piątek, 24 listopada 2017

Luke Cage - recenzja I. sezonu

Witajcie, kochani!

Czwarty już serial duetu Marvel/Netflix, który wypada w kolejności, to Luke Cage. Gościnnie postać ta pojawiła się w Jessica Jones. Teraz przyszedł czas na jej solowy występ. 


Twórca; Cheo Hodari Coker
Premiera; 30.09.2016 (Polska)
Produkcja; USA
Dystrybucja; Netflix
W rolach głównych; Mike Colter, Alfre Woodard, Mahershala Ali, Theo Rossi, Rosario Dawson, Simone Missick, Eric LaRay Harvey
W pozostałych rolach; Jaiden Kaine, Ron Cephas Jones, Karen Pittman
Nagroda; Saturn Najlepszy serial w nowych mediach


Carl Lucas (Mike Colter) to były, niesłusznie oskarżony, skazaniec, który w wyniku pewnych komplikacji w trakcie eksperymentu, zyskuje kuloodporną skórę, super-siłę oraz wytrzymałość. Ucieka z pilnie strzeżonego zakładu, przybiera nowe imię i nazwisko Luke Cage i próbuje ułożyć sobie życie na nowo. Pracuje w zakładzie fryzjerskim u Pops'a, dorabia sobie w klubie Harlem's Paradise i wiedzie mu się nie najlepiej, ale w miarę stabilnie. Nic co dobre nie trwa jednak wiecznie.

Trzech młodych opryszków okrada miejscowego mafiosa i handlarza bronią, Cornella ''Cottonmoutha'' Stokesa (Mahershala Ali). Dobroduszny i kochany przez wszystkich Pop chce poświadczyć za chłopaków i dogadać się z Cottonmouthem, mając na uwadze ich niegdysiejszą znajomość oraz niedojrzałość nierozsądnej młodzieży. Akcja jednak toczy się fiaskiem, cały zakład leży w gruzach, a Pop ginie. Cały Harlem jest wstrząśnięty, a niepraworządność szerzy się na ulicach miasta. Grabieże, nielegalny handel, pranie brudnych pieniędzy, coraz częstsze strzelaniny. Luke w końcu stwierdza, że nie może patrzeć bezczynnie jak ludzie cierpią, sam więc bierze się za wymierzanie sprawiedliwości.


Wszystko się jednak komplikuje. Stokes nie jest bowiem jedynym utrapieniem Cage'a. Do ekipy bandziorów dołącza tajemniczy wysłannik jeszcze bardziej tajemniczego Diamondbacka (Eric LaRay Harvey), Shades (Theo Rossi) oraz pani polityk Mariah Dillard (Alfre Woodard), która jest kuzynką Cornella i razem współpracują, aby zdobyć pieniądze. W taki czy inny sposób.

Na drodze Luke'a pojawia się wkrótce piękna i sprytna detektyw Mercedes ''Misty'' Knight (Simone Missick), która również chce zakuć w kajdanki oszustów czy morderców i niejako, chcąc nie chcąc, oboje współpracują ze sobą, choć Luke niejednokrotnie zostaje wciągnięty w pasmo intryg i jest oskarżany o rzeczy, których nie popełnił. Innym sojusznikiem Cage'a okazuje się być niezwykle mądra i obrotna pielęgniarka Claire Temple (Rosario Dawson), nieraz okazująca wielką pomoc kuloodpornemu herosowi, który nie na wszystko jest jednak kuloodporny. Cała ekipa zmierza do schwytania przestępców, którzy winni są śmierci wielu niewinnych ludzi.


Serial jest naprawdę ciekawy i myślę, że wcale nie gorszy od poprzednich produkcji, nawiązujących do uniwersum Marvela. Przede wszystkim klimat jest unikatowy. Akcja toczy się w Harlemie, mieście w większości zamieszkanej przez czarnoskórych (apropos wydarzenia z filmu The Incredible Hulk miały miejsce właśnie w Harlemie). Dominuje muzyka typowo jazzowa tudzież hip-hop, charakterystyczne graffiti, styl ubierania się, slang... to wszystko nadaje produkcji takiego smaczku i oryginalności. Co więcej, sama muzyka filmowa w wykonaniu Ali'ego Shaheed Muhammada i Adriana Younge'a stanowi bardzo fajne tło do wydarzeń w serialu.

Luke Cage jest ciekawie przedstawioną postacią. Jest dość tajemniczy, samotny, stroni raczej od ludzi, lecz jeśli już się angażuje w znajomość to całym sobą. W dodatku ma spore powodzenie wśród płci pięknej, nie tylko Jessica uległa jego wdziękom, lecz także Misty i Claire. Dzięki kilku retrospekcjom poznajemy jego przeszłość, zarówno wydarzenia w więzieniu, jak i wtedy, gdy był jeszcze nastolatkiem. Facet ma trudne życie i czegokolwiek się nie podejmie, tak zawsze ktoś ma na niego haka. Mam wrażenie, że jako jeden z nielicznych naprawdę kocha Harlem i ludzi, którzy w nim przebywają. Nie mówi za wiele, nie chełpi się, chowa się w bluzie z kapturem, ale jego czyny świadczą o tym, że warto walczyć o to, co kochamy.




