sobota, 21 maja 2016

I love you forever


I.
   Znajduję się w jakimś opuszczonym budynku. Nigdzie nie ma mebli, ściany i podłogi pokryte są starą, niebiesko-brudną płytką. Nie jestem jednak sama. Przede mną znajdują się inni ludzie, nie widzę ich dokładnie, są daleko. Mam na sobie czarną kurtkę i kaptur na głowie. Idę najpierw do niby toalety, bo teoretycznie nic nie wskazuje na to, że była to kiedyś toaleta. Ale ja to wiem. Czuję na sobie czyjeś spojrzenie. Nie odwracam jednak głowy. Potem, rezygnując z załatwienia potrzeby, kieruję się naprzód. Idzie za mną On. K. Moja miłość z gimnazjum, a raczej platoniczna miłość...idę przed siebie, on idzie za mną. Wiem, że to On, chociaż nie patrzę na niego bezpośrednio. Łykam jakieś tabletki. Przegryzam je. Muszę popić wodą, ale nigdzie nie ma żadnego kranu...wychodzę...
   Drzwi się wysuwają. Wychodzę na jakiś rynek. Świeci słońce, jest pogodnie, a trawa jest zielona. Idę na środek rynku, by móc napić się wody. On idzie za mną. Piję wodę, połykam ohydne tabletki. Nagle się odwracam, a jego już nie ma...jestem zdziwiona. Nie wiem co z sobą robić...
   W końcu, ni z gruchy, ni z pietruchy, stoję w wielkim hipermarkecie wyraźnie na kogoś czekając. Tą osobą była mama...tu mi się sen urywa...

II.
   Kąpię się w wannie. Jest mi bardzo miło...ciepła woda, piana, koło mnie kubek z herbatą, którą nawiasem mówiąc trochę wylałam do drugiej wanny...nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przede mną stoją ludzie! Są poza ''budynkiem''. Przez szybę widzę znajome twarze, zwłaszcza z gimnazjum. Patrzą się na mnie, ale tak jakby mnie nie widziały. A na dworze pada deszcz...
   Nagle moja mała salka wyciszenia wypełnia się ludźmi. Robi się tłoczno. Z tego tłumu ponownie wychyla się On - K. Rozmawia z kolegami. Wychodzę z wanny, mam już szlafrok i turban. Patrzę na swoją twarz w odbiciu lśniącej szafki. Mam strasznie małe oczy...właściwie to w ogóle ich nie mam. Przykryte są spuchniętymi powiekami. Moja twarz wygląda paskudnie. Widzę go. On patrzy na mnie przez chwilę. Idę w jego kierunku, bo chcę wziąć jakąś rzecz w jego pobliżu. O mało nie wpadam na niego...on myślał, że chcę do niego zagadać. Ja mu to właśnie chciałam ułatwić! 
   Do łazienki wchodzi pan K., rozmawia z chłopakami, ja zaczepiam koleżankę A.  

III.
   Jestem w szpitalu. Poznaję korytarze znanego mi już szpitala dziecięcego w Krakowie. Noszę na rękach małe niemowlę. Płacze. Jego skóra jest czerwona, niemalże rozpalona, powieczki podpuchnięte. Jestem przerażona. Może inaczej - bezradna! Jestem kompletnie sama na korytarzu, a jak już ktoś się pokaże to nie chce mi pomóc, udaje, że mnie nie ma! Nic nie mogę zrobić! Moje dziecko płacze, rozpacza z bólu, a ja nie mogę mu pomóc, wesprzeć! Ta bezsilność, bezradność niszczy mnie od środka...w końcu chamsko zaczepiam jakiegoś lekarza, który mówi mi, co mam robić. Niestety, żadnych nowych szczegółów, informacji się nie dowiedziałam.  Wszystko już wiedziałam! Co robić, jak i czym smarować, jak postępować etc. 

IV.
   Jestem w jakimś budynku. Ze mną jest mama, siostra i jej chłopak. Ogólnie atmosfera jest napięta. Ziemia się trzęsie. Ja z mamą biegniemy przez korytarze, jak mi się zdawało przez korytarze podstawówki. Przez moment nawet widzę moją dawną anglistkę. Biegniemy, aż w końcu wybiegam na rynek. Sama. Spod ziemi wynurza się nagle komin wulkaniczny. Kostka brukowa pęka, wydobywa się lawa. Ludzie uciekają we wszystkie strony. Panika totalna. Ja uciekam niesamowicie szybko. Nie odwracam się w ogóle, nie patrzę czy rodzina jest ze mną. Z krateru wydobywa się deszcz kamieni, staram się je ominąć...cholernie się boję!
   Koło wału biegnie czysta, wąska, spokojna rzeczka. Zsuwam się do brzegu, ale boję się przejść wzdłuż na drugi (brzeg). Nagle koło mnie pojawia się koń i jakby oboje w tej niepewności, przekonując i pomagając sobie przez tą minutę nawzajem, płyniemy na drugą stronę. W głowie odezwał mi się jakiś głos przypominający o tym, że po drugiej stronie w klasztorze będę bezpieczna. Kieruję się w stronę mostu. Pod nim również płynie rzeka, tym razem brudna, smolista, wartka...wycofuję się, za bardzo się boję. Biegnę dalej prostą drogą przez wały, kamienie co rusz spadają. Widać je w cieniu słońca. 
   Mój nieustanny bieg kończy się w cmentarzu, gdzie poza nim nie widać zupełnie nic. Jest już noc, a wszędzie biegają panicznie przestraszeni ludzie. Wszędzie się pali. Ja chowam się za jakimś grubym krzyżem łudząc się, że przeżyję. W końcu przypominam sobie, że jestem sama! Nie ma ze mną nikogo, gdzie moja rodzina!? Podbiegam do jakiejś grubszej pani i pytam się ; gdzie oni są?!. Pani odpowiada, również przejęta, że jest jakiś schron. Być może tam mogli się schronić...
   Kadr nagle się przenosi. Jest pochmurno, wlekę się do mojego domu. Koło szkoły widzę moją mamę! Nigdy nie uradował mnie tak widok jak jej, całej i zdrowej! Obejmowałyśmy się długo, płakałyśmy. Dwoje Azjatów wychodzących z auta zrobili nam zdjęcia. Byłyśmy bezpieczne... 

V.
    Umówiłam się z jakimś chłopakiem do kina. Wracam skądś, bo wiem, że się spóźnię. Ubieram szybko jakieś ładne ciuchy i zamierzam udać się do kina. Nagle jakby znajduję się w innym miejscu o innej porze, z babcią i wujkiem, w jakimś ogrodzie przed dosyć średniawym pałacem, dworkiem...biały budynek, drewniane okiennice. Wygląda ciekawie. Wygląda na to, że udaliśmy się na obiad, bo siedzę przy stole z babcią w jakiejś restauracji. Wnętrze jak z bajki! Złote ściany, elegancko nakryte stoły, ludzie poubierani wytwornie, srebrne sztućce. Doskonale zdaję sobie sprawę, że najwyższy czas iść, zważywszy, że już i tak jestem potwornie spóźniona! Wychodzę. Wracam się, bo zapomniałam torebki. Pani pilnująca złotych schodów zganiła mnie spojrzeniem...
   Pewną scenę w moim śnie pominę. Jest dosyć wulgarna i zboczona. Aż dziw co to się dzieje w mojej głowie!!!
   Wiem, że jestem elegancko ubrana. Fioletowy żakiet, marynarka, spódnica...czarna koszulka i czarne obcasy. Dosłownie Francja elegancja! Jest mi przykro, bo nie dość, że spóźniłam się na film, to mojego faceta raczej nie spotkam...idąc na korytarz spotkałam M.F ( odtwórcę roli młodszej wersji Magneta ). Nie przejęłam się tym faktem. Z rozczarowaniem i myślą, że wszyscy na sali będą się na mnie gapić skierowałam się w stronę małego korytarzyka, trochę wyglądającego na szpitalny. Z dwóch stron na krzesłach siedzieli ludzie. Wyglądali jak jedna, wielka rodzina, elegancko ubrana jak na wesele. Wydaje mi się, że na mnie czekali. Z jednego z małych siedzeń patrzy na mnie T.H, który prawdę mówiąc dziwnie wygląda z grzywką ( odtwórca roli Lokiego )! Wygląda na to, że to z nim miałam iść do kina. Zaczyna się zabawa! Wszyscy się śmieją, piją, zaczynają drwić z jednego z gości. M.F drażni go. Tym gościem jest S.S ( odgrywa rolę Zimowego Żołnierza ). Jest zły, a ja w ostatnim momencie powstrzymuje ich od bójki. Ten nowy gość mi się spodobał. Poczułam, że muszę się nim zaopiekować. Przechodzimy do innego korytarzyka. Proszę go by usiadł. Wszystko byłoby w porządku, gdyby M.F nie włożył mu na głowę wiadra!


  

1 komentarz:

  1. Aż dziw, że tyle detali potrafisz odtworzyć i opisać, tylko że gdy tak czytam, staram się jakiś sens wynieść, połączyć fakty, ale idzie mi to zupełnie opornie.Takie jednak są sny, bywają skomplikowane, bezsensowne. Z tej dawki treści mogę wynieść jedną myśl, ciągle gdzieś w twojej głowie przewijają się obawy odnośnie zdrowia, wielokrotnie uciekasz..

    OdpowiedzUsuń