piątek, 25 grudnia 2015

Moje wymarzone święta...

Witajcie, kochani!:)

Święta trwają w najlepsze. Już jest po wigilii. Czas spędziłam naprawdę wybornie! Zjadłam barszcz czerwony z uszkami, pierogi ruskie, z kapustą, nawet z jabłkiem mi się trafił pierożek:). Skosztowałam karpia...oczywiście najmilsze było składanie życzeń i kolędowanie. Najwięcej śmiechu i radości:). Niby życzenia co rok są powtarzane te same i zazwyczaj niewiele się zmienia, a zdolności wokalne większości członków rodziny są na mniej więcej identycznym (nie)godnym pożałowania poziomie, ale i tak kocham te chwile, gdy jesteśmy razem rodzinne, z pozytywnym nastrojem i uśmiechami na buźkach! A już nie wspomnę o prezentach...niby każdy wiedział co od kogo dostanie, ale i tak radość i zadowolenie było, a to jest chyba najważniejsze!:)


Tak się zastanawiam...niby każdy mówi, że z wiekiem coraz mniej odczuwa ten klimat świąt...miesięczne wyprzedzenie z przystrajaniem miast i galerii światełkami, kolędami, komercjalizacja, promocje w sklepach, wyprzedaże, kolejki, pośpiech, gotowanie, pieczenie, smażenie, stres...w sumie to jest w tym trochę racji. Też zauważyłam w sobie, że nie odczuwam już świąt, tej magii i ekscytacji, jak kiedyś, gdy byłam jeszcze małym szkrabem, a wszystko wydawało się takie ciekawe, podniecające i magiczne! Może już dojrzałam, zmienił się kąt widzenia, styl życia, swoje zrobiła też choroba, szkoła, ogólnie rzecz mówiąc...z perspektywy czasu nastawienie do świąt i do ich prawdziwego znaczenia zmienił się diametralnie w ciągu mojego krótkiego życia...

Kiedyś, o ile pamiętam, każdy przygotowywał prezent we własnym zakresie, chcąc zaskoczyć obdarowywanego. Dla mnie, małego dziecka, były to często zabawki, kredki, cukierki, zeszyty...nie słyszało się czegoś takiego jak ''promocja'' czy ''okazja cenowa''. Niektóre prezenty były przekazywane z pokolenia w pokolenia. Mało tego - były lepsze stosunki z dalszą rodziną. Spotykaliśmy się częściej, w innych domach, kontakty były trwalsze i jakby mocniejsze w porównaniu do dnia dzisiejszego, o czym zaraz wspomnę. Czas wtedy biegł wolniej, nikt nie spieszył się na serial czy ''Kevina...'', nie tyle co śpiewało się kolędy, ale wygłupiało się i bawiło tak długo, aż brzuchy nie pękały ze śmiechu! Co do kolęd to jeszcze przychodziło się nawet parę dni pod rząd na śpiewanie i obiadanie się smakołykami, które zostawały jeszcze przez miesiąc. Nie było mowy o jakiejś pracy, urlopach, dodatkowych obowiązkach. To był czas spokoju, wyciszenia, zapomnienia o szkole czy trudach dnia powszedniego. To był czas dla rodziny, świąt, laby...co prawda mam zamazane te wspomnienia, byłam dzieckiem, co ja sobie mogę przypomnień...ale wiem, że widziałam ten czas, świąt, oczami dziecka. Było idealnie, bajkowo, świątecznie, bajecznie, fantastycznie, magicznie...był zresztą śnieg!

Jak jest dzisiaj? Znacznie szybciej. Wszystko się toczy w tak zatrważająco szybkim tempie, że ledwo się zbudzisz, a już jest styczeń i znowu do ''roboty''. Już nie chce się myśleć nad prezentem dla drugiej osoby, kupuje się to co dana osoba sobie zażyczy ( co nie uważam też za złe, w mojej rodzinie też tak jest, chcę tylko podkreślić różnicę ). Jesteśmy pochłonięci zakupami, gotowaniem, ogólnie rzecz ujmując to przygotowaniami do wigilii tak, że czasami zapominamy o prawdziwej wartości świąt. Zjemy tą kolację, symbolicznie pośpiewamy, a blask tych świąt...zanika. Tak trochę. Teraz to widzę. A więzi rodzinne uległy pogorszeniu, jeżeli nie zanikowi. Już nie jeździmy poza nasz własny dom, nie ma takich kontaktów...jakoś to się wszystko...rozpłynęło. Tempo życia przyspieszyło. Dziwne, że kiedyś się tego tak nie widziało...

Ciekawe jak to będzie za parę lat...nie chcę zgadywać. W tej kwestii zachowam milczenie. Jedyne co to mogę sobie pogdybać, a jeszcze lepiej...pomarzyć o moich idealnych świętach:).

Chciałabym, żeby przy mnie, na sofie na przeciwko kominka, siedział mój ideał mężczyzny. Obejmuje mnie ciepło ramieniem i całuje w policzek. Delikatnie i namiętnie. Wręcz z czcią. Na naszych kolanach leży cudowny, prześliczny, dorosły już pies Husky. Oboje głaszczemy naszego pieska. W jego oczkach odbijają się światełka pięknie przyozdobionej choinki. Przymyka ślepia. Zasypia. Mnie też się robi błogo. Tak ciepło i przyjemnie, Po raz pierwszy od wielu lat. On dotyka mojej słoniowatej, brzydkiej dłoni. Patrzę na Niego, On patrzy na dłoń. Podnosi ją, obraca, przypatruje się. Wreszcie całuje. Robi mi się głupio. Przecież On wie, jak szpetne mam ręce. Co on wyprawia? Wreszcie mówi;
- Kocham cię...- Bierze moją dłoń i kładzie na swoim policzku.
- Ja ciebie też...ja ciebie też..- szepczę i całuję go po oczach. Ma takie piękne, duże oczy. Kiedy pierwszy raz je ujrzałam już wiedziałam, że On nie będzie mi obojętny...Opiera swoją głowę o moje ramię i pyta beznamiętnie;
- A jak się dzisiaj czujesz?
- Dobrze, wręcz wyśmienicie...jak nigdy...- odpowiadam i głaszczę Go po głowie - nie czuję już mrówek na twarzy. Nie śmierdzę, nie jestem czerwona, już się nie łuszczę...mogę zginać ręce w łokciach. Muszę tylko jeszcze nadgarstki  podleczyć...ale to nic, posmaruję jeszcze raz Rivanolem i będzie lepiej. 
- Cieszę się, naprawdę się cieszę...wreszcie...jesteś wolna...- mruknął do mnie, nie kryjąc zdziwienia.
- Hmmm...ciekawe na jak długo mnie to zostawi...trochę się niepokoję. Już od 6 miesięcy nie odczuwam jakichkolwiek objawów alergii, ewentualnie na dłoniach. Jak mi dowali następnym razem to się w ogóle z łóżka nie ruszę, w ogóle do wody nie wejdę, a cała zostanę owinięta bandażami...
- Nie mów tak!
- Wiem, wiem...ważne jest nastawienie, nie mogę się zadręczać i zapeszać...wiem, wiem...tylko...- poruszam się delikatnie na sofie. Nasz piesek rozbudza się, odchodzi leniwie i kładzie się pod choinką. Przez chwilę patrzy jak rozmawiamy. Potem odpływa w nieznane...- Całe moje życie to była walka z chorobą. Nie mogę tego, tamtego...to jest niedozwolone, tamtego lepiej unikać. Tego nie możesz używać, tamto ci zaszkodzi i tak dalej, i tak dalej...no i to odwieczne smarowanie, zażywanie prochów, po których nie odczuwałam poprawy, strach przed wejściem do wody i to pieczenie, swędzenie, ból i smród...teraz, z perspektywy czasu, jakoś nie mogę uwierzyć w to, że TO już odpuściło, już prawie TEGO nie ma, że już mogę żyć normalnie i...no...jestem wolna! 
- Hahaha! - słyszę śmiech - Cóż, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zatęsknisz za chorobą?!
-  Daj spokój, w życiu! Już swoje przecierpiałam! - odpowiadam i całuję go mocno w usta. Długo i namiętnie. - Teraz już wiem, że czeka mnie lepsze życie. Teraz. Tutaj. Z Tobą. Z naszym śpiochem pod choinką. Z naszym małym...- głaszczę się po brzuchu. Czuję lekkie kopnięcie. - Zaczęłam nowy rozdział w życiu. AZS to już przeszłość. Ja mam już wszystko i będę mieć nawet więcej...wierzę, że te wszystkie nasze wspólne lata spędzone na tej walce z wiatrakami zostaną nam zwrócone i to podwójnie! 
- Ja też mam taką nadzieję...- mruknął i pocałował mnie w czoło - zaśpiewaj mi jeszcze raz tą piosenkę...proszę...- tym razem Położył głowę na moich kolanach. Ach, te jego oczy...
- ''But I'm all right, cause i have you here, with me. And i can almost see. Through the dark there's light...''

1 komentarz:

  1. Wiesz, chyba lepiej powiedzieć albo ukierunkować osobę na to, co ewentualnie byś chciała otrzymać, aniżeli dostać jakiś mało przydatny bubel, który jeszcze pewnie trochę kosztował ;)


    Zastanawia mnie to, że kilka pierożków z jabłkami było zrobionych, na pewno do dziesięciu, a na dobrą sprawę tylko trzy poszły w obieg, pytam się, gdzie reszta? ;(

    A czy podejście do świąt nie zmienia się nie tylko wraz z wiekiem, ale nabytym doświadczeniem, obserwacją, a przede wszystkim powiązaną z tym pełną świadomością co się dzieje, ile jest do zrobienia, dochodzą tutaj jeszcze przekonania religijne. Uważam, że można ciekawie, na spokojnie i bez spiny świętować, naprawdę, ale no trzeba wiedzieć, jak za to zabrać się i w jaki sposób zorganizować, a tak znowu, to strasznie trudne to nie jest ;) Przekonasz się w przeszłości, na pewno.

    Dobrze, że wspomniałaś o tym śniegu. Nie można o nim powiedzieć, że jest tradycją, chyba że z roku na rok topniejącą albo totalnie olewającą. Przyznaj, to czas nas tak nagli, popędza, zmusza do popijania ważnych aspektów. Nawet w tym czasie nie ma specjalnie chwili wytchnienia, a do stołu siada się zmęczonym i zapracowanym po całym dniu. Przepaść? Jakaś ogromna i chora dysproporcja między pracą, przygotowaniami a samym świętowaniem. Tak nie powinno być. Święta nie powinny kojarzyć się z udręką i niekończącymi się kolejkami w sklepach..

    Hm, proste, do rodziny nie wybywamy, bo albo w zatrważającym tempie się kruszy i jest to niczyja wina, albo mieszka daleko albo ma jakieś opory i niezrozumiałe pretensje ;D Ja to bym jednak chciała, aby w szerszym gronie wszyscy się spotkali, można było w tym czasie wyjść, z jakąś świeżą buzią porozmawiać i spędzić czas ;)

    O, kurczę, ale zaskoczyłaś mnie tym tekstem, taki realistyczny, dający nadzieję. Mam nadzieję, że wierzysz, że choroba w końcu się odczepi,a i ty sama zaznasz ciepła rodzinnego, miłości u boku Męża, no niech będzie tego wymarzonego psa i dziecka ;D
    W ogóle to nie obraziłabym się, gdybyś czasem wrzucała takie krótkie wstawki, słowa od siebie, w takiej formie nie wiem, opowiadania? z różnych miejsc i sytuacji. ja to bym się ucieszyła czytając coś takiego, naprawdę. dodatkowo, mogłabyś stworzyć taką kategorię jak opowiadania ;)

    OdpowiedzUsuń