piątek, 21 sierpnia 2015

Relacja z podróży cz.1

Witajcie, kochani!:)

Wreszcie wróciłam do domu po 2 tygodniach mojego pobytu na turnusie rehabilitacyjnym w Wapiennym!


Postanowiłam, że post ten podzielę na dwie części. Pierwszą opisową dotyczącą moich wrażeń, samego pobytu. Druga zaś to będą po prostu zdjęcia i może jakiś krótki komentarz. Ostrzegam tylko, że zdjęcia będą nie najlepszej jakości, bowiem robione smartfonem...;].

Wciąż jeszcze nie mogę się jakoś przestawić...rano np. miałam wrażenie, że budzę się na śnieżnobiałej pościeli na drewnianym łóżku, patrząc na przeźroczystą zasłonę i niebieskie niebo w ośrodku...ale nie, to był stary, znany mi widok brzoskwini na skrzypiącym łóżku w moim kochanym domu...

Potrzebuję troszkę czasu, żeby przywyknąć do szarej rzeczywistości w rodzinnych stronach:). Trzeba wziąć się znowu za kurs angielskiego, czytać już lekturę do szkoły (!), kończyć już plecenie bransoletek z resztek muliny i wziąć się wnet do nauki...brrr....

No ale po co sobie psuć humor? Dzisiaj opiszę wam mniej więcej podróż do uzdrowiska i sam pobyt:). Co prawda, niewiele się tam działo, ale mimo wszystko jest o czym opowiadać:).


Dojazd.
Do ośrodka zawiózł nas ( mnie i mojego opiekuna, czyli babcię ) syn sąsiada. Podróż z Mielca do Wapiennego przy pomocy GPS trwała mniej więcej dwie godzinki, a do celu dostaliśmy się bez problemu.

Ośrodek.
Ośrodek bardzo piękny, nowoczesny i rozbudowany. Na jego terenie znajdowało się pole do gry w siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną, basen otwarty darmowy dla kuracjuszy, restauracja, dwie noclegownie, pijalnia, sala bankietowa, domy kempingowe. A wokoło góry, lasy, pastwiska, domki prywatne. Praktycznie wystarczyło przejść na drugą stronę jezdni, by znaleźć się na wsi. Słychać było pianie kogutów, muczenie krów, gdakanie gęsi...nawet do kościółka, oddalonego o mniej więcej 3 km, szło się po szosie. Część jednak domów prywatnych była urządzona niezwykle bogato! Mnie osobiście udało się wyłowić okiem kilka porządnych willi!

Atmosfera.
Samo więc miejsce było bardzo ciche, spokojne, urocze i piękne. Atrakcji jednak było niewiele...nie było za bardzo dokąd iść, gdzie spacerować. No może poza sklepem;].

Pokój.
Z babcią mieszkałyśmy w pokoiku na pierwszym piętrze. Łazienka bardzo czysta i wyposażona - oprócz prysznica, umywalki i kibla - było ogromne lustro, kubeczki do mycia zębów, pojemniczek na zęby i na mydło, mnóstwo wieszaków na ręczniki...no po prostu wszystko! Sam pokoik mały, bardzo jasny. Ściany białe prawie, że bez skazy, drewniane meble. Był nawet czajnik z wodą, szklanki, talerzyki, łyżeczki, telefon, a nawet telewizor plazmowy! Mały, ale zawsze;].

Dzień powszedni.
Jak wyglądał taki dzień w uzdrowisku? Na początku podeszłam do lekarza, który zalecił mi odpowiednie zabiegi i przypisał odpowiednią dietę. Potem wyglądało to tak;
O 8.00 Śniadanie w sali bankietowej ( tak a propos służyła też podczas weseli, których było 2 podczas tego turnusu ). Ci, którzy mieli dietę mieli specjalne karteczki. W tym i ja, dieta bez nabiału.
Od 8.30 do 10.30 Spacer po okolicy, drzemka, plecenie przeze mnie bransoletek albo rozwiązywanie krzyżówek.
O 10.30 Pierwszy mój zabieg, czyli kąpiel siarczkowa. W jednej sali mieściła się jedna wanna. Ja miałam tą największą;]. Wystarczyło się zanurzyć do ciepłej wody i przez 20 min. tak leżeć. Potem szybko się wycierałam ( co było trudne, bo sama woda śmierdziała, a jak wychodziłam z wody to kręciło mi się w głowie ) i szybko biegłam do pokoju, by się nasmarować.
O 11.30 Inhalacja. Siadałam na krzesełku i wdychałam wodę siarczkową. Przez 15 min.
O 11.50 Gimnastyka przyrządowa, czyli przez niecałą godzinkę jazda na rowerze stacjonarnym. Dziennie przejeżdżałam 20 km.
O 13.00 Obiad
O 13.30 Grota solna. Schodziło się do takiej jakby piwnicy. W korytarzyku ubierało się jednorazowe woreczki na stopy i zabierało się koc. W grocie było zimno, a na podłodze była sól, stąd te środki ostrożności;]. Znajdowało się tam 8 leżaków. Sam seans trwał ok.45 min., więc można było się zdrzemnąć, posłuchać kojącej muzyki, wsłuchać w szum wody...to był mój ulubiony zabieg!^^ najlepszy w upały!
Od 14.30 do 18.00 Czas wolny. Ja zamiennie z babcią rozwiązywałam krzyżówki, czytałam gazety, robiłam bransoletki z muliny, słuchałam muzyki, drzemałam, oglądałam telewizję, chodziłam na spacer...nie nudziłam się;).
O 18.00 Kolacja.
Od 18.30 do 21.00 Spacerek wieczorny i oglądanie telewizji:).
O 22.00 Słuchanie muzyki i próby zaśnięcia przy babcinym chrapaniu!^^
W weekendy nie było żadnych zabiegów.

Pogoda.
Przez te 2 tyg. turnusu pogoda była bardzo udana. Dzień w dzień niesamowity upał, duchota, skwar...przez ostatnie dwa dni jedynie można było spokojnie oddychać i poczuć chłodny powiem wiatru. Pokropiło trochę deszczem...ten deszcz był zbawieniem!

Komunikacja.
Na terenie ośrodka bardzo ciężko było znaleźć zasięg, żeby do kogokolwiek się dodzwonić, nie wspominając już o internecie ( 5 min. ładowanie jednej strony ). Ale udało się i nie byłam tak do końca odcięta od świata!:)

Ludzie.
Czy kogoś poznałam? Nie bardzo. Większość kuracjuszy była w wieku mojej babci lub mamy;]. Przy samym stole na stołówce siedziały dwie starsze panie oraz małżeństwo. Bardzo sympatyczni ludzie, przyjemnie się rozmawiało też na ławeczce przed restauracją, jedząc ciastko:).
Poza tym znajdowało się parę osób upośledzonych umysłowo i fizycznie. Napotkałam 2 mężczyzn. Nawet nie umiem określić ich wieku...byli totalnie uzależnieni od swoich matek. Przykry widok...
Mogłam jednak zobaczyć dwóch ( w miarę ) rówieśników. Była jedna dziewczyna, Asia, ok.14,5 lat. Wysoka dziewczyna niepomiernie! Chora na łuszczycę. Był też jeden chłopak, co później się okazało, był w moim wieku, mieszka w tym samym mieście co ja, choruje na autyzm i ma guza mózgu...jaki ten świat jest mały i...okrutny:(.

Wydarzenia.
Jeśli chodzi o jakieś fajne wydarzenia organizowane w ośrodku...nie było jakiegoś szału. Spotkanie z dietetykiem w godzinach, w których były zabiegi. Wieczorki taneczne, na których nikt nie tańczył. Za to dużo osób piło piwsko i przychodziło po darmowe napoje i ciastka...
Za to dwa dni przed wyjazdem był koncert chóru ukraińskiego. Piękne głosy, cudowne stroje, ciekawe instrumenty...no coś wspaniałego!
Poza tym dwa wypady do sklepu i do kościoła. Bardzo miłe małżeństwo proponowało nam podwiezienie do kościoła. Dla babci to był za długi dystans jeszcze w taki upał...

Opiekun.
Teoretycznie moim opiekunem była babcia, ze względu na moją niepełnoletność...w praktyce jednak to ja byłam jej opiekunem. Czego zresztą sama nie widziała...
W pewnych momentach bardzo przykro mi było, kiedy ciągle słyszałam krytykę z ust mojej babci. Że jestem uparta, małomówna, że kiedyś byłam taka fajna, tulajka, a choroba mnie zmieniła, nie żyję we wspólnocie, nic mnie nie obchodzi, wałęsam się w samotności, nie zabawiam jej. Nawet obraziła się, że nie zjadłam jej batona za jej pieniądze!
Nie dostrzegała jednak tych prostych gestów, które jej ofiarowałam. Co śniadanie nalewałam jej herbatę, przynosiłam jedzenie z odległego stołu, nawet jak nie chciałam iść na spacer to zawsze jednak szłam, przypominałam jej o zabiegach, o tym, że zapomniała zgasić światło w łazience, o tym, że powinna włożyć aparat na słuch. Dałam jej swoją bluzę, żeby nie zmarzła wieczorem, chociaż samej mi było zimno, czego jej nie mówiłam. Po obiedzie wybiegłam w ulewę do pokoju, by wziąć jej parasol. Ale nic z tego. To nie miało żadnego znaczenia...
A ja sama w godnością i pokorą przyjmowałam każdy cios jaki mi zadawała...bo nie chciałam, żeby się na mnie obraziła, nie chciałam jej zranić. To przecież moja babcia...
Dostałam jednak jedną, jedyną pochwałę. Podziwia mnie za to, że mam cierpliwość pleść bransoletki...cóż...miło mi...
Oczywiście, były też momenty przyjemne i fajne, gdy z babcią mogłam się pośmiać i po prostu pogadać.

Skóra.
A jak mój organizm się sprawował? Całkiem dobrze. Przez pierwszy tydzień miałam ropniaki na rękach, ale w miarę stosowania kąpieli i maści poznikały. Miałam też zaognienie w zgięciach pod kolanami, ale i tutaj się zagoiło. Gorzej było jednak z twarzą. Dzień w dzień miałam plamy na policzkach, na powiekach też. Nie wiem dlaczego....może to przez te upały...w każdym razie moja buźka nie chciała się przystosować do nowych warunków. Jedynie przez ostatnie dwa dni zbladła i było dobrze.

Podsumowanie.
Podsumowując wyjazd bardzo mi się podobał. Piękne okolice, wszystko odnowione i wybudowane, dobry personel, choć trochę zapominalski;], dobra opieka medyczna, organizacja. Na gimnastykę to z chęcią chodziłam, bo miałam tą przyjemność podpatrzeć przystojnych masażystów i fizjoterapeutę w pracy, huehue!^^. W porównaniu do Iwonicza - Zdroju, w którym byłam rok temu, to Iwonicz się nie umywa!
Mimo wszystko nie było w Wapiennym wielu atrakcji, trochę wiało nudą, a sama jakoś niespecjalnie wyszukuję się jakichś niezwykle pozytywnych wrażeń, których, o dziwo, więcej miałam w Iwoniczu!
Pobyt oceniam na 8/10.


Jak macie jakieś pytania to chętnie odpowiem:). Zarówno odnośnie turnusu jak i...czegoś innego:).

Tutaj na blogu zaległości nadrobiłam i miło z powrotem wrócić do czytania waszych wpisów:). 





2 komentarze:

  1. a mnie z przyjemnością przeczytało się Twój wpis, dowiedziałam się w nim o pewnych szczególikach, o których mi nie wspomniałaś albo umknęły mi uwadze, ale nic nie słyszałam o przystojniakach z ćwiczeń
    bardzo się cieszę, że tak pozytywnie oceniłaś ten wyjazd, że wszystko ci się podobało, wypoczęłaś..
    no cóż, ah ta nasza babcia, doskonale wiesz jaka jest, ale i tak cię kocha, zapewniam. trochę mi się smutno zrobiło czytając tę część, no ale ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki, miło mi słyszeć:). A no oczywiście, że byli! Było na kim oko zawiesić!^^
      Ja też się cieszę, było naprawdę całkiem fajnie:).
      Wiem, doskonale wiem...mimo wszystko, to bardzo mnie bolało. Ale to nieważne...grunt to trzymać emocje na wodzy!

      Usuń