piątek, 21 września 2018

Luke Cage - recenzja II. sezonu


Bardzo lubię oglądać seriale duetu Marvel/Netlix. W większości odnoszę wrażenie, że trzymają całkiem dobry poziom. Owszem, uważam nawet, że Iron Fist, The Punisher czy drugi sezon przygód Jessici Jones też są godne obejrzenia. Nie było więc żadnej wątpliwości, że obejrzę również drugi sezon Luke’a Cage’a, czyli kuloodpornego byłego już skazańca, który broni Harlem przed wszelakim złem. Pierwszy sezon był bardzo dobry. Pomimo, że od połowy historia zmienia nieco kierunek i fabuła totalnie idzie w inną stronę, tak wciąż uważam, że całość jest świetnie opowiedzianą historią. Perspektywa powrotu do magicznego klimatu Harlemu oraz możliwość obejrzenia ponownie moich ulubieńców, zarówno tych dobrych, jak i złych, sprawiła, że już pod koniec sesji wzięłam się za seans. Czy było warto? Co się dzieje w drugiej części? Czy sezon drugi jest lepszy od ‘’jedynki’’? Czas się przekonać.


Twórca: Cheo Hodari Coker
Premiera: 22.06.2018 (Polska)
Produkcja: USA
Dystrybucja: Netflix
W rolach głównych: Mike Colter, Alfre Woodard, Theo Rossi, Simone Missick, Gabrielle Dennis, Mustafa Shakir
W pozostałych rolach: Rosario Dawson, Ron Cephas Jones, Finn Jones, Jessica Henwick


Akcja serialu toczy się tuż po wydarzeniach z Defenders. Luke Cage (Mike Colter) wiedzie spokojne życie u boku Claire (Rosario Dowson). Ich związek kwitnie, a sytuacja na dzielnicy jest w miarę spokojna. Nie na długo jednak, gdyż w mieście pojawia się bardzo niebezpieczny i tajemniczy zawodnik o pseudonimie Bushmaster (Mustafa Shakir), który jest równie silny, a nawet silniejszy i szybszy od samego Luke’a. Ponadto chce odzyskać i przejąć władzę nad Harlemem. Pojawienie się nowego zawodnika komplikuje sytuację, gdyż Cage musi skonfrontować się ponownie z Mariah Stokes (Alfre Woodard) oraz Shadesem (Theo Rossi), którzy wciąż rządzą nielegalną sprzedażą bronią i gangsterskim półświatkiem. Cage staje więc pomiędzy młotem a kowadłem i musi podjąć trudną decyzję. Po czyjej stronie stanąć? Co wypada zrobić, aby nie nastąpił dalszy rozlew krwi? Skąd tak naprawdę wziął się Bushmaster i jaką rolę w walce z wrogiem odegra córka Mariah, Tilda (Gabrielle Dennis)?

Moim skromnym zdaniem to sezon drugi jest lepszy od pierwszego. Jest brutalniej, krwawej, mocniej, pojawia się wiele ważnych dla fabuły wątków, które z odcinka na odcinek są poszerzane, występuje więcej trójwymiarowych, ciekawych postaci, a nie można też zapomnieć o specyficznej dla regionu Harlemu muzyce, która wraz z pojawieniem się Bushmastera, łączy się z typowym klimatem Jamajki. 


Cieszę się, że to Mike Colter gra Luke’a Cage’a. Od początku jak się patrzy na kolesia to widać tą moc i zarazem stoicką postawę herosa. Zarówno w pierwszym sezonie jego solowego serialu, jak i w Defenders, Luke był bardzo opanowany. Wiedział, że ważniejsza jest siła słowa, a pięści stosował tylko w przypadkach koniecznych. Nie lubił się bić, nie lubił agresywności i brutalności. W przypadku drugiego sezonu Luke powoli traci grunt pod nogami. Pojawiające się narkotyki, napaści, gwałty i morderstwa sprawiają, że Luke staje się coraz bardziej nieobliczalny w metodach działania. Jego agresja sprawia, że powoli najbliżsi odwracają się do niego plecami. Luke gubi się, bo jeżeli nie robi nic to jest źle, a kiedy robi coś w końcu po swojemu i skutecznie, to z drugiej strony też jest źle. Kocha Harlem całym sercem i pragnie, żeby w końcu ludzie czuli się bezpiecznie. Chce, żeby skończyła się władza gangów, a zaczął się spokój i dobrobyt. Za to podziwiam Luke’a. Za determinację, chęć niesienia pomocy. Nie oczekuje za to pieniędzy czy pochwał. Nie zależy mu na rosnącej sławie, ma ją praktycznie gdzieś. Jedynie pragnie, by Harlem odetchnął pełną piersią oraz uwolnił się od kajdan przestępczości. Przyznam, że coraz bardziej lubię postać Luke’a. Na początku miałam do niego stosunek raczej ambiwalentny. Teraz zaczynam go coraz bardziej szanować. Chociaż przyznam się szczerze, że momentami mnie trochę drażnił swoją impulsywnością, ale zaraz znowu zaskarbił sobie moje serce. Nie mogę się doczekać jak dalej potoczą się jego losy.


Drugą postacią, na którą dosłownie muszę zwrócić uwagę, to moja wspaniała Misty Knight (Simone Missick). Bosz, jak ja uwielbiam tę kobietę! Od początku kiedy ją ujrzałam, wiedziałam, że tej bohaterce będę kibicować po wsze czasy. W Defenders może nie miała zbytnio okazji zabłysnąć, ale w Luke Cage lśni na całego. Misty przeżywa bardzo ciężkie chwile. Straciła ramię, nie może przyłapać złoli na gorącym uczynku, bo dowodów wciąż jak nie było tak nie ma, ponadto trup ścieli się gęsto, w tym część osób bliskich sercu bohaterki ginie. Niemniej ona walczy i nigdy, nigdy się nie poddaje, chociaż jak każdy ma chwile słabości. Misty wygląda przepięknie, walczy naprawdę genialnie, jest niesamowicie bystra, czujna, inteligentna i stanowi swoistą definicję słowa ‘’badass’’. Uwielbiam nawet sposób w jaki się wypowiada, jak się patrzy, jak widzi rzeczy, których inni nie widzą albo udają, że nie widzą. Dla mnie Misty to diament tego serialu i cieszę się, że dali jej okazję zajaśnieć w roli nie tylko genialnego detektywa, policjanta, bohatera, lecz także silnej i pewnej swego kobiety. Go get it, girl! (Btw. kiedy Misty dostaje nowe bioniczne ramię... Wtedy robi się naprawdę gorąco!)


W serialu mamy do czynienia z bardzo wieloma złoczyńcami. Powraca Black Mariah i Shades. Kochają się na zabój i są panami Harlemu. Nie ma dla nich znaczenia różnica wieku czy koloru skóry. Z początku wierzyłam w dobre intencje Mariah. Handel bronią po to, by zrealizować program pomocy dla rodzin ‘’Family First’’ i poprawić stosunki z córką Tildą, którą w założeniu kocha. Wraz z rozwojem fabuły zmieniłam zdanie. To kobieta potwór. Kłamie, oszukuje, udaje. Ma dar przekonywania i manipulacji, a jej monologi, niby piękne i docierające do serc słuchaczy, to jedna wielka ułuda. Nie można jej wierzyć. Wszystko co czyni robi dla pieniędzy i sławy. Niby kocha Harlem tak samo jak Luke, ale jej pojęcie miłości jak dla mnie jest dość spaczone. W końcowych odcinkach poznajemy prawdziwe oblicze Mariah, której przydomek nie oddaje jej brutalności. Kreacja pani złoczyńcy jest fenomenalna i Alfre Woodard spisała się na medal. Równie świetnie wypadł Theo Rossi jako Shades. Prawa ręka Mariah, który z miłości zrobiłby dla niej wszystko. Zabijanie to jego drugie imię. Ma nawet odwagę zamordować swojego najlepszego przyjaciela (R.I.P. Comanche). Nie dziwię się, że nieustannie nosi okulary przeciwsłoneczne, bo jego oczy jednak trochę go zdradzają. Ma w sobie ociupinkę dobra. Trzyma w sobie wyrzuty sumienia i jednak przestrzega pewnych ról. Chciałabym wiedzieć jak dalej potoczy się jego historia, bo czuję, że to nie koniec największego gangstera w Harlemie.


Mariah i Shades to nie jedyne złole w produkcji. Pojawienie się Bushmastera wcale nie jest przypadkowe. Jego jamajska rodzina miała wspólny biznes z rodziną Mariah. Nastąpił konflikt między dwiema potęgami, a na tym ucierpiał najbardziej właśnie młody Bushmaster, który chce się zemścić za krzywdy jakie doznał on i jego rodzina. Też nie przebiera w środkach. Zabija bez wahania, o czym świadczy rytuał ścinania głów swoich ofiar i wbijania ich na pal (bleh). Aby stać się siłą, z którą nawet Luke nie może sobie poradzić, Bushmaster stosuje nightshade, zioło, które wzmacnia jego moc i przyspiesza gojenie ran. Powiem szczerze, że początkowo Bushmaster, czyli John McIver, kojarzył mi się z kolejnym szurniętym antagonistą, który się chce zemścić i wy-zabijać kogo popadnie. Dzięki licznym opowiadaniom czy flashbackom zrozumiałam jego punkt widzenia i stwierdziłam, że bardzo mu współczuję. Gościu nie ma już nic, jego najbliższa rodzina zginęła i to w tak brutalny sposób, że aż mi serce po prostu pękło. Cały ten konflikt między nim a Mariah to jedna wielka zabawa w kotka i myszkę. Każda ze stron sobie docina, dopieka, byle żeby przelewowi krwi nie było końca. Wraz jednak z końcem sezonu drugiego mam nadzieję, że John odnajdzie spokój i ciekawi mnie co dalej zrobią z jego wątkiem. Odnoszę wrażenie, że Bushmaster to trochę taki Killmonger. Wiesz, że robi źle, ale jednak w jakiś sposób go rozumiesz i kibicujesz, bo jakoś ma rację oraz znasz jego punkt widzenia. Super kreacja, brawa dla pana Mustafy.



Cieszy mnie również, że w serialu pojawiają się liczne nawiązania do poprzednich produkcji Marvel/Netflix. Oczywiście pojawia się wyżej wspomniana Night Nurse, czyli Claire, ale występuje również Coleen Wing (Jessica Henwick) znana z Iron Fista czy mój kochany Foggy Nelson (Elden Henson). Mają swoje trzy grosze do dodania i to było miłe uczucie, ujrzeć ich chociaż na chwilę. Ba, nawet Turk się pojawia! Ach, no i nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o samym Iron Fiście. Powiem szczerze, że w jednym odcinku Luke’a Cage’a producenci naprawili wszystko, co było zniszczone tudzież niedopracowane w Iron Fiście. Danny Rand (Finn Jones) jest teraz taki… no, fajny. Nie ma miny wiecznie naburmuszonego dzieciaka, nie wygraża swoją pjoną gdzie popadnie, nie jest już taki narwany. Danny jest już spokojny, opanowany, zna swoje miejsce i bez większego wysiłku potrafi przywołać swoje chi. Ba, sam pomaga Luke’owi znaleźć wewnętrzny spokój. Czuję, że tenże krótki występ Iron Fista to był dobry pomysł i świetna zachęta, by obejrzeć drugi sezon, który już można oglądać na Netflixie (recenzja już wkrótce!). 

Jeśli chodzi o efekty specjalne w produkcji to mam wrażenie, że nie było tego wiele. Luke oczywiście rzuca facetami na prawo i lewo, a sceny z kulami odbijającymi się od jego klaty imponują. Mimo wszystko, choreografia walk stoi na wysokim poziomie. Wszystkie kopniaki, salta, czy co-nie-bądź prezentują się bardzo realistycznie. Ponadto sam klimat serialu jest świetny. Oświetlenie się bardzo sprawdza (symbolem Luke’a jest kolor żółty), a muzyka hip-hop, rap, jazz plus jamajskie reggae razem tworzą unikatową atmosferę. To jest tak, że z jednej strony chciałabym się tam wybrać (do Harlemu), ze względu na ten specyficzny czarnoskóry klimat, a z drugiej strony omijałabym tę okolicę szerokim łukiem, bo co to się tam wyprawia… Łamanie kości i lejąca się krew (bleh 2x).


Summa summarum, drugi sezon Luke Cage to naprawdę świetna produkcja. W serialu poruszanych jest wiele wątków. Jaką tak naprawdę oczyszczającą siłą jest wybaczanie (wątek między Luke’iem a jego ojcem), jaką z kolei destrukcyjną siłą są pieniądze, chęć sławy czy posiadania władzy. Co tak naprawdę czyni nas bohaterami. Nie kuloodporna skóra, a pragnienie i umiejętność zmiany świata na lepsze. Czy tak naprawdę da się żyć bez przeszłości i jak ona ewentualnie może rzutować na nasze dalsze decyzje. Czy błędy naszych przodków muszą definiować naszą teraźniejszość i przyszłość. 

Serial może nie jest wybitny i totalnie bez skaz. Mam wrażenie, że część scen została wciśnięta na siłę, byle żeby jakoś dobrnąć do tego odgórnie nałożonego pułapu trzynastu odcinków. Akcja momentami zwalnia i zwraca w dziwne kierunki. Niemniej całość jest konkretna i składna pod większością względów. Zakończenie drugiego sezonu bardzo mnie zszokowało. Tak bardzo, że muszę czekać na kolejny sezon z wypiekami na twarzy. Oceniam całość na 9/10!


Recenzję pierwszego sezonu, tym razem nie aż tak długaśną, znajdziecie TUTAJ!

2 komentarze:

  1. Eh, jakoś Luke'a nie lubiłam już, gdy pojawił się w JJ. Dlatego jakoś nie sięgnęłam nawet po pierwszy sezon, ale może kiedyś się to zmieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W JJ Luke faktycznie nie mógł się wykazać, ale myślę, że jego solowe seriale są naprawdę całkiem dobre. I połowa I. sezonu jest super, a II. z kolei mi się podoba o wiele bardziej:).

      Usuń