piątek, 25 grudnia 2015

Moje wymarzone święta...

Witajcie, kochani!:)

Święta trwają w najlepsze. Już jest po wigilii. Czas spędziłam naprawdę wybornie! Zjadłam barszcz czerwony z uszkami, pierogi ruskie, z kapustą, nawet z jabłkiem mi się trafił pierożek:). Skosztowałam karpia...oczywiście najmilsze było składanie życzeń i kolędowanie. Najwięcej śmiechu i radości:). Niby życzenia co rok są powtarzane te same i zazwyczaj niewiele się zmienia, a zdolności wokalne większości członków rodziny są na mniej więcej identycznym (nie)godnym pożałowania poziomie, ale i tak kocham te chwile, gdy jesteśmy razem rodzinne, z pozytywnym nastrojem i uśmiechami na buźkach! A już nie wspomnę o prezentach...niby każdy wiedział co od kogo dostanie, ale i tak radość i zadowolenie było, a to jest chyba najważniejsze!:)


Tak się zastanawiam...niby każdy mówi, że z wiekiem coraz mniej odczuwa ten klimat świąt...miesięczne wyprzedzenie z przystrajaniem miast i galerii światełkami, kolędami, komercjalizacja, promocje w sklepach, wyprzedaże, kolejki, pośpiech, gotowanie, pieczenie, smażenie, stres...w sumie to jest w tym trochę racji. Też zauważyłam w sobie, że nie odczuwam już świąt, tej magii i ekscytacji, jak kiedyś, gdy byłam jeszcze małym szkrabem, a wszystko wydawało się takie ciekawe, podniecające i magiczne! Może już dojrzałam, zmienił się kąt widzenia, styl życia, swoje zrobiła też choroba, szkoła, ogólnie rzecz mówiąc...z perspektywy czasu nastawienie do świąt i do ich prawdziwego znaczenia zmienił się diametralnie w ciągu mojego krótkiego życia...

Kiedyś, o ile pamiętam, każdy przygotowywał prezent we własnym zakresie, chcąc zaskoczyć obdarowywanego. Dla mnie, małego dziecka, były to często zabawki, kredki, cukierki, zeszyty...nie słyszało się czegoś takiego jak ''promocja'' czy ''okazja cenowa''. Niektóre prezenty były przekazywane z pokolenia w pokolenia. Mało tego - były lepsze stosunki z dalszą rodziną. Spotykaliśmy się częściej, w innych domach, kontakty były trwalsze i jakby mocniejsze w porównaniu do dnia dzisiejszego, o czym zaraz wspomnę. Czas wtedy biegł wolniej, nikt nie spieszył się na serial czy ''Kevina...'', nie tyle co śpiewało się kolędy, ale wygłupiało się i bawiło tak długo, aż brzuchy nie pękały ze śmiechu! Co do kolęd to jeszcze przychodziło się nawet parę dni pod rząd na śpiewanie i obiadanie się smakołykami, które zostawały jeszcze przez miesiąc. Nie było mowy o jakiejś pracy, urlopach, dodatkowych obowiązkach. To był czas spokoju, wyciszenia, zapomnienia o szkole czy trudach dnia powszedniego. To był czas dla rodziny, świąt, laby...co prawda mam zamazane te wspomnienia, byłam dzieckiem, co ja sobie mogę przypomnień...ale wiem, że widziałam ten czas, świąt, oczami dziecka. Było idealnie, bajkowo, świątecznie, bajecznie, fantastycznie, magicznie...był zresztą śnieg!

Jak jest dzisiaj? Znacznie szybciej. Wszystko się toczy w tak zatrważająco szybkim tempie, że ledwo się zbudzisz, a już jest styczeń i znowu do ''roboty''. Już nie chce się myśleć nad prezentem dla drugiej osoby, kupuje się to co dana osoba sobie zażyczy ( co nie uważam też za złe, w mojej rodzinie też tak jest, chcę tylko podkreślić różnicę ). Jesteśmy pochłonięci zakupami, gotowaniem, ogólnie rzecz ujmując to przygotowaniami do wigilii tak, że czasami zapominamy o prawdziwej wartości świąt. Zjemy tą kolację, symbolicznie pośpiewamy, a blask tych świąt...zanika. Tak trochę. Teraz to widzę. A więzi rodzinne uległy pogorszeniu, jeżeli nie zanikowi. Już nie jeździmy poza nasz własny dom, nie ma takich kontaktów...jakoś to się wszystko...rozpłynęło. Tempo życia przyspieszyło. Dziwne, że kiedyś się tego tak nie widziało...

Ciekawe jak to będzie za parę lat...nie chcę zgadywać. W tej kwestii zachowam milczenie. Jedyne co to mogę sobie pogdybać, a jeszcze lepiej...pomarzyć o moich idealnych świętach:).

