piątek, 29 lipca 2016

Mroczna Trójca na czele z Daywalker'em!

Witajcie, kochani!:)

Przyszedł czas na ostatnią już odsłonę o przygodach Blade'a od New Line Cinema. Wiecznego Łowcy, któremu nawet Dracula nie podskoczy!


Reżyseria ; David S. Goyer
Scenariusz ;  David S. Goyer, Marv Wolfman, Gene Colan
Premiera ;  28.01.2005 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Wesley Snipes, Kris Kristofferson, Jessica Biel, Ryan Reynolds
W pozostałych rolach ; Parker Posey, Dominic Purcell, Natasha Lyonne


Tym razem Chodzący za Dnia (Wesley Snipes) ma podwójny kłopot. Wampiry, na czele z bezwzględną Danicą Talos (Parker Posey), knują spisek i wrabiają Blade'a w zabójstwo człowieka. Blade był oczywiście pewien, że to wampir. Poza tym, jak się potem okazało, był ich sługusem, a z takimi też miał/ma do czynienia. Tak więc nasz bohater ma na karku policję, która uważa go za mordercę, a niektórzy nawet za chorego psychicznie (przecież wampiry nie istnieją!).

Ponadto wampiry, żeby jeszcze bardziej uprzykrzyć życie Daywalker'a i już by ostatecznie się go pozbyć i przejąć władzę nad światem ludzkim, budzą z długiej hibernacji Draculę (Dominic Purcell), żeby raz na zawsze skończył z Blade'em.

Po tym jak ginie Whistler (Kris Kristofferson), już tak na amen, Blade zostaje zupełnie sam z masą kłopotów. Jedynym dla niego wyjściem jest współpraca z młodą, niedoświadczoną grupą Nocnych Łowców, która również eliminuje krwiopijców. Do tej grupy należy między innymi córka Whistler'a, zabójcza Abigail (Jessica Biel) oraz niezwykle wygadany i sprytny Hannibal King (Ryan Reynolds). Razem muszą powstrzymać Draculę i ostatecznie pozbyć się tych przeklętych wampirów!

Postać Abigail w sumie nie jest jakaś ważna. Mści się sakramencko za to, że zabito jej całą rodzinę i jest takim jakby połączeniem Black Widow i Hawkeye'a. Bije się jak niejeden facet oraz perfekcyjnie strzela z łuku. Da się? Da się! Jednak nie przepadam za bardzo za tym połączeniem i postaci Jessici Biel jakoś tak...nie biorę sobie do serca;]. Z drugiej strony jest jednak postać grana przez Ryana Reynoldsa i widać już, że w ten sposób trenował się jako przyszły Deadpool^^! Te teksty, dowcipy, suche żarty i cięte riposty...no naprawdę, wszystkie sceny z Kingiem były przezabawne i nawet w scenach tortur jadaczka się Hannibalowi nie zamykała! Na twarzy miałam banana, a jak już uciekał przed szpicem-wampirem!^^

Postać złej pani wampir (Parker Posey) jest ciekawa i spodobał mi się jej sarkazm i udawana troska;]. Natomiast Drake (czyli Dracula)...totalnie beznadziejna! Gościu był tak drewniany, że aż słyszałam kołatki! I to jeszcze w tych skórzanych spodniach i flanelowej koszuli...wyglądał raczej jak maczo aniżeli hrabia Dracula! W finałowej scenie walki to aż ucieszyłam się, że przeobraził się w tą oryginalną kreaturę...naprawdę...widziałam parę wersji hrabi Draculi, ale ta w ogóle mnie się nie spodobała...

Poza tym choreografia na dosyć wysokim poziomie, choć niektóre efekty specjalne...i tak lepsze niż w cz.pierwszej;].

Ogólnie film był w porządku, dosyć średni, ale w porównaniu z pierwszą i na pewno drugą częścią nieco gorszy...miłe jednak było zakończenie filmu, już po wszystkich końcowych napisach, gdy Blade jedzie autem przez miasto. Myślę, że to takie pożegnanie z tą postacią:). Film oceniam na...a niech będzie...6/10.


https://www.youtube.com/watch?v=fPcNbsW69Eg

piątek, 22 lipca 2016

Chodzący za dnia w cz.2!

Witajcie, kochani!

Nie rozstajemy się z Blade'em, powraca on w kolejnej odsłonie. Tym razem innego reżysera i w jeszcze mroczniejszym klimacie...


Reżyseria ; Guillermo del Toro
Scenariusz ;  David S. Goyer
Premiera ; 07.06.2002 (Polska)
Produkcja ; Niemcy, USA
W rolach głównych ; Wesley Snipes, Kris Kristofferson, Leonor Varela, Luke Goss
W pozostałych rolach ; Ron Perlman, Norman Reedus, Thomas Kretschmann
Nagroda ; Czarna Szpula Najlepszy plakat filmowy


Ponownie spotykamy się z naszym Daywalker'em (Wesley Snipes), walczącym z wampirami pół-człowiekiem, pół-wampirem. Tym razem musi jednak zjednoczyć się ze swoim wrogiem by stawić czoła jeszcze większemu zagrożeniu - zmutowanej rasie wampirów, które łakną nie tylko ludzkiej krwi, lecz także tej wampirzej. Na czele tej dzikiej hordy stoi Nomak (Luke Goss), który, jak się potem okazuje, jest wynikiem nieudanego eksperymentu wampirów, które chciały być odporne na czosnek, srebro i słońce tak jak Blade. No i zaczyna się polowanie na wroga!

W końcu...wróg mojego wroga jest moim przyjacielem;]. Na tej zresztą zasadzie opiera się film:).

Oczywiście Blade nie jest do końca sam. Pomaga mu tym Whistler (Kris Kristofferson), który cudem ocalał od śmierci i przemiany, piękna pani dowódca wyszkolonej grupy wampirów Nyssa (Leonor Varela) oraz szczwany lis (jak się potem okazuje to nie taki szczwany...;]) Scud (Norman Reedus), człowiek, który pomaga Blade'owi w ''warsztacie'':).

Film jest jeszcze bardziej mroczny niż jego poprzednik. Odpowiadają za to głównie te paskudne wampiry, które w szczególny sposób zabijają swoich współplemieńców wampirów. Wyglądają bardziej jak zombie i nawet się tak zachowują (wszystko po to by zaspokoić głód). Są szybkie, silnie, a srebro i czosnek nie robią na nich wrażenia. Jedynie co to są podatne na promieniowanie słoneczne. Sceny na wampirzej imprezie i pod kanałami robią wrażenie. Co prawda nie miałam gęstych ciarek na plecach ani nie miałam odruchów wymiotnych, ale naprawdę porządnie zrobione i wciągnęło mnie to.

Spodobał mi się wątek, dosyć krótki i właściwie mało istotny w akcji, Blade'a i Nyssy. To w tych ujęciach widać, że Blade to nie tylko mięśniak, co to tylko zabija i sieje postrach wśród innych krwiopijców. Wobec niej jest bardziej opiekuńczy, czujny, jest przy niej dość blisko by ją chronić, ale nie na tyle, żeby się zbliżyć. Zachowuje dystans. Scena, w której pozwala jej wypić swoją krew mnie ujęła, a tym bardziej jej śmierć, gdy prosi Go, by mogła zobaczyć zachód słońca.

Sam Nomak jest obrzydliwy i walka finałowa między nim a Blade'em, mnie usatysfakcjonowała, zwłaszcza śmierć tego pierwszego;].

Nie podobały mi się oczywiście tylko niektóre efekty specjalne jak rozpadanie się w proch tych wampirów, a także niebieska krew Stwórcy...wyglądało jak kisiel o smaku owoców leśnych...poza tym nie wiadomo co się stało z Karen, lekarką, co miała przygotowywać nowe lekarstwo dla Blade'a. Tak jakoś...nie było jej, zniknęła! Lubię też Rona Perlmana, zwłaszcza za rolę Hellboy'a, ale w roli złego to raczej mnie nie chwycił. Tzn. jako Hellboy też nie był aniołkiem, ale miał ten pazur i działał w słusznej sprawie. Tutaj jako wampir mnie trochę drażnił...

Ogólnie jednak film mi się spodobał, choć mamie obok, która siedziała i podpatrywała od czasu do czasu, niekoniecznie;]. Jeżeli mam porównać z pierwszą częścią to tak mniej więcej po równi, choć ta druga właśnie część, za te wampiry i więcej mroku i napięcia bardziej mi się jednak podoba:). Moja ocena to...a niech będzie...(nie będę dawać połówek, ale zaokrąglę, no!:)) to 8/10.

 https://www.youtube.com/watch?v=vAUB7dcUn8o

wtorek, 19 lipca 2016

Co dalej po maturze??

Witajcie, kochani!:)

Matura napisana, kończy się okres rekrutowania i czas już składać papiery na konkretne uczelnie i konkretne kierunki. Ja już akurat ten etap mam za sobą, czeka mnie tylko szukanie mieszkania tudzież akademika...czy to oznacza, że już jestem studentką?

Thor wie co mówi...

Moim głównym priorytetem był Kraków. Zakochałam się w tym mieście i chciałam tam się uczyć, a przy okazji też leczyć (ja się śmieję, że odwrotnie. W przerwach między szpitalami i lekarzami będę studiować, haha!^^). W każdym razie złożyłam papiery na Uniwersytet Pedagogiczny na kulturoznawstwo i wiedzę o mediach (tzw. kierunek rezerwowy, gdybym na nic innego się nie dostała) oraz filologię angielską. Najbardziej jednak chciałam się dostać na Uniwersytet Jagielloński. Nie dlatego, że sławna i renomowana, ale dlatego, że tam były kierunki, na które naprawdę chciałam się wybrać. A przede wszystkim była to filologia szwedzka (najbardziej przeze mnie pożądana), filmoznawstwo i wiedza o mediach (filmy to mój żywioł, więc czemu nie miałabym spróbować?) oraz filologia angielska z j.niemieckim, na którą oficjalnie się dostałam!

Generalnie jestem zadowolona. Na Pedagogiczny bez problemu bym się dostała, acz w końcu zdecydowałam się na UJ na właśnie filologię angielską z niemieckim. Uwielbiam język angielski, czy to czytać, pisać czy mówić. Zawsze chłonęłam ten język i lubiłam się go uczyć, choć w szkole niekoniecznie;]. Z niemieckim trochę gorzej...w szkole zdecydowanie zmalało moje zainteresowanie tym językiem. Może dlatego, że wciąż wałkowaliśmy te same konstrukcje gramatyczne i nie uczyliśmy się nic więcej, w każdym razie jakoś ciężko mi szło polubienie tego języka. Mam jednak nadzieję, że na studiach to się zmieni i na nowo polubię j.niemiecki i jeszcze bardziej pokocham angielski, ucząc się go więcej i więcej:).

Nie widzę jeszcze siebie jako studentkę, a zwłaszcza dorosłą kobietę...;]. Inny kompletnie grafik zajęć, jakiś USOS, gdzie sam/a wybierasz sobie kiedy jakie masz zajęcia, nowi wykładowcy, jakieś kolokwia, dziekanaty...pojęcia dla mnie abstrakcyjne i jakoś nie mogę się nadziwić, że już za parę miesięcy będę musiała jeszcze starać się o stypendia, martwić się o obiad i dojazd do ewentualnego miejsca zamieszkania...wciąż jestem dzieckiem i nie mogę się nadziwić, że teraz będzie inaczej bez mamy i tej całej rodzinnej otoczki wokół mnie...

A tak z innej beczki...przynajmniej wiem jak dostać się do szpitala, w którym będę jeszcze nie raz;] (obym tylko znowu przez brak łóżek na alergologii nie wylądowała na toksykologii, gdzie pijaków i narkomanów jest pełno, a jakieś naćpane Norweżki krzyczą coś po norwesku i łamaną angielszczyzną...;]). Poza tym, wiem już, że Kraków to nie tylko same zabytki i budowle. Można się chociażby pozachwycać takim Zakrzówkiem...<3







Pięknie, prawda??:)



A jak inni tegoroczni maturzyści? Gdzie się dostaliście i na co?:>
Starsi studenci? Jakieś rady dla pierwszoroczniaków? Są tutaj jacyś studenci z Krakowa, którzy podzieliliby się swoją wiedzą i doświadczeniem w tej sprawie? Ktoś studiuje na UJ i chętnie nawiąże ze mną kontakt??:>





piątek, 15 lipca 2016

Wieczny Łowca nadciąga!

Witajcie, kochani!:)

Tym razem do akcji wkracza Blade od New Line Cinema, czyli Dzienny Marek (to nie ja, to polski lektor!^^) - pół-człowiek, pół-wampir!


Reżyseria ; Stephen Norrington
Scenariusz ;  David S. Goyer
Premiera ;  29.01.1999 (Polska)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Wesley Snipes, Stephen Dorff, N'Bushe Wright, Kris Kristofferson
W pozostałych rolach ; Donal Logue, Udo Kier, Arly Jover
Nagroda ; Złoty Popcorn ; Najlepszy czarny charakter Stephen Dorff


Rok 1967. Pewną kobietę w ciąży ugryzł wampir. Trafia do szpitala gdzie rodzi tam chłopczyka.Ona umiera, chłopczyk zaś, jak się później okazuje, jest pół-człowiekiem, pół-wampirem. Łączy w sobie cechy obu ras. Blade, bo o nim mowa, jest silny, szybki, wytrzymały, rany goją mu się bardzo szybko, ale także żywi się ludzką krwią. Ponadto jest odporny na słońce, srebro i czosnek. Służy jednak ludziom i zwalcza wampiry. Z pomocą przychodzi mu sędziwy Whistler (Kris Kristofferson), który przez wampiry stracił rodzinę oraz lekarka Karen (N'Bushe Wright), która cudem ocalała od ugryzienia jednego z nich.

Wampiry w świecie przedstawionym to nie piękne i zhumanizowane istoty jak w ''Zmierzchu''. Owszem, ukrywają się, ale zabijają z premedytacją, są głodne i dzikie, co zresztą widać w scenie, gdy pewny człowieczyna trafił na imprezę wampirzą, gdzie właśnie trwał krwawy prysznic...jeden z nich, Deacon Frost (Stephen Dorff) szczególnie uważa ludzi za mięso, za parszywą i zbędną rasę, nad którymi wampiry, wielkie pany świata, silne i nieśmiertelnie (no prawie, bez przesady...;]), powinny sprawować władzę. W dodatku gardzi on wampirami czystej krwi, które uważają się za lepsze od tych ''brudnych'', które zostały ugryzione i przemienione. Pan Frost żyje też w przekonaniu, że istnieje Bóg wampirów, którego chce wskrzesić i dzięki temu stałby się nieśmiertelny i odporny na te wszystkie ''alergeny'', na które ''uczulone'' są wampiry. Do przeprowadzenia rytuału potrzebny jest mu Blade (a raczej jego krew), który jest kluczem do osiągnięcia celu.Wieczny Łowca oczywiście stara się za wszelką cenę udaremnić Frostowi jego zamiary, ale przy okazji odkrywa też dawną tajemnicę z przeszłości i próbuje zawalczyć z okropnym pragnieniem ludzkiej krwi...

Świat, jego wygląd oraz wampiry bardzo mi się spodobały. Kupiłam ten klimat i taka wersja świata i krwiopijców mnie ujęła. Postać Frosta...też jest w porządku, nawet dobry z niego villain, ma konkretnie obrany cel i konkretne motywy działań. Dąży po celu po trupach...;]. Blade'a w wykonaniu Snapes'a kupuję od razu! Choć przez większość filmu ma pokerową twarz, to te nieliczne sceny, w których zmienia minę (a już jak się uśmiecha;]) są świetne! To się nazywa Badass!;]. I ten nieziemski wygląd! Fryzura, okulary, skórzana kurtka i wielki miecz na plecach...mniam!:).

Poza tym scena śmierci Whistlera...:(. To było bardzo smutne, a także nieoczekiwany powrót...matki Blade'a! To były, poza scenami walk i akcji, dwie takie, które szczególnie też zwróciły moją uwagę:).

Sceny walk, zwłaszcza na tej iście krwawej imprezie na początku filmu, są super, choreografia świetna. Wesley nieźle daje po mordach! Oczywiście mogę się przyczepić do niektórych efektów specjalnych. Te niszczone szkielety wampirów, wybuchające też jak jakieś gigantyczne pryszcze, smażący się przy zachodzie słońca wampir, ''duchy'' czystej krwi wampirów, wypełzające im z ciał...to było trochę sztuczne i...no nie pasowało za bardzo;/. To zombie też w sumie było zbędne...Końcowa walka trochę za krótka, koniec filmu jakiś taki...mało satysfakcjonujący jak dla mnie;]. Są jednak jeszcze dwie części, więc...jakoś to przeboleję:).

Film był dość fajny, przyjemnie się go oglądało, więc moja ocena to 7/10:).

 https://www.youtube.com/watch?v=kaU2A7KyOu4


Niestety tutaj na blogowym YT nie ma tego filmiku:(.


sobota, 9 lipca 2016

Matura zdana...ba dum tss...;]

Witajcie, kochani:)

Już mija kilka dni od oficjalnych wyników matur. W internecie można wiele poczytać, jaki to straszny pogrom i co piąty maturzysta nie zdał. W szczególności z WOS-u oraz biologii, ale także rozszerzona matematyka i angielski (o dziwo) przyniosły także nie najlepsze wyniki . O części wiem z własnej autopsji, bo do części egzaminów musiałam przystąpić, o części wiem tylko z przeczytanych artykułów wyszukanych na różnych stronach internetowych. O tej drugiej części się nie wypowiem (choć liczę, że inni tegoroczni maturzyści podzielą się ze mną tą wiedzą i wyrażą swoją opinię na ten temat:)), zaś jedynie co to mogę się wypowiedzieć o własnych wrażeniach z tychże egzaminów, jakie są moje odczucia i czy generalnie zdałam i czy zadowolona jestem z osiągniętych wyników:). Także, zapraszam!:)

Rocket też jest przerażony co to się porobiło...


To tak słowem wstępu. Każdy maturzysta musiał obowiązkowo podejść do egzaminu pisemnego na poziomie podstawowym z języka polskiego, matematyki oraz wybranego języka nowożytnego. W większości był to język angielski, oraz ustnego z języka polskiego oraz języka nowożytnego, który wybrał jako podstawowy. Tutaj też w większości był to angielski. Dodatkowo każdy musiał przystąpić do minimalnie jednego egzaminu na poziomie rozszerzonym. 

Zacznę może od pisemnych:). Pierwszym egzaminem był oczywiście j.polski. Z polskiego, prawdę mówiąc, uczyłam się najwięcej, bo najbardziej się bałam tego egzaminu, zwłaszcza gramatyki, choć bardziej bałam się ustnego, ale na pisemnym też dodatkowa wiedza zawsze jest wskazana. Teksty do czytania ze zrozumieniem wydawały mi się takie średnie. Niektórych poleceń nawet nie rozumiałam, ale z większością zadań sobie poradziłam. Z dłuższej formy pisemnej wybrałam rozprawkę. Wybrałam jeden przykład z literatury, drugi z filmu. Tak, żeby pokazać, że z obu dziedzin coś wiem. A że temat był do ogarnięcia i można byłoby sporo przykładów podać, dałam więc ''Kamizelkę'' Prusa oraz ''Titanic''. Pierwszy film jaki mi wpadł w tamtym momencie do głowy. Modliłam się, by wynik plasował się tak powyżej 70%. Wiedziałam, że teksty mogłam zawalić, ale wiedziałam też, że rozprawka mogłaby mi podwyższyć nieco wynik. Nie zawiodłam się, bo mój wynik z egzaminu pisemnego z j.polskiego to 73%. Jestem w sumie zadowolona i jak na dyslektyka, który na pierwszym tego typu egzaminie prawie wyłysiał ze stresu (dosłownie!), to całkiem nieźle:).

Następna w kolejności była matematyka. Zadań było ogrom, po dziesięciu zadaniach zamkniętych byłam już zmęczona, a czekało przede mnie jeszcze z 26, w tym z 8 zadań otwartych...o ile dobrze pamiętam z geometrią nie miałam problemów, bo w tym jestem dobra i lubię bawić się w figurach i bryłach (no może poza geometrią analityczną!). W pewnym momencie nawet zapomniałam wzoru na wysokość w trójkącie równobocznym, było to parę minut przed końcem egzaminu, ale gdy już sobie przypomniałam, to szybko dobrnęłam do końca). Co do reszty to ciężko mi teraz sobie przypomnieć, ale raczej poszło całkiem dobrze, mimo zmęczenia i głodu...natomiast pamiętam, że zadania z prawdopodobieństwem kompletnie mi nie poszły, zwłaszcza ostatnie zadanie za największą ilość punktów-,-. Mimo wszystko dałam radę i napisałam na 68%, czyli tak samo jak na próbnej;]. Powinnam się cieszyć, choć no te 2% do 70 trochę boli...;]

Dalej był język obcy nowożytny, w moim przypadku to podstawowy angielski, rzecz jasna. Część ze słuchania, z czytania ze zrozumieniem oraz z gramatyki wręcz banalna, choć to właśnie z gramatyki popełniłam jeden błąd i to niepotrzebnie, bo w nerwach zaznaczyłam błędną odpowiedź...list oczywiście był łatwy i napisałam bez problemu, choć przez 20 minut musiałam skreślać część treści, bo było za dużo słówek i nie mieściłam się w limicie. Tak więc mój wynik to 98%, i mimo, że ten błąd trochę kuje mnie tam w środku, to cieszę się jednak:). 

Do tego dochodzi pisemny egzamin z języka angielskiego rozszerzonego. Prawdę mówiąc, już nie chciało mi się go pisać, było wtedy gorąco i tak pięknie na polku, a ja musiałam sterczeć w tej klasie i pisać znowu kolejny egzamin-,-. No ale mus to mus. Część słuchana była dziwna, prawdę mówiąc. Teoretycznie wszystko rozumiałam, ale praktycznie też pasowały mi wszystkie odpowiedzi. Czytanie ze zrozumieniem było łatwe, acz miałam niemałe problemy z gramatyką, zwłaszcza z transformacjami! To było straszne...jednak rozprawka okazała się moim zbawieniem, pisałam wręcz z przyjemnością, ale znowuż musiałam kreślić i dosłownie bazgrać po arkuszu, bo kolejny raz oczywiście przekroczyłam limit! Mimo to, modliłam się, bym dostała powyżej 80% z całego tego egzaminu, bo nie poszło mi słuchanie, a gramatykę nieco zawaliłam. Wiedziałam, że popełniłam głupie błędy. To stres i poddawanie wszystkiego wątpliwościom...jednak z ulgą przyjęłam te 82%!^^

Ostatnim pisemnym egzaminem był język niemiecki rozszerzony. Do niego podeszłam z taką obojętnością...przy mojej podstawowej wiedzy z tego języka jak mogłabym napisać rozszerzenie. Myślałam sobie wtedy, patrząc przez okno...''co ja tutaj robię, do cholery!?''. Większość zadań robiłam na tzw.czuja. Nawet gramatykę! Pisząc list (przed egzaminem obiecałam sobie, że nie będę za żadne grzechy pisać listu! Taaa...;]) brakowało mi kolejnych słów, bo ich po prostu nie znałam bądź zapomniałam! To było wyzwanie, acz uradowałam się, gdy okazało się, że mam 72%! Hah, a nie liczyłam na więcej niż 50%;]. To jest sukces!

Na ustnych było jednak znacznie więcej stresu, bo odpowiadałaś/łeś przed komisją. Akurat na ustnym j.polskim byłam spokojna, bo trafiłam na sympatyczną polonistkę. Miałam więcej czasu do przygotowania swojej wypowiedzi (jako niepełnosprawna miałam wydłużony czas do 30 min, tak samo na pisemnych). I bardzo dobrze, bo nie mogłabym się wyrobić w 15 minut! Troszkę się jąkałam przy wypowiedzi, na pewno się powtarzałam i zatrzymywałam, ale starałam się mówić jak najwięcej. Temat nie był spełnieniem moich marzeń (jak w sztuce przedstawiono życie codzienne. Odwołać się do literatury), ale dałam radę i otrzymałam 80%. Yeah!;]

No i angielski ustny...naczekałam się na swoją kolej...nie powiem...wylosowałam działy tj. praca, turystyka oraz, na moje nieszczęście, przyrodę...ogólnie to uwielbiam mówić po angielsku, czuję się pewnie i nawet się nie jąkam, ale z działu o ekologii...zwłaszcza z tych dwóch identycznych obrazków, ciężko było o czymkolwiek mówić. Cieszy mnie więc te 87%, acz ten jeden punkt więcej sprawiłby, że ogólnie wyglądałoby jeszcze lepiej;]. 

Tak więc generalnie matura zdana, jestem zadowolona z wyników, choć jestem pewna, że dużo osób napisało jeszcze lepiej. I bardzo dobrze, tylko się cieszyć!:) Gratuluję! Są też na pewno tacy, którzy będą przystępować do poprawkowych...dacie radę, przeszliście przez ten koszmar raz, przejdziecie i drugi:). Powodzenia!:) Wszystkim życzę dostania się na wymarzony kierunek i fajnych studiów! Cheers!
 

 
PS. Dla porównania z maturami próbnymi możecie poczytać TUTAJ

 

piątek, 8 lipca 2016

Pierwsze spotkanie z pierwszym Kapitanem Ameryką!

I to dosłownie:).

Żegnamy się z Punisherami, już wszystkimi możliwymi adaptacjami filmowymi o tym herosie, a wkraczamy powoli w świat Blade. Zanim jednak do Blade'a przejdziemy czas na krótką przerwę od serii do pierwszego Kapitana Ameryki (no prawie pierwszego...;]) z 1990r.:)


Reżyseria ; Albert Pyun
Scenariusz ;  Stephen Tolkin
Premiera ;  14.12.1990 (świat)
Produkcja ; Jugosławia, USA
W rolach głównych ; Matt Salinger, Ronny Cox, Scott Paulin, Kim Gillingham
W pozostałych rolach ; Ned Beatty, Darren McGavin, Francesca Neri


Włochy. Krótko przed II Wojną Światową. Niemcy brutalnie porywają małego chłopca z grona rodzinnego. Umieszczają go w bazie, usadawiają na niebezpiecznie wyglądającym krześle, podpinają do różnych kabli, zakładają coś na twarz. Pewna pani naukowiec, która wygląda na prowadzącą eksperyment, przerażona wiekiem chłopca i jego położeniem, ucieka. Słychać histeryczne krzyki chłopca. Tak rodzi się Red Skull, przyszły wróg Kapitana Ameryki.

Kilka lat później, Stany Zjednoczone. Młody Steve Rogers (Matt Salinger) bierze udział w eksperymencie naukowym, prowadzonym przez tą samą panią naukowiec, która udoskonaliła swoje badania. Musi zachować anonimowość i opuścić ukochaną Bernice (Kim Gillingham). W wyniku tego eksperymentu staje się silniejszy, szybszy, zwinniejszy i po prostu...staje się superbohaterem - Kapitanem Ameryką!

Pierwsze spotkanie Kapitana z Red Skullem następuje dosyć szybko (dla mnie aż za szybko!), gdy Niemcy chcą wysadzić Biały Dom. Dzięki pomocy Kapitana prezydent przeżył, ale Kapitan miał twarde lądowanie (był przywiązany do rakiety) na Alasce i tam też spędził parę dekad zamarznięty w lodzie. Red Skull zaś stał się jednym z najbogatszych biznesmenów na świecie i miał prawie wszystkich polityków i generałów w kieszeni. Prawie, bo aktualny prezydent Tom Kimball (Ronny Cox) chce prowadzić sprawiedliwą i zdrową dla środowiska politykę, co nie sprzyja rzecz jasna interesom. Czerwona Czaszka porywa więc niewygodnego polityka by zrobić mu pranie mózgu i uczynić swoim sługusem na krześle prezydenckim.

Niebawem nasz Heros budzi się ze snu, odkrywa, że świat się totalnie zmienił, jego ukochana nie jest już taka młoda jak ją ostatnio widział...a on musi uratować prezydenta!

Fabuła wydaje się interesująca. Byłaby, ale naprawdę...film totalnie nie przypadł mi do gustu. Owszem, są ciekawe i fajne momenty, czasem nawet zabawne! Podobała mi się scena, gdy Steve po tylu latach spotyka się z Barnice (przy okazji poznaje też Sharon). Wzruszyła mnie ta scena. Podkreśla tragizm bycia superherosem...coś za coś...super-odporność za dawną miłość. Pobyt Sharon i Steve'a we Włoszech też fajnie pokazane. Reszta...niekoniecznie...

Efekty specjalne...jeżeli można to tak nazwać...były...no straszne! Na początku filmu ten zmodyfikowany szczur, rosnące mięśnie Steve'a podczas eksperymentu, latająca tarcza Kapitana, która mnie osobiście przypominała frisbee...sam kostium Capa był tragikomiczny...wiem, że to był początek lat 90. i technologia wtedy nie była jeszcze na jakimś wybitnie wybitnym poziomie, ale naprawdę...momentami z bólem patrzyłam na niektóre sceny.

Co do głównego bohatera mam mieszane uczucia. Dziwił mnie Kapitan Ameryka, ucieleśnienie wolności i patriotyzmu, dwukrotnie kradnący samochód i trzymający w reklamówce swoją tarczę! Czasami miałam wrażenie, że trochę sobie nie radzi w swojej roli. Sam mówił, że za mało czasu miał na naukę rzucania tarczą. Właśnie brakowało mi bardziej szczegółowego przeobrażania się zwykłego Steve'a w superbohatera.
W finałowej scenie bardziej przekonywał mnie walczący prezydent niż Kapitan, którego ocaliło stare nagranie!

Postaci złoczyńcy, Czerwonej Czaszki też nie kupuję, nie przekonywał mnie totalnie, choć twarz miał faktycznie straszną! Bardziej zaintrygowała mnie jego córka, zimna i wyrachowana miała coś w sobie;].

Scena finałowa przeszła mi błyskawicznie, a śmierć Skulla...ehhh...od uderzenia frisbee aż do spadnięcia z klifu...zabolały mnie oczy!

Podsumowując, film był mniej niż średni, w mojej ocenie, nie wciągnął mnie zbytnio, aczkolwiek nie było tak tragicznie jak z kaczorkiem:). Biorę też pod uwagę lata w jakich powstawał film. Niech będzie, że film oceniam na...3/10.




piątek, 1 lipca 2016

''Punisher'' po raz trzeci!

Witajcie:)

Teraz już ostatnia recenzja z serii o Punisherze, jak na razie najmłodsza wersja z 2008r., czyli ''Punisher ; Strefa wojny'':).


Reżyseria ; Lexi Alexander
Scenariusz ;  Art Marcum, Nick Santora, Matt Holloway
Premiera ;  04.12.2008 (świat)
Produkcja ; Kanada, Niemcy, USA
W rolach głównych ; Ray Stevenson, Dominic West, Doug Hutchinson
W pozostałych rolach ; Colin Salmon, Wayne Knight, Julie Benz


Origin postaci jest ten sam. Rodzina Franka Castle'a (Ray Stevenson) została zabita przez mafię i jako ten, któremu udało się przeżyć mści się krwawo na oprawcach. O tym jednak, tak jest zresztą w pierwszym filmie o Punisherze, dowiadujemy się z przebłysków wspomnień głównego bohatera. Na główny plan ponownie wysuwa się akcja, strzelanina i wręcz nagminny rozlew krwi. O tym jednak za chwilę...

W tym filmie już na początku zemsta Franka daje się gangom we znaki. Krwawa wendeta trwa, wszyscy się Castle'a boją, a policja oczywiście nie może gościa wytropić. Sytuacja nabiera tempa, gdy Frank zabija w trakcie jednej ze swoich mściwych akcji tajnego agenta FBI, który pod przykrywką działał w jednym z gangów. Od tej pory Castle'a ma wyrzuty sumienia, że zabił niewinnego człowieka. Ponadto okrutnie kaleczy bossa mafijnego, Billiego Russotiego (Dominic West). Udaje się mu przeżyć, nadaje sobie przydomek Jigsaw i postanawia zemścić się na Punisherze.

Akcja filmu toczy się właściwie nieprzerwanie. Ciągle coś się dzieje, strzelaniny, bijatyki, krew co bryzga na ekranie. Tego jednak było dla mnie za dużo! A już zwłaszcza tego keczupu! Głowy rozrywane jak wybuchająca bomba, łamiące się kości, te rozbryzgi...niektóre momenty zdecydowanie przesadzone! Jak człowiek może przebić pięścią głowę człowieka i to na wylot?! W jednej scenie, gdy Jigsaw wbija stopkę od kieliszka w szyję Rosjanina...to było takie sztuczne! Była też taka obrzydliwa scena, gdy szurnięty brat Billiego, Jim (Doug Hutchinson) dosłownie żywcem wyżera nerki swojego doktora...bleh! Tzn. różne się odchyły psychologiczne w ludziach zdarzają, ale to było zdecydowanie przesadzone! Biorę też pod uwagę fakt, że to jest pierwszy film Marvel Knights, czyli nie dla dzieci i dla osób o słabych żołądkach, ale...dla mnie osobiście te efekty specjalne były naprawdę marne i...no przegięte...! To nie klimat dla mnie...;]

Sam główny bohater w ogóle nie zmieniał miny przez cały film. Wciąż ta sama pokerowa twarz! Były momenty, kiedy faktycznie okazywał jakieś głębsze uczucia np. gdy widział małą córeczkę swojej przypadkowej ofiary. Wtedy widać było, że nie był to człowiek-maszyna do zabijania tylko i wyłącznie...to były te nieliczne momenty gdzie nie było strzelania...

Postaci złoczyńcy, Jigsawa...nie kupuję...fakt, ma okropną gębę, fakt, jest zły, a jego brat jest jeszcze gorszy (nie tylko ta scena z lekarzem, lecz także w hotelu gdy wali sobą w lustra, tak dosłownie! I gryzie Punishera w jednej z walk, brrr...!), ale mnie ta postać nie przekonała...

Oczywiście nie chcę ciągle krytykować filmu, zwłaszcza, że ponownie jest odwrotność między moimi opiniami z poszczególnych ''Punisherów'' a opinią innych widzów...końcowa walka mnie nie porwała, chociaż jedna ze scen, śmierć Carlosa, bardzo mnie ujęła i zapamiętam ją raczej na dłużej...pamiętam jednak wciąż ''Kaczora Howarda'', więc film ''... Strefa wojny'' oceniam na 3/10.