W serialu nie ma właściwie jednego złoczyńcy, jest ich kilku i każdy z nich w jakichś patetycznych przemowach przekonuje innych o tym, jak miasto jest ważne, że się rozwija i istotny jest dobrobyt, duch Harlemu, muzyka i kultura. Prawda jest jednak taka, że nic dobrego w to miasto nie wnosili, a ich wypowiedzi nijak się mają do rzeczywistości. Mamy więc Cottonmoutha, który wydaje się być jakby liderem wśród wszystkich antagonistów. Tak naprawdę jednak jego postać w ogóle mnie nie zainteresowała, może poza złowrogim śmiechem, a i tak długo go nie było w serialu. Owszem, pokazano fragmenty jego mrocznej przeszłości i genezę powstania prawdziwego Cottonmoutha, ale... no zabrakło mi coś w jego postaci.

Znacznie ciekawiej przedstawioną antybohaterką jest Mariah Dillard, która niby początkowo wydaje się być nawet niewinna. Nie chce mieć nic wspólnego z handlem bronią ani kolejnymi morderstwami. Pragnie jedynie pieniędzy, żeby rozwijać swoją kampanię polityczną. Po kilku epizodach stwierdziłam, że to było świetne wprowadzenie. Mariah okazuje się być doskonałą manipulantką, genialnie wciskającą kit i rujnującą życie innym ludziom. Na początku jeszcze wydawała się porządną kobitką, ale potem już zmieniłam zdanie. Jej zapędy podsyca Shades, który jest nie mniejszą kanalią i ciekawi mnie jak dalej potoczą się losy tegoż zabójczego duo.



Na chwilę pojawia się także inny gracz, czyli Diamondback, który okazuje się być przyrodnim bratem Luke'a i chce go zabić, przy okazji skrzętnie zatruwając mu życie. Według mnie dodano go do produkcji tylko dlatego, żeby jakoś fajnie zakończyć pierwszy sezon, żeby Luke miał godnego swoich mocy przeciwnika. Z jednej strony to fajnie, bo walka między nimi pokazuje pełen zasób mocy i umiejętności Luke'a, ale z drugiej strony tenże villain okazuje się być bezużyteczny i mało potrzebny w serialu. Jakby go nie było to jakoś nie poczułabym się skrzywdzona.

Dla mnie ulubioną postacią w całym serialu jest Misty Knight. Jest śliczna, mądra, sprytna, uparta, momentami zabawna, troskliwa i taka naturalna. Miewa chwile gorsze czy lepsze, ale dla mnie jest taka ludzka i naprawdę fajna z niej babeczka. Nigdy się nie poddaje, choć również przeszła przez niejedno piekło. Uwielbiam Misty i choć na początku nie byłam do niej przekonana, tak cieszę się, że mi to przeszło. Jest jedną z moich ulubionych serialowych postaci. Być może ujrzę ją kiedyś z metalową, bioniczną ręką tak jak w komiksach.


Raduje mnie też ponownie pojawienie się Claire, która występuje w każdym Netflixowym serialu i jakby spaja całe to uniwersum. Jej rola, wbrew pozorom, poza opatrywaniem ran, jest niezwykle istotna i naprawdę fajnie, że wspomina o Jessice, Mattcie czy o innych ważnych wydarzeniach z poprzednich produkcji. Claire to taki Nick Fury Netflixa, można powiedzieć, zbiera powoli ekipę do kupy, dosłownie i w przenośni. Defenders assemble;P.

Efekty specjalne w serialu także są nienaganne. Może nie ma takiego potoku krwi jak w Daredevilu, ale jest mnóstwo łamania kości i pękających ścian. Luke z taką łatwością pokonuje każdego kto staje mu na drodze. Pacnie lekko gościa w twarz, a tamten ląduje na drugim końcu sali/ulicy. Podniesie rękę i lekko odepchnie delikwenta, a ten już mdleje. Wszystko zostało tak fajnie pokazane, z jaką lekkością i łatwością Luke posługuje się swoimi zdolnościami i nie musi wkładać w to dużego wysiłku.

Summa summarum, serial Luke Cage trzyma poziom wcześniejszych produkcji. Podoba mi się klimat, sceny walki, mnóstwo zwrotów akcji, które mnie niejednokrotnie wbiły w fotel, Misty Knight is my girl;P. Niemniej po macoszemu potraktowano temat złoczyńców w produkcji, a ostatnie sceny ostatniego epizodu nie dają mi spać spokojnie, bo wiem, że jeszcze tyle będzie się działo i aż boję się i cieszę jednocześnie, że kiedyś będzie mi dane zobaczyć dalsze przygody moich mniej lub bardziej lubianych herosów. Generalnie jestem zadowolona i cóż... czekam na dalszy rozwój akcji! Serial oceniam na 8/10.


1 komentarz:

  1. "Luke Cage" to jeden z tych seriali co nie przypadł mi do gustu. Możliwe, że po prostu ta formuła Netflixa mi się przejadła (nie wiem kiedy za "Punishera" się zabiorę w związku z tym), ale Misty również pokochałam.
    meganeuraa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń