

piątek, 4 sierpnia 2017

Mały, ale wariat...czyli po prostu Ant-Man!

Witajcie, kochani!:)

Przyszła pora, aby przedstawić nowego bohatera, dołączającego do Marvel Cinematic Universe, czyli największego z najmniejszych - Ant-Mana!


Reżyseria ; Peyton Reed
Scenariusz ; Adam McKay, Paul Rudd, Edgar Wright, Joe Cornish
Premiera ; 17.07.2015 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Paul Rudd, Michael Douglas, Evangeline Lilly, Corey Stoll
W pozostałych rolach ; Bobby Cannavale, Judy Greer, Abby Ryder Fortson, Michael Peña, David Dastmalchian, T.I.
Nagroda ; Saturn Najlepsza adaptacja komiksu


Zawodowy oszust Scott Lang (Paul Rudd) wychodzi (znowu!) z więzienia. Dopuszczał się wielu włamań i kradzieży, wciąż zresztą uważany jest za geniusza w swoim fachu. Sam jednak nie ma już zamiaru nic nigdy kraść. Chce ustabilizować swoje życie, znaleźć porządne mieszkanie, pracę, a przede wszystkim pragnie spotykać się ze swoją najukochańszą córeczką, Cassie (Abby Ryder Fortson) i zapewnić jej dobry byt. Łatwo jednak nie jest...

Scott wielokrotnie traci pracę, mieszka w ciupie z trzema typkami zajmującymi się... niczym legalnym - z Kurtem (David Dastmalchian), Davem (T.I.) no i oczywiście Luisem (Michael Peña), najlepszym kumplem, który wciąż stara się namówić Scotta do innych skoków. Początkowo Scott nie chce nawet słyszeć o jakichkolwiek nielegalnych akcjach, ale myśl, że więcej nie zobaczy córki, nieźle go zatrwożyła. Aby więc zdobyć pieniądze na alimenty, dokonuje ostatecznego wyboru i włamuje się do domu pewnego bogatego staruszka. W porządnie zabezpieczonym sejfie, zamiast pieniędzy czy też biżuterii, leży... jakiś kostium! Zdenerwowany porażką Scott zabiera kostium i ucieka.


Zaciekawiony, dlaczego taki kostium był tak szczelnie zamknięty, próbuje go na sobie. Tak też doświadcza życia jako malutki insekt, który musi stawić czoła mnóstwo, dla człowieka nieistotnym, przeszkodom. To jednak doświadczenie nie spodobało się zbytnio Scottowi, więc z powrotem oddaje kostium na miejsce. Tym razem policja go łapie na gorącym uczynku. No i Scott ponownie ląduje w więzieniu... bez szansy na odzyskanie córeczki...

Jednak długo w nim nie siedzi. Pojawia się nagle Hank Pym (Michael Douglas), naukowiec i założyciel Pym Tech., który proponuje Scottowi pewien układ. Scott ma ukraść z budynku kostium Yellowjacket, a w zamian odzyska on córkę. Okazuje się, że dawny uczeń Hanka, Darren Cross (Corey Stoll) konstruuje ten sam kostium. Nie tyle chce wykorzystać go w celach militarnych, lecz także w ten sposób zemścić się na swoim mentorze za to, że nie podzielił się z nikim swoją wiedzą, a samego Darrena odepchnął od siebie.


Z Pymem i Langiem współpracuje córka tego pierwszego, Hope Van Dyne (Evangeline Lilly). Początkowo niechętnie, bo po pierwsze, nienawidzi ojca, który ciągle okłamuje ją i nie chce zdradzić jak naprawdę zmarła jej matka, Janet. Po drugie gardzi samym Scottem, bo sama chciała włożyć kostium, a uważa, że Lang kompletnie jest niezdarny i nie nadaje się do tak ważnego i trudnego przedsięwzięcia. Z czasem jednak rozumie motywy swojego ojca, dowiaduje się przykrej prawdy o śmierci matki podczas misji, a samego Scotta powoli zaczyna lubić. Dodatkowo szkoli go w sztukach walki i pomaga zapoznać się z kostiumem i jego nowymi sojusznikami w walce, czyli mrówkami.

Z czasem do akcji przyłączają się Kurt, Dave i Luis. Darren jednak szybko domyśla się co knuje Pym, a Scott musi teraz ochronić córeczkę przed gniewem Darrena...


Film był średni, ale przyjemnie się go oglądało. Przede wszystkim jest to komedia, jest dużo śmiechu, fajnych żarcików, tekstów, zabawnych momentów. Generalnie fabuła jest prosta, nieskomplikowana, luźna, więc można się dobrze bawić. Choć nie nadążałam trochę za gadaniną Luisa, tak ta postać jest chyba najzabawniejsza, wraz z Davem i Kurtem. Poza tym mamy świetnie przedstawione, jak to otoczenie jest strasznie wielkie, gdy jesteś taki mały. Scena w wannie czy w kanałach to świetnie pokazują. Nawet walka finałowa, gdy Scott walczy z Darrenem na zabawce-kolejce w pokoju Cassie. W skali micro akcja wrze pełną parą, w skali macro prawie nic nie widać! Choć i tak jest potem niezły bałagan. Nie mogę też pominąć walki Ant-Mana z Falconem (Anthony Mackie)! zarówno zabawna, jak i nieźle pokazana! Super, jedna z lepszych scen.

Postać głównego bohatera jest całkiem niezła. Chce odkupić swoje winy, ale nie traci przy tym swojej charyzmy i poczucia humoru. Plus dla Paula Rudda, aczkolwiek szału nie ma, więc zobaczymy jak się zaprezentuje w dalszych filmach. Ciekawie przedstawiona Hope, piękna Evangeline. O Douglasie nie ma co wspominać, w końcu to legenda. Nawiasem mówiąc, to ciekawie jest przedstawiona relacja między nimi ojciec-córka. Czasami warto zwrócić uwagę na takie detale:).


Co do villaina też jest średnio. Ma swoją historię, swoje plany i motywacje, dąży do celu po trupach, ale, jak mówię. Ta postać jest tak średnio wykreowana i nie mam jakoś szczególnie sentymentu do tego złoczyńcy. Jest takim typem antybohatera, o którym szybko się zapomina. 

Generalnie film jest do obejrzenia, może jakoś szału na mnie nie zrobił, porównując do wcześniejszych produkcji Marvel Studios, ale można się pośmiać, pozachwycać efektami specjalnymi i całkiem przyzwoitą grą aktorską:). Film oceniam na 7/10.





PS. Są dwie sceny po napisach.

PPS. Warto zwrócić też uwagę na konflikt między Pymem a Starkiem...