sobota, 24 czerwca 2017

His brightest star was you


I.
   Jestem z kimś umówiona. Śpieszę się, a przynajmniej przez chwilę tak mi się wydaje. Ktoś za mną idzie. Boję się. To jest jakiś starszy mężczyzna i czuję, że chce mi wyrządzić krzywdę. Uciekam. Udało mi się go zgubić w tłumie ludzi, czekających na zmianę świateł na przejściu dla pieszych. Dzwonię do chłopaka, z którym miałam się spotkać. Mówię mu, że nie dam rady, że nic z dzisiejszego spotkania nie wyjdzie. Zdenerwował się. Akurat przeszedł przez chmarę ludzi i mnie nie zauważył. Przynajmniej tak mi się zdaje.
   Kadr się zmienia. Idę przez wąską, leśną ścieżkę. Przez gałęzie iglastych drzew prześwituje słońce. Wchodzę do jakiegoś drewnianego domku. Jest w nim prawie pusto. Siadam na ławeczce. Na przeciwko znajduje się okno, a przez nie spoglądam na pięknego nastolatka. Tylko raz nasze spojrzenia się spotkały...


II.
   Siedzę sobie na klatce schodowej. Chyba się nudzę, bo zaczynam podrywać jakiegoś faceta, którego o dziwo skądś kojarzę. Na pewno jest starszy ode mnie, co wcale nie oznacza, że nie jest wcale atrakcyjny. Nie mam właściwie pojęcia z jakich sztuczek korzystam, ale w pewnym momencie, przerażona skutecznością swojego szalonego podrywu, uciekam do łazienki. Tak. Do łazienki. Gdzie moim azylem staje się piękny, biały kibel!

III.
   Na rynku zgromadził się tłum ludzi. Wraz z grupką kilku innych zainteresowanych przepycham się przez gromadę. Widzę mały wybieg, a po nim biegną dwa piękne konie. Oba ciągną coś bardzo ciężkiego.  Jeden z nich jest bardzo gruby. Jest w ciąży. Nagle po wybiegu sączy się krew. Koń z ogromnym brzuchem przystaje i siada. Jest zmęczony i zaczyna płakać. Ludzie się śmieją, wręcz rechoczą. A koń dalej krwawi...

IV.
   Jadę sobie spokojnie tramwajem. Jest słonecznie, słonko przyjemnie grzeje mnie po oczach. Jestem szczęśliwa, uśmiecham się sama do siebie. W tramwaju jest pusto, nikogo nie ma. W pewnej chwli słyszę jak ktoś się lekko wierci na siedzeniu. Odwracam się i widzę... samego Hansa Zimmera. Uśmiecha się do mnie serdecznie, odwzajemniając mój banan na twarzy. Mówię mu jak bardzo się cieszę, że go spotykam, a jego koncert był dla mnie niesamowitym przeżyciem. Kompozytor dziękuje mi za komplement i w prezencie pokazuje mi filmik z występem, którego nie zdążył zaprezentować. 

V.
   Podrywa mnie dwóch przystojnych mężczyzn. Czuję, że są to typowi bad boys, kto wie czy nawet nie założyli się o to, który pierwszy się ze mną umówi. Kończy się tak, że rozmawiam z trzecim przybyszem, bardzo sympatycznym i skromnym chłopakiem. Po chwili dowiaduję się o śmierci mojej podopiecznej, Mady. I żałuję, że nie dałam szansy temu jednemu, czarnowłosemu bad boyowi...



VI.
   Jest słoneczna i ładna pogoda. Znajduję się w szkole, w liceum, do którego kiedyś uczęszczałam. Widzę dwie znienawidzone przez siebie nauczycielki. Jedną z nich jest pedantyczna perfekcjonistka, ucząca języka angielskiego, druga to złośliwa zołza-polonistka. Ta druga ma dyżur. Uśmiecha się przez swoje sztuczne, napakowane usta i mówi, że nie będzie rozmawiała z tą kobietą. Chyba obie są siebie warte! 
   Chwilę później kadr się zmienia. Stoję pod wiaduktem. Zebrała się spora gromada ludzi. Trwa jakiś protest. Jakieś dwie ogromne maszyny przerażlwie hałasują, budząc do życia ogromne, owłosione pająki!

VIII.
   Leżę sobie smacznie na łóżku. Słońce delikatnie oświetla moją twarz. Uśmiecham się do siebie. Przynajmniej tak mi się wydaje na początku. Potem okazuje się, że nie jestem sama. Leżę na nagim torsie T.H. Jestem taka szczęśliwa. Tylko czemu głupia się wtedy obudziłam??





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz