piątek, 8 lipca 2016

Pierwsze spotkanie z pierwszym Kapitanem Ameryką!

I to dosłownie:).

Żegnamy się z Punisherami, już wszystkimi możliwymi adaptacjami filmowymi o tym herosie, a wkraczamy powoli w świat Blade. Zanim jednak do Blade'a przejdziemy czas na krótką przerwę od serii do pierwszego Kapitana Ameryki (no prawie pierwszego...;]) z 1990r.:)


Reżyseria ; Albert Pyun
Scenariusz ;  Stephen Tolkin
Premiera ;  14.12.1990 (świat)
Produkcja ; Jugosławia, USA
W rolach głównych ; Matt Salinger, Ronny Cox, Scott Paulin, Kim Gillingham
W pozostałych rolach ; Ned Beatty, Darren McGavin, Francesca Neri


Włochy. Krótko przed II Wojną Światową. Niemcy brutalnie porywają małego chłopca z grona rodzinnego. Umieszczają go w bazie, usadawiają na niebezpiecznie wyglądającym krześle, podpinają do różnych kabli, zakładają coś na twarz. Pewna pani naukowiec, która wygląda na prowadzącą eksperyment, przerażona wiekiem chłopca i jego położeniem, ucieka. Słychać histeryczne krzyki chłopca. Tak rodzi się Red Skull, przyszły wróg Kapitana Ameryki.

Kilka lat później, Stany Zjednoczone. Młody Steve Rogers (Matt Salinger) bierze udział w eksperymencie naukowym, prowadzonym przez tą samą panią naukowiec, która udoskonaliła swoje badania. Musi zachować anonimowość i opuścić ukochaną Bernice (Kim Gillingham). W wyniku tego eksperymentu staje się silniejszy, szybszy, zwinniejszy i po prostu...staje się superbohaterem - Kapitanem Ameryką!

Pierwsze spotkanie Kapitana z Red Skullem następuje dosyć szybko (dla mnie aż za szybko!), gdy Niemcy chcą wysadzić Biały Dom. Dzięki pomocy Kapitana prezydent przeżył, ale Kapitan miał twarde lądowanie (był przywiązany do rakiety) na Alasce i tam też spędził parę dekad zamarznięty w lodzie. Red Skull zaś stał się jednym z najbogatszych biznesmenów na świecie i miał prawie wszystkich polityków i generałów w kieszeni. Prawie, bo aktualny prezydent Tom Kimball (Ronny Cox) chce prowadzić sprawiedliwą i zdrową dla środowiska politykę, co nie sprzyja rzecz jasna interesom. Czerwona Czaszka porywa więc niewygodnego polityka by zrobić mu pranie mózgu i uczynić swoim sługusem na krześle prezydenckim.

Niebawem nasz Heros budzi się ze snu, odkrywa, że świat się totalnie zmienił, jego ukochana nie jest już taka młoda jak ją ostatnio widział...a on musi uratować prezydenta!

Fabuła wydaje się interesująca. Byłaby, ale naprawdę...film totalnie nie przypadł mi do gustu. Owszem, są ciekawe i fajne momenty, czasem nawet zabawne! Podobała mi się scena, gdy Steve po tylu latach spotyka się z Barnice (przy okazji poznaje też Sharon). Wzruszyła mnie ta scena. Podkreśla tragizm bycia superherosem...coś za coś...super-odporność za dawną miłość. Pobyt Sharon i Steve'a we Włoszech też fajnie pokazane. Reszta...niekoniecznie...

Efekty specjalne...jeżeli można to tak nazwać...były...no straszne! Na początku filmu ten zmodyfikowany szczur, rosnące mięśnie Steve'a podczas eksperymentu, latająca tarcza Kapitana, która mnie osobiście przypominała frisbee...sam kostium Capa był tragikomiczny...wiem, że to był początek lat 90. i technologia wtedy nie była jeszcze na jakimś wybitnie wybitnym poziomie, ale naprawdę...momentami z bólem patrzyłam na niektóre sceny.

Co do głównego bohatera mam mieszane uczucia. Dziwił mnie Kapitan Ameryka, ucieleśnienie wolności i patriotyzmu, dwukrotnie kradnący samochód i trzymający w reklamówce swoją tarczę! Czasami miałam wrażenie, że trochę sobie nie radzi w swojej roli. Sam mówił, że za mało czasu miał na naukę rzucania tarczą. Właśnie brakowało mi bardziej szczegółowego przeobrażania się zwykłego Steve'a w superbohatera.
W finałowej scenie bardziej przekonywał mnie walczący prezydent niż Kapitan, którego ocaliło stare nagranie!

Postaci złoczyńcy, Czerwonej Czaszki też nie kupuję, nie przekonywał mnie totalnie, choć twarz miał faktycznie straszną! Bardziej zaintrygowała mnie jego córka, zimna i wyrachowana miała coś w sobie;].

Scena finałowa przeszła mi błyskawicznie, a śmierć Skulla...ehhh...od uderzenia frisbee aż do spadnięcia z klifu...zabolały mnie oczy!

Podsumowując, film był mniej niż średni, w mojej ocenie, nie wciągnął mnie zbytnio, aczkolwiek nie było tak tragicznie jak z kaczorkiem:). Biorę też pod uwagę lata w jakich powstawał film. Niech będzie, że film oceniam na...3/10.




1 komentarz:

  1. Oglądane, chociaż jeden, zobaczymy, co z kolejnymi. Kurczę, przecież lata 90 to nie odległa znowu galaktyka, ja nie wiem, sprzęt, technologia swoje robią, no ale..aktor, to on ma przyciągnąć w szczególności uwagę. Surowe oceny, ale miejmy nadzieję, że im dalej, tym lepiej :)
    PS: Rozśmieszały mnie sceny, w których pojawiał się pan o czerwonej twarzy, zapomniałam imienia na ten moment ;(

    OdpowiedzUsuń