czwartek, 29 listopada 2018

Filmowy mixture #2

Filmowy mixture ciąg dalszy! Coraz częściej oglądam różne filmy, czy to w domu na starej kablówce, czy też na Internetach jak oczywiście wi-fi działa znośnie... Także taki cykl filmowych mini-recenzyjek będzie się tutaj na Vombelce co jakiś czas pojawiał:). Mam nadzieję, że się wam spodoba i jakąś produkcję będziecie chcieli osobiście obejrzeć!. 


1.) Ice Age: Collision Course/Epoka Lodowcowa: Mocne uderzenie (2016)


Nie ukrywam, że uwielbiam oglądać różne animacje. Disney, Pixar czy Dreamworks... To nie ma znaczenia. Ważne, że jest bajecznie, fantastycznie i nie brak porządnej dawki przygody z humorem. I nie. Nie jestem za stara na bajki, bo bajki są dla każdego w każdym wieku!

Epoka Lodowcowa to moja ulubiona seria bajek odkąd pamiętam. Pokochałam Diego, Manfreda, Sida i całą resztę zgrai w momencie, gdy mała ja spotkała się z nimi po raz pierwszy kilkanaście lat temu. Od tamtej pory kilkukrotnie już obejrzałam wszystkie 3-4 części. 5 część obejrzałam dopiero drugi.

Pierwsze trzy części bardzo mi się spodobały i w szczególności lubię do nich wracać. Czwarta jest taka średnia i również niczego sobie. Co do piątej... Nie jest źle, ale myślałam, że mogłoby być lepiej. Sam temat kosmosu, zbliżającego się meteorytu i ucieczka przed zagładą nie wydał mi się interesujący. Może inaczej. Nie pasował mi do filmu. Uważam, że tutaj producenci za bardzo pojechali po bandzie i chcieli zrobić coś tak spektakularnego, że aż przedobrzyli. Chociażby scena w lesie z prądami atmosferycznymi... Miałam lekki niesmak w ustach. Po prostu nie pasowało mi to i tyle. Ponadto ta cała kraina wiecznej młodości, ogromne kryształy i kolorowa irytująca lama... Aj, aj, aj. Do tego dorzucić jakieś trzy dinozaury, polujące na Bogu ducha winnych bohaterów, które nie ogarniają pojęcia globalnego kataklizmu. A już najgorsze było to, że moi ulubieńcy, czyli wyżej wymienieni Diego, Maniek oraz Sid... Zostali potraktowani tak po macoszemu. Może to przez dużą ilość postaci, która przewija się w trakcie filmu, ale Diego praktycznie nic nie robi, Maniek udaje zgorzkniałego, nadopiekuńczego ojczulka, a Sid... A Sid desperacko szuka sobie życiowej partnerki. Trochę mnie to ubodło jako wiecznego fana Epoki...

Film jednak nie jest taki tragiczny. Mamy mnóstwo scen akcji, elementów komediowych. Produkcja aż kipi od żartów, śmiesznych sytuacji czy nawiązań do popkultury. Brechtałam się jak opętana. Co jednak nie zmienia faktu, że trochę się zawiodłam...

2.) Very Good Girls/Bardzo grzeczne dziewczyny (2013)


Przyjeżdżam do domu, a tu w pokoju leci w telewizji film ze Scarlet Witch oraz Jane ze Zmierzchu. Na dokładkę pojawia się w roli tajemniczego artysty Pierce z Logana

Film opowiada o dwóch przyjaciółkach, Gerry (Elizabeth Olsen) i Lilly (Dakota Fanning), które wkrótce wybierają się do koledżu i chcą ostatni raz wspólnie zabawić się na wakacjach. Obie postanawiają stracić cnotę. Wkrótce jednak ich przyjaźń zostaje wystawiona na próbę, gdy poznają Davida (Boyd Holbrook). Łatwo się domyśleć, że dziewczynom koleś zawrócił w głowie i każda chce z nim być. 

Historia, wbrew pozorom, nie jest żadną komedią pomyłek, że zarówno Gerry, jak i Lilly, pizdrzą się i mizdrzą, byleby zwrócić uwagę przystojnego kolegi, a on jest zmieszany i nie ogarnia co z dziewczynami się dzieje. Tak naprawdę David zakochuje się po uszy w jednej z nich (i to vice versa), ta jedna nie chce się przyznać tej drugiej, a ta druga coraz bardziej się w nim zakochuje i nieświadomie podbija do niego, bo ta pierwsza ukrywa prawdę. Dochodzi do różnych konfliktów oraz niespodziewanych sytuacji. 

To opowiadanie traktuje w głównej mierze o sile przyjaźni, wzajemnym zaufaniu i miłości. Podkreśla, że kłamstwo ma krótkie nogi i zawsze wyjdzie na jaw. Dotyczy również dojrzewania, kłopotów rodzinnych i płacenia za własne błędy. Osobiście uważam, że produkcja jest całkiem dobra i można śmiało wziąć się za seans. 

3.) Sierra Burgess Is a Loser/Sierra Burges jest przegrywem (2018)


Powiem szczerze, że długo czekałam na ten film. Po prostu obejrzałam zwiastun i stwierdziłam, że chciałabym zobaczyć. Poza tym uznałam, że tenże film mógłby trochę mieć coś wspólnego ze mną. 

Historia opowiada o Sierrze (Shannon Purser), bardzo inteligentnej i mądrej dziewczynie, która ma wielkie ambicje i plany na studia. Problem jest taki, że... Jest przegrywem. Ma tylko jednego kolegę, a w szkole wytykana jest za swój wygląd. Mimo, że rodzicie starają się ją wspierać, tak naprawdę Sierra na co dzień musi zmagać się ze zgryźliwymi uwagami rówieśników. Pewnego dnia wysyła jej SMS Jamey (Noah Centineo), zabójczo przystojny footballista, który pragnie poznać się z nią, a raczej z Veronicą (Kristine Froseth), do której wydaje mu się, że napisał. Sierra prosi Veronicę, największą szkolną modelkę "ponad marginesem" o pomoc w zamian za udzielanie korepetycji. Także Sierra podszywa się pod Veronicę. Początkowo wszystko jest super, póki chłopak nie pragnie w końcu spotkać się z Veronicą/Sierrą. Jaką decyzję podejmie Sierra? Czy w końcu się ujawni i powie prawdę Jamey'emu?

Produkcję ogląda się bardzo szybko i przyjemnie. Kibicowałam mocno Sierrze, żeby znalazła w końcu upragnioną miłość pod postacią Jamey'a. Nie popierałam zbytnio pomysłów i metod z jakich korzystała, ale z drugiej strony rozumiałam ją. W końcu jak to może być możliwe, że taki przystojniak z sześciopakiem, w dodatku inteligenty, dowcipny i szczery, mógłby interesować się takim brzydkim kaczątkiem? Czym może wykazać się Sierra, poza wierszami, które nikogo nie ruszają (no może poza rodzicami)? Nie napisałby do niej, gdyby nie wierzył, że to jest Veronica. Sam zresztą tak powiedział. Z drugiej strony wygląd to nie wszystko i nie można kochać kogoś tylko za figurę czy piękną buźkę. To brzmi jak zwykły frazes, ale nikt nie jest doskonały, ale każdy zasługuje na miłość i akceptację. To co jest pięknie nie zawsze jest wartościowe. To co jest brzydkie nie znaczy, że nic nie znaczy...

Fakt faktem, że produkcja podąża czasami za oklepanymi schematami czy stereotypami albo korzysta z takich abstrakcyjnych pomysłów, które normalnie nie mają pokrycia w rzeczywistości, ale to w końcu film. Przyjemna baja do obejrzenia, akurat po zdanym egzaminie :P.

4.) Madagascar 1,2,3/Madagaskar cz. 1,2,3 (2005/2008/2012)

 
Do serii filmów o przygodach lwa, zebry, żyrafy i hipopotamicy uwielbiam wracać. Przede wszystkim jest zabawnie, kolorowo, przygodowo, a momentami nawet absurdalnie. Cykl o Madagaskarze gwarantuje, że pośmiejesz się do rozpuku, a przy okazji odprężysz się, obserwując poczynania głównych bohaterów.

Pierwsza część, według mnie najlepsza, tyczy się ucieczki Alexa, Glorii, Melmana oraz Marty'iego z zoo. Lądują na Madagaskarze i tam poznają króla Juliana oraz całą zgraję przedziwnych istot. Kiedy zebra, żyrafa i hipopotam przekonują się coraz bardziej do nowego miejsca, lew zaczyna odczuwać pragnienie, które z coraz większym trudem przyjdzie mu zaspokoić. Bowiem na wyspie nikt nie poda Alexowi kawałka mięsa na talerz...

Druga część z kolei odnosi się do wydarzeń, które mają miejsce gdzieś w Afryce. Alex odkrywa swoją rodzinę, a pozostała trójka poznaje swoje korzenie i zaznajamia się z nowym otoczeniem. Wnet pojawia się susza, a podstępny Makunga ma niecne plany względem jednego z przybyszy. Każdy z bohaterów powoli dochodzi do wniosku, że pozory mylą, a początkowa radość powoli zamienia się w żal i rozczarowanie...

Trzecia część opowiada o podróży bohaterów z cyrkiem. Uciekają za pewną upartą łowczynią zwierząt Chantel DuBois i jednocześnie próbują nawiązać współpracę z trupą cyrkową. Czy dopiero wraz z nimi odnajdą swój prawdziwy dom?

Wszystkie części mi się bardzo podobają. Tak, trzecia też, nawet bardziej niż druga. Mamy pingwiny, mamy Juliana, mamy super bohaterów, akcji na pęczki i śmiesznych sytuacji czy żartów, dla których warto sięgnąć po tę serię. Odpoczynek gwarantowany!

5.) Finding Dory/Gdzie jest Dory? (2016)


Gdzie jest Dory to cudowna baja, do której na pewno nieraz jeszcze powrócę. Marlin i Nemo mieszkają z Dory odkąd ta niebiesko-żółta rybka pomogła ocalić Nemo. Pewnego dnia Dory przypomina sobie, że ma rodzinę i pragnie ją odnaleźć. Brzmi to trochę absurdalnie, ale ta przesympatyczna gapa cierpi na zanik pamięci krótkotrwałej, co oznacza, że wszelkie nowe informacje zapomina jeszcze zanim do końca usłyszy co się do niej mówi. Jak się można domyśleć przez swoją permanentną sklerozę Dory wpada w przeróżne dziwne przygody/tarapaty. Pomóc jej odnaleźć familię ma gburowata i niesamowicie sprytna ośmiornica Hank, waleń Bailey oraz słodziutki rekin wielorybi Nadzieja. Z kolei samą Dory musi odnaleźć Marlin oraz Nemo. Jak to się role zamieniły!

Baja jest przeurocza, piękna i przekomiczna. Jest tutaj wszystko, co typowo Pixarowska bajka powinna posiadać. Mamy elementy przygody, akcji, śmieszne żarty, komizm sytuacyjny czy świetnych, barwnych i kochanych bohaterów. Z rozkoszą i uśmiechem na twarzy śledziłam poczynania głównej bohaterki, która z desperacją próbuje przypomnieć sobie wszystko co zapomina sobie przypomnieć :P. Pewnie powrócę jeszcze do tej animacji nieraz. Polecam obejrzeć, bo naprawdę warto!

sobota, 24 listopada 2018

We are the champions, my friends...

Witajcie, kochani!

Niedawno miałam przyjemność wybrać się do kina z mamą oraz wujkiem do kina na Bohemian Rhapsody. Powodów, dla których poszłam na seans, jest kilka. Po pierwsze, znajome bardzo mi polecały (poza tym ciężko nie iść do kina po zobaczeniu tak epickich zwiastunów). Po drugie, chciałam poszerzyć nieco swoją wiedzę o zespole Queen i głównym wokaliście, czyli Freddie'em Mercury'm. Po trzecie, chciałam zrobić przyjemność zarówno mojej mamie, jak i mojemu wujkowi, którzy słuchali takiej muzyki, pamiętają ten zespół i żyli w tamtych szalonych czasach. Ciekawiło mnie, jak zareagują na produkcję o tym ikonicznym zespole. W końcu poszłam, zobaczyłam i... Jak to wyszło? Czy warto obejrzeć Bohemian Rhapsody? Czas się przekonać!


Reżyseria: Bryan Singer
Scenariusz: Anthony McCarten
Premiera: 02.11.2018 (Polska)
Produkcja: USA, Wielka Brytania
W rolach głównych: Rami Malek, Lucy Boynton, Gwilym Lee, Ben Hardy, Joseph Mazzello 
W pozostałych rolach: Aidan Gillen, Allen Leech, Tom Hollander, Mike Myers, Aaron McCusker


Myślę, że nie ma większego sensu opisowo przedstawiać Wam całą fabułę tego filmu. Produkcja opowiada losy zespołu Queen, gdzie główny nacisk położony jest na wokalistę, czyli Freddie'ego Mercury'ego. Bohemian Rhapsody przedstawia historię powstania zespołu, ich najznamienitszych utworów na czele z tytułowym Bohemian Rhapsody, Another One Bites The Dust, I Want To Break Free, We Will Rock You etc., a także pokazuje życie prywatne Freddie'ego, jego wzloty i upadki oraz zmagania, z którymi musiał się uporać. 

Film generalnie uważam za naprawdę dobry. Wręcz niesamowity. Być może nie jest najlepszą biografią czy wybitnym arcydziełem, ale na pewno warto obejrzeć, doświadczyć tego show i dowiedzieć się o życiu ikony muzyki, która wciąż wywiera wpływ na dzisiejszą muzykę i inspiruje kolejne pokolenia artystów. 


Na co chcę zwrócić uwagę? Przede wszystkim na kunszt aktorski Rami'ego Maleka, który wcielił się w Freddie'ego. Facet wykonał kawał naprawdę ciężkiej, żmudnej roboty, ale jak to się opłaciło! Wszystkie ruchy ciała, gesty, mimika, sposób mówienia czy po prostu bycia. Całość wykonana przez Maleka to jeden wielki geniusz, którego do tej pory nie mogę pojąć. Zadanie domowe odrobione na szóstkę z plusem! Nie jest łatwo grać w filmie biograficznym, gdzie trzeba uważać na ilość środków przekazu. Łatwo jest czasem przedobrzyć, coś pominąć, wyolbrzymić albo po prostu dokonać takiej przeróbki, że efekt końcowy nie ma nic wspólnego z oryginałem. Tutaj jest wszystko kropka w kropkę. Myślę, że gdyby Freddie widział dokonanie Maleka, byłby naprawdę dumny. Zresztą nie tylko z Maleka. Także aktorzy, którzy wcielili się w resztę ekipy, spisali się równie dobrze i wyglądali identycznie jak oryginały. 

Filmowi na pewno pomogła charakteryzacja, kostiumy, make-up, rekwizyty i cała ta otoczka. To wyglądało tak dobrze, tak autentycznie, że czułam, że żyję w tamtych czasach. Nie mogę powiedzieć, że moda w tamtych czasach była kiczowata, ale na pewno specyficzna. I to zostało świetnie zachowane. O muzyce chyba nie muszę wspominać. Dobór piosenek w filmie był genialny. Oczywiście nie mogli upakować w 2 godziny wszystkich piosenek Queen, bo nigdy by się nie skończył, ale te najpopularniejsze kawałki pojawiały się w najlepszych momentach, w odpowiednich scenach. Finałowa sekwencja koncertu podczas Live Aid po prostu mnie zmiażdżyła. Ciężko było mi nie tupać nogami, nie nucić czy po prostu się nie wzruszyć. Ciary miałam przez całą tę sekwencję!


Mam dosłownie dwa zarzuty względem tego filmu. Po pierwsze, te cięcia mnie doprowadzały do szału! Ja wiem, że ciężko opowiedzieć koherentną historię bez pewnych niedopowiedzeń czy pominięć, ale naprawdę. Czasami mnie to tak drażniło, gdy jest sobie scena i nagle puf. Przeskakuje w zupełnie inne ramy czasowe. Po drugie, nie wiem co mam sądzić o pewnym drobnym aspekcie. Wiem, że Freddie był biseksualistą i prowadził bardzo aktywne życie seksualne z różnymi ludźmi. W filmie są pewne sceny, które wskazują na nadużywanie pewnych substancji czy stosunków seksualnych. Jednym takie załagodzenie pewnych wątków i nie pokazanie wszystkiego tak jak było może odpowiadać. Drudzy mogą się czuć oburzeni, że nie ukazano pewnych pikantnych szczegółów  z życia pana Mercury'ego. Sama osobiście mam mieszane uczucia. Niby widziałam wystarczająco, ale jednak tak nie do końca... Nie wiem, mam wrażenie, że twórcy bali się być odważniejsi.  

Summa summarum, Bohemian Rhapsody warto obejrzeć. Nie musisz być fanem Queen, nie musisz nawet wiedzieć o nich zbyt wiele. Ja sama poszłam do kina z przeciętną wiedzą. Znałam kilka ich piosenek, co nieco o Freddie'em też wiedziałam z opowiadań wujka czy mamy. Co robię w tym momencie? Słucham wszystkich ich piosenek na YouTubie jak leci. Takie perły trzeba doceniać, poznawać, odkrywać i wielbić. Takie legendy rodzą się raz na 1000 lat. A Freddie był wybitnym człowiekiem i cieszę się, że poprzez ten film mogę się bliżej poznać z tę ikoną. Daję filmowi silne 9/10


piątek, 9 listopada 2018

Filmowy mixture, czyli co ostatnio obejrzała Vombelka na Internetach

Witajcie :).

O kilku filmach opowiem Wam dzisiaj w postaci krótkich mini recenzji. Mam nadzieję, że taka kompilacja się Wam spodoba i będziecie chcieli sami się przekonać, czy warto się zapoznać z danym dziełem. No to zaczynam!

1.) It/To (2017)


Film powstał na podstawie powieści Stephena Kinga i jest re-adaptacją produkcji, gdzie główną rolę odegrał Tim Curry. Historia opowiada o grupce dzieciaków, którzy muszą stawić czoła swoim największym lękom. Na ich drodze bowiem staje groźna istota o nazwie Pennywise (Bill Skarsgard), przybierająca postać Clowna. Wspólnie grupa musi zbadać sprawę tajemniczych zaginięć oraz zmierzyć się z bestią.

Przyznam się, że ani nie czytałam książki, ani nie oglądałam wcześniejszej produkcji czy tam mini-serii, więc nie będę porównywać. Po prostu z koleżanką postanowiłyśmy, że obejrzymy sobie horror, a powiem, że jakoś rzadko chwytam się za kino grozy. Nawet nie umiem powiedzieć dlaczego, w każdym razie film naprawdę porządny. Producenci postawili na mroczny klimat oraz świetnie wykreowane postacie młodych bohaterów. Na pierwszy plan wysuwają się Bill (Jaeden Lieberher) oraz Beverly (Sophia Lillis), ale pozostałe dzieci również są dobrze sportretowane i szybko poznajemy ich lęki, które ukazują się poprzez Pennywise'a. Każdy z dzieciaków przeżywa jakąś traumę, a pomysł w jaki sposób można by ją pokazać na ekranie, jest naprawdę godny podziwu. 

Ponadto nie brak też elementów... komediowych! Tak naprawdę nie ma tutaj tego wiele, ale rozmowy między grupką czy śmieszne dowcipy jakie opowiadają między sobą chłopcy (i dziewczyna) dodają do produkcji sporo autentyzmu. Muzyka Benjamina Wallfischa również nadaje filmowi pewne tempo oraz atmosferę. 

Co prawda nie bałam się jakoś przeraźliwie, że aż po łóżku skakałam, ale czułam to napięcie. Generalnie film It mi się spodobał, bo gra aktorska naprawdę jest świetna zarówno dzieci, jak i samego Clowna. Oglądałam już kilka wywiadów z Billem i powiem, że spisał się znakomicie w roli Pennywise'a. Polecam, jeżeli lubicie się bać, a kontynuacja będzie na pewno <3. 

2.) Coco (2017)


Nagły skok w gatunku filmowym, nie ma co ;p. O tym filmie słyszałam/czytałam już naprawdę sporo. Ludzie wychwalają tę produkcję ponad niebiosa, a ilość nagród na Filmwebie sprawiła, że osobiście chciałam się przyjrzeć fenomenowi kolejnej bajki Disney'a.  

Od pokoleń w pewnej meksykańskiej rodzinie zabrania się słuchania muzyki czy grania, śpiewania. Generalnie wszystkiego co z muzyką, brzmieniem i nawet nuceniem związane. Sytuacja nie podoba się młodemu Miguelowi, który pragnie iść w ślady swojego idola i podążać za karierą muzyczną. Pasja Miguela nie jest na miejscu, zdaniem rodziny, więc chłopak ucieka. W wyniku pewnego splotu zdarzeń, Miguel ląduje w... Krainie Umarłych. Tam poznaje swoich przodków oraz sympatycznego oszusta Hectora, dzięki któremu odkrywa swoje prawdziwe korzenie. 

Ta. Bajka. Jest. Przecudowna! Pod każdym względem! Muzyka, dźwięk, świat przedstawiony, kolorystyka (bajeczna <3), fabuła, zwroty akcji, nawet dubbing. Ten film jest jak dla mnie perfekcyjny. Powiem, że rzadko płaczę na filmach, ale tutaj ryczałam jak bóbr. Produkcja nie tylko podkreśla wartość muzyki i generalnie pasji, które musimy rozwijać, lecz także skupia się na rodzinie, na naszych korzeniach oraz czym naprawdę jest miłość, w tym czy na tamtym świecie. Piękna, zabawna, urocza i ciepła baja dla każdego w każdym wieku. 

3.) A Quiet Place/Ciche Miejsce (2018)

 
O tym filmie też ostatnio było dość głośno, że niby najlepszy horror roku. No to Nataszka dała się przekonać i pozwoliła się przestraszyć jeszcze raz. 

Historia tyczy się pewnej czteroosobowej rodziny, która pod żadnym pozorem nie może wydać żadnego dźwięku. Totalnie żadnego. Na co dzień, aby przetrwać, posługują się językiem migowym. Jeżeli cokolwiek zabrzęczy, zapiszczy... Gwarantowana śmierć z rąk przebrzydłych potworów, które reagują właśnie na dźwięki. 

Jaki ten film jest dobry... Thriller z prawdziwego zdarzenia. Dawno nie oglądałam takiej produkcji, która od początku do końca trzymałaby mnie w nieustannym napięciu. A już w ostatnim akcie filmu to normalnie pot mi z czoła leciał. Nawet nie chodzi o te potwory, tylko o to, że tak bardzo kibicujesz tej rodzinie, żeby przeżyła i poradziła sobie w tej sytuacji. Każdy dzień to wyzwanie, a jak już raz popełnisz błąd... No to kaplica. Katastrofa czyha na ciebie ze wszystkich stron. 

Kreacja głównych bohaterów, których odegrali John Krasinski (jednocześnie reżyser i scenarzysta) oraz Emily Blunt to po prostu mistrzostwo. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem i dawno nie byłam zaangażowania w opowieść tak bardzo jak tutaj. Koniec filmu tym bardziej mnie rozwalił... I nie wiem czego się spodziewać po sequelu. Warto obejrzeć! 

4.) Tuck Everlasting/Źródło młodości (2002)


Tego filmu szukałam odkąd zobaczyłam fragment, dosłownie kadr, w którym młoda dama przyłapuje pewnego młodzieńca na piciu ze źródełka wody. Jak byłam mała to był to jedyny moment, kiedy zapamiętałam ten film. Od tamtej pory minęło kilka lat i stwierdziłam, że chcę tę produkcję zobaczyć.

Historia opowiada o młodej dziewczynie Winnie (Alexis Bledel), która ma dość życia w luksusach i ściśle narzuconych jej regułach zachowania. Pragnie poznać świat i ludzi wokół niej. Pewnego dnia ucieka z domu i spotyka w lesie tajemniczego Jessego (Jonathan Jackson), który pije wodę ze źródełka. Od tamtej pory wszystko się zmienia. Dziewczyna poznaje rodzinę Tucków, dzięki której poszerza swoje horyzonty i rozwija się. Nagle dowiaduje się o sekrecie tejże familii. Okazuje się, że Jesse oraz cała rodzina są nieśmiertelni. Nigdy nie umrą, nie zestarzeją się, nie zachorują. Będą żyć wiecznie. O tym fakcie dowiaduje się pewien mężczyzna w żółtym garniturze (Ben Kingsley), którego celem jest zdobycie dostępu do źródła młodości.

Film jest, jak dla mnie, taki średni. Klimat produkcji jest ujmujący i ma w sobie to coś. Muzyka Williama Rossa jest przepiękna, gdzie słychać głównie dźwięki gwizdania czy pozytywki. Nadaje to filmowi uroku. Powiem jednak, że brakowało mi więcej wątku romantycznego, bo głównie o to tutaj chodziło. Mamy kilka scen z Jessem oraz Winnie, ale jakoś nie mogłam się wczuć w ich relację. Czułam, że można byłoby więcej pokazać jak oni się bliżej poznają, dochodzą do siebie. Za to więcej scen było z gostkiem w żółtym garniaku, który, mimo że grany przez pana Kingsley'a, nie był tak naprawdę potrzebny. Oczywiście trzeba było wpakować trochę suspensu i wrzucić w historię złoczyńcę, ale i bez tego myślę, że film by sobie poradził.

Bo tak naprawdę najważniejszym wątkiem w Tuck Everlasting jest śmiertelność i tym jaka jest ona piękna. Każda chwila może być naszą ostatnią i przez to potrafimy docenić wartość każdej z niej. Nieważne jest jak długo żyjesz, a jaka jest jakość tego życia "Nie bój się śmierci. Obawiaj się niespełnionego życia. Nie musisz żyć wiecznie. Wystarczy, że żyjesz''.

5.) Inside Out/W głowie się nie mieści (2015)


Ta. Bajka. Jest. Mega! Nie dziwię się, że Inside Out zdobyło tyle nagród, włącznie z Oscarem. Generalnie to filmy duetu Disney i Pixar to są cudeńka, które warto obejrzeć i to kilkukrotnie. W głowie się nie mieści nie stanowi wyjątku!

W głowie Reily rządzi pięć kluczowych emocji: Radość, Smutek, Gniew, Strach oraz Odraza. Cała piątka kieruje emocjami młodej dziewczyny. Największy prym wiedzie oczywiście Radość, która ma największy wkład w budowaniu się osobowości Reily. Sielanka trwa jednak do czasu. W momencie, gdy ojciec dziewczyny znajduje pracę w innym mieście i cała rodzina musi się przeprowadzić, coś w dziewczynce pęka. Stery przejmuje Gniew, Strach oraz Odraza, a Radość ze Smutkiem lądują w odmętach umysłu, m.in. w pamięci długotrwałej, w wyobraźni, w myśleniu abstrakcyjnym etc. Obie emocje muszą wrócić do Centrali i odbudować wszystkie konstrukcje, które zapadły się pod wpływem nieudolnych działań Gniewu, Strachu oraz Odrazy.

Nie umiem wyrazić, jak pomysłowa i rewelacyjna jest ta animacja. Film w subtelny i oryginalny sposób pokazuje jak funkcjonuje nasz umysł, podświadomość i wszystko co składa się na naszą osobowość, odczuwanie emocji czy charakter. Dla dzieci to czysta igraszka i jazda bez trzymanki, oglądając niesamowite kolory, kształty czy figury. Dorośli z kolei mogą pozachwycać się w jak cudowny sposób baja prezentuje działanie naszego mózgu. To jest jedna rzecz.

Druga rzecz to przedstawienie tego jak ważne dla nas są wszystkie emocje. Bez wyjątku. Radość to oczywista sprawa, ale zarówno Gniew, Strach, Odraza czy Smutek odgrywają równie ważną rolę co szczęście. W animacji pięknie jest to pokazane niejednokrotnie, ale przede wszystkim pod koniec. Zwłaszcza, gdy emocje mogą się mieszać :).

Nie wspomnę już o efektach specjalnych, grafice czy muzyce Michaela Giacchino, która wpasowuje się w klimat produkcji. Co jak co, ale tenże kompozytor ma przed sobą świetlaną przyszłość, a muzyka, którą komponuje, jest genialna. Inside Out to piękna, wzruszająca, zabawna opowieść o tym, co siedzi w naszych głowach. Obejrzyjcie koniecznie!   



PS. Coś Wam się spodobało z powyższej listy? A może już coś oglądnęliście i zechcecie się podzielić swoimi wrażeniami? :)  

piątek, 2 listopada 2018

Człowiek-Mrówka oraz Osa, czyli co tam w trawie piszczy...

Witajcie, kochani. W końcu się doczekałam! Po miesiącu unikania wszędobylskich spojlerów (w związku z mundialem premiera polska została przesunięta) przyszedł najwyższy czas na to, by dowiedzieć się w końcu, co robił Ant-Man gdy cały skład Avengers ze Strażnikami Galaktyki naparzali się z Thanosem. Czy produkcja jest warta zachodu? Jak się ma względem pierwszej części  (recenzję możecie poczytać TUTAJ) przygód Ant-Mana? Jest lepiej, gorzej? 


Reżyseria: Peyton Reed
Scenariusz: Andrew Barrer, Gabriel Ferrari, Chris McKenna, Erik Sommers, Paul Rudd
Premiera: 03.08.2018 (Polska)
Produkcja: USA, Wielka Brytania
W rolach głównych: Paul Rudd, Evangeline Lilly, Michael Peña, Hannah John-Kamen, Lawrence Fishburne, Michael Douglas
W pozostałych rolach: Walton Goggins, Bobby Cannavale, Judy Greer, T.I., David Dastmalchian, Abby Ryder Fortson, Randall Park, Michelle Pfeiffer


Kiedy Scott Lang stara się pogodzić życie rodzinne z obowiązkami superbohatera, Hope Van Dyne i dr. Hank Pym powierzają mu kolejną pilną misję. Scott musi ponownie założyć kostium Ant-Mana i nauczyć się walczyć u boku Osy, aby wspólnie odkryć sekrety z przeszłości. 

Widzowie filmu Avengers: Wojna bez granic dostaną odpowiedź na NAJWAŻNIEJSZE PYTANIE: GDZIE BYŁ ANT-MAN, gdy Thanos siał zniszczenie!

Szczerze mówiąc, mam nieco mieszane uczucia względem tego filmu. Pierwsza część to było totalne zaskoczenie. Połączenie komedii z wątkiem napadu oraz przedstawienie elementu magii, gdy po raz pierwszy wprowadzono widza w Świat Kwantowy. Ant-Man to naprawdę świetny film, nieskomplikowany, na rozluźnienie, niewymagający zbytniego wysiłku umysłowego. Ant-Man and The Wasp to równie dobra produkcja, z równie dobrze wyważonym humorem i mnóstwem niesamowitych scen walk. Kusi mnie, by napisać, że jest to lepszy film niż jedynka, bo poszerzono wątek głównych postaci, dodano kilku nowych, dość nietuzinkowych bohaterów, a zabaw na płaszczyźnie micro-macro jest jeszcze więcej. Nie wiem jednak czy w tym przypadku więcej znaczy lepiej... Wciąż próbuję sobie odpowiedzieć na to pytanie...


Akcja filmu toczy się kilka miesięcy po Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów a tuż przed Avengers: Infinity War. Scott Lang (Paul Rudd) odbywa areszt domowy. Po wydarzeniach w Niemczech Scott spędza swój czas z córką Cassie (Abby Ryder Fortson) i, korzystając z faktu, że nie może wychodzić z domu, próbuje szukać pracy, mając za pomocników Dave'a (T.I.), Kurta (David Dastmalchian) oraz niezawodnego Luisa (Michael Peña). Tymczasem Hope (Evangeline Lilly) oraz Hank (Michael Douglas) chowają się przed rządem, jednocześnie szukając sposobu, aby uwolnić z Wymiaru Kwantowego Janet Van Dyne (Michelle Pfeiffer). Wkrótce drogi tych trzech postaci się splatają i wspólnie szukają sposobu na odnalezienie dawnej Osy. 

Nie wszystko jednak idzie jak po maśle. Scott na karku ma FBI na czele z dociekliwym agentem Jimmy'ym Woo (Randall Park), a niebawem ekipę śledzi handlarz lewymi towarami, Sonny Burch (Walton Goggins) ze swoimi typkami. Największym jednak zagrożeniem dla trójki bohaterów stanowi tajemnicza Ghost (Hannah John-Kamen), która posiada unikatową umiejętność fazowania, czyli szybką zmianę materii na poziomie cząsteczkowym (mogę się tutaj mylić, nie znam się zbytnio na naukowej terminologii, ale kobitka po prostu potrafi przenikać przez ściany i różne powierzchnie). O dziwo, dziewczyna nie daje się tak łatwo zbyć, a Ant-man i Wasp muszą ją powstrzymać. Przy okazji muszą się pospieszyć, bo jak się spóźnią to już nigdy Janet nie powróci do normalnego świata. 


Oglądając pierwszą część Ant-Mana, miałam lekkie obiekcje co do wyboru castingowego jakim był Paul Rudd na protagonistę. Nie wiem. Po prostu czułam, że to nie moja bajka. Z czasem jednak spodobała mi się jego kreacja. Może dlatego, że zaznajomiłam się co nieco z komiksami z Ant-Manem w roli głównej i uzmysłowiłam sobie z czasem, że Rudd to wprost idealny Człowiek-Mrówka. Zabawny, z poczuciem humoru i niesamowitym dystansem do siebie, pomysłowy i do tego wspaniały ojciec, który w pierwszej kolejności myśli o córce. Aż się sobie teraz dziwię, że jak to niby Paul Rudd nie mógł mi wtedy przypaść do gustu?! Teraz cofam się w czasie i zwracam honory. 

Ant-Man jednak musiał podzielić się czasem ekranowym z The Wasp. Hope pogodziła się z Hankiem i z ogromną determinacją pragnie odnaleźć swoją dawno zaginioną matkę. Zdaje sobie jednak sprawę, że bez Scotta nie da sobie rady, gdyż tak się niefortunnie złożyło, że Lang posiada większą wiedzę o Quantum Realm niż sam by przypuszczał. Hope to niezależna i silna kobieta. Evangeline nieźle sprawdza się w roli Osy. Podoba mi się fakt, że mimo, że irytuje ją generalne luzackie nastawienie i zachowanie Scotta, to jednak ciągnie ją do Scotta i wzajemnie. Kiedyś czytałam, tak lekko abstrahując, że Ant-Man and The Wasp to komedia romantyczna. Komedia owszem, ale czy romantyczna... Nie ma w sumie czasu w filmie na głębsze rozwinięcie relacji między Hope a Scottem. Są iskry, ale żeby aż tak? Mają ze sobą z 3-4 krótkie sceny, to chyba za mało, żeby określić cały film mianem komedii romantycznej. 


Na co chciałabym jeszcze zwrócić szczególną uwagę, to postać Ghost. Ghost jest określana mianem antagonistki, tak przynajmniej mi się wydawało, oglądając wszelkie zwiastuny, spoty etc. Po seansie jednak ciężko mi ją określić jednoznacznie. Ba, mam wrażenie, że nie jest złoczyńcą! Ava, bo tak ma na imię Duch, to skrzywdzona przez los kobieta, która pragnie znaleźć lekarstwo na swoją przypadłość. To, kim się stała, nie jest wcale żadną super-mocą. To przekleństwo, które z każdym dniem ją zabija. Jedynym wyjściem jakie ma, to kradzież laboratorium Hanka i pozyskanie dostępu do Wymiaru. Ava nie stroni od dość brutalnych sposobów pozyskania tego czego chce i zdaje sobie z tego sprawę. Nie wydaje mi się jednak, żeby była zła do kości. Wręcz przeciwnie, to czuła i myślę, że sympatyczna kobieta. Gdyby los ją tak nie pokarał może inaczej potoczyłyby się jej życie... Chciałabym bliżej ją poznać w przyszłości, bo w filmie zdecydowanie za mało było Ghost! Miała z 2-3 scen ekspozycji, poza scenami walk, gdzie zabłyszczała, ale tak jak mówię. Chcę ją bliżej poznać, bo to dość złożona postać, i chciałabym ją zobaczyć w kolejnych filmach. Koniecznie! 

W produkcji pojawiają się ponownie Dave, Kurt i kochany Luis. Sceny z nimi są po prostu cudowne oraz przekomiczne, acz z kolei odnoszę wrażenie, że mniej ich jest w produkcji niż w przypadku pierwszej części. Postacie agenta Woo czy Burcha to takie wypełniacze jak dla mnie, które wiele do filmu nie wnoszą, poza dodatkowymi przeszkodami, z jakimi muszą się zmierzyć główni bohaterowie. Chciałabym coś więcej o nich opowiedzieć, ale nie ma w sumie nad czym się rozwodzić. Hank i Janet to dowód na to, że jak chce to się potrafi. Nie ma żadnych przeszkód w czasie czy przestrzeni, żeby ta dwójka nie spotkała się ponownie. Fascynuje mnie Janet, gdyż posiada niezwykłą zdolność, która pomogła Ghost. Nie mogę się doczekać, aż pokaże coś więcej od siebie. No i mamy jeszcze dość ciekawą kreację Billego Fostera w wykonaniu Lawrence'a Fishburne'a. Wraz z upływem filmu zdążyłam go polubić, bo na początku miałam pewne wątpliwości. 


Jak na film, który trwa 2 godziny to ciągle można odnieść wrażenie, że na nic nie znaleziono wystarczająco czasu. Mamy tyle wątków i tyle postaci, mające sporo do powiedzenia i pokazania, że czuje się jakby film trwał 15 minut. To ma swoje dobre i złe strony. Jeśli chodzi o te złe... Produkcja w większej mierze skupia się na scenach akcji. To fajnie, bo można pozachwycać się efektami specjalnymi, ale z drugiej strony... Wszystko dzieje się tak szybko i błyskawicznie, że nie ma czasu skupić się na postaciach czy relacjach między nimi. W pewnym momencie już nie wiedziałam kto za kim gania. Akcji było na pęczkach, a ja powoli traciłam wątek. Gubiłam się chwilami i brakowało mi momentów, gdy mogłabym odetchnąć i przyjrzeć się interakcjom między Antkiem i Oską. Cieszę się, że oboje mieli co pokazać i udowodnili, że w skurczaniu, powiększaniu się czy lataniu są świetni, ale czuję, że za mało było momentów tak na spokojnie.

W pewnej chwili nawet zorientowałam się, że w całej tej bieganinie Ant-Man był kompletnie zbędny. Jego kostium nieustannie nawalał, a bez niego Hank i Hope daliby sobie radę, przynajmniej w aspekcie zdobycia laboratorium. Scott czasami przeszkadzał w akcji, ale za to Hope wykazała się niemałymi umiejętnościami.  

Jeśli chodzi o efekty specjalne to nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Quantum Realm wygląda niesamowicie, a każda scena walk prezentuje się wybornie dla oka. Do tego momentami wybija się energiczna muzyka Christophe'a Becka, która szczególnie spodobała mi się w sekwencjach z pościgami samochodowymi, które wyglądają genialnie!


Summa summarum, nie wiem co sądzić o Ant-Man and The Wasp. Z jednej strony mam ochotę krzyczeć, że jest lepszy niż pierwsza część. Jest zabawniej, energiczniej, szybciej, bardziej kolorowo, dynamiczniej, ale jakość w tym wszystkim postacie straciły na swojej wyrazistości. Mimo wszystko, mam ochotę obejrzeć jeszcze raz i bawić się równie dobrze jak za pierwszym seansem. Produkcję oceniam na słabe 7/10


  
PS. Są dwie sceny po napisach, czuwajcie!