piątek, 8 grudnia 2017

Iron Fist - recenzja I. sezonu

Witajcie!

Tym razem przyszło mi się zmierzyć z kolejnym serialem stworzonym przez Marvela w kooperacji z Netflixem. Jest to o tyle wyjątkowa produkcja, bo nigdy nie czytałam tylu negatywnych opinii. Oba sezony Daredevila były super, Jessica Jones również nie zawiodła, Luke Cage także niczego sobie, a Iron Fist... tu już fala hejtu i krytyki się wylewała hektolitrami. Najczęściej besztano kreację głównego bohatera, sceny walk oraz bezsensownie przedłużaną akcję. Byłam więc przygotowana na najgorsze, acz po obejrzeniu 13 odcinków stwierdzam, że nie jest aż tak tragicznie. 


Twórca; Scott Buck
Premiera; 17.03.2017 (Polska)
Produkcja; USA
Dystrybucja; Netflix
W rolach głównych; Finn Jones, Jessica Stroup, Jessica Henwick, David Wenham, Tom Pelphrey
W pozostałych rolach; Wai Ching Ho, Rosario Dawson, Barrett Ross


W wyniku katastrofy lotniczej u podnóży Himalajów 10-letni Danny Rand traci swoich rodziców. Zostaje jedynym ocalałym. Trafia on do Kun-Lun, zakonu, który szkoli młodego chłopca na niesamowitego wojownika Iron Fista - obrońcę i zaprzysiężonego wroga The Hand, który nie spocznie, póki nie zlikwiduje morderczego klanu. Danny (Finn Jones), po wielu latach treningu i szkolenia, odchodzi z Kun-Lun i wraca do Nowego Yorku, gdzie chce odzyskać swoją tożsamość i dowiedzieć się prawdy o swojej przeszłości.

Zastaje jednak chłodne powitanie. Traktowany jest wręcz z pogardą. Nikt bowiem nie wierzy w powrót Danny'iego Randa z zaświatów po prawie 15 latach, nie ma żadnego dokumentu tożsamości, do tego wygląda jak przybłęda i zna sztuki walk wschodnich. Kolejny jakiś niedorozwinięty kretyn, który myśli, że może zmienić świat. W pewnym momencie trafia nawet do psychiatryka. Musi jednak udowodnić, że jest tym dzieciakiem, który chce odzyskać swoje dobre imię i firmę, która mu się należy. 

Danny więc próbuje przekonać Warda (Tom Pelphrey) oraz Joy Meachum (Jessica Stroup), dzieci zmarłego Harolda Meachuma (David Wenham), że jest prawowitym dziedzicem Rand Enterprises. W końcu kiedyś się kolegowali, a Harold był współzałożycielem i przyjacielem ojca Danny'iego. Wszystko się z czasem komplikuje. Nie dość, że Danny nie może przekonać nikogo do swoich racji, to jeszcze na horyzoncie pojawia się Ręka, która prowadzi nielegalny obrót narkotykami poprzez Rand Enterprises i ma jeszcze niecne plany względem Żelaznej Pięści. Danny musi więc chronić swoje imię, swoich bliskich, a także stawić czoła swojemu przeznaczeniu. 


Powiem szczerze, że nie wiem, co sądzę o Dannym, naprawdę. Mam tak mieszane uczucia, co do postaci wykreowanej przez Finna Jonesa, że ciężko mi wyrobić zdanie na jego temat. Jest młody, niedoświadczony zarówno w cywilizowanym świecie, relacjach międzyludzkich, jak i w walce z wrogiem, o którym tylko czytał lub słuchał wyszukanych historyjek. Na pewno gubi się w nieznanym mu dotychczas świecie, nie rozumie czemu ludzie mu nie wierzą i kombinują za jego plecami. W pewnym momencie nie wie nawet komu ufać. Rozumiem, skąd u niego bierze się gniew, poczucie niesprawiedliwości, zemsta i nawet nieumiejętność logicznego myślenia. Chcą go wyrzucić z firmy, chcą go zabić na każdym froncie, chcą się go pozbyć, manipulują nim, kłamią. Chłopak nie ogarnia życia po prostu. Często współczułam mu w walce z namnażającymi się przeciwnikami, ale w pewnym sensie sam odpowiada za swoje niepowodzenia. Bez przemyślenia i większego namysłu pakuje się w największe bagno, w pewnym momencie doprowadza firmę do ruiny, jest nieodpowiedzialny i czasami zachowuje się jak dziecko. Trzęsie się ze strachu, ma jakieś napady nerwicowe, ma wieczną minę mordercy, który jednak jest za słaby, żeby zabić. Czekałam na moment, kiedy Danny zacznie ssać kciuka i błagać o pomoc. Z drugiej strony Danny nie jest taki zły i nie mogę powiedzieć, że mnie bezustannie wkurza. Ma też swoje lepsze sceny. Mam więc problem z oceną postaci Randa i mam nadzieję, że I. sezon to dopiero przedsmak tego, kim tak naprawdę stanie się Iron Fist. Na razie to jest ''a kid with a glowing fist''. 


Jak dla mnie ciekawiej rozpisanym bohaterem jest Ward. Na początku jawi się jako typowy biznesmen bufon, który ma w dupie co się dzieje z Dannym. Chce tylko utrzymać się na stanowisku, zarabiać kasę, rozwijać interesy i tyle, a wszelkie przeszkody eliminować. Potem jednak dowiadujemy się, że służy swojemu jednak-żyjącemu-acz-nieżyjącemu-w-normalnym-świecie-tylko-w-ukrytym-apartamencie-ojcu, ma problemy z narkotykami, musi okłamywać siostrę, choć wcale nie ma ochoty. Przez chwilę myślałam, że jest antagonistą, dopuścił się nawet morderstwa (?), ale potem zrozumiałam, że został człowiekiem zepsutym przez ojca, który traktuje syna jak śmiecia, każe robić co trzeba, wykorzystuje do swoich niecnych celów, żeby potem nim gardzić, bić go, wyżywać się na nim, grozić i zepsuć mu życie na każdym froncie. Harold po prostu ciągle przypomina Wardowi, że jest rozczarowany synem, nic bez niego nie dokona, a jego prawdziwym oczkiem w głowie jest Joy, która nawet nie wie, że ojciec żyje. Ward w końcu nie wytrzymuje presji, ucieka w substancje odurzające, doprowadza się do ruiny, w pewnym momencie nawet zabija z premedytacją, ma dosyć bycia manipulowanym. Ma wyrzuty sumienia, ma poczucie życia w kłamstwie, chce powiedzieć siostrze o wszystkim, lecz wtedy, kiedy wychodzi na prostą jest już sam i nie ma nikogo. Co prawda na początku miałam wątpliwości, czy wątek popadnięcia w narkotyki mi pasuje, nie czułam, żeby to było istotne dla postaci, ale jednak z czasem coraz bardziej rozumiałam Warda, współczułam mu i chciałam, żeby wszystko się wyjaśniło, bo facet zasłużył sobie na szczęście i happy end. Powiem nawet, że Ward jest lepiej wykreowaną postacią niż Danny, ma o wiele ciekawszą historię i jest taki autentyczny. Nie jest święty, nie jest dobry, ani zły, jest po prostu człowiekiem, a wszystko co robił, robił dla dobra siostry. Zniewolił mnie także jego amerykański akcent. 


Zupełnie odwrotnie ma się sprawa z Joy. Na początku jest miła, sympatyczna, trochę wątpi co się dzieje, ma dosyć oszustw i kłamstw ze strony brata, potem ojca. Stara się pomóc Wardowi, Danny'iemu, ogarnia całą firmę, gdy nikt tego nie robi. Z czasem jednak coraz bardziej irytuje mnie jej ślepota, jej naiwność i to, że zrobiono z niej córkę idealną, kiedy Ward poświęca siebie i swoje życie, żeby ją ratować. Końcówka serialu w ogóle mnie zbiła z pantałyku i nie wiem, chyba jeszcze bardziej Joy mnie zdenerwowała. 

W produkcji występuje kilku złoczyńców. W pewnym momencie nawet nie wiadomo kto jest dobry, a kto zły, bo tyle tego napakowali. Mamy m.in. Madame Gao (Wai Ching Ho), która niby jest malutką, bezbronną staruszką, ale jednak jest zabójcza, a jej metody manipulacji i zatruwania ludzkich serc/umysłów są naprawdę straszne. Gao jest świetnym villainem i od początku do końca wiadomo, że jest to zło wcielone. Genialna kreacja pani Wai, i choć pojawiła się np. w Daredevilu, to dopiero tutaj uważam, że najbardziej zabłysła. Gao udowadnia, że nie trzeba umieć walczyć, wystarczy słowami owijać ludzi i doprowadzać ich do szaleństwa. 


Innym villainem, który początkowo wydaje się sympatycznym i prawym człowiekiem, jest Bakuto. Okazuje się z czasem, że jednak taki prawy to on nie jest, wbrew wyniosłym zasadom, które wyznaje. Tak naprawdę jest dowódcą frakcji The Hand, która wcale jest nie mniej brutalna od tej, którą dowodzi Gao. Od początku czułam, że gostek śmierdzi podejrzanie i stwierdzam, że mój nos się nie mylił. Kawał drania, który tym bardziej irytował, bo miał taką sympatyczną buzię, a z ust sączył się taki jad... 

No i tak przechodzimy do, jak dla mnie, najbardziej kontrowersyjnej postaci, czyli do Harolda Meachuma. Na początku wydaje się być zły, potem znowu dobry, żeby potem tak mi namieszać we łbie. W końcu jednak okazuje się być totalnym złolem. To on stoi za śmiercią rodziców Danny'iego, to on zawiera sojusz z Gao, to on naprawdę przejmuje firmę, choć pozornie wydaje się, że czyni to Ward, to on rujnuje życie zarówno Wardowi, jak i Danny'iemu. Te momenty, kiedy wydawało mi się, że Harold jest w porządku, to były tylko pozory. Za maską prawego człowieka tak naprawdę stoi potwór. Widziałam Davida Wenhama we właściwie dwóch filmach; Władcy Pierścieni i Van Helsing. W pierwszej produkcji grał niedocenianego syna, chcącego jedynie ujrzeć miłość w oczach ojca, a w drugiej zabawnego i ciapowatego pomocnika protagonisty. W Iron Fiście zagrał złoczyńcę i wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że David potrafi grywać tak różne postacie. Przerażał mnie wręcz w serialu i to w pozytywnym sensie. Pokazał, że nie ogranicza się w wyborze ról i jest naprawdę utalentowanym aktorem. 


No i dosłownie na chwilę warto wspomnieć o dwóch istotnych bohaterkach, które czuwają u boku Żelaznej Pięści, mianowicie Colleen Wing (Jessica Henwick) oraz Claire Temple (Rosario Dawson). Tą drugą można było spotkać w poprzednich serialach. Jejku, ona jest taka fajna! Jest pomocna, życzliwa, służy dobrą radą, w sytuacjach najbardziej napiętych jest najbardziej trzeźwa, ma poczucie humoru i po prostu cieszę się, że mogę ją widzieć za każdym razem. Nie wiem też co powiedzieć o Colleen. Na początku gra taką silną i niezależną kobitkę, którą zdecydowanie denerwuje towarzystwo Danny'iego, żeby potem przy jego następnych odwiedzinach się zakochała i stała się taka niewinna i krucha. Potem ciągle chce mu pomagać. Troszkę po macoszemu potraktowano jej postać i tak nagle przeskoczono między Colleen-chłopczycą a Colleen-zakochana po uszy w Danny'm. Nie wiem co o tym sądzić. Co nie oznacza, że nie lubię pani Wing. Wydaje się całkiem fajną bohaterką i zobaczymy jak potoczą się jej dalsze losy. 


Bardzo podoba mi się, że w produkcji występują nawiązania do poprzednich seriali. Jest wzmianka o Karen, o Luke'u, o Daredevilu, pojawia się także Jeri Hogarth, która pomaga Danny'iemu wygrzebać się z kryzysu, nie wspominając o wyżej wymienionej Madame Gao czy Claire, które definitywnie spajają całe uniwersum. 

Czas może przejść do strony techniczno-wizualnej Iron Fista. Efekty specjalne są słabsze niż we wcześniejszych serialach. Sceny walki wyglądają trochę nienaturalnie. Słychać dźwięk kopania, ale nie widać jakby tego na ekranie, że ten kopniak jest dostarczony z odpowiednią siłą. Czasami widać, że postacie się nawet nie dotykają, kiedy dochodzi do starć. Po prostu nie dopracowano scen walk należycie, choć pomysł był dobry. Podobała mi się ta żółta pięść, ale za rzadko się jakby ukazywała i chciałabym zobaczyć jej prawdziwy potencjał. Muzyka filmowa w wykonaniu Trevora Morrisa jest całkiem w porządku, w pewnych momentach wyczuwałam inspirację z filmu Tron; Dziedzictwo. Ubolewam trochę, że nie dodano kilku instrumentów charakterystycznych dla krajów azjatyckich. W końcu Iron Fist jest postacią kojarzoną właśnie z kung fu etc. 


Summa summarum, Iron Fist nie jest aż tak tragiczny. Da się go obejrzeć, ja się np. wciągnęłam i podobały mi się zaskakujące zwroty akcji. Niemniej serial nie jest idealny, występuje kilka niedociągnięć czy braków, sama postać Danny'iego nie powinna mnie więcej tak irytować. Zobaczymy czym się Żelazna Pjona wykaże w Defenders. Oceniam serial na takie niecałe 7/10.


1 komentarz:

  1. Oglądałam też całkiem niedawno... bo w końcu brat stwierdził, że muszę to obejrzeć jak i wszystkie seriale z tego uniwersum, no bo końcu by należało. Więc obejrzałam. Na początku przerażała mnie długość tych odcinków, bo takie długie jak normalnie po prostu filmy... gdyby były krótsze, a więcej odcinków, byłabym bardziej nastawiona. Bo tak to, jak mi się ciągnęła jakaś scena, to po prostu w tym samym czasie czytałam Wtp, albo cokolwiek innego.
    Dla mnie też Danny był niedociągnięty, cały czas mnie wkurzało, że jest taki naiwny, gorącej krwi i bardzo "zły", ciągle był wściekły i nie myślał. No ja wiem, że tak można, no ale bez przesady. I mało było Iron Fista, tzn. tej jego złotej ręki.
    Postać Harolda mnie przerażała od początku do końca, nawet jak sprawiał wrażenie dobrego, to ja wiedziałam, że coś knuje... (on zawsze coś knuje, nawet jeżeli nie knuje), a Joy, to jest chodząca katastrofa (jeśli mogę to tak nazwać) niby fajna spoko itp. itd., ale coś tu jest nie tak, albo czegoś za dużo było, albo czegoś w ogóle nie było. Madame Gao, nawet nie wiem co powiedzieć, wiem na pewno, że w pewnym momencie myślałam, że ona jest jednak ta dobra, tylko po prostu każdy ją widzi inaczej. A w Bakuto to się zakochałam, przypuszczalnie jak na początku Colleen, a potem zaczęłam ryczeć, że to ten zły... (ale jednak wprowadzał jakiś taki balans, wyrównywał w pewien sposób akcję serialu, oraz wprowadził chaos, którego nie rozumiem nadal).
    A na koniec zostawiłam Warda, bo on jest bardzo "dualistyczną" postacią, i ja go rozumiem. Mam ochotę dużo o nim rozprawiać, ale także nie chę nic powiedzieć. Ty wszystko wyraziłaś, co ja myślę o nim. Czasem wydawało mi się, że to Ward powinien być główną postacią, a nie jakiś Iron Fist, który nie rozumie świata i kompletnie wszystko niszczy.
    Serial miał dobre momenty, jak i również okropne. Nie wyczekuję 2 sezonu, ale z pewnością go obejrzę, z nadzieją, że będzie lepiej

    Hrabina Star
    CHOCOLADZIX - KLIK

    PS. Muszę jeszcze oglądnąć resztę seriali :DD

    OdpowiedzUsuń