piątek, 10 listopada 2017

Daredevil - recenzja II. sezonu

Witajcie, kochani;)

Jedziemy dalej z serialami duetu Marvel/Netflix. Tym razem przyszło mi się zmierzyć z II. sezonem przygód Diabła z Hell's Kitchen - Daredevil!


Twórca; Drew Goddard
Premiera; 18.03.2016 (Polska)
Produkcja; USA
Dystrybucja; Netflix
W rolach głównych; Charlie Cox, Elden Henson, Deborah Ann Woll, Elodie Yung, Jon Bernthal
W pozostałych rolach; Peter Shinkoda, Scott Glenn, Rosario Dawson, Vincent D'Onofrio, Geoffrey Cantor, Rob Morgan, Royce Johnson, Stephen Rider
Nagrody; Saturn Najlepszy serial w nowych mediach
                 Złota Świnka Skarbonka Ulubiony program online


Matt Murdock (Charlie Cox) za dnia pracuje jako adwokat w dosyć średnio prosperującej firmie Nelson&Murdock. Pomaga mu w obowiązkach wierny przyjaciel Foggy (Elden Henson) oraz asystentka Karen (Deborah Ann Woll). W nocy zaś Matthew przywdziewa maskę Daredevila i wymierza sprawiedliwość na własną rękę. Trzyma się jednak jednej żelaznej reguły, której nigdy nie łamie; nie zabija. Można powiedzieć, że w II. sezonie jest to taki temat przewodni, główna myśl, coś z czym Daredevilowi przyszło się zmierzyć. Czy właściwym jest zabijać w okrutny sposób paskudnych złodziejów, morderców, rzezimieszków, by nigdy więcej nikogo nie skrzywdzili, czy lepiej byłoby oddać ich w ręce sprawiedliwości, do więzienia, łudząc się, że którychś ze zbirów odkryje w sobie pokłady dobra?


Do namysłu zmusza Matta pojawienie się nowego gracza, którym jest Frank Castle (Jon Bernthal), zwany Punisherem. Z pozoru bezwzględny morderca, bez skrupułów, chwytający się najbrutalniejszych metod zabijania, wzbudza swoim postępowaniem sensację w całym mieście. Frank bowiem zabija tylko tych, którzy na to zasługują, największych złoli jakich nie widział Nowy York. Morduje tych, którzy zniszczyli mu życie i muszą zapłacić za swoje czyny.

Czy więzienna kara wystarcza? W końcu morderca wróci na wolność i będzie czynić dalej paskudne rzeczy. Gwałciciel z powrotem będzie wyrządzał krzywdę. Czy istnieje jeszcze sprawiedliwość na świecie? Światełko w tunelu dostrzega Matt, który wierzy, że w ludziach, w każdym z nas, tli się dobro i każdego można ocalić. Nie nam przychodzi decydować, kto ma żyć, a kto umierać.


Do tego, w i tak już skomplikowanym życiu Matta, pojawia się Elektra Natchios (Elodie Yung), dawna miłość ze studiów, która z pomocą Daredevila chce rozgryźć tajną organizację The Hand; bardzo niebezpieczną sektę, zagrażającą Hell's Kitchen. Nie na tym jednak kończy się ich znajomość. Stara miłość nie rdzewieje, a przy okazji Matt zakochuje się w Karen. Pikanterii całości dodaje niespodziewany powrót kilku postaci, które zdecydowanie nie ułatwią życia biednemu Mattowi jak chociażby Stick (Scott Glenn), Nobu (Peter Shinkoda), podejrzana Madame Gao czy sam Wilson Fisk (Vincent D'Onofrio), który nawet za kratami góruje nad Daredevilem i jest w stanie kupić całą policję. Diabeł więc ponownie musi ocalić miasto przed złem.


Prawdę mówiąc, mam mieszane odczucia co do tego II. sezonu. Naprawdę. Nie wiem co powiedzieć. Z jednej strony niezwykle mi się podobał, a z drugiej zostaje mi taki mętlik w głowie i niedosyt, że nie wiem w końcu jaki mam stosunek do tejże produkcji. Zacznę może od początku.

Najbardziej w całym serialu podoba mi się interakcja na linii Matt-Foggy-Karen, zwłaszcza na początku, gdy naprawdę wiedzie im się dobrze, spotykają się w barze i wszyscy są szczęśliwi. Pięknie pokazano przyjaźń między nimi i z uśmiechem oglądałam każdą scenę, gdy przyjaciele spotykali się i rozmawiali, czy to na temat firmy, czy tak po prostu. Uwielbiam Foggy'iego i jego zaangażowanie w cokolwiek się nie tknie, włącznie w przyjaźń z Mattem, która do najłatwiejszych nie należy. Tak samo kibicuję Karen i Mattowi. Wiem, że na początku łączyłam Karen i Foggy'iego, ale teraz ewidentnie zmieniam zdanie. Karen i Matt są tacy słodcy, za każdym razem jak się spotykają czuć tę niesamowitą chemię między nimi, oboje są sobą uroczo zawstydzeni. Nie wiedzą o czym rozmawiać, a nawet Matt, który ewidentnie ma powodzenie wśród płci pięknej, traci swoją pewność siebie i jakby... jest oszołomiony tym, że nie umie z siebie nic wydusić. Tak właśnie wygląda prawdziwa miłość - doprowadza cię do szaleństwa i każdą scenę interakcji między nimi oglądałam z wypiekami na twarzy!


Cieszę się, że skupiono się na postaci Matta, któremu naprawdę nie jest lekko z pogodzeniem życia osobistego, zawodowego i jeszcze tego ''superbohaterskiego''. Nie raz widzę, że chłopak nie daje rady i wymięka, już jest na skraju wyczerpania zarówno fizycznego, jak i duchowego, psychicznego. Skurczybyk się jednak nigdy nie poddaje i kiedy już chce mi się płakać i iść mu z pomocą, to wtedy on wstaje i dąży do swojego celu, nie ważne jak bardzo oberwie. Za to uwielbiam Daredevila. Nigdy się nie poddaje, jest mega-uparty i czasem mnie to irytuje, ale dzięki temu nic nie jest w stanie go złamać. Podziwiam też jego niezłomność i wiarę. Nie wspomniałam tego we wcześniejszej recenzji, ale Matt jest wierzącym katolikiem i pragnie żyć w zgodzie z Bogiem i jego przykazaniami. Dlatego nie chce zabijać.

Co nie oznacza, że Matthew jest święty, wkurzył mnie swoim wyznaniem miłosnym. Byłoby fajnie, gdyby był taki szczery z Karen, ale wolał jednak się chajtnąć z Elektrą! Ja rozumiem, że wciąż czuje do niej miętkę, że kocha ją, bo była jego pierwszą miłością, która odcisnęła dość duże piętno na jego sercu, ale no proszę. Nie czuję tej więzi między nimi, pomimo licznych flashbacków czy rozmów między nimi. Widziałabym ją z Daredevilem jako wspólnicy, razem zwalczających zło, ale że parę to nie. Pewnie gdyby nie tragiczny wypadek Elektry, to poszedłby z nią wszędzie, a tak to nie zostało mu nic więcej to wraca do Karen. Tu zachowanie pana Murdocka mi się nie spodobało.


Skoro już mowa o Elektrze to sama nie wiem co o niej myśleć, szczerze. Na pewno jest postacią intrygującą, której rola myślę, że się nie skończyła. Potrafi być seksowna, czarująca, zabójcza do potęgi, ale również momentami niepewna, łagodna i delikatna. Finałowe rozwiązane jako, że Elektra jest Black Sky, potężną bronią Ręki, której strzegą od wieków... tego trochę nie kupuję. Nie umiem wypowiedzieć się na jej temat, naprawdę.