Chciałabym, żeby przy mnie, na sofie na przeciwko kominka, siedział mój ideał mężczyzny. Obejmuje mnie ciepło ramieniem i całuje w policzek. Delikatnie i namiętnie. Wręcz z czcią. Na naszych kolanach leży cudowny, prześliczny, dorosły już pies Husky. Oboje głaszczemy naszego pieska. W jego oczkach odbijają się światełka pięknie przyozdobionej choinki. Przymyka ślepia. Zasypia. Mnie też się robi błogo. Tak ciepło i przyjemnie, Po raz pierwszy od wielu lat. On dotyka mojej słoniowatej, brzydkiej dłoni. Patrzę na Niego, On patrzy na dłoń. Podnosi ją, obraca, przypatruje się. Wreszcie całuje. Robi mi się głupio. Przecież On wie, jak szpetne mam ręce. Co on wyprawia? Wreszcie mówi;
- Kocham cię...- Bierze moją dłoń i kładzie na swoim policzku.
- Ja ciebie też...ja ciebie też..- szepczę i całuję go po oczach. Ma takie piękne, duże oczy. Kiedy pierwszy raz je ujrzałam już wiedziałam, że On nie będzie mi obojętny...Opiera swoją głowę o moje ramię i pyta beznamiętnie;
- A jak się dzisiaj czujesz?
- Dobrze, wręcz wyśmienicie...jak nigdy...- odpowiadam i głaszczę Go po głowie - nie czuję już mrówek na twarzy. Nie śmierdzę, nie jestem czerwona, już się nie łuszczę...mogę zginać ręce w łokciach. Muszę tylko jeszcze nadgarstki  podleczyć...ale to nic, posmaruję jeszcze raz Rivanolem i będzie lepiej. 
- Cieszę się, naprawdę się cieszę...wreszcie...jesteś wolna...- mruknął do mnie, nie kryjąc zdziwienia.
- Hmmm...ciekawe na jak długo mnie to zostawi...trochę się niepokoję. Już od 6 miesięcy nie odczuwam jakichkolwiek objawów alergii, ewentualnie na dłoniach. Jak mi dowali następnym razem to się w ogóle z łóżka nie ruszę, w ogóle do wody nie wejdę, a cała zostanę owinięta bandażami...
- Nie mów tak!
- Wiem, wiem...ważne jest nastawienie, nie mogę się zadręczać i zapeszać...wiem, wiem...tylko...- poruszam się delikatnie na sofie. Nasz piesek rozbudza się, odchodzi leniwie i kładzie się pod choinką. Przez chwilę patrzy jak rozmawiamy. Potem odpływa w nieznane...- Całe moje życie to była walka z chorobą. Nie mogę tego, tamtego...to jest niedozwolone, tamtego lepiej unikać. Tego nie możesz używać, tamto ci zaszkodzi i tak dalej, i tak dalej...no i to odwieczne smarowanie, zażywanie prochów, po których nie odczuwałam poprawy, strach przed wejściem do wody i to pieczenie, swędzenie, ból i smród...teraz, z perspektywy czasu, jakoś nie mogę uwierzyć w to, że TO już odpuściło, już prawie TEGO nie ma, że już mogę żyć normalnie i...no...jestem wolna! 
- Hahaha! - słyszę śmiech - Cóż, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zatęsknisz za chorobą?!
-  Daj spokój, w życiu! Już swoje przecierpiałam! - odpowiadam i całuję go mocno w usta. Długo i namiętnie. - Teraz już wiem, że czeka mnie lepsze życie. Teraz. Tutaj. Z Tobą. Z naszym śpiochem pod choinką. Z naszym małym...- głaszczę się po brzuchu. Czuję lekkie kopnięcie. - Zaczęłam nowy rozdział w życiu. AZS to już przeszłość. Ja mam już wszystko i będę mieć nawet więcej...wierzę, że te wszystkie nasze wspólne lata spędzone na tej walce z wiatrakami zostaną nam zwrócone i to podwójnie! 
- Ja też mam taką nadzieję...- mruknął i pocałował mnie w czoło - zaśpiewaj mi jeszcze raz tą piosenkę...proszę...- tym razem Położył głowę na moich kolanach. Ach, te jego oczy...
- ''But I'm all right, cause i have you here, with me. And i can almost see. Through the dark there's light...''

wtorek, 22 grudnia 2015

Po co nam muzyka?!

Witajcie, kochani!:)

Pomyślałam sobie, że dzisiejszy wpis poświęcę tematowi, którego zwykle nie poddaje się analizie. Nie zastanawiamy się nad nim,  nie poświęcamy tej tematyce jakiejś szczególnej wagi, choć odgrywa ona w naszym życiu niezwykle istotną rolę, towarzyszy nam prawie przez całe życie, dzień w dzień, czasami noc w noc, a czasami nawet częściej, jak to jest w moim przypadku;]. A o czym mówię? O muzyce, jej korzystnym i wręcz zbawczym wpływie na naszą psychikę, samopoczucie...no i...czy muzyka jest nam potrzebna? Po co ona jest? Czy oprócz samych pozytywów są jakieś wady słuchania muzyki, chociażby nawet tej najbardziej znienawidzonej!? Po co jest nam muzyka w życiu potrzebna? 


Prawdę mówiąc, dosyć długo zastanawiałam się nad tym tematem...dla mnie osobiście jest on niezwykle fascynujący, intrygujący może właśnie dlatego, że jest taki prosty, niemalże oczywisty. Dla większości pytanie ''Po co tobie muzyka?'' odpowiedź jest iście banalna. Żeby się odprężyć, zrelaksować, zapomnieć o szarej rzeczywistości, która mnie otacza, żeby wypełnić sobie czas, żeby zapobiec nudzie, żeby nie słyszeć ciszy, po prostu...jest mi potrzebna i tyle. I ja się pod tymi odpowiedziami podpisuję. Zgadzam się w stu procentach! Bez wątpienia! BO PO TO JEST WŁAŚNIE MUZYKA! Jest nam niezbędna, przede wszystkim dla ducha i naszej psychiki:);
- Żeby się odprężyć, zrelaksować. Myślę, że każdego czasem bierze zmęczenie, totalny marazm, brak chęci do życia, a jeśli już trzeba dalej pracować, nie ma się innego wyjścia i zamiast położenia się wygodnie na łóżku i zaśnięcia w spokoju trzeba harować to idealnym właśnie rozwiązaniem jest muzyka, która koi, uspokaja, przywraca nam pokłady energii, które wcześniej żeśmy utracili czy to podczas pracy umysłowej, czy fizycznej. A to jest niezwykle istotne! Bo kiedy słuchamy ożywczej muzyki, pełnej gitar, perkusji, szybkiej i energicznej to od razu jesteśmy gotowi na wszystko!:)
- Zapomnieć o szarej rzeczywistości. Dla mnie w dyszkę trafiony. Ja osobiście, mam czasami dość otaczającego świata. Nie tyle mówię tu o polityce, wojnach, zamachach, gwałtach itd., bo to można tak wymieniać i coraz bardziej się załamywać nad okrucieństwem tegoż świata. Czasami dość życia codziennego, które przynosi wiele cierpień. Choroba, zmęczenie, stres, śmierć kogoś bliskiego, zamartwianie się o ukochaną osobę, zła ocena, kłótnia z koleżanką, po prostu zły dzień. Jako, że należę do osób o wybujałej wyobraźni to przychodzi mi z łatwością wyobrażanie sobie świata, które istnieje w książkach, filmach bądź po prostu w mojej wyobraźni. Świat nabiera zupełnie innych kolorów, ludzie stają się piękni, weseli, niezwykli, wszystko jest wspaniałe, bajkowe, cudownie nierealne! Wtedy naprawdę humor mi się poprawia i jestem gotowa na dalszą walkę z przeciwnościami życia codziennego:).
- Żeby wypełnić sobie czas i zapobiec nudzie. No cóż...dosyć powszechne. Jak nie masz czasu na swoje zainteresowania, hobby, muzyka wypełni tą pustkę. A jeżeli masz czas, a nie chcesz robić zupełnie nic to też muzyka pomaga;]. Mało tego! Jak już kultywujesz i rozwijasz swoje hobby. Nie wiem, czytasz książkę, rysujesz, uczysz się czy to tam jeszcze to muzyka czasami pobudza myślenie i kreatywność! Przecież muzyka może być źródłem wielu inspiracji, pomysłów! Oczywiście, niektórym muzyka przeszkadza w nauce. Mnie też czasami, przyznaję. Najbardziej muzyka mi pomaga w matematyce;]. Ale może podam lepszy przykład. No chociażby codzienny przymusowy spacer do szkoły. No muzyka jest idealnym towarzyszem, zawsze niezawodnym. W dodatku jak chodzisz i słuchasz swojego ulubionego kawałka to czujesz się jak superbohater. Gotowy do wyzwań. Wszelakich. Przenika cię moc, energia, chcesz walczyć, czasami nawet tańczyć! To jest właśnie cudowna właściwość muzyki! Daje nam powera! 
- Żeby nie słyszeć ciszy. Wiem, że troszkę to dziwnie brzmi, ale...niektórzy nie mogą żyć w ciszy. Wciąż musi dochodzić do nich jakichś dźwięk! A w ciszy czują się niekomfortowo, głupio, łyso...nawet w nocy przed spaniem! Mnie też się tak czasami zdarza...

Nie można też przy okazji nie wspomnieć o zbawiennym wpływie muzyki na ciało. Pobudza nas do ruchu, aktywności, daje nam taką energię jaką kawa by nam nie dała...!
Mało tego...wiecie co nieco o mojej chorobie. Wiecie jak ciężka i zaawansowana jest, jak potrafi pozbawić życia uroku, jak potrafi pozbawić mnie chęci do życia, zniszczyć we mnie poczucie kobiecości i po prostu...rozwalić na łopatki. Dosłownie i w przenośni. I to dzięki muzyce jakoś ciągle włącza mi się ta lampa nadziei, że dam radę. Potem gaśnie. I znowu się zapala, i gaśnie...muzyka sprawia, że mimo samego faktu, że choruję i ciągle, nieustannie cierpię, to nadzieja wraca. Ona gaśnie, ale ciągle wraca. Nawet jak nie chcę wychodzić spod kołdry, leje mi się limfa, jestem czerwona jak piwonia i muszę publicznie pokazać swoją gębę, to muzyka daje mi tą pewność siebie, odwagę, nawet motywację. Ona jest skuteczniejsza niż niejedna tabletka...
Przecież muzykę stosuje się także w różnych terapiach, dla osób z dolegliwościami o podłożu psychologicznym. Jest tzw. Muzykoterapia. Idealny dowód na to, że muzyka działa cuda!

Poza tym...muzyka była przecież od zawsze! Już nawet od zarania dziejów, odkąd zaczęły powstawać pierwsze filmy, muzyka była zawsze na pierwszym miejscu. Choćby te nieme filmy, gdzie aktorzy nic nie mówili, pracowali jedynie minami, gestami, pozami, ruchami części ciała, muzyka zawsze dodawała ekspresji, dzięki niej czuliśmy się wesoło bądź smutno. Zależało od sytuacji. To w przypadku kina.
A impreza? No chyba nikt sobie nie wyobraża imprezy, choćby nawet najnudniejszej w najgorszej spelunie, bez muzyki. No to jest nieodłączna część tego typu wydarzeń. Imprez, potańcówek, dancingów, meetingów, osiemnastek, dwudziestek itd. Muzyka zawsze była ważna i pierwsza!!!

Próbuję doszukać się jakichś minusów muzyki. Oprócz faktu, że nas ogłusza, bo nie wiem jak wy, ale ja lubię zachwycać się każdym najdrobniejszym dźwiękiem i każdym bassem, stąd słucham jej bardzo głośno. Tego jednak nie biorę pod uwagę, bo to raczej od nas zależy jak głośno słuchamy, to nie wina samej muzyki. Nie wiem...może są takie gatunki muzyczne, piosenki, które nas dołują, wprowadzają w depresję? Może muzyka dekoncentruje naszą uwagę? Przeszkadza? Denerwuje nas? Hmm...no ale zawsze można spytać ; to po co słuchasz? Jak leci w sklepie to trudno, musisz wytrzymać. A jak masz zły humor to nikt cię nie może zmusić do słuchania ożywczej, wesołej muzyki! Nie wiem, nie umiem znaleźć żadnych kontrargumentów. Jeżeli wy znacie to mi powiedzcie, bo ja jak na razie, nie dostrzegam i nie wyłapuję raczej moimi uszami;].

Hmm...kończąc mój wywód odnośnie...cóż, dosyć banalnego, ale jakże ciekawego tematu, chcę zakończyć ten wpis, a mianowicie zacząć też oficjalnie ferie świąteczne, pięknym i wspaniałym utworem. Przesłuchajcie go, od początku do końca, wsłuchajcie się w ten piękny chór i dźwięk instrumentów. Wiem, że nie wszyscy z was przepadają czy chociażby tolerują taką wzniosłą, klasyczną muzykę. Rozumiem, są gusta i guściki i nie ma przeproś. Ale, że zbliżają i już prawie są święta bożonarodzeniowe, zróbcie ten wyjątek, zamknijcie oczy wsłuchajcie się i wczujcie, bo to jest naprawdę piękny kawałek. Wracają wspomnienia z zeszłych świąt, powraca ta wspaniała magia<3. Zrelaksujcie się, wypocznijcie, wypełnijcie muzyką ciszę! Czasami po prostu muzyką trzeba się zachwycać i przerwać wszystkie zbędne czynności:).



Wesołych świąt, kochani! Wypocznijcie!!! Szczęśliwego Nowego Roku! Niech muzyka będzie z wami!!!:)

PS. W poście nie uwzględniam gatunków muzycznych.

piątek, 18 grudnia 2015

Poszukiwacz pomysłów!:)

Witajcie, kochane!:)

Jak widzicie, zastój mam nieco na blogu...boli mnie to trochę, ale trudno - przecież nie zmuszę nikogo do czytania, chociaż miło by było widzieć, że jednak to co prezentuję, piszę i pokazuję jest czytywane i uznawane.
Dlatego też, w ramach prezentu na zbliżające się święta dla was, jak i zarówno dla mnie, bo może doznam oświecenia, dostanę weny i nie starczy mi wystarczająco czasu, by napisać tutaj wszystkie swoje myśli, kieruję do was pytanie. O czym wy chcielibyście poczytać, czego chcielibyście się dowiedzieć, co tak naprawdę was interesuje? Nie chcę tutaj ciągle dodawać wpisy o rysunkach, biżuterii czy też bransoletkach, bo trochę to monotonne, a chciałabym by mój blog jako tako się rozwijał:). Owszem, będą pojawiać się takie posty, bo ta tematyka jest głównym założeniem mojego bloga, ale z drugiej strony...nie chcę was tym przytłaczać:). Trochę urozmaicenia jest potrzebne:). W każdym aspekcie:).


Co chcielibyście zobaczyć, co ewentualnie usłyszeć? Co was kręci, a co podnieca!?^^.
Wiecie...zależy mi też na waszej aktywności, bo to z myślą o was głównie piszę, prowadzę i uskuteczniam poszczególne wpisy. Może nie tak ambitnie i pieczołowicie jak moja siostra ( pozdrawiam!^^ ), ale zamysły w głowie są, plany i obrazy też, ale z drugiej strony wasze zdanie jest dla mnie ważne:). Także piszcie swoje pomysły, idee, o czym chcielibyście poczytasz, czego się dowiedzieć itd. Z chęcią poczytam, wezmę pod uwagę:). Teraz będą święta, tempo już powoli maleje, więc będę miała czas i, daj Boże, chęci:). Kto wie...może i ja wyjdę z nową inicjatywą?:>

Plany poza tym też mam. Wymieniłam je w poprzednim poście, aczkolwiek jeden z wpisów odnośnie matur próbnych przełożę na przyszły rok, gdy będą już ostatecznie podane wyniki:).

Także liczę na waszą pomysłowość, kreatywność i...współpracę:). Czekam z niecierpliwością!

sobota, 12 grudnia 2015

Coś dla pań co nacieszy oko cz.III

Witajcie, kochani!:)

Nawet nie wiecie jak się cieszę, że wreszcie ten tydzień dobiegł końca! I wreszcie mogę sobie dłużej pospać, odpocząć, zluzować...<3. Myślę, że jak każdy po całym tygodniu bieganiny i stresu, gdy można wreszcie złapać oddech i poświęcić czas na wygłupy i słodkie obijanie się:).

Właśnie powoli, acz dosadnie dociera do mnie myśl, że zdając rozszerzony niemiecki tak naprawdę się pogrążę! Nie, żeby tu znowu zalatywało pesymizmem, ale bądźmy realistami - niemieckiego zaczęłam się uczyć, jak większość zresztą mojego rocznika, w gimnazjum. To były z reguły dwie godzinki tygodniowo, zresztą najczęściej przepadały nam lekcje z powodu świąt czy innych okazji, więc można w sumie powiedzieć, że tego języka żeśmy dosłownie tylko liznęli. Trochę więcej zaczęło się dziać w liceum, konkretniej w drugiej klasie w związku z tym, że dopiero właśnie od 2 klasy zaczyna się uczenie zgodnie z rozszerzeniami w profilu. Jako, że teraz mam 6 godzin w tygodniu teoretycznie sporo już powinnam umieć i bez problemu zdać maturę na przynajmniej 70%. Taaa...chyba za 5 lat...

Nie dość, że nie robimy dosłownie nic na rozszerzenie, nie przerabiamy żadnych nowych struktur gramatycznych czy środków językowych niezbędnych do napisania przyzwoicie matury, to jeszcze wciąż powtarzamy starocie i wałkujemy jakieś głupie teksty albo gramy w śmieszne gry! Porażka! Mało tego, tak patrząc z perspektywy czasu...
Język angielski myślę, że każdy zna. Jedni bardziej, drudzy mniej...to oczywiste, ale każdy na swój sposób coś tam napisze i wymyśli. Przecież angielskiego uczymy się od podszewki, do tej pory pamiętam zabawne lekcje angielskiego w przedszkolu! Odkąd żyję to posługuję się tym językiem! A niemiecki? Można powiedzieć, że 6 lat z hakiem! Jak niby mam napisać niemiecki rozszerzony równie dobrze jak angielski rozszerzony, który w szkole faktycznie jest rozszerzony przy takiej samej liczbie godzin! Słownictwo, gramatyka...to faktycznie można śmiało nazwać rozszerzeniem!
Co za idiota to wymyślił!? Już nie wspomnę o kryterium oceniania i tym kluczu...jeden maleńki błąd i już nie zdane! Znając życie, gdyby taki egzaminator z CKE czy OKE podszedł i napisał to, co sam stworzył, to pewnie sam by nie zdał!-,-.

Oczywiście, że się nie poddam! Będę pracować i uczyć się na bieżąco...tylko szlag mnie jasny trafia, gdy robię błędy, bo ''tego jeszcze nie brałam''! Porażka! Szanse spadają...ale może uda się nadrobić angielskim to jakoś się to wyrówna:). Więcej o maturach zresztą powiem wam w maju!

Co do tego karaoke i mojego śpiewania połączonego z przełamywaniem nieśmiałości...mam niemały problem, bo trochę inaczej zwykłam śpiewać. Z reguły mam słuchawki na uszach i bez problemu wczuwam się w czyjś głos czy sposób wymowy...ale tak, jak jest karaoke...no czuję się idiotycznie i głupio. Nie jestem w stanie śpiewać tak jak bym chciała. Ścinam się i bełkoczę...może dlatego, że jak mam słuchawki to się nie słyszę, a przynajmniej słyszę tylko częściowo. Tak to słyszę się w całej okazałości i może dlatego mam takie poczucie dyskomfortu...;]. No nie wiem, poćwiczę jeszcze...może z czasem się przyzwyczaję do własnego głosu;].

Tak, to jest właśnie krótki wstęp;].

Teraz kolejny part z udziałem przystojnych mężczyzn, głównie z filmów bądź seriali.

- Chris Hemsworth


Dla mnie to będzie zawsze Łowca i oczywiście Thor - bóg piorunów i właściciel najpotężniejszego młota! Nawiasem mówiąc...ma przecudowny, niski głos...po prostu się rozpływam...<3


- Aaron Taylor-Johnson


Znany z ''Kick-ass'' przede wszystkim, ale mi się spodobał raczej jako inny heros...Quicksilver!^^


- Sebastian Stan


Miał swój udział w wielu serialach, w tym m.in ''Plotkara'', ale dla mnie to jest i zawsze będzie Bucky, czyli Zimowy Żołnierz.


- Tom Hardy


Mnie zachwycił przede wszystkim w ''Incepcji'' oraz jako Bane w trylogii Nolana o Batmanie:).


- Dominic Cooper


Grał m.in w ''Tamara Drew'', ale tylko on mógł zagrać ojca Toniego Starka w ''Kapitanie Ameryce'':).


- Lucas Till


Grał w ''Hannah Montana'', ale, jako fanka Marvel'a, głównie zaimponował mi rolą Havok'a:).


- Ian Somerhalder


Prawdę mówiąc, nie oglądałam nigdy ''Pamiętników wampirów'', ale jak go zobaczyłam to serduszko troszkę szybciej mi zabiło<3.


- Alex Pettyfer


''Jestem numerem cztery'' czy ''Magic Mike'', ''Beasty''...tutaj głównie mi się spodobał:). No i trzeba panu przyznać, że ma dosłownie niebiańskie oczy...:).


- Jake Gyllanhaal


To, co najbardziej mi się w nim podoba to oczy, wielkie, niebieskie, szczere oczy!<3. ''Donnie Darko'', ''Książę Persji'', ''Miłość i inne używki'', ''Kod nieśmiertelności''...


- Taylor Kitsch


''John Carter''...głównie rola w tej bajce przyprawiła mnie o gęsią skórkę...<3



Który z panów wam się najbardziej podoba?:>

niedziela, 6 grudnia 2015

Bransoletki z muliny cz.III

Witajcie, kochani!:)

Wybaczcie ten tygodniowy zastój. Już nie będę szukać wymówek i jakiegoś sensownego usprawiedliwienia. Myślę, że to jest wiadome! Poza oczywistą przyczyną nie dodania postu wcześniej niż dzisiaj był to brak weny i pomysłu na posta! Długo myślałam, o czym by tutaj napisać, czym się z wami podzielić. Postanowiłam więc ponownie wrócić do bransoletek z muliny:).

Poza tym mam w planie jeszcze jedną, może 2 listy z przystojnymi mężczyznami;]. Jak widzę, część z was podziela nieco moje gusty, co oczywiście niezmiernie mnie cieszy;). Pojawi się niebawem post związany z maturami próbnymi, jakie tydzień temu pisałam, jak mi poszło, jakie były zadania, jak czuję, że mi poszło, a jak się okazało w rzeczywistości, bo jak wiecie, los bywa bardzo przewrotny;].

Trochę też, wybiegając w przyszłość, bo po maturach, planuję obejrzeć wszystkie fabularne filmy Marvel'a ( co do DC Comics to jeszcze zobaczę, nie wykluczam tej opcji, ale na pierwszy rzut idzie Marvel ) i po kolei recenzować każdy z nich. Będę to robić w kolejności rocznikowej, rosnącej. Tak, żebyście się nie pogubili, no i żebym ja przede wszystkim nie zwariowała;], bo trochę tych filmów jest ( no i ku mej radości będzie, mianowicie ''Deadpool'', ''Kapitan Ameryka ; Wojna Bohaterów'', ''Doktor Strange'' ). No i co wy o tym sądzicie?:> Może nawet utworzę nową kategorię ''Recenzje filmowe MCU''?:>

A propos kategorii...muszę też nieco pozmieniać nazwy niektórych etykiet, ewentualnie dodać bądź odjąć jakieś...np. ''Zdrowie'' nie jest zbyt odpowiednią nazwą do postów odnośnie mojej choroby, mojego stanu psychicznego, a ''Ogółem'' lepiej zastąpić nazwą ''Lifestyle'owe'' czy coś w tym stylu...no nie wiem, mam w głowie zarys planu odnośnie wyglądu i treści zawartych na tymże blogu, ale konkrety będę realizować podczas ferii świątecznych, kiedy mam nadzieję, będę mieć więcej czasu niż obecnie. Co więcej, pod koniec grudnia, wraz z muzycznym podsumowaniem, poproszę was o opinię odnośnie mojego bloga. Co o nim sądzicie, czy podobają wam się posty, styl pisania, o czym najbardziej lubicie czytać, a co nie lubicie, co chcielibyście zmienić itp., ale to dopiero za miesiąc:).

Wpadł mi też do głowy nieco szalony pomysł:). Jestem nieco nieśmiała i troszkę...niepewna swoich talentów, w tym znaczeniu wokalnych. Wiem, że zabrzmi to banalnie i frazesowo, ale uwielbiam śpiewać, a muzyka jedynie pozwala mi jakoś radzić sobie z paskudnym choróbskiem, brakiem czasu, problemami w szkole, domu itp. Dlatego postanowiłam się troszkę otworzyć i zaprezentować wam swój talent wokalny, bądź jego brak, hehe!^^, chciałabym założyć konto na jakieś stronce karaoke lub tego typu i kieruję teraz do was pytanie. Czy znacie jakąś stronę tego typu? Gdzie słychać głos, ale twarzy nie widać? Jakość dźwięku jest nienaganna?  Znacie jaką taką dobrą stronę?

Mam nadzieję, że chociaż uda mi się jeden z powyższych planów zrealizować!^^

No a teraz wracam do tematu bransoletek:) Wszystkie zdjęcia wykonane przez siostrę, jak zwykle każda z bransoletek wykonana ręcznie, przeze mnie, wzory zaczerpnięte z internetu.



Tego chyba napisu nie muszę wyjaśniać;].


Skromna jodełka:).
 

A to symbol mojego ulubionego zespołu - Two Steps From Hell, który już zapewne nieco zdążyliście poznać poprzez listy muzyczne:). Akurat ten wzór sama sobie rozrysowałam, gdyż nie mogłam znaleźć gotowego na internecie.

Która z bransoletek podoba wam się najbardziej?
No i co sądzicie o tych planach?:> Zainteresowani? A może sami macie jakieś pomysły, chcielibyście o czymś poczytać, coś zobaczyć, tudzież usłyszeć?! Wasze propozycje mile widziane:). Może mnie zainspirujecie do czegoś...:)

poniedziałek, 16 listopada 2015

Coś dla pań co nacieszy oko! Cz.II

Witajcie, kochani!:)

Ten post jest w szczególności dedykowany paniom i jest to kolejna część postu związanego z ideałem mężczyzny, a ściślej rzecz mówiąc o aktorach, którzy są przystojni ( przynajmniej według mnie ) i ''warci grzechu'';]. Nie ma tu za wiele do czytania, ale za to jest dużo do oglądania, więc dla szczególnie zapracowanych czy leniwych taka forma powinna przypaść do gustu;). Żeby już nie przedłużać, zaczynam:).

- Robert Downey Junior


Przede wszystkim niesamowity Sherlock Holmes no i oczywiście Tony Stark, czyli Iron Man! Najbardziej zachwyca mnie jego poczucie humoru, sposób i styl bycia no i ten zarost...<3


- Evan Peters


Dla mnie to zawsze będzie młodsza wersja Quicksilver'a!^^


- Orlando Bloom


Dla mnie to przede wszystkim Will Turner i Legolas<3. Zauważyłam, że on ma takie specyficzne usta...<3.


- Johnny Depp


Jest to chyba jeden z nielicznych aktorów, których każdy film to swego rodzaju perełka. To jest pan Willy Wonka, Szalony Kapelusznik, Edward Nożycoręki, Sweeny Todd, Barnabas Collins, Astronauta no i przede wszystkim Kapitan Jack Sparrow...rola, która dosłownie zwala z nóg myślę także tych, którzy za Johnnym nie przepadają:).


- Henry Cavill


Najlepszy, według mnie, człowiek ze stali, czyli Superman!:)


- Cillian Murphy


Pan ten słynie głównie z ciemnych charakterów, gra głównie złoczyńców, jakichś psychopatów, złoczyńców i świrów. Mimo wszystko, w moim mniemaniu, ma dosyć specyficzną urodę i mnie ona osobiście ujęła:).


- Colin Farrell


Facet jest mega męski i mega przystojny...a te jego krzaczaste brwi<3. To jest przede wszystkim ''Aleksander'', ''Ondine'', ''Rekrut'', ''Podróż do Nowej Ziemii'' oraz ''Postrach nocy''...


- Jeremy Renner


''Hansel i Gretel'' no i oczywiście Hawkeye!^^


- Hugh Jackman


Każdy film, w którym występuje mi się podoba:). Ale osobiście, w filmie ''Chappie'' jakoś nie spasował mi w roli czarnego charakteru...nawet Wolverine ma w sobie spore pokłady dobra, mimo swojej...mrocznej natury;]. Poza tym jeszcze ''Australia''^^.


- Aidan Turner


To zawsze był, jest i będzie najlepszy krasnal - Kili!!!



Który z panów jest, według was, najprzystojniejszy?:>

poniedziałek, 9 listopada 2015

Moje wspomnienia z Prokocimia...

Witajcie, kochani!:)

Prawdę powiedziawszy nie planowałam pisania tego postu, ale skłonił mnie do tego niedawny mój wyjazd, zresztą ostatni, do Krakowa w tym celu. W jakim? No do lekarza!!! Nie oznacza to jednak, że już wyzdrowiałam, że nie mam już AZS, że zniknęła mi alergia na metale, na zapachy, roztocza i pleśnie, że mogę już żyć pełnią życia i zapomnieć o mojej chorobie. Skądże znowu! Zostałam przepisana do szpitala dla dorosłych, gdyż wcześniej podlegałam Uniwersyteckiemu Szpitalowi Dziecięcemu w Krakowie, a konkretniej właśnie na Prokocimie.


Jak już nadmieniłam wcześniej nie planowałam napisania tego postu. Po prostu...jak już odwróciłam się ostatni raz w stronę tego miejsca, zobaczyłam po raz ostatni te stare ( teraz już zresztą odnawiane ) mury, poczułam ten charakterystyczny zapach tego miejsca, zobaczyłam ostatni raz znajome twarze pielęgniarek i lekarzy...to aż mi się zrobiło smutno i przykro. Nie dlatego, że nic nie zmieniło się w związku z moją chorobą, nadal cierpię i cierpieć będę, ale dlatego, że już nigdy tu nie wrócę, przynajmniej nie w celach medycznych.

Może wam się nasunąć pytanie...ale jak to? Przecież nikt nie lubi być w szpitalu, a co dopiero leżeć? Niby dlaczego miałby ktoś tęsknić za tak ponurym miejscem? Uwierzcie mi, to nie jest ponure miejsce. I uwierzcie mi, można zatęsknić...

Chyba nie muszę wam mówić jak to było z moją skórą trzy lata temu, gdy jeszcze o istnieniu tego szpitala nie miałam pojęcia. Swędzenie tragiczne, pieczenie, ból skóry, smród, cieknięcie limfy, łuszczenie, puchnięcie, rumienie...ból fizyczny, psychiczny, bezsenność, chęć skończenia ze sobą. Zmarnowałam połowę życia lecząc się w Mielcu i Rzeszowie, gdzie byłam faszerowana tabletkami i poddana odczulaniu, które nie dawało żadnych efektów, a wręcz przeciwnie - zaostrzało zmiany skórne. Po prostu to była istna tragedia co ja przeżywałam na ciele i na duchu! Dopiero w Krakowie coś zaczęło się poprawiać. Stopniowo. Na oddziale pulmonologii dziecięcej leżałam 3 razy. Za pierwszym razem w sumie byłam na badaniach i wtedy wykryto u mnie gronkowca złocistego. W pozostałych dwóch przypadkach byłam leczona i badana, miałam przeprowadzane różne testy alergiczne. Zawsze działo się tak, że po powrocie do domu koszmar się powtarzał, ale przynajmniej nie tak...jak zawsze było. Rok temu dopiero postanowiono mnie poddać leczeniu cyklosporyną. Lek o działaniu immunosupresyjnym, który podawany jest osobom po przeszczepach no i dla osób o zaawansowanych AZS. Przez pierwsze 3 miesiące było po prostu doskonale! Byłam ZDROWA! Nie czułam żadnych objawów alergii, miałam gładką skórę i aż chciało się żyć. Wraz z zmniejszaniem dawki objawy powracały co zresztą czuję do dziś.

Będę tęsknić, bo to właśnie w tym miejscu czułam się najlepiej, przynajmniej przez te parę tygodni, miesięcy odżyłam! Mogłam poczuć się sobą, zakosztować cudownej chwili wchodząc do wanny z gorącą wodą, budzić się bez uczucia spuchnięcia czy niemożności poruszenia jakąś częścią ciała! Po prostu to był najlepszy okres w moim życiu, można rzec! Choć było to w szpitalu, to mimo wszystko czułam się jak pewnie każdy z was czuje się na co dzień - normalnie!

Mało tego, trafiłam na bardzo porządną, profesjonalną lekarkę, której naprawdę zależało na moim zdrowiu. To ona zaproponowała to leczenie, to ona zgodziła się na co miesięczne wizyty, to ona w biegu musiała załatwiać wszystkie sprawy, żeby przez godzinę móc oglądać moje ciało i szukać jakiejś skuteczniejszej pomocy, żeby mi jakoś pomóc. Nawet pisała na prywatny numer jakie badania zrobić! Co za skarb! To był i jest prawdziwy lekarz z pasją, z urodzenia, któremu zależy na pacjencie, który nie odsyła w panice do innych i próbuje, szuka, czyta, stara się i to z efektami! Dlatego też nie chcę odejść, bo rzadko który teraz lekarz tak bardzo przejmuje się zdrowiem chorego i potrafi poświęcić swój naprawdę cenny czas. Obym właśnie była pod podobną opieką...i mimo, że stan mojego zdrowia znowu uległ pogorszeniu, to jednak dzięki pomocy tejże właśnie lekarki można powiedzieć ( przynajmniej w porównaniu do tego co było ), że jest lepiej...

Poza tym, te cudowne, rozkoszne dzieciaki, biegające po korytarzach!^^, nigdy nie zapomnę, jak malutki chłopczyk chciał zagrać ze mną w grę planszową. Mimo mojej niechęci zgodziłam się, bo przecież nie odmówię dzieciakowi:). Potem uważał mnie za najpiękniejszą kobietę na świecie ( jak mi potem powiedziała jego matka ), graliśmy potem w balona, a jak my zaczęliśmy to reszta dzieciaczków z całego oddziału się zleciała! Pamiętam też jak owinięta w bandaże udawałam mumię, a maluchy przestraszone uciekały w popłochu!^^, te roześmiane buźki, piskliwe głosiki...nie świadome cierpienia jakie na nie spadło...pamiętam rozmowy z koleżankami, z matkami tych chorych dzieci. W momencie rozstania aż zakuwało mnie w sercu, że już więcej nie zobaczę tych szkrabów i ich rodziców...

Bardzo będzie brakować mi tego miejsca...zawsze w pamięci pozostaną mi te słodko-gorzkie chwile spędzone na oddziale 16...



A tymczasem świętuję niebawem osiemnastkę!^^

piątek, 6 listopada 2015

Jak to jest z tym Bogiem...?

Witajcie, kochani!:)

Dzisiejszy post będzie dotyczyć filmu ''Bóg nie umarł'':).


Reżyseria ; Harold Cronk
Scenariusz ; Cary Solomon, Chuck Konzelman
Premiera ; 06.03.2015 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Kevin Sorbo, Shane Harper, David A.R. White, Dean Cain
W pozostałych rolach ; Benjamin A. Onyango



Film ten opowiada o pierwszorocznym studencie Joshu Wheaton'ie (Shane Harper), który chcąc nie chcąc, musi uczęszczać na zajęcia z filozofii (wstęp do prawa). Na pierwszych zajęciach profesor nakazuje uczniom, by napisali na kartce, że Bóg nie żyje, bo inaczej mogą pożegnać się z dobrą oceną...Josh jednak czuje, że źle postąpi, podpisując się pod czymś w co sam nie wierzy, dlatego oddaje kartkę pustą. Profesor Radisson (Kevin Sorbo) stawia chłopakowi ultimatum. Przed całą klasą ma udowodnić, że Bóg jednak żyje, używając rozsądnych argumentów i musi przekonać do tego innych studentów. Jeżeli mu się to nie uda - obleje kurs. Josh podejmuje się tego zadania, jednak napotyka na drodze wiele przeszkód...

Zadanie wydaje się być...no niemożliwe! Faktycznie, Josh przykłada się do zadania, ciągle szuka dowodów na istnienie Boga. Jak jednak może mu się udać, gdy profesorem filozofii jest zagorzały ateista z wiedzą niemalże encyklopedyczną i zawsze znajdujący jakiś kontrargument? Pomimo, że zerwała z nim dziewczyna i nikt nie kwapił się by go w jakikolwiek sposób wesprzeć (no przepraszam, ksiądz!), to jednak nie zaprzestawał, aż wreszcie...wreszcie mu uwierzyli! W tym sam profesor!

Warto jednak zaznaczyć, że w tym filmie toczyła się nie tylko słowna batalia między uczniem a profesorem, choć to niewątpliwie był główny wątek. Film porusza też inne, dosyć ważne kwestie, nie tylko związane z wiarą i religią. Mamy okazję poznać zapracowaną i pochłoniętą pracą dziennikarkę, która dowiaduje się, że ma raka. Jej chłopak nagle ją rzuca, rzucając się w wir pracy i zdobywania kolejnych szczebli w karierze, zapominając o chorującej matce i pomocy siostrze, która chciałaby by brat choć raz zainteresował się losem starszej kobiety. Sama jednak o nią dba, pracuje, a u swego boku ma mężczyznę, przy którym niekoniecznie czuje się szczęśliwa. A tym mężczyzną okazuje się być...sam profesor Radisson, który wciąż próbuje jej wpoić, że Boga nie ma (ona jest chrześcijanką), przez co dochodzi do różnych niesnasek między nimi, potem wręcz do zerwania.

Poznajemy też muzułmankę, która ukrywa przed rodziną, a w szczególności przed ojcem, że wierzy w Boga, za co potem zostaje dosyć brutalnie ukarana...chińczyka, który sam rozważa, czy wierzy w Boga czy nie...księdza, który nie może zapalić auta! (nawiasem mówiąc to ten sam ksiądz, który pomógł Joshowi). Tak więc, losy tych wszystkich postaci są bardzo ze sobą związane, wbrew pozorom.

Momentem kulminacyjnym jest koncert Newsboys. To podczas tego koncertu zapracowana dziennikarka uwierzyła, że jest dla niej nadzieja, a Bóg ma wobec niej jakiś plan. To wtedy syn wreszcie odwiedził swoją chorą matkę i dowiedział się, z czego człowiek najbardziej czerpie radość. Nie z pieniędzy i sukcesów w pracy, ale z miłości i Boga. To wtedy wielu z naszych bohaterów odzyskało wiarę i poczucie spokoju. To też właśnie wtedy niewierzący w Boga profesor wreszcie uwierzył, choć zdarzyło się to w bardzo tragicznym momencie...

Sam film może wydawać się zbyt infantylny, przesłodzony...niemożliwe jest przecież, żeby tak młody człowiek wierzył w Boga tak gorliwie, żeby móc poświęcić swoją przyszłość...Poniekąd jest to prawda. W dzisiejszych czasach mało jaki nastolatek poświęca Bogu uwagę. Są przecież lepsze rzeczy do roboty, poza tym...szkoła, korki, ciągle jakieś obowiązki...na co to komu? Po co wierzyć w Boga? Ale z drugiej strony...jeżeli ktoś zawzięcie w coś wierzy, nieważne w co, to wierzę, że zawsze osiągnie swój cel. I myślę, że takie jest przesłanie tego filmu. By się nie poddawać, a po upadku zawsze się podnieść. By wierzyć, bo zawsze jest nadzieja. Bóg patrzy, Bóg widzi, Bóg wie...bo przecież...Bóg nie umarł:).

Ogólnie film uważam za dosyć dobry, nie mam jakichś większych zastrzeżeń. Przyjemnie się ogląda, nie ma jakiejś zawiłej fabuły...co do gry aktorskiej to Kevin Sorbo jako profesor Radisson bardzo był przekonujący. Denerwował mnie często, no ale taki miał być efekt:). Mimo tego przesłodzenia i nieco zaskakującego zakończenia film oceniam pozytywnie na 8/10.


https://www.youtube.com/watch?v=bMjo5f9eiX8

czwartek, 29 października 2015

Moje cudowne, jesienne refleksje...

Witajcie, kochani!:)

Czasami przychodzą mi do głowy, nachodzą różne myśli, tak błyskawicznie, tak nagle i niespodziewanie...tak po prostu! Najczęściej te moje rozważania i refleksje pobudzają zwykłe proste sytuacje, zdarzenia, małe i można być rzec nieznaczące, ale właśnie wtedy wiele rzeczy ukazuje mi się wyraźniej i dosadniej, jak gdyby nic innego tylko TO dało mi do zrozumienia co się tak naprawdę dzieje i jak naprawdę jest. I to wtedy człowiek doznaje takiego uczucia olśnienia, ale czasami również trwogi i smutku, bo czasami w takich zwykłych, codziennych sytuacjach można dostrzec swoją samotność...

Mnie ostatnio zdarzyły się dwa takie ''olśnienia''. Jedno bardziej o pozytywnym zabarwieniu, drugie raczej negatywnym...chociaż...sama nie wiem czy to powinnam brać w tych kategoriach...raczej ''optymistycznym'' i ''realistycznym''...


Zacznę może od tego ''negatywnego'', żeby potem móc zakończyć tak weselej, że jednak nie jest tak w tym życiu ludzkim źle:).

Parę dni temu na lekcji WF-u odbyła się próba tańca poloneza przed studniówką ( na którą zresztą nie idę z wielu zresztą powodów, o których tu też nadmienię ). WF jak WF, więc tak czy siak ćwiczyłam. Tańcząc tak w kółko, a przynajmniej próbując tańczyć, odkryłam coś...przygnębiającego. Wyobraziłam sobie w tamtym momencie te wszystkie dziewczyny, koleżanki z klasy, jak tańczą w wytwornych sukniach, z pięknie upiętymi włosami, wymalowanymi oczami, z uśmiechami na twarzy, a koło nich stoją partnerzy w garniturach, lakierkach, wyprostowani i szarmanccy. Nie, nie czułam wtedy zazdrości i samotności, choć tego można się było w sumie spodziewać...nie...czułam...czułam się dosłownie jak Kopciuszek. Właśnie wtedy co pierwsze przyszło mi na myśl to właśnie Kopciuszek. Wśród tych wszystkich roześmianych i pięknych par ja, sama, szara myszka, z oszpeconą skórą, bliznami, moim własnym światem, który kontempluję sama w sobie, dziewczyna w łachmanach i obdartej sukni własnej skóry...

Wiem, że nie powinnam za bardzo dramatyzować w związku ze swoją chorobą. Wiem, że nie jest tak źle, że mogę z tego wyjść, że jest lepiej niż było...niektórych z was pewnie nudzi ciągłe to gadanie, jak to źle się czuję, jak ciągle narzekam i ubolewam nad swoim wyglądem...zdaję sobie z tego sprawę, bo sama nie lubię jak ktoś wiecznie biadoli i urąga na własny los, życie, zdrowie, miłość itp. Ale tak z drugiej strony...to po co to czytacie? Po co? To jest blog i chyba zamysłem tegoż bloga jest dzielenie się w nim swoimi przemyśleniami, spostrzeżeniami, refleksjami i uczuciami...nie chcę zresztą by brzmiało to zbyt kategorycznie, nie! Tak tylko nadmieniam...zawsze możecie powiedzieć, jeżeli chcecie bym przestała pisać o chorobie...bo to faktycznie...dołujące;/.

Wracając do mojej refleksji...kroczyłam tak w tym kółku, patrząc na wszystkich idących jednocześnie patrząc w dal i zastanawiałam się...jak to jest? Jak to będzie?! Bo dlaczego niby nie idę na studniówkę? Bo dlatego, że nie mam partnera? Da się przeboleć, ostatecznie nie wszyscy idą z chłopakiem. Bo dlatego, że nie ma pieniędzy? No nie ma. Nigdy nie ma, ale zawsze jakoś wiąże się ten koniec z końcem...Bo dlatego, że nie chce mi się? Hmm...na pewno by mi się zachciało, gdyby nie pewne mankamenty wynikające z mojej właśnie choroby i które to właśnie coraz bardziej zalegają mi na sercu i wciąż przypominają jak wiele ograniczeń będę musiała łamać, znając jednocześnie skutki tych wykroczeń...Bo dlaczego nie idę na studniówkę? Odpowiedź wydawać się może banalna, ale jednocześnie nikt by się pewnie nie domyślił przyczyny, gdyby mnie bliżej nie znał...Nie idę, ponieważ mam alergię na sztuczne barwniki w sukniach, na materiały, które nie są bawełniane, na makijaż, który wywołałby przeciwny efekt do zamierzonego, alergię na wiele perfum i dezodorantów, które zapewne masowo czułabym podczas studniówki i zresztą czuję na co dzień...nawet wizyta u fryzjera mogłaby wywołać jakiś niepożądany efekt nie w samej fryzurze, ale w żelach, piankach, odżywkach i innych chemikaliach, których mój organizm nie toleruje...dla przeciętnego Kowalskiego/przeciętnej Kowalskiej brzmi to absurdalnie jak jakaś głupia wymówka! No bo jak można nie iść na tak ważną studniówkę z tak błahych powodów? Uwierzcie mi, można. W TYM organizmie, mając TAK słabą odporność nie można za bardzo pozwolić sobie na wiele...mając alergię prawie na wszystko...nawet na głupią sukienkę...

Wtedy dotarło do mnie, że nie jestem i nie będę księżniczką jak wszystkie dziewczyny wokół mnie. Nie będzie przy mnie księcia, nie będę dumnie kroczyć na wysokich obcasach czując tą euforię i poczucie spełnienia. Nie, moja historia widzi mi się inaczej. Może nie tak typowo jak Kopciuszka. Wtedy powiedziałam sobie, że będę księżniczką, ale inną, nietypową, bo w łachach i brudach swojej skóry...czekając na tego, który spróbuje zrozumieć, że ta łaciata suknia jest na swój sposób piękna...i można być księżniczką nawet nie mogąc w pełni cieszyć się tym zaszczytem.


Drugim takim ''olśnieniem'' zdarzył się w bardzo prozaicznym geście jakim jest dotyk ludzkiej dłoni. Jako, że odgrywałam w tym polonezie rolę męską miałam na swojej dłoni dłoń koleżanki. Nie chciałabym, żeby brzmiało to dość dziwnie i absurdalnie, ale w tym dotyku odzyskałam wiarę w człowieka i jego możliwości - możliwości przełamywania własnych ograniczeń i stereotypów.

Na początku dość niepewne. Ledwie czułam ten dotyk, to było jak muśnięcie zimna, ledwo wyczuwalne. Im dłużej żeśmy tańczyły i im dłużej trwało to krążenie w kółku, tym wyraźniej czułam jej rękę. Mogłam ją nawet uścisnąć. Nie była już zimna, była cieplutka, a nawet zaczęły się pocić obie nasze ręce, a w pewnym nawet momencie nie wiedziałyśmy kiedy puścić. Nie opisuję tego tak jakby to były jakieś lesbijskie podchody, nie! Dla mnie ma to charakter symboliczny!

Żyjemy w takich czasach, że pomimo ogromnej obecności chorób w naszym świecie, czy to widocznych gołym okiem, czy też nie, to jednak nie wszyscy wykazują się tolerancją i jakimś poczuciem, że ta cierpiąca osoba to mimo wszystko człowiek mający uczucia i pragnący życia w towarzystwie, w którym zapomniałaby o swoim utrapieniu. Często jest tak, że jednak ta osoba chora jest sama i wyalienowana, bo wygląda jak pokraka, mówiąc nieco dosadnie...jednak wtedy, patrząc na zdrową i piękną skórę koleżanki leżącą na mojej pomarszczonej, poplamionej i pokrytą bliznami ręce doszłam do wniosku, że jest nadzieja. Że ludzie jednak mogą się przełamać i mogą też przyzwyczaić się do choroby drugiej osoby. Co więcej, mogą tą chorobę zaakceptować i po pewnym czasie nawet ją zrozumieć i pokochać!

I to wszystko, te moje myśli i refleksje zaczerpnięte zostały z jednej lekcji poloneza na szkolnym WF -ie...dziwny, ale zarazem fascynujący jest ten świat, w którym żyjemy. Wiele jest przed nami niedostępnego, ale zarazem wiele można odczytać z tego co dzieje się wokół nas nawet nie mając o tym pojęcia! Niezwykłe...zapewne to też rola mojej wybujałej wyobraźni i myśli, które nieustannie biegną mi po głowie! Wszędzie bym dopatrywała się drugiego dna! Ale czasami trzeba...by zdać sobie sprawę, że czasami najprostsze prawdy o życiu mamy na wyciągnięcie ręki:).