piątek, 7 lutego 2020

I'm the Magic Man, czyli odstrzałowy sezon III. "Legionu" - recenzja

Poprzednie dwa sezony uważam za naprawdę porządne. Działo się sporo, zwrotów akcji było zatrzęsienie, świetnych efektów specjalnych czy psychodelicznych zjazdów również, także chciałam się przekonać czy trzeci sezon dorówna poprzednikom i godnie zakończy burzliwe perypetie głównego bohatera. Gotowi na jazdę bez trzymanki i na rollercoaster emocji (TUTAJ dla przypomnienia recenzja pierwszego sezonu, a TUTAJ drugiego)? 


Twórca: Noah Hawley
Premiera: 24.06.2019 
Produkcja: USA
Dystrybucja: 20th Century Fox Television
W rolach głównych: Dan Stevens, Aubrey Plaza, Rachel Keller, Navid Negahban, Lauren Tsai
W pozostałych rolach: Amber Midthunder, Jeremie Harris, Bill Irwin, Hamish Linklater, Jean Smart, Jemaine Clement, Harry Lloyd, Stephanie Corneliussen


Trzeci i ostatni sezon Legion zamyka historię Davida Hallera (Dan Stevens) w bardzo nietypowy sposób. I, prawdę powiedziawszy, nie wiem co mam o tym myśleć... Serial niejednokrotnie mnie zaskakiwał i pozostawiał z mindfuckiem chociaż raz na epizod, ale takiego zakończenia to ja się nie spodziewałam!

Akcja kolejnej odsłony Legion ma miejsce tuż po tym jak pod koniec ostatniego epizodu drugiej części David ucieka z siedziby Division 3, zabiera z sobą Lenny (Aubrey Plaza) i pozostawia Syd (Rachel Keller) wraz z resztą drużyny w ciężkim szoku. Okazuje się, że David ma już plan. Zakłada tajemniczy kult, a jego głównym celem jest zabicie Farouka (Navid Negahban), Shadow Kinga, który zatruwał mu całe życie. Tymczasem sam Farouk z resztą ekipy próbuje odnaleźć Davida i powstrzymać go przed zniszczeniem świata. Tym bardziej, że stawka w grze jest wysoka, kiedy pojawia się Switch (Lauren Tsai), potrafiąca podróżować w czasie. Kto tak naprawdę zwycięży w ostatecznym starciu dwóch najpotężniejszych telepatów? Po której ze stron opowie się Switch? Jakie konsekwencje dla bohaterów mogą mieć zabawy z czasem?


Trzecia odsłona Legion jest najkrótsza, gdyż posiada zaledwie osiem epizodów. Przez większość serialu odnosi się wrażenie, że David stał się tym złym. Przeszedł na ciemną stronę mocy i wcale nie ma zamiaru z niej zbaczać. Wręcz przeciwnie, gotów jest nawet poświęcić Lenny czy Switch, aby osiągnąć swój cel. W międzyczasie zdążył też opanować swoje moce tak, że bez problemów potrafi zabić, nie plamiąc się krwią. Podoba mu się, że ma swoich wyznawców, którzy mogliby go wspierać. O tyle się zmienił, że ma czelność skrzywdzić swoich dawnych przyjaciół! Przyznam szczerze, że Dan w takim mrocznym wcieleniu postaci, której przez dwa sezony kibicowałam i mocno trzymałam kciuki, teraz mnie wręcz przerażał i do końca nie byłam pewna jak to się dla głównego bohatera skończy. Z jednej strony rozumiałam Davida i jego motywacje. W końcu ma już środki i zasoby, aby pokonać swojego nemesis, ale z drugiej jego czyny mnie mierziły i przyprawiały o gęsią skórkę.

Podoba mi się jednak, że duży wpływ ma na niego... Jego własny ojciec, Profesor X (Harry Lloyd) oraz matka (Stephanie Corneliussen), których spotyka, podróżując kilkukrotnie w czasie. Uchwycił mnie sposób ukazania przeszłości rodziców Davida (która również była tragiczna, bo ukazuje czasy obozów koncentracyjnych i wojny), ich relacji, życia sprzed spotkania z Shadow Kingiem, czyli całej tej otoczki z przeszłości Davida, poznania okoliczności jego oddania, etc.


Dodatkowo wprowadzenie nowej postaci, czyli Switch, dodatkowo wzbogaca serial o nowe i zwariowane elementy. Nie chcę za bardzo spojlerować, ale pojawiają się np. tajemnicze bestyjki, które równie dobrze można byłoby wpleść w porządny horror. Jak dla mnie jednak Switch pełniła funkcję takiej marionetki, która pod koniec dopiero postawia wziąć sprawy w swoje ręce i naprawić pewne błędy.

Sam Amahl Farouk z kolei przedstawiany jest jako ten dobry, co już kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Raz udawało mi się rozgryźć go jako złego, ale potem jego czyny stanowiły o tym, że jednak działa w dobrej wierze. Takie przypuszczenia wędrowały jak sinusoida. Koniec końców, nie wiem czy tego się spodziewałam! W każdym razie pan Navid genialnie sportretował tak złożoną i nietuzinkową postać, która wzbudza jednocześnie strach i respekt. Piękne aktorskie wcielenie.


Niestety uważam, że czas poświęcony pewnym wątkom/kwestiom został źle rozłożony. Z jednej strony akcja pędzi do przodu, żeby w kolejnym epizodzie drastycznie zwolnić. Kiedy dzieje się naprawdę dużo i widz czuje, że musi wiedzieć jaki będzie finał, tak twórcy serwują fillery, które wydają się po prostu zbędne i naciągane, jak np. epizod w wymiarze astralnym, gdzie gościnnie wystąpili Melanie (Jean Smart) czy Oliver (Jemaine Clement). Cieszę się, że powrócili, ale potem np. już się nie pojawili, co nie miało wpływu na dalszy ciąg fabularny. Po co więc wciskać widzowi na siłę poboczną i mało istotną historię?

Poza tym ubodło mnie jak słabo napisani zostali inni bohaterowie. Ptonomy (Jeremie Harris) oberwał najbardziej, bo praktycznie w ogóle go nie ma. To samo można powiedzieć o Lenny czy Clarku (Hamish Linklater), których wątek został ciekawie zapoczątkowany w drugim sezonie, a tutaj praktycznie zanika. Najlepiej się utrzymał duet Loudermilk, gdzie bohaterowie muszą czasami nietypowo postępować z własnymi mocami, co niejednokrotnie kosztuje ich zdrowie. Śmieszy mnie jednak stwierdzenie, że historia opowiadana jest z perspektywy Syd. No dobrze, jest jej dużo w serialu i stanowi najsilniejszą nić porozumienia z Davidem, ale nie odczuwam, żeby opowiadanie było ukazane na tyle, żeby stwierdzić, że to jej historia.


Wiem, że trochę zjechałam Legion w powyższych akapitach, ale serial jest naprawdę dobry. Nieustannie trzyma w napięciu, zaskakuje i wzbudza masę emocji. Nadal panuje atmosfera psychodelii, surrealizmu, absurdu i groteski, które dodatkowo wzmacniane są niesamowitymi efektami specjalnymi, kostiumami, plenerami i muzyką, potęgującą wrażenie manii i szaleństwa. Przykład? Wielka świnia wielkości mojego pokoju, bitwa rapowa w wymiarze astralnym, tańce i śpiewanie w najbardziej kulminacyjnych momentach.

Summa summarum, trzeci sezon Legion uważam za naprawdę udany. Mimo, że nie występuje tak epicka walka jak chociażby w ostatnim odcinku drugiego sezonu czy zdarzają się również inne mniejsze czy większe potknięcia, tak mój ogólny odbiór jest pozytywny. Zakończenie wprawiło mnie w istny szok i do tej pory próbuję poukładać w głowie czego tak naprawdę doświadczyłam. Bo tak naprawdę tego serialu nie musicie rozumieć czy poddawać analizie. Ten serial się doświadcza i od razu wchodzi w akcję. Ciekawie zresztą, że tutaj koncept podróży w czasie stoi w totalnej opozycji do tego, co sugeruje Avengers: Endgame... Produkcję oceniam na solidne 8/10. Będzie mi brakowało tego zwariowanego świata!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz