sobota, 24 marca 2018

Agent Carter - recenzja I. sezonu

Witajcie;)

Jak na razie nadrobiłam zaległości z serialami duetu Marvel/Netflix, a teraz biorę się za pozostałe produkcje. Jedną z nich jest właśnie Agentka Carter, czyli historia o przygodach pierwszej wielkiej miłości samego Kapitana Ameryki!


Twórcy; Christopher Markus, Stephen McFeely
Premiera; 19.05-07.07.2015 (Polska)
Produkcja; USA
Studio; ABC Studios, Marvel Television
W rolach głównych; Hayley Atwell, Enver Gjokaj, Dominic Cooper, James D'Arcy, Chad Michael Murray, Shea Whigham
W pozostałych rolach; Lyndsy Fonseca, Bridget Regan
Nagroda; Złota Świnka Skarbonka Ulubiony zbyt szybko anulowany serial


Akcja dzieje się w roku 1946, tuż po wydarzeniach z filmu Kapitan Ameryka; Pierwsze Starcie, zanim powstała T.A.R.C.Z.A. czy H.Y.D.R.A. Peggy Carter (Hayley Atwell) pracuje obecnie w Naukowych Rezerwach Strategicznych. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że uratowała kiedyś życia milionów ludzi na froncie podczas II Wojny Światowej. Teraz jej rola ogranicza się do odbierania telefonów czy podawania kawy kolegom z pracy. Wkrótce ma okazję pokazać na co ją stać, gdy dawny przyjaciel, Howard Stark (Dominic Cooper), oskarżony o nielegalną sprzedaż broni wrogom USA, prosi kobietę o pomoc w oczyszczeniu jego imienia. Początkowo niepewna, zgadza się i bierze się za rozwiązanie zagadki, która jest bardziej pogmatwana niż się mogło wydawać. Jako wsparcie służy jej niezawodny lokaj Starka, Edwin Jarvis (James D'Arcy). Czu uda im się pomóc Howardowi? Jaką w tym rolę odegrają koledzy po fachu, którzy są blisko przyłapania Starka na gorącym uczynku? Kim jest tajemnicza Dottie Underwood (Bridget Regan)?

Ten serial jest wspaniały! Naprawdę genialny! Już nie mogę się doczekać, kiedy obejrzę II sezon. Ma w sobie tyle niesamowitych scen, zwrotów akcji, momentów zarówno komicznych, jak i wzbudzających strach czy wzruszenie, ciekawych scen walk czy intryg. Kiedy myślisz, że już nic cię nie zaskoczy, po chwili zdajesz sobie sprawę, że jednak kiepski z ciebie detektyw. Uwielbiam Agent Carter i spróbuję tak po kolei wymienić najmocniejsze strony serialu, a jak mi się uda to wspomnę coś o minusach.


Najlepszą rzeczą w produkcji są oczywiście bohaterowie. Lata 40. to jest okres, kiedy kobiety nie mają zbyt wiele do powiedzenia. Poza gotowaniem i sprzątaniem nie nadają się do niczego, co zresztą niejednokrotnie pokazywane jest w serialu. Peggy jest agentką, która z żołnierza zamieniła się w sekretarkę. Ciągle jej przytykają, ubliżają, traktują jak zwykłą panienkę. Peggy Carter to piękna, silna, niezależna i pewna siebie kobieta, która, nawet jeśli nie chce udowodnić swoim przełożonym o swojej wartości, po prostu pragnie pomóc przyjacielowi i rozwikłać zagadkę tajemniczych zniknięć jego wynalazków. Zna swoją wartość i nie potrzebuje współczucia innych. Carter od razu wzbudza szacunek i uznanie u widza. Jest nieustępliwa, uparta, niesamowicie sprytna, zwinna i po prostu kobita z charakterem. Nawet inny agenci przez dłuższy czas nie zorientowali się, że Peggy prowadzi swoje własne śledztwo! Co nie oznacza, że jest bezuczuciowa. Jest wrażliwa, kochająca, gotowa do poświęceń. Ponadto wciąż tęskni za Stevem Rogersem, który był miłością jej życia. Nie potrafi pogodzić się z jego stratą. SPOJLER... kiedy okazuje się, że z eksperymentu ocalała krew Kapitana Ameryki, gotowa jest chronić jedyną rzecz, która została po dzielnym żołnierzu. Jej głos drży, a oczy wypełniają się łzami za każdym razem, gdy mowa jest o Stevie. Tym bardziej boli mnie to teraz, kiedy oglądnęłam wszystkie filmy MCU z Kapitanem Ameryką (zwłaszcza Zimowego Żołnierza... ) i aż żal ściska serducho, że nie zaznali szczęścia u swojego boku. Uważam, że Agentka Carter to jest największy atut tego serialu.


Moją uwagę zwrócił także niezawodny lokaj Edwin Jarvis, który swoją postawą i specyficznym poczuciem humoru zaskarbił sobie moją sympatię. Jest przeuroczo ciapowaty, gapowaty, trochę nieogarnięty, ale przesympatyczny, często sarkastyczny i ma cudowne one-linery;P. Do tego ten ciemny, ciepły głos... Z Peggy tworzą naprawdę ciekawy team i łączy ich specyficzna więź. Nie mogę się doczekać ich kolejnych przygód!

Cieszy mnie też występ Dominica Coopera jak Howard Stark. W pierwszej części przygód Kapitana Ameryki można go było poznać jako świetnego wynalazcę i geniusza. Natomiast w serialu dostajemy większy wgląd w jego osobowość. Jest okropnym kobieciarzem, uwodzicielem, pyszałkiem i egoistą, ale również szanuje Peggy jako wierną przyjaciółkę, już nawet nie próbuje do niej zarywać, bo wie, że nie ma szans;P, sam tęskni za Steve'm, decyduje się na zlikwidowanie wynalazków, które pozbawiły życia milionów ludzi. Przez to też narobił swoje wielu wrogów. Widać, że Howard i Tony Starkowie mają z sobą bardzo dużo wspólnego i zarówno z wyglądu jak i charakteru łączy ich baaardzo wiele;D. Dominic był świetnym kastingowym wyborem, naprawdę.


Tak po prawdzie to każda postać w serialu ma swój wątek, większy czy pomniejszy, i ma coś do przekazania. Agent Daniel Sousa (Enver Gjokaj) jedyny wierzy w talent Peggy i widać, że coś do niej czuje, ale jego kalectwo nie pozwala mu podjąć wyzwania. Agent Jack Thompson (Chad Michael Murray) uznaje się na najlepszego i niejednokrotnie można uznać go za pucybuta, ale w głębi wciąż prześladują go okrutne wojenne wspomnienia i sekrety, których nie chce wyjawić. Tak apropos, to wiedziałam, że kojarzę skądś jego mordkę, ale nie mogłam zlokalizować. A to jest przecież gostek z Kopciuszek;D. Cieszę się, że w tej produkcji nie gra typowego lowelasa, a porządnego glinę. Chief Dooley (Shea Whigham) przez swoją pracę zapomniał o rodzinie, którą tak bardzo kocha.

Nawet mogę zrozumieć złoczyńcę, czyli doktora Ivchenko (Ralph Brown), który stracił swojego brata przez Starka (no bo niby przez kogo innego). Dodatkowo poprzez swoją hipnozę może sprawić, że każdy będzie mu posłuszny, co jest jego kolejnym atutem. To Howarda chce wrobić w zniszczenie Nowego Yorku. Nie wiem, czy fakt, że ta postać mnie irytowała, to jest dobra oznaka, że złoczyńca został poprawnie ukazany. Sama na początku uważałam, że jest dobrym człowiekiem. Potem się przekonałam, jaki z niego szczwany lis. Można więc powiedzieć, że pan Brown dobrze spełnił swoją rolę. Ciekawie też prezentuje się pomocnica doktorka, czyli Dottie Underwood, która ewidentnie jest złem wcielonym. Szkolona w Red Roomie, potrafi nie tyle walczyć, co wcielać się w słodką i niewinną koleżaneczkę. Świetna kreacja i pewnie tajemnicza heroina pojawi się ponownie...


Kolejną rewelacją serialu jest nieziemski klimat i muzyka. Wszystkie kostiumy, charakteryzacje, makijaż,  rekwizyty wprost genialne oddają nastrój minionej epoki. Muzyka Christophera Lennertza także świetnie się wpasowuje w atmosferę produkcji, a użyte piosenki dodają tylko smaczku i uroku. Nawet oświetlenie jest perfekcyjnie i daje takie poczucie, że ogląda się taką soap operę z lat 40.

Podsumowując, Agent Carter to naprawdę świetny serial. Jest w nim mnóstwo elementów z kina detektywistycznego, szpiegowskiego, obyczajowego. Nikt nie wdziewa lateksowych strojów, nie ma też Bóg wie ile efektów specjalnych, które nawet nie były zbytnio potrzebne. Same sceny walk zrobione bardzo porządnie, a bohaterowie są wykreowani wyśmienicie. W tym momencie ciężko mi znaleźć jakąkolwiek wadę, bo jestem świeżo po oglądaniu I. sezonu i wciąż nie mogę wyjść z podziwu. Może pierwsze dwa odcinki są nieco nudnawe i ciężko było mi się wgryźć w tematykę, ale potem już byłam cała rozemocjonowana. Polecam, polecam, polecam! 10/10.



piątek, 9 marca 2018

Dlaczego warto oglądać filmy superbohaterskie na przykładzie Kinowego Uniwersum Marvela?

Witajcie:)

Jak już wiecie uwielbiam filmy fantastyczne/sci-fi/przygodowe/akcji. Kompletnie pochłonął mnie zwłaszcza świat superbohaterów, herosów w spandexowych kostiumach, gdzie wybuchy i eksplozje wraz z toną efektów specjalnych to chleb powszedni.

Większość członków rodziny dziwi się i załamuje ręce. Po co oglądasz takie bajki? To przecież dla małych chłopców, nastolatków, totalnie nie dla takiej dojrzałej kobietki. Poza tym, w moim wieku? Przecież takie rzeczy są tylko dla dzieci. Czas najwyższy dorosnąć, znaleźć sobie jakieś bardziej produktywne zajęcie. W takich chwilach biedna Vombelka kręci oczami i ignoruje wszelkie kąśliwe uwagi. Stwierdziłam jednak, że warto przedstawić ludziom, którzy dziwią się moją pasją, czemu uwielbiam superbohaterów, co ja w nich widzę i w ogóle dlaczego warto oglądać filmy superbohaterskie? 


Skoro już wspomniałam we wstępie o efektach specjalnych, to zacznę od technicznej strony.


1.) Najnowocześniejsze efekty specjalne (CGI), efekty dźwiękowe.


Co jak co, ale w filmach superbohaterskich ogrom efektów komputerowych sięga zenitu. Cofając się w czasie aż do teraz można zauważyć jak technika poszła do przodu i wszelkie wybuchy, eksplozje, nietypowe ruchy czy sceny bitewne są perfekcyjnie dopracowane i wyglądają na naturalne. Moim skromnym zdaniem to właśnie w filmach z gatunku superhero efekty specjalne są jak na najwyższym poziomie, a sami najlepsi spece komputerowi właśnie tam mają pole do popisu (np. Avengers, Strażnicy Galaktyki, Doktor Strange). Uważam, że nawet przeciętny zjadacz chleba powinien docenić ładnie prezentujący się wizualnie i dźwiękowo film.

2.) Choreografia walk.


Koło najnowocześniejszych efektów specjalnych czy dźwiękowych, warto też wspomnieć o choreografii walk. Nie wszystkie filmy typu superhero składają się na jeden wielki bałagan na ekranie. Niektóre, jak np. Kapitan Ameryka; Zimowy Żołnierz czy Kapitan Ameryka; Civil War oprócz tego, skupiają się w dużej mierze na samej pracy aktorów. Czasami z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, przed zdjęciami czy kręceniem filmu, artyści ćwiczą pod okiem trenerów przeróżne sceny walk. Nie zawsze wszystko muszą robić kaskaderzy. Sami aktorzy bardzo chętnie angażują się w produkcje i starają się, na tyle na ile ich możliwości fizyczne pozwalają, wykonywać przeróżne akrobacje (np. taki Tom Holland w większości sam wykonuje przeróżne salta, fikołki etc. jako Spider-Man). Nie tylko Jackie Chan jest geniuszem w sztukach walki;).

3.) Muzyka filmowa + soundtrack.


Patrick Doyle, Christophe Beck, Henry Jackman, Brian Tyler to tylko niektóre nazwiska, które przyczyniły się do sukcesu nie tylko samych produkcji, lecz także branży muzyki filmowej. Motyw przewodni Winter Soldiera czy Iron Mana to istne arcydzieła. I choć niejednokrotnie przy zmianie kompozytora w kolejnych filmach zanikają pewne elementy, tak wciąż tworzą one epickość i dodają filmu tego ''czegoś''.

Ponadto ważnym detalem w filmach z serii o Iron Manie są piosenki AC/DC, w Strażnikach Galaktyki Awesome Mixy, gdzie dominują utwory z lat 80., w Czarnej Panterze (który dosłownie miał premierę kilka tygodni temu) The Album, gdzie Kendrick Lamar stworzył utwory do filmu. To wszystko sprawia, że każdy kolejny film jest unikatowy, a każda piosenka tak mocno związana jest z poszczególnymi bohaterami. Przy okazji łatwo można wzbogacić swoją własną listę muzyczną wspaniałymi piosenkami.

4.) Ulubieni aktorzy/aktorki w nowych wcieleniach.


Skoro już wspominałam wcześniej o pracy aktorów na planie, to także warto wspomnieć o samych aktorach. Marvel generalnie nie myli się co do wyborów castingowych. Czasami bierze aktorów z dość wysokiej półki np. Benedict Cumberbatch (ten Sherlock to ma spory fandom) czy Scarlett Johansson, a czasami stawia na mało popularnych artystów, którzy nie są znani szerszej publiczności. Tak było chociażby w przypadku większości np. Tom Hiddleston, Chris Hemsworth, Tom Holland czy Chris Pratt. Niektórym nowe wcielenie uratowało karierę lub nawet życie np. Chris Evans czy sam genialny Robert Downey Jr.

Dzięki Marvelowi aktorzy stali się bardziej popularni, rozpoznawalni. Powstały jedne z największych fandomów np. Lokiego, Zimowego Żołnierza czy Iron Mana. Dla większości artystów otworzyły się nowe ścieżki, możliwości, a fani mogli ujrzeć swoich ulubieńców w kompletnie innych, unikatowych wcieleniach. Obecnie ciężko sobie wyobrazić, by ktokolwiek inny odegrał rolę Żelaznego Człowieka czy samego Kapitana Ameryki. To już jest po prostu marka.

5.) Podróż między światami, czyli wycieczka przez uniwersa bez ruszania się z miejsca!


Początkowo filmy ze stajni Marvela w głównej mierze miały miejsce na Ziemi. Przygody wybitnych jednostek odbywały się w przeróżnych miejscach na świecie, począwszy od USA po wschodnią Europę czy Afrykę, Azję. Dopiero z czasem cały wszechświat otworzył swoje wrota. Asgard, siedziba bogów, przeróżne galaktyki, dokąd podróżowali Strażnicy Galaktyki czy sam Thor, Kwantowe Królestwo, gdzie przebywał Ant-Man czy w końcu samo pojęcie multiuniwersów, które przedstawił widzom Doktor Strange. To wszystko otwiera nowe możliwości poznawania nowych miejsc i poszerzania horyzontów, czy to dla samych postaci, czy też dla ludzi, którzy tymi postaciami sterują, pisząc scenariusze.

6.) Nowe światy, czyli nowa kultura i nowe obyczaje.


W Iron Manie poznajemy świat techniki i nowoczesności, w The Incredible Hulk świat potworów i naukowych eksperymentów, w Thorze mitologię nordycką i pojęcie boskości, w Kapitanie Ameryce świat wojny i politycznych zagrywek, w Strażnikach Galaktyki nowe planety i galaktyki, w Ant-Manie świat kradzieży i drobnych przestępstw czy koncept nieskończonych światów w Doktor Strange. W każdym kolejnym filmie (oczywiście nie wymieniłam wszystkich, podaję kilka przykładów) poznajemy coś nowego, niezwykłego, unikatowego. Marvel się nie ogranicza tylko do ziemskich i typowych zwyczajów. Sięga także po baaaarrrdzzoo odległe tradycje.

7.) Superbohaterzy jako wzór do naśladowania (?), a może jednak nie?


Od dawna mówi się, że z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Herosi uczą nas podejmowania decyzji, jak postępować słusznie, pomagają nam odróżniać dobro od zła. Stanowią dla nas wzór do naśladowania, swego rodzaju symbol, znak, którym powinniśmy podążać. Owszem, superherosi uczą nas różnych wartości i sprawiają, że my sami chcemy być lepsi. 

Jednak nie tylko o to tu chodzi. Ci wielcy bohaterowie są tacy super, bo są po prostu ludzcy. Oni też popełniają błędy, gubią się, zbaczają z obranej ścieżki, robią głupie rzeczy. Żaden z nich nie jest postacią doskonałą. Każdy za to ma coś na sumieniu. Herosi to swoiste diamenty, które po części pokryte są szramami. Ile na sumieniu ma Iron Man? Ile Zimowy Żołnierz? A Czarna Wdowa? Każdy heros zmagać się musi z własnymi demonami. I to, że mają odwagę stawić im czoła, czyni z nich super. 

Więc następnym razem, gdy ktoś zarechocze, że te spandexowe kostiumy to po prostu bajki dla niedojrzałych dzieci, to sam potwierdza, że jest niedojrzały. To się nazywa science of deduction!

8.) Superherosi jako motywacja do wysiłku!


Ten argument podsunęła mi moja mama:). Sama zresztą uważam, że jest to słuszna uwaga. 

Na ekranie nierzadko widać, jak nasi ulubieńcy mają wyrzeźbione mięśnie, perfekcyjną figurę, idealne muskuły etc. Nieraz można wzdychnąć i pozachwycać się nieskazitelną sylwetką danej postaci. Większość aktorów musiała ćwiczyć długo i wytrwale, by zdobyć rolę w filmie. Nic tak nie motywuje do samodoskonalenia się jak widok idealnie proporcjonalnego ciałka. Łatwo wtedy o chęci do ćwiczeń, brzuszków, przysiadów, ukłonów, etc. Opłaca się? Zdecydowanie! 

9.) Emocjonalny rollercoaster gwarantowany. 


Szczerze mówiąc, to niewiele znam filmów, które potrafią zgrabne połączyć elementy komedii i dramatu, kina familijnego czy przygodowego z science fiction czy akcją. Filmy z Kinowego Uniwersum Marvela gwarantują pełen wachlarz emocji. Raz się zaśmiejesz, żeby potem za chwile się rozpłakać, zdenerwować, wkurzyć. O to chodzi w tego typu filmach. Żeby wzbudzać skrajne emocje, wywoływać w nas przeróżne wrażenia. 

10.) Superhero movies to nie tylko jeden gatunek filmowy.


Myślę, że ten argument łączy się z poprzednim. Oprócz kina fantasy/akcji/sci-fi/przygodowego, każdy kolejny film to zupełnie inny typ filmu. Mamy np. film wojenny (Kapitan Ameryka; Pierwsze Starcie), thriller polityczny (Kapitan Ameryka; Zimowy Żołnierz), tzw. heist comedy (Ant-Man), space opera (Strażnicy Galaktyki cz. 1 i 2 oraz trylogia Thora, w większej mierze ostatnia część, czyli Ragnarok). Summa summarum, każdy coś dla siebie znajdzie!


Argumentów na pewno znajdzie się jeszcze kilka. Niektóre są dość błahe, niektóre zbyt oczywiste. Niemniej wniosek nasuwa się sam. Myślę, że warto oglądać filmy o superbohaterach. Dostarczają naprawdę tonę rozrywki, mnóstwa zabawy, ale też uczą, wzbogacają naszą wiedzę, odnoszą się też często do aktualnych wydarzeń w świecie i nie boją się poruszać tematów drażliwych... poza tym dają nam tonę Easter Eggów, które warto odkrywać:). Na co jeszcze czekacie? Herosi na Was czekają!

piątek, 2 marca 2018

Vombelki życie w Krakowie!

Witajcie, kochani;)

Odkąd przeprowadziłam się z Mielca i zamieszkałam w Krakowie, moje życie odmieniło się o przynajmniej 180 stopni. Jest to dobra przemiana i bardzo się cieszę, że wraz ze zmianą miejsca pobytu i z obraniem konkretnej ścieżki edukacyjnej, w końcu mogę... cieszyć się życiem, spełniać swoje marzenia i otworzyć na świat i ludzi w nim przebywających;). Jak to się stało? 


Przede wszystkim uczę się tego co lubię i co mnie interesuje. Mam tu na myśli swój kierunek studiów, czyli filologię angielską z niemieckim. Oczywiście zdarzają mi się chwile zwątpienia, że to jednak nie to, że te przedmioty wcale nie są mi do życia potrzebne, że jest ogrom materiału do przeczytania i przytłaczająca ilość zadań do zrobienia. W szczególności dotyczy to j. niemieckiego, którego nie umiem na tyle na ile bym chciała i na ile powinnam. Wiem jednak, że przede mną jeszcze kilka lat i wszystko się może zmienić w tym zakresie. Poza tym każdemu zdarza się zabłądzić i mieć tzw. doła. 

Niemniej jeszcze bardziej pokochałam j.angielski, nauczyłam się mówić w tonacji amerykańskiej, podłapałam mnóstwo idiomów czy przydatnych na co dzień zwrotów, nie tylko dzięki zajęciom na uczelni, lecz także poprzez bezustanne oglądanie wywiadów na YouTubie. To naprawdę pomaga i dzięki nowemu kierunkowi kształcenia moja pasja do języków ciągle wzrasta.

Poza tym zawdzięczam motywację do nauki wykładowcom, profesorom, nauczycielom uniwersyteckim. Dowód na to, że człowiek potrafi zmienić twój stosunek do wielu rzeczy. Na uczelni nie ma czegoś takiego jak ''śpieszmy się, bo nie zdążymy z podstawą programową'', nie ma nauczycieli, którzy uważają się za panów i są ponad uczniem. Wykładowcy są mili, uprzejmi, często zostają na konsultacjach, żeby wyjaśnić coś, czego nie rozumiesz, można czasami z nimi porozmawiać na różne głupotki, atmosfera jest zdecydowanie luźniejsza. Oczywiście nie mówię tutaj o wszystkich, bo byłoby wtedy za dobrze w życiu, ale jednak czujesz, że robisz to nie dla oceny czy aprobaty rodziców, tylko dla siebie. Wiem co mówię, bo nie wspominam mile liceum pod względem kadry nauczycielskiej i tym bardziej cieszy mnie fakt, że pozytywnie się zaskoczyłam na studiach.


Poza tym wreszcie poznałam wspaniałych ludzi^^! Wcześniej w podstawówce z nikim nie rozmawiałam, alienowałam się raczej i pewnikiem byłam uważana za dziwaka i odludka. Oczywiście pogadywałam czasami z innymi koleżankami, ale raczej były to sporadyczne pogawędki i nic więcej. Rzadko wychodziłam się bawić poza dom, nie licząc zabaw z siostrą;). Wiecznie jednak nie mogłam polegać na starszym rodzeństwie i w gimnazjum zapragnęłam mieć przyjaciółkę. Kogoś, z kim mogłam pogadać na każdy temat i pragnęłam czuć, że w końcu znalazłam bratnią duszę. Niestety chyba nie znałam pojęcia przyjaźni, zagalopowałam się, rozczarowałam i już od tamtej pory nie próbuję na siłę szukać znajomości, która mnie uszczęśliwi. W liceum także nie mogłam się odnaleźć. Co prawda rozmawiałam z koleżankami, próbowałam dołączyć do jakiejś grupki, ale i tak nie czułam się mile widzania. Raczej jak piąte koło u wozu. Czego więc mogłam się spodziewać na studiach?

No i tutaj również miłe zaskoczenie. Poznałam mnóstwo wspaniałych osób, z którymi mogę na luzie pogadać. Mam dwie cudownie koleżanki, z którymi uwielbiam rozmawiać, spotykać się i kultywować tradycję cośrodowych pierogów;P (jeżeli to czytacie, to pozdrawiam Gabi i Oliwię!). Ponadto z każdą osobą można pogadać, wymienić się spostrzeżeniami, pośmiać i pożartować. Wspaniali ludzie i mam nadzieję, że się będziemy spotykać do końca studiów i ponadto;).

Nie tylko jednak w sferze nauki wiele się zmieniło. Mogę też w końcu poznać uroki Krakowa. Iść na wieczorny spacer po przepięknym rynku czy nad Wisłę, by przybić piątkę Benedictowi Cumberbatchowi;P, zwiedzić Kazimierz, iść do muzeum czy do kina. Byłam w muzeum Schindlera czy muzeum PRL-u, w podziemiach, na pokazie zwierząt czy w papugarnii, zoo, w knajpce Pod Dziórawym Kociołkiem w stylu Harrego Pottera, na kopcu Kościuszki. Uczestniczyłam także w koncercie na TAURON Arenie; Superheroes in Concert czy Hans Zimmer live in Cracow. Staram się wyłuskać czas wolny, by korzystać z Krakowa jak się tylko da i zacieśnić też więzy rodzinne (pozdrawiam serdecznie siostrę i mamę!). Dzięki częstszym wizytom w kinie moja pasja do Marvela wzrosła jeszcze bardziej (zawsze kochałam Marvela, ale widzieć w kinie te wszystkie efekty specjalne to jest magia!), co zaowocowało współpracą z redakcją Planeta Marvel. Nie mogę też zapomnieć o wolontariace w schronisku dla zwierząt KTOZ, gdzie mogłam spędzić czas z moimi kochanymi pupilami!


Paradoksalnie Kraków też pomógł mi w walce z chorobą. Cierpię na AZS, potworną, skórną, nieuleczalną chorobę, połączoną z alergią prawie na wszystko. Chociaż Kraków jawi się jako najbardziej zanieczyszczone miasto w Polsce, to mój organizm jakoś bardziej polubił klimat krakowski aniżeli mielecki. Może to też zasługa tego, że mieszkam w bloku, gdzie nie ma pleśni i jest to swego rodzaju odpoczynek dla organizmu. Nie zmienia to jednak faktu, że odkąd tutaj przebywam, nie czuję, że choruję! Zniknęły plamy na twarzy, strupki są sporadyczne, łuszczenie skóry nie występuje, nie wspominając już o cieknącej limfie czy smrodzie. Brwi i rzęsy zaczęły odrastać, włosy już tak nie wypadają, gdy skóra jest silniejsza i odporniejsza. Wystarczy, że posmaruję się raz dziennie i skóra jest zadowolona, tak samo jak i ja, która może się ruszać i normalnie funkcjonować. 

Cieszę się, że w końcu moje życie zmierza w dobrym kierunku i będę mogła w końcu kiedyś powiedzieć, że jestem szczęśliwa i zadowolona ze swojego życia. Carpe diem!