czwartek, 25 lutego 2016

Nasz kochany Najemnik z Niewyparzoną Gębą...!

Witajcie, kochani!:)

Dzisiaj przyszedł czas na recenzję filmu, który w 2016 roku zdobył niesamowitą furorę i aprobatę nie tylko fanów Marvela, lecz także widzów jako takich. Przed państwem...Deadpool!


Reżyseria ; Tim Miller
Scenariusz ; Rhett Reese, Paul Wernick
Premiera ; 12.02.2016 ( Polska ) 
Produkcja ; Kanada, USA
W rolach głównych ; Ryan Reynolds, Morena Baccarin, Ed Skrein, T.J. Miller
W pozostałych rolach ; Gina Carano, Brianna Hildebrand, Stefan Kapicic
Nagroda ; Złoty Popcorn ; Najlepsza rola komediowa Ryan Reynolds
                 Złoty Popcorn ; Najlepsza scena walki Ed Skrein, Ryan Reynolds Deadpool vs. Ajax



Film opowiada o dawnym komandosie, później najemniku Wadzie Wilsonie (Ryan Reynolds), który decyduje się na ryzykowną ''operację'', która ma sprawić, że jego rak, postępujący coraz bardziej, ma zniknąć. Oczywiście nie obywa się bez komplikacji...

Ale od początku. Film od razu rozpoczyna się akcją, z pełną pompą! (to właśnie uwielbiam w filmach Marvela. Nie ma czasu na nudę, na jakąś niepotrzebną rozgrzewkę, powolne łączenie poszczególnych scen. Od razu się coś dzieje! Po co wlec się z nudnym początkiem jak można od razu wbić widza w fotel?). W dodatku wydarzenia, zwłaszcza na początku przybierają taką jakby formę retrospekcji, (tzw. flashback), bo poznajemy Deadpoola, który już wymierza sprawiedliwość. W trakcie walk opowiada nam fragmenty z ''poprzedniego'' życia zanim wdział lateksowy kostium. Na szczęście nie da się w tym pogubić, więc...nawet laik, nieobeznany za bardzo w sprawy komiksowe, spokojnie przebrnie przez cały film :).

Powiem tak. Oprócz wartkiej akcji, która praktycznie nie zwalnia ani na moment, ''Deadpool'' to nie tylko film akcji, sensacyjny, ale także momentami komediowy (bardzo wysublimowany!), a nawet iście horror czy... film romantyczny! O akcji nie ma co dyskutować. Strzelaniny, pościgi samochodów, walki wręcz bronią białą i nie tylko, krew lejąca się strugami, latające kończyny, dźwięki zgrzytających kości i lejącej się krwi na bruku. Tu nie ma wątpliwości. Jeśli chodzi o komedię to Ryan Reynolds nie ma sobie równych. Idealnie oddał charakter, postać, poczucie humoru i specyficzną osobowość Deadpoola! Nie obyło się bez soczystych przekleństw, które właściwie występowały w każdym zdaniu, podtekstów seksualnych, obrzydliwych i nie zawsze smacznych dowcipów. No i bardzo dobrze! Już na napisach początkowych można się było nieźle uśmiać. Okazało się, że starania Reynoldsa, by zagrać Deadpoola, licząc się z klapą w ''Wolverine; Origins'', były owocne i naprawdę się opłaciły. Jedno z najlepszych wcieleń superbohaterskich. Jestem pełna podziwu wyczucia, gry aktorskiej i zaangażowania w postać! Jedno z naprawdę lepszych przeobrażeń nie tyle samego Ryana. Sam bohater odrysoway kropka w kropkę tak jak to jest w komiksach. Brawo!

Film jak z horroru... tu może trochę przesadzam, ale sceny, w których Wade jest poddawany torturom, paskudnym, bolesnym, wykańczającym zabiegom, naprawdę przyprawiają o ciarki na plecach. No i w filmie występują także elementy romansu... tak naprawdę Wade poddaje się operacji dla swojej ukochanej Vanessy (Morena Baccarin). Spodobały mi się wówczas słowa jakie wypowiedział w momencie, gdy zdecydował się na ucieczkę z domu. Nie umiem ich dokładnie zacytować, ale sens był taki, że rak nie uderza Ciebie tak mocno jak innych, których kochasz i którzy kochają Ciebie. To było mocne stwierdzenia. Jedno z piękniejszych i bardziej wymownych tekstów w filmie. Inną bardziej dotykającą (przynajmniej mnie) sceną była wtedy, gdy on bez maski, pod bluzą z kapturem w deszczu, stara się zagadnąć do Vanessy, a przechodnie patrzą na jego poplamioną, krzywą i naprawdę nieładną buźkę.

Ogólnie poza rolą Deadpoola podobała mi się krótka wstawka z Colossusem (Stefan Kapicic) oraz Negasonic Teenage Warhead (Brianna Hildebrand). Dosłownie namiastka X-menów, do których Colossus usilnie zachęca by nasz Najemnik się przyłączył. Nie mniej ważną rolę mają czarne charaktery - Ajax (Ed Skrein) oraz Angel (Gina Carano). Trochę mało mi było tej ostatniej, bo lubię oglądać filmy, w których występują babki z charakterkiem. Generalnie to troszkę za mało czasu poświęcono właśnie złoczyńcy, stąd też nie mogę się za bardzo wypowiedzieć, a lubię mieć trochę większy wgląd w ciemną stronę mocy. Ciekawie też prezentowała się postać Weasela (T.J. Miller) i króciutka dosłownie rola starszej ślepej staruszki, kumpelki Deadpoola.

Koniec filmu trochę mnie zaskoczył. Tak jak być powinno, bo Deadpool taki właśnie jest. Nieprzewidywalny i zaskakujący!

Poza tym, jak na film o małym budżecie nałożonym na produkcję, efekty specjalne były naprawdę dobre. Muzyka poza piosenkami wywodzącymi się z przeróżnych gatunków muzycznych, począwszy od hip-hopu na romantycznych balladach z ubiegłego wieku kończąc, warto wspomnieć także o niesamowitej pracy Junkie XL, który swoją muzyką w tle stworzył niesamowity klimat. Naprawdę rewelacyjna robota.

Jestem bardzo zadowolona z seansu. Z widowni także. Miło widzieć i słyszeć, że ludzie reagują podobnie jak ty i siedzą, czekają cierpliwie na scenę po napisach:). Teraz tylko (!) trzeba czekać, aż pojawi się Cable.

Podsumowując, film oceniam bardzo pozytywnie! 9/10 




piątek, 19 lutego 2016

Filmowe wyzwanie 2016!

Witajcie, kochani!:)

Jak już zapewne wiecie planuję po maturach recenzowanie wszystkich filmów fabularnych Marvela:). Trochę czasu jeszcze jest, a w między czasie do kin trafiają coraz to nowsze produkcje MCU jak teraz chociażby ''Deadpool'', którego mam nadzieję, będę miała okazję obejrzeć w przyszłym tygodniu. (Nawiasem mówiąc, ktoś się wybiera?:)).

Chciałabym więc wam pokrótce przedstawić na co planuję się wybrać do kina, co chcę w tym roku obejrzeć i ile czeka mnie dodatkowo filmów do zrecenzowania;].


Deadpool

Obecnie w kinach. Film opowiada o byłym komandosie, który choruje na poważnego raka z przerzutami. W tym celu poddaje się pewnemu eksperymentowi, który sprawia, że staje się niezniszczalny. Nowotwór zniknął, jego organizm sam się regeneruje. Kłopot w tym, że ma niezwykle ohydnie wyglądająca skórę ( coś o tym wiem! ), a fakt faktem jest, że jego Ukochana jest teraz w niebezpieczeństwie. Deadpool ( Ryan Reynolds ) postanawia zemścić się na tych, którzy omal zniszczyli mu życie, musi ocalić Jedyną, a przy okazji...świetnie się przy tym bawić!

Co ciekawsze w tym filmie pojawi się wątek związany z X-menami, pojawi się np. Colossus. Po drugie, Deadpool nie jest typowym superbohaterem typu Kapitan Ameryka czy Iron Man. Jest trochę tak jak z Wolverinem, ciężko powiedzieć o nim jako o herosie czy o antybohaterze. Jego czarny humor, nietypowe zachowanie, trochę seksistowskie i metody walki poddają trochę wątpliwościom jego ''bohaterskość''. Po trzecie, i to przede wszystkim, właśnie ta nietypowość tego bohatera (?) jest największym magnesem, który ciągnie mnie do kina. Nie zapominam także o muzyce, z którą się zaznajomiłam już wcześniej, jest niezwykle intrygująca, bo łączy w sobie elementy także muzyki z lat.80, a także...no przepraszam, Marvel!!! Tutaj nie muszę przytaczać żadnych argumentów!^^


Kapitan Ameryka ; Wojna bohaterów

Wielu fanów MCU ma zarzuty do tego polskiego tłumaczenia tytułu ''Civil War''. Mnie to właściwie obojętne...no ale przejdę do rzeczy. Po wydarzeniach z Ultronem rząd postanawia, by poddać herosów rejestracji, czyli ujawnienia tożsamości. To oznacza większy nadzór i nacisk przez organy władzy. Część, w tym Iron Man, Black Widow, Vision, War Machine czy Black Panther ( po raz pierwszy pokazany ), no i Spider-man ( czekam wciąż na zwiastun! ) jest za wprowadzeniem nowej ustawy. Część, w tym właśnie Kapitan Ameryka, Hawkeye, Falcon, Ant-man, Scarlet Witch czy Winter Soldier nie bardzo jest za tym pomysłem. Dochodzi między nimi do, nazwijmy to łagodnie, ''sprzeczki''.

Nie mogę się doczekać zobaczenia Crossbones'a, który pojawił się w sumie w ''Kapitanie Ameryka ; Zimowy Żołnierz'' jako agent Rumlow. Teraz ujrzę go w tym niesamowitym kostiumie w czaszce<3. Poza tym...czuję lekką ekscytację i smutek zarazem, bo zawsze lubiłam i Iron Mana, i Kapitana, teraz pojawia się pytanie ''Po czyjej jesteś stronie?''. A ja, cholibka...nie wiem...i na razie zostaję neutralna w tej kwestii...dlatego też już czekam na maj!<3


X-men; Apocalypse

Wydarzenia dzieją się za czasów, gdy profesor Xavier jeszcze ma włosy, a Magneto już zdążył się pokłócić z Charlsem ( w skrócie )...nagle pojawia się Apocalypse, najstarszy i najpotężniejszy mutant na Ziemi, który zapragnie, jak to złoczyńcy zwykle, zniszczyć nasz świat. X-meni muszą wziąć się w garść i ocalić planetę.

Podoba mi się, że pojawi się Quicksilver, Jean Grey ( nie jako Phoenix ) oraz Nightcrawler. Takie jakby rozwinięcie postaci, pokazanie ich młodszych wersji. To jest niezwykle intrygujące...no i jakby takie też nawiązanie do Biblii. Pokazani zostaną Czterej Jeźdźcy Apokalipsy, którymi będą Storm, Psylocke, bodajże Angel ( o ile tak nazywa się mutant z ogromnymi skrzydłami... ) oraz Magneto! Ja już czekam!


Gambit (*)

Nie wiadomo jeszcze o czym dokładnie będzie opowiadał ten film. Przynajmniej ja jeszcze nie wiem, aczkolwiek wiem, że grać go będzie Channing Tatum. Szczerze mówiąc, nie przepadam za tym panem, ale MCU rzadko myli się w doborze aktorów. Z reguły wybory padają trafne, więc poczekam i wtedy po filmie wyrażę szczegółowszą opinię odnośnie postaci odegranej przez Tatuma;].

Gambit także powiązany jest z X-menami. Jego moc jest niezwykle potężna. Potrafi pokryć materię nieożywioną energią kinetyczną, która eksploduje. Ponadto jest niezwykle szybki, zwinny i ciężko go trafić...już mi się podoba!<3


Doktor Strange
Pewien naukowiec (tutaj Benedict Cumberbatch) ulega wypadkowi samochodowemu, w wyniku jego nerwy zostają uszkodzone. W ten sposób zostaje pozbawiony narzędzi swojej pracy. Potem jednak zostaje bohaterem, walczącym z siłami zła...

I w tym przypadku niewiele wiem, na pewno pojawi się któryś z Kamieni powiązanych z poprzednich adaptacji filmowych Marvela. Trzeba czekać, nie ma wyjścia...




Tak zapowiada mi się rok u Marvela;]. DC prezentuje również szeroki wachlarz filmów, jak chociażby nadchodzący ''Batman vs Superman ; Świt sprawiedliwości'', ''Suicide Squad''...teraz jednak bardziej skupiam się na MCU.

wtorek, 16 lutego 2016

Bransoletki z muliny cz.V

Witajcie, kochani!:)

Dzisiaj przychodzę do was z kolejną porcją bransoletek z muliny:). Zanim jednak to dosłownie przed chwilą nasunęła mi się dosyć przykra refleksja...a właściwie bardzo przykrE OBSERWACJE po tym jak weszłam na dziennik elektroniczny i ujrzałam zatrważającą ocenę z matematyki!!!-,-.

Pierwsza; Jeżeli wiesz, że sprawdzian z matematyki poszedł ci dobrze i czujesz, że dostaniesz w miarę pozytywną ocenę, to wiedz, że wcale tak nie będzie. Będzie wręcz przeciwnie, a w momencie, gdy dowiesz się, że dostałeś jedynkę to nie wiesz o co chodzi...
Druga; Niezależnie czy przygotowywałeś się dużo do sprawdzianu, czy praktycznie nic w tym kierunku nie robiłeś ocena jest ta sama. Dlaczego? Bardzo dobre pytanie...

Nie uważam siebie za osobę głupią. Olej w głowie mam...wiem, że nie jestem orłem z matematyki, są oczywiście tzw. działy, które nie przypadają mi do gustu, są trudniejsze i nie ma przeproś ( u mnie to np. prawdopodobieństwo czy trygonometria, z której właśnie dostałam 1+...), no ale krew mnie zalewa, gdy przypomnę sobie, jak długo i intensywnie uczyłam się do tego sprawdzianu! Nawet w trakcie jego pisania byłam pewna, że napiszę na co najmniej, CO NAJMNIEJ 2! Niestety...się nieprzyjemnie rozczarowałam...
Co śmieszniejsze, z kartkówki z zadanek, które uczyłam się na pamięć, przyznaję, bo pani kompletnie nic nam nie wyjaśniała, więc do pomocy posłużyła mi tylko własna wiedza oraz po większej części Internet, dostałam 4+. Nawet nie wyobrażacie sobie jaka jestem teraz wściekła!!!

Jestem ambitna, dużo się uczę, staram się i uważam, że z matematyki jestem dosyć dobra, porównując się na tle klasy czy chociażby przywołując wyniki z matury próbnej...no ale, do diaska, wnet to faktycznie jedynym sposobem, by dostać dobrą ocenę z matematyki będzie kucie zadań na pamięć!

Dobra. Muszę ochłonąć...jedna 1 nie może mi popsuć ferii!

Żeby nieco spuścić z tonu i zapomnieć przez chwilę o tym szkolnym koszmarze zostawiam was ze zdjęciami:).





