piątek, 16 lutego 2018

Jak to jest na tym Jagiellońskim? Cz. III

Witajcie, kochani:).

Niedawno skończyła się sesja zimowa. Jest to moja druga sesja zimowa, a trzecia sesja w ogóle. Za każdym razem pojawiają się inne egzaminy z innych przedmiotów, ale jedna rzecz pozostaje niezmienna, a mianowicie... kompletny brak chęci do nauki. Stres stresem, nawet ja nie denerwowałam się egzaminami, a przynajmniej nie wszystkimi. Jednak zwalczyć lenia i totalny brak motywacji. Ciężki kawałek chleba. 

Generalnie rzecz biorąc, sesja zimowa, która skończyła się kilka dni temu, była jedną z najłagodniejszych. Cztery egzaminy na dwa tygodnie to nie jest tak źle, zważywszy na fakt, że latem praktycznie codziennie coś będzie. Im mniej egzaminów, tym więcej czasu na przygotowania, ale Vombelka oczywiście jak zwykle robi wszystko na ostatnią chwilę;D. 


Z jakimi przedmiotami zmagałam się obecnie i jakie są moje wrażenia z prowadzonych zajęć? Zapraszam do poczytania! Na początek część angielska. 


1.) Cywilizacja USA - generalnie wykłady z tego przedmiotu były jednymi z najnudniejszych i najbardziej usypiających. Zajęcia polegały na tym, że pan przychodził, przełączał slajdy, szczelnie wypełnione tekstem, dosłownie czytał co tam pisze i ewentualnie dopowiadał co ważniejsze lub przedstawiał jakieś ciekawostki. Niemniej historia sama w sobie, choć fanką tegoż przedmiotu nie jestem, była całkiem interesująca, a i sam profesor wydawał się dość sympatycznym, chociaż nietuzinkowym człowiekiem. 

Egzaminu pisemnego z tego przedmiotu bardzo się bałam. Po pierwsze, polecenia miały być otwarte, czyli samemu trzeba było się wysilić i napisać definicje jakiegoś wyrazu/opisać dane wydarzenie, miejsce etc. Po drugie, obowiązkowe było napisanie eseju na temat danego historycznego okresu. Po trzecie, jak wspominałam, nigdy nie należałam do orłów z historii, więc wiedziałam, że ciężko będzie mi się nie tyle zmobilizować do nauki, co zrozumieć wszystkie związki przyczynowo-skutkowe. 

Na szczęście poczciwy pan wysłał rozpiskę zagadnień, które miały pojawić się na egzaminie. Było tego ogrom, przepisywanie notatek i zaznaczanie mazakiem najistotniejszych miejsc czy nazwisk stanowiło wyzwanie, aczkolwiek mój umysł nie miał większych problemem z załapaniem najważniejszych faktów. Częstokroć przyłapywałam się na tym, że uczyłam się regułek na pamięć. Oczywiście, niektóre pojęcia tego wymagały, ale najistotniejszym dla mnie elementem było zrozumienie co się z czym je, potem dopiero jak to obrać w słowa (bo jak wiadomo, egzamin był w języku angielskim). Jakimś fartem udało mi się pogodzić obie czynności, czyli kojarzenie faktów i pamięciówka, i tak efekt pracy został bardzo pozytywnie osiągnięty:). Z oceny jestem bardzo dumna i cieszę się, że tak dobrze mi poszło. 

2.) Wprowadzenie do przekładu - wykłady z tego przedmiotu z kolei były jednymi z najbardziej odprężających i najzabawniejszych. Profesor był niezwykle wyluzowany, pełen poczucia humoru i pozytywnego nastawienia do studentów. To na tych zajęciach uroniłam najwięcej łez, płacząc ze śmiechu. Oczywiście zdarzały się wykłady nudniejsze i mniej przystępne do nauki (teorie tłumaczenia), aczkolwiek w ogólnym rozrachunku uwielbiałam chodzić na te zajęcia. 

Akurat nasz rocznik był pierwszym, kiedy pan zdecydował się zmienić formułę egzaminu pisemnego. Wszyscy się ucieszyli, gdy dowiedzieli się, że nie będzie trzeba pisać eseju czy definicji, a zamiast tego będą zadania zamknięte. Byłam jedną z tych uradowanych. Nie denerwowałam się więc egzaminem, powoli sobie coś czytałam czy przepisywałam. Musiałam zwalczać mój mózg przed traceniem czasu i wykuwaniem wszystkiego na blachę. Wiedziałam, że akurat u tego profesora nie będzie problemów ze zdaniem, byłam więc spokojna. Ocenę mam bardzo wysoką i zadowala mnie, choć ten jeden, dwa punkty do tej okrągłej, przez wszystkich lubianej oceny, troszkę mnie boli. Mimo to, jest dobrze. 


Teraz przejdę do części przedmiotów niemieckich, choć prawdę powiedziawszy do tego grona zalicza się (jak na razie) tylko jeden przedmiot:)


3.) Wprowadzenie do historii języka niemieckiego - powiem, że to był dziwny przedmiot. Naprawdę czasami nie ogarniałam co się dzieje. Generalnie w tym przedmiocie chodziło o zmiany jakie następowały w języku niemieckim, różne epoki, zmiany występujące w dźwięku czy wymawianiu poszczególnych samogłosek etc. Musiałeś/aś wszystko szybko przepisywać i jednocześnie słuchać, a ja i moja podzielność uwagi to tak... no różnie z tym bywa. 

Sam przedmiot jak dla mnie nie był fascynujący. Uczyłam się, bo musiałam. Zdecydowanie nie z rozkoszy i zachwytu. Wykładowca niemniej był naprawdę bardzo fajny, przyjazny, zabawny. Widać, że lubi pracować z młodymi ludźmi, a i on sam uwielbia to czego uczy. Niejednokrotnie zalewany pytaniami, potrafił cierpliwie odpowiedzieć czy naprowadzić na trop. Choć czasami rozkojarzony i troszkę zabiegany, zawsze był przygotowany na ewentualność. Nie wiem czemu i jak, ale myślę, że większość osób płci pięknej zwróciła na niego uwagę;D.

Prawdę mówiąc, ten egzamin był podzielony na dwie części, a ocena do dziennika była zsumowana i podzielona na pół. Pierwszy test z uzupełnieniem luk był nawet prosty i przyjemny. Drugi natomiast... cóż, był śmiech na sali, a szepty ''pomóż'' co rusz było słychać. Sama nawet zaczęłam się śmiać i domagać pomocy, bo nie miałam zamiaru jeszcze raz uczyć się tych cholernych regułek. Jakoś się udało i bardzo ładnie to zdałam. 


Zostaje jeszcze moduł pedagogiczny, który wciąż kontynuuję;
4.) Emisja głosu - niewymagający zbytniej wiedzy przedmiot, za to wymagający odpowiednich zdolności wokalnych, że tak powiem. Ćwiczenia polegające na rozgrzewaniu głosu etc. Nie trudno było o zaliczenie z tego przedmiotu, wystarczyło wyjść na środek sali i wygłosić przemówienie na dowolny temat. O czym mogła mówić Natasha? No o Marvelu, a jak!

5.) Dydaktyka języka angielskiego (podstawy dydaktyki) - pierwszy egzamin ustny (nie liczę emisji) a jednocześnie ostatni w samej sesji. Szczerze, to nie chciało mi się uczyć. Po prostu. Nie potrafiłam się zestresować na tyle, żeby w końcu się zmotywować. Przeczytałam materiały kilka razy, ale nie na tyle, by ryć na pamięć. W rezultacie okazało się, że postąpiłam słusznie. Wykładowczyni nie wymagała jakichś filozoficznych definicji, a praktycznych rzeczy. 

Troszkę jednak się zawiodłam, bo odkąd z koleżanką weszłyśmy do sali to pytania zadawała coraz trudniejsze i bardziej pokrętne. Cieszę się z oceny jaką dostałam, ale czuję, że troszkę jest to niesprawiedliwe, kiedy inni dostają pytania wręcz banalne, a ty otrzymujesz jakieś kobyły...


Dla chętnych był jeszcze dostępny moduł niemiecki. Stwierdziłam jednak, że z moją znajomością niemieckiego to są za wysokie progi na moje nogi:).

A jak Wam poszła sesja? Zdaliście wszystko czy czeka Was coś do poprawienia? Jakie macie plany na ferie?:)

PS. Jeśli chcecie się dowiedzieć, jak wcześniej radziłam sobie podczas sesji, zapraszam do poczytania wcześniejszych wpisów TUTAJ

1 komentarz:

  1. Tak mało przedmiotów a jakże konkretne jeśli chodzi o późniejszą ilość materiałów do opanowania. Gratuluję w takim razie wysokich i przede wszystkim Ciebie zadowalających ocen :) Oby tak dalej! ;)

    OdpowiedzUsuń