Lepiej przyjdzie mi opowiedzieć coś o Punisherze, który jest zdecydowanie postacią kontrowersyjną, która też wywołała ogromny zamęt i to od początku trwania serialu. Wydaje się, że jest złolem bez serca, który nic więcej nie robi tylko zabija bez skrupułów. Z drugiej strony jest on mężem i ojcem, który w tragicznym wypadku stracił wszystko co miał i co było dla niego najważniejsze. W każdym jego spojrzeniu widać ból po stracie i cierpienie, ale też radość ze wspomnień, które jakimś cudem zostały mu w pamięci po wypadku, z którego jakimś cudem ocalał. Nie mogę się doczekać na solowy serial o Punisherze, bo Jon Bernthal w swoim nowym wcieleniu jest naprawdę niesamowity i cieszę się, że tejże postaci poświęcą nieco więcej uwagi.


Podoba mi się także, że postacie drugoplanowe i ich rola w serialu została bardziej pogłębiona i nie są tylko niepotrzebnym tłem. Dodatkowym niuansem jest fakt, że seriale Netflixa łączą się w spójną całość i można spotkać np. Jeri Hogarth czy Claire Temple (Rosario Dowson), które również pojawiły się we wcześniejszych produkcjach.

Nie muszę chyba wspominać o rewelacyjnej choreografii scen walk i efektach specjalnych. Krew bryzga na ekran jeszcze obficiej niż w I. sezonie i nie powiem, niejednokrotnie zbierało mi się na wymioty. Uważam to jednak za ogromny plus, bo wszystko prezentuje się bardziej naturalnie. Tak samo, jeśli chodzi o muzykę. Sądzę, że John Paesano lepiej spisał się w tymże sezonie, skuteczniej oddziałując na moje emocje.

Co do minusów... nie wiem jak mam to ubrać w słowa, żebyście mnie zrozumieli. Przede wszystkim mnogość wątków czasami doprowadzała mnie do szaleństwa. Wątek Punishera, wątek Elektry, wątek Karen, Foggy'iego, nawet pojawia się Fisk, który jeszcze bardziej komplikuje sytuację. Potem okazuje się, że to wszystko łączy się w jakąś ''logiczną'' całość. W pewnym momencie już się pogubiłam i nie wiedziałam, skąd np. Frank wie o istnieniu Ręki i czemu pomaga Daredevilowi, jak zakończyła się kwestia Blacksmitha, który niby zabił rodzinę Punishera, skąd ta chatka w lesie, jak znowu Fisk zyskuje swoją pozycję, choć nie ma pieniędzy, żeby wykupić sobie ludzi (tak przynajmniej zrozumiałam) i kto w końcu zabił szanowną panią z DA. Cieszę się, że wprowadzono nowe i ciekawe postacie czy tematy, które warto poruszyć, ale czasami łapałam się na tym, że już wszystko mi się miesza i mój mózg już nie ogarnia.


Mało tego... motyw The Hand w ogóle do mnie nie trafił czy Nobu ze swoją filozofią odnośnie Black Sky. Po co w końcu potrzebni byli ludzie, którym odsysano krew? Dlaczego byli posłuszni tym czerwonym ninjom? Dzieci w szpitalu, które zachowywały się jak zombie... ehh, to są rzeczy, które kompletnie do mnie nie trafiły. W dodatku zakończenie serialu, które niby daje nadzieję i taką motywację, a w rzeczywistości mnie osobiście zasmuciło;(. Jest sporo niedociągnięć, rzeczy, które wydają mi się zbędne i tylko komplikujące akcję.

Summa summarum, Daredevil to porządny serial, bardzo dobry, trzymający w napięciu, gwarantujący porządny wachlarz emocji, które będą targać sercem. Niemniej ma kilka wad, które muszę uwzględnić w swojej końcowej ocenie. Mam nadzieję, że następny serial okaże się bardziej optymistyczny dla głównych bohaterów pod każdym względem;). Moja ocena to 7/10.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz