Bardzo lubię oglądać seriale duetu Marvel/Netlix. W
większości odnoszę wrażenie, że trzymają całkiem dobry poziom. Owszem, uważam
nawet, że Iron Fist, The Punisher czy drugi sezon przygód Jessici Jones też są
godne obejrzenia. Nie było więc żadnej wątpliwości, że obejrzę również drugi
sezon Luke’a Cage’a, czyli kuloodpornego byłego już skazańca, który broni
Harlem przed wszelakim złem. Pierwszy sezon był bardzo dobry. Pomimo, że od
połowy historia zmienia nieco kierunek i fabuła totalnie idzie w inną stronę,
tak wciąż uważam, że całość jest świetnie opowiedzianą historią. Perspektywa
powrotu do magicznego klimatu Harlemu oraz możliwość obejrzenia ponownie moich
ulubieńców, zarówno tych dobrych, jak i złych, sprawiła, że już pod koniec
sesji wzięłam się za seans. Czy było warto? Co się dzieje w drugiej części? Czy
sezon drugi jest lepszy od ‘’jedynki’’? Czas się przekonać.
Twórca: Cheo Hodari Coker
Premiera: 22.06.2018
(Polska)
Produkcja: USA
Dystrybucja: Netflix
W rolach głównych: Mike Colter, Alfre Woodard, Theo Rossi, Simone Missick, Gabrielle Dennis, Mustafa Shakir
W pozostałych rolach: Rosario Dawson, Ron Cephas Jones, Finn Jones, Jessica Henwick
Akcja serialu toczy się tuż po wydarzeniach z Defenders.
Luke Cage (Mike Colter) wiedzie spokojne życie u boku Claire (Rosario Dowson).
Ich związek kwitnie, a sytuacja na dzielnicy jest w miarę spokojna. Nie na
długo jednak, gdyż w mieście pojawia się bardzo niebezpieczny i tajemniczy
zawodnik o pseudonimie Bushmaster (Mustafa Shakir), który jest równie silny, a
nawet silniejszy i szybszy od samego Luke’a. Ponadto chce odzyskać i przejąć
władzę nad Harlemem. Pojawienie się nowego zawodnika komplikuje sytuację, gdyż
Cage musi skonfrontować się ponownie z Mariah Stokes (Alfre Woodard) oraz
Shadesem (Theo Rossi), którzy wciąż rządzą nielegalną sprzedażą bronią i
gangsterskim półświatkiem. Cage staje więc pomiędzy młotem a kowadłem i musi
podjąć trudną decyzję. Po czyjej stronie stanąć? Co wypada zrobić, aby nie
nastąpił dalszy rozlew krwi? Skąd tak naprawdę wziął się Bushmaster i jaką rolę
w walce z wrogiem odegra córka Mariah, Tilda (Gabrielle Dennis)?
Moim skromnym zdaniem to sezon drugi jest lepszy od
pierwszego. Jest brutalniej, krwawej, mocniej, pojawia się wiele ważnych dla
fabuły wątków, które z odcinka na odcinek są poszerzane, występuje więcej
trójwymiarowych, ciekawych postaci, a nie można też zapomnieć o specyficznej
dla regionu Harlemu muzyce, która wraz z pojawieniem się Bushmastera, łączy się
z typowym klimatem Jamajki.
Cieszę się, że to Mike Colter gra Luke’a Cage’a. Od początku
jak się patrzy na kolesia to widać tą moc i zarazem stoicką postawę herosa.
Zarówno w pierwszym sezonie jego solowego serialu, jak i w Defenders, Luke był
bardzo opanowany. Wiedział, że ważniejsza jest siła słowa, a pięści stosował
tylko w przypadkach koniecznych. Nie lubił się bić, nie lubił agresywności i
brutalności. W przypadku drugiego sezonu Luke powoli traci grunt pod nogami.
Pojawiające się narkotyki, napaści, gwałty i morderstwa sprawiają, że Luke
staje się coraz bardziej nieobliczalny w metodach działania. Jego agresja
sprawia, że powoli najbliżsi odwracają się do niego plecami. Luke gubi się, bo
jeżeli nie robi nic to jest źle, a kiedy robi coś w końcu po swojemu i skutecznie,
to z drugiej strony też jest źle. Kocha Harlem całym sercem i pragnie, żeby w
końcu ludzie czuli się bezpiecznie. Chce, żeby skończyła się władza gangów, a
zaczął się spokój i dobrobyt. Za to podziwiam Luke’a. Za determinację, chęć
niesienia pomocy. Nie oczekuje za to pieniędzy czy pochwał. Nie zależy mu na
rosnącej sławie, ma ją praktycznie gdzieś. Jedynie pragnie, by Harlem odetchnął
pełną piersią oraz uwolnił się od kajdan przestępczości. Przyznam, że coraz
bardziej lubię postać Luke’a. Na początku miałam do niego stosunek raczej
ambiwalentny. Teraz zaczynam go coraz bardziej szanować. Chociaż przyznam się
szczerze, że momentami mnie trochę drażnił swoją impulsywnością, ale zaraz
znowu zaskarbił sobie moje serce. Nie mogę się doczekać jak dalej potoczą się
jego losy.
Drugą postacią, na którą dosłownie muszę zwrócić uwagę, to
moja wspaniała Misty Knight (Simone Missick). Bosz, jak ja uwielbiam tę
kobietę! Od początku kiedy ją ujrzałam, wiedziałam, że tej bohaterce będę
kibicować po wsze czasy. W Defenders może nie miała zbytnio okazji zabłysnąć,
ale w Luke Cage lśni na całego. Misty przeżywa bardzo ciężkie chwile. Straciła
ramię, nie może przyłapać złoli na gorącym uczynku, bo dowodów wciąż jak nie
było tak nie ma, ponadto trup ścieli się gęsto, w tym część osób bliskich sercu
bohaterki ginie. Niemniej ona walczy i nigdy, nigdy się nie poddaje, chociaż
jak każdy ma chwile słabości. Misty wygląda przepięknie, walczy naprawdę
genialnie, jest niesamowicie bystra, czujna, inteligentna i stanowi swoistą
definicję słowa ‘’badass’’. Uwielbiam nawet sposób w jaki się wypowiada, jak
się patrzy, jak widzi rzeczy, których inni nie widzą albo udają, że nie widzą.
Dla mnie Misty to diament tego serialu i cieszę się, że dali jej okazję
zajaśnieć w roli nie tylko genialnego detektywa, policjanta, bohatera, lecz
także silnej i pewnej swego kobiety. Go get it, girl! (Btw. kiedy Misty dostaje nowe bioniczne ramię... Wtedy robi się naprawdę gorąco!)
W serialu mamy do czynienia z bardzo wieloma złoczyńcami.
Powraca Black Mariah i Shades. Kochają się na zabój i są
panami Harlemu. Nie ma dla nich znaczenia różnica wieku czy koloru skóry. Z
początku wierzyłam w dobre intencje Mariah. Handel bronią po to, by zrealizować
program pomocy dla rodzin ‘’Family First’’ i poprawić stosunki z córką Tildą,
którą w założeniu kocha. Wraz z rozwojem fabuły zmieniłam zdanie. To kobieta
potwór. Kłamie, oszukuje, udaje. Ma dar przekonywania i manipulacji, a jej
monologi, niby piękne i docierające do serc słuchaczy, to jedna wielka ułuda.
Nie można jej wierzyć. Wszystko co czyni robi dla pieniędzy i sławy. Niby kocha
Harlem tak samo jak Luke, ale jej pojęcie miłości jak dla mnie jest dość
spaczone. W końcowych odcinkach poznajemy prawdziwe oblicze Mariah, której
przydomek nie oddaje jej brutalności. Kreacja pani złoczyńcy jest fenomenalna i
Alfre Woodard spisała się na medal. Równie świetnie wypadł Theo Rossi jako
Shades. Prawa ręka Mariah, który z miłości zrobiłby dla niej wszystko.
Zabijanie to jego drugie imię. Ma nawet odwagę zamordować swojego najlepszego
przyjaciela (R.I.P. Comanche). Nie dziwię się, że nieustannie nosi okulary
przeciwsłoneczne, bo jego oczy jednak trochę go zdradzają. Ma w sobie ociupinkę
dobra. Trzyma w sobie wyrzuty sumienia i jednak przestrzega pewnych ról.
Chciałabym wiedzieć jak dalej potoczy się jego historia, bo czuję, że to nie
koniec największego gangstera w Harlemie.
Mariah i Shades to nie jedyne złole w produkcji. Pojawienie
się Bushmastera wcale nie jest przypadkowe. Jego jamajska rodzina miała wspólny
biznes z rodziną Mariah. Nastąpił konflikt między dwiema potęgami, a na tym
ucierpiał najbardziej właśnie młody Bushmaster, który chce się zemścić za
krzywdy jakie doznał on i jego rodzina. Też nie przebiera w środkach. Zabija
bez wahania, o czym świadczy rytuał ścinania głów swoich ofiar i wbijania ich
na pal (bleh). Aby stać się siłą, z którą nawet Luke nie może sobie poradzić,
Bushmaster stosuje nightshade, zioło, które wzmacnia jego moc i przyspiesza
gojenie ran. Powiem szczerze, że początkowo Bushmaster, czyli John McIver,
kojarzył mi się z kolejnym szurniętym antagonistą, który się chce zemścić i wy-zabijać kogo popadnie. Dzięki licznym opowiadaniom czy flashbackom
zrozumiałam jego punkt widzenia i stwierdziłam, że bardzo mu współczuję. Gościu
nie ma już nic, jego najbliższa rodzina zginęła i to w tak brutalny sposób, że
aż mi serce po prostu pękło. Cały ten konflikt między nim a Mariah to jedna
wielka zabawa w kotka i myszkę. Każda ze stron sobie docina, dopieka, byle żeby
przelewowi krwi nie było końca. Wraz jednak z końcem sezonu drugiego mam nadzieję,
że John odnajdzie spokój i ciekawi mnie co dalej zrobią z jego wątkiem. Odnoszę
wrażenie, że Bushmaster to trochę taki Killmonger. Wiesz, że robi źle, ale
jednak w jakiś sposób go rozumiesz i kibicujesz, bo jakoś ma rację oraz znasz
jego punkt widzenia. Super kreacja, brawa dla pana Mustafy.
Cieszy mnie również, że w serialu pojawiają się liczne
nawiązania do poprzednich produkcji Marvel/Netflix. Oczywiście pojawia się
wyżej wspomniana Night Nurse, czyli Claire, ale występuje również Coleen Wing (Jessica
Henwick) znana z Iron Fista czy mój kochany Foggy Nelson (Elden Henson). Mają
swoje trzy grosze do dodania i to było miłe uczucie, ujrzeć ich chociaż na
chwilę. Ba, nawet Turk się pojawia! Ach, no i nie byłabym sobą, gdybym nie
wspomniała o samym Iron Fiście. Powiem szczerze, że w jednym odcinku Luke’a
Cage’a producenci naprawili wszystko, co było zniszczone tudzież niedopracowane
w Iron Fiście. Danny Rand (Finn Jones) jest teraz taki… no, fajny. Nie ma miny
wiecznie naburmuszonego dzieciaka, nie wygraża swoją pjoną gdzie popadnie, nie
jest już taki narwany. Danny jest już spokojny, opanowany, zna swoje miejsce i
bez większego wysiłku potrafi przywołać swoje chi. Ba, sam pomaga Luke’owi
znaleźć wewnętrzny spokój. Czuję, że tenże krótki występ Iron Fista to był dobry
pomysł i świetna zachęta, by obejrzeć drugi sezon, który już można oglądać na Netflixie (recenzja już wkrótce!).
Jeśli chodzi o efekty specjalne w produkcji to mam wrażenie,
że nie było tego wiele. Luke oczywiście rzuca facetami na prawo i lewo, a sceny
z kulami odbijającymi się od jego klaty imponują. Mimo wszystko, choreografia
walk stoi na wysokim poziomie. Wszystkie kopniaki, salta, czy co-nie-bądź
prezentują się bardzo realistycznie. Ponadto sam klimat serialu jest świetny.
Oświetlenie się bardzo sprawdza (symbolem Luke’a jest kolor żółty), a muzyka
hip-hop, rap, jazz plus jamajskie reggae razem tworzą unikatową atmosferę. To
jest tak, że z jednej strony chciałabym się tam wybrać (do Harlemu), ze względu
na ten specyficzny czarnoskóry klimat, a z drugiej strony omijałabym tę okolicę
szerokim łukiem, bo co to się tam wyprawia… Łamanie kości i lejąca się krew
(bleh 2x).
Summa summarum, drugi sezon Luke Cage to naprawdę świetna
produkcja. W serialu poruszanych jest wiele wątków. Jaką tak naprawdę
oczyszczającą siłą jest wybaczanie (wątek między Luke’iem a jego ojcem), jaką z
kolei destrukcyjną siłą są pieniądze, chęć sławy czy posiadania władzy. Co tak
naprawdę czyni nas bohaterami. Nie kuloodporna skóra, a pragnienie i
umiejętność zmiany świata na lepsze. Czy tak naprawdę da się żyć bez
przeszłości i jak ona ewentualnie może rzutować na nasze dalsze decyzje. Czy
błędy naszych przodków muszą definiować naszą teraźniejszość i przyszłość.
Serial może nie jest wybitny i totalnie bez skaz. Mam wrażenie,
że część scen została wciśnięta na siłę, byle żeby jakoś dobrnąć do tego
odgórnie nałożonego pułapu trzynastu odcinków. Akcja momentami zwalnia i zwraca
w dziwne kierunki. Niemniej całość jest konkretna i składna pod większością
względów. Zakończenie drugiego sezonu bardzo mnie zszokowało. Tak bardzo, że
muszę czekać na kolejny sezon z wypiekami na twarzy. Oceniam całość na 9/10!
Recenzję pierwszego sezonu, tym razem nie aż tak długaśną, znajdziecie TUTAJ!
Eh, jakoś Luke'a nie lubiłam już, gdy pojawił się w JJ. Dlatego jakoś nie sięgnęłam nawet po pierwszy sezon, ale może kiedyś się to zmieni.
OdpowiedzUsuńW JJ Luke faktycznie nie mógł się wykazać, ale myślę, że jego solowe seriale są naprawdę całkiem dobre. I połowa I. sezonu jest super, a II. z kolei mi się podoba o wiele bardziej:).
Usuń