1.) Krówka w kolorach Milki<3
2.) Owieczka, zdjęcie zrobione z lewej strony.
3.) Ice Age, nie trzeba tutaj nic komentować!^^
4.) Shrek - to samo!:)

Wszystkie bransoletki zrobione w gimnazjum:).

sobota, 13 lutego 2016

Po terapii...no i co dalej?

Witajcie, kochani!:)

Słowem wstępu przepraszam za lekki zastój. Ostatnie dwa tygodnie miałam trochę ciężkie pod względem nauki i w związku z tym braku czasu. Teraz jednak zaczęły mi się ferie i spróbuję się poprawić!:)


Dzisiaj tak naszło mnie na podsumowanie terapii immunosupresyjnej, którą już właściwie zakończyłam i być może kiedyś do niej powrócę...czas pokaże:).

Najpierw powiem trochę o tym, co to jest terapia immunosupresyjna. Tak pokrótce to stosuje się ją u pacjentów po przeszczepach, aby organizm zaakceptował nowy narząd oraz w zaawansowanym AZS, czyli akurat dla mnie w sam raz;]. Głównymi warunkami tej terapii jest to, że trwa ona mniej więcej rok, co jakiś czas trzeba mierzyć ciśnienie krwi oraz pobierać krew do badań. Ja miałam głównie morfologię oraz 3 inne dosyć ważne badania związane z wątrobą i nerkami.

Nie będę wam podawać szczegółów dawkowania i tego typu rzeczy. Dla mnie priorytetem jest pokazanie wam jak mój ORGANIZM tolerował nowe leczenie, nowy lek, którego celem było głównie bezpośrednie ułatwienie mi życia. No i...jak ja dalej widzę swoje życie z tym paskudztwem...

Od września 2014r., czyli od początku terapii, gdy dawki były najczęstsze i najsilniejsze, moja skóra była w stanie rewelacyjnym!!! Mówię wam! Nie czułam, że choruję! Miałam gładką, piękną, kremową skórę! Bez strupów, fioletowych blizn, plam, liszajów i odpadającej skóry...skóra wyglądała naturalnie. Bez żadnych oznak jakiejkolwiek choroby! Od września do początku grudnia najmilej wspominam cały okres leczenia. Czułam się...normalnie...mogłam jeść co chcę, czułam się silniejsza, miałam większą motywację do nauki, do życia ogólnie pojętego! To były wspaniałe trzy miesiące...jedne z piękniejszych i luźniejszych dla organizmu, kiedy mógł sobie trochę odpocząć...

Od mniej więcej połowy grudnia stopniowo zaczęło mi się pogarszać. Wraz ze zmniejszaniem dawek organizm zaczął fiksować. Pojawiło się większe swędzenie a wraz z nim strupy. Dodatkowo nasiliły mi się bąble, pojawiały się coraz częściej. Małe i duże bąble wraz z sączącą się w nich limfą. Czułam się gorzej. Ale mogłam się ruszać, to było ważne.

Jednak coraz częstsze bąble i pojawiające się plamy na twarzy nie poprawiały mi humoru...od mniej więcej wakacji do grudnia myślałam, że koszmar wraca. Zaczęła mnie boleć skóra. Na nogach, rękach. Tak na zmianę. Nie mogłam zginać kończyn w stawach. Skóra była napięta i pomarszczona. Z twarzy wyciekało śmierdzące osocze, skóra sama odpadała z twarzy. Czułam niesamowity gorąc jakby ktoś przykładał mi od środka węgiel. Miałam dreszcze...myślałam, że to już koniec. Nie ma dla mnie nadziei. Nie ma szans, bym wyzdrowiała, nie ma leku, który by mi pomógł.
Wszystko traciło sens, a ja czułam, że nie wytrzymam z tym świństwem przez resztę życia...przyznaję, czy to wtedy, czy wcześniej przed immunosupresją miałam myśli samobójcze. Naprawdę...nie chciało mi się żyć. Ta niemoc, ten ból, to swędzenie i strach, że przez całe życie nic się nie zmieni na lepsze...doprowadzał mnie do rozpaczy!

Mniej więcej od stycznia aż do teraz, kiedy już od tygodnia SKOŃCZYŁAM leczenie, jest...średnio. Średnio, ale raczej w kierunku pozytywnym:). Przestałam się sączyć ( jeśli już to raz na tydzień ), mam mniej plam na twarzy, nie puchnę, bąble się pojawiają, ale to tego nigdy nie przewidzisz...łuszczenie jest, ale znacznie mniejsze, nie aż tak dokuczliwe i widoczne...mogę się w miarę swobodnie ruszać. Jak mówię, jest nawet dobrze.

Teraz rodzi się pytanie; co dalej? Co teraz? Czy jest jakaś inna alternatywa? Lek, który pomógłby mi nie tyle przez resztę życia co przynajmniej na parę lat, chociażby studia?! Jak to teraz będzie? Ze skórą, ze mną...czy choroba mi odpuści, czy teraz, po leczeniu i przy zmianie lekarza, nie powrócę do starych leków i do zażywania za jednym zamachem po 10 tabletek!? CO TERAZ!?

Nie wiem. Ja tego nie wiem. Równie dobrze może być już tylko lepiej, ale może też pójść w drugą stronę...nigdy nie przewidzisz...wiem tylko, że gdybym nie miała atopii, mogłabym spełniać moje marzenia. Tak to mam nałożoną blokadę. Ban, którego sama nie umiem usunąć. Jest, bo jest. Lubi mnie i to bardzo...tyle, że ja tej wzajemności nie podzielam;].

Mam właściwie tylko jedno rozwiązanie. Czekać. I to cierpliwie. Z myślą, że wynajdą w końcu jakiś lek. Nawet nie tyle na AZS, ale na to okrutne swędzenie!!! Nie umiem się bronić przed tymi bąblami, a to one właśnie tak sakramencko swędzą! Mogę modlić się do Boga, by mi wreszcie ulżył w cierpieniu, ale nawet ja nie mam już sił w ten sposób walczyć z wiatrakami...mogę żywić nadzieję, że jak zacznę ( o ile zacznę ) studiować w najbardziej zanieczyszczonym mieście w Polsce, bym jakoś przetrwała okres studiów...fizycznie już nic nie zrobię. Mogę liczyć jedynie na los...

Myślę jednak, że dam radę, Wytrzymam to wszystko. Muszę z tym żyć. Jak nie dla siebie to dla innych. Dla rodziny. W końcu oprócz atopii są jeszcze inne rzeczy przyjemne, jak muzyka czy jedzenie, które sprawią mi przyjemność<3.


Jestem silna. Hulk to przy mnie pikuś!!!





niedziela, 7 lutego 2016

Niebo istnieje...naprawdę?

Witajcie, kochani!:)

Tak na odmianę przyszedł czas na recenzję filmową, a mianowicie ''Niebo istnieje...naprawdę'':)


Reżyseria ; Randall Wallace
Scenariusz ; Chris Parker, Randall Wallace
Premiera ; 16.04.2014 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Greg Kinnear, Kelly Reilly, Thomas Haden Church, Connor Corum, Margo Martindale
W pozostałych rolach ; Lane Styles, Jacob Vargas, Danso Gordon


Historia dość niezwykła, oparta na faktach.
Film opowiada o z pozoru normalnej rodzinie. Mąż Todd Burpo (Greg Kinnear), lubiany przez wszystkich pastor w pobliskiej parafii i żona Sonja (Kelly Reilly), prowadząca zajęcia ze śpiewu, mają dwójkę cudownych dzieci - Cassie (Lane Styles) i Coltona (Connor Corum). Ich życie wydaje się być po prostu istnym rajem! Mają wspaniały dom, oboje są spełnieni zawodowo, otoczeni są gronem wspaniałych przyjaciół...niczego nie mogło im zabraknąć...aż nagle bańka szczęścia pęka...

Colton zaczyna chorować. Z początku wydaje się to być zwykłe zapalenie. Jednakże niebawem trafia on do szpitala na operację. Sytuacja staje się napięta...rodzice zszokowani i zdenerwowani boją się o swoje dziecko. Sam Todd zaczyna mieć pretensje do Boga o to, że zabiera mu syna...operacja jednak przebiega pomyślnie. Colton jest cały i zdrowy! Mogłoby wydawać się, że wszystko powoli wraca do normy...

Niebawem jednak zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Nie tyle, że Sonja i Todd popadają w coraz większe długi, ale to, że ich syn zaczyna opowiadać niestworzone historie! Mówi im, że był w Niebie! Opowiada im, że opuścił swoje ciało podczas zabiegu, opisując co jego rodzice robili, gdy on leżał na stole operacyjnym. Później o aniołach, jak mu śpiewały, o dziadku, którego spotkał, chociaż nie znał i nie widział go za życia, o siostrze, która umarła będąc jeszcze w brzuszku mamy...nawet opowiada o samym Jezusie!

Rodzice początkowo sceptycznie podchodzą do opowiadań Coltona. Todda jednak coraz bardziej intrygują opowieści chłopca i zaczyna powoli analizować i łączyć fakty. Targają nim coraz większe wątpliwości, obawy. Z jednej strony wierzy swojemu synowi. Przecież Colton zawsze był szczery i nigdy nie kłamał. Z drugiej...cała ta bajeczka o Niebie wydaje się być totalną abstrakcją. No ale skąd Colton wie o dziadku i nienarodzonym dziecku...?

Znajomi coraz bardziej oddalają się od rodziny Burpo. Twierdzą, że potrzeba trochę czasu, by stare rany się zagoiły...Mimo wszystko rodzicie uwierzyli w opowiadanie swojego synka. Mało tego, Toddowi udaje się przekonać wiernych, że Niebo istnieje naprawdę! 

Bo Niebo istnieje naprawdę. Tak jak w świecie istnieje zło, nienawiść, grzech i kłamstwo, tak istnieje jeszcze dobro, miłość, czystość i prawda! To jest właśnie przedsmak tego, co nas czeka po śmierci. To jak i gdzie żyjemy, pośród innych ludzi jest swoistym Niebem na Ziemi. Wśród najbliższych, w gronie rodzinnym, spełniając swoje marzenia, czerpiąc radość z życia...Nie zawsze los odpłaca nam się tym samym. Czasami kładzie nam ciągle kłody pod nogi. Tracimy pracę, dom, dziewczynę/chłopaka, zdrowie...czasami umiera najukochańsza osoba, bez której życie już nie jest tym samym. A wtedy to już najprostsza droga, by wiara w Niebo i wspaniałego Jezusa zachwiała się i tak już przez resztę życia kolebała...

Sam film troszeczkę mi się dłużył. W paru fragmentach nudził i tak przeskakiwał scenę w scenę, przerywany pięknymi widokami i krajobrazami...nieco mnie to denerwowało. Trochę tego było za dużo. Co więcej, we fragmentach filmu, kiedy Colton opisuje swoje wizje te anioły i ta''brama'' do niebios wydawały mi się trochę zbyt...sztuczne...nie pasowało mi to za bardzo...
Mimo tych drobnych mankamentów film oceniam dość pozytywnie:); 6/10

czwartek, 4 lutego 2016

Cloudmaker...


I.
   Jest zima. Bardzo sroga zima. Wszędzie pełno śniegu. Drogi i ulice wokół mojego domu są totalnie zasypane. Jedynie ślady opon na ulicach i odgarnięte chodniki świadczą o tym, że ludzie tutaj też mieszkają...niebo jest biało-szarawe. Po prostu typowa zima. Nie widzę siebie dokładnie. Wiem, że mam czerwoną kurtkę, dość elegancką, czerwony beret i jasnobrązowe włosy falujące nieco na wietrze. Nie wiem co tutaj robię konkretnie, ale nagle pojawia się jakiś mężczyzna. Nie pamiętam jego twarzy. Wiem, że ma dżinsowe spodnie, puchową kurtkę i nieogarnięte włosy. Przyjechał właśnie na jakimś tracku (!). 
   Z początku jestem oszołomiona jego przybyciem i wielkością pojazdu w jakim się ów mężczyzna znajduje. Jestem pod wrażeniem. Proszę go, żeby zrobił rundkę wokół mojego domu. Uczynił to. Słyszę warkot gdzieś w tle, ale jakoś nie rusza mnie to. Nie czuję nic niezwykłego. 
   Nagle kadr totalnie się zmienia. Jest ta sama ulica, tylko parę metrów dalej. Świeci słońce. Widzę trawę, drzewa, zachodzące słońce przyświeca mi w twarz. Pojawia się dziecko. Najpierw widzę tylko jakiś cień. Ten cień śmieje się i gestem ręki każe iść za sobą. Idę.
   Dostrzegam, że to jest dziewczynka. Malutka, czarnoskóra dziewczynka z dwoma kucykami. Wbiegamy do jakiegoś obskurnego domu. (Już kiedyś śnił mi się ten dom...i na dziewczynka...).Na takim małym dziedzińcu bez dachu nic właściwie nie ma. Stare kolumny, kawałki drewna na ziemi, zielone ściany z odchodzącą tapetą. Idę dalej. Kolejne pomieszczenia niewiele się różnią. Też są puste, obskurne, smętne, ze ścian złazi zielona tapeta, a podłoga wydaje się być ciemniejsza. Gdy się odwracam widzę tańczących czarnoskórych ubranych w jakieś szkolne mundurki. Dostrzegam, że jedno z tych pomieszczeń to taka jakby szkoła! Są dzieci, prowizoryczne stoliki, tablica...
   Mój sen we śnie się tutaj urywa... 

II.
   Po raz pierwszy śni mi się Vision. Nie wiem gdzie jestem, jak wyglądam, co się dzieje. Wiem, tylko, że znajdujemy się na otwartej przestrzeni, niebo jest szarawe i lekko zachmurzone. Rozmawiam z nim. A raczej on mówi do mnie. Nawet nie pamiętam co konkretnie. Wiem, że po angielsku, a jego głos dosłownie...pieści uszy!^^ 


III.
   Jak na złość ( chociaż nie do końca ) pojawia się także pan Stark! Nieco później, kompletnie w innej rzeczywistości...i ponownie nie wiem do końca gdzie jestem. Na początku wydaje mi się, że jesteśmy w jakimś ekskluzywnym pokoju, eleganckim, przestronnym, urządzonym w starym stylu, jednakowoż ze smakiem i ładem. Potem jakby mam wrażenie, że zmienia się nagle miejsce. Tak jak to poprzednie, gdzie spotkałam Vision'a. Niemniej, pan Stark obejmuje mnie ramieniem, przytula, uśmiecha się serdecznie:). Ten bezcenny uśmiech nawet we śnie mnie powalił na łopatki<3. 


   Jedyna dziwna rzecz, jaką właściwie zaobserwowałam to fakt, że...był ubrany dosyć nietypowo jak na geniusza, bilionera, playboya i filantropa...miał po prostu biały, wymięty t-shirt i koszulę polarową w kratę, prawie w całości zasłaniającą dłonie. Jego tułów wyglądał na tułów chłopaka, nastolatka, a nie na umięśnionego superbohatera...to wyglądało...nieco zabawnie, ale jednak bardziej strasznie...o,0
   Czasami niektórych snów lepiej nie poddawać większej analizie...bo sama analiza nie miałaby sensu zważywszy na fakt, że sny z reguły sensu nie mają;].