piątek, 12 kwietnia 2019

Filmowy mixture #4

Przyszedł czas na kolejną serię z cyklu co ostatnio na Internetach/w telewizji obejrzała Vombelka. To co? Zaczynamy! 

1.) In the Heart of the Sea/W samym sercu morza (2015)


W roku 1820 z Nowej Anglii wypływa statek Essex, na którym znajduje się załoga poszukująca wielorybiego tranu. Kapitanem zostaje pochodzący z arystokracji George Pollard (Benjamin Walker), a pierwszym oficerem Owen Chase (Chris Hemsworth). Wspólnie podejmują się wyzwania zabicia wieloryba. Problem w tym, że ten wieloryb wydaje się inteligentny i skory do zemsty. Rozwala statek, a załoga dryfuje po oceanach przez 90 dni. W takich ekstremalnych warunkach będą musieli stawić czoła własnym lękom, słabościom oraz podważyć swoje wartości moralne. 

Powiem, że do obejrzenia tego filmu najbardziej zachęcił mnie duet Thor oraz Spider-Man. Tzn. Chris Hemsworth oraz Tom Holland. Przede wszystkim ten drugi, w którym kocham się odkąd ujrzałam film Niemożliwe. Od tamtej pory zachwycam się nad talentem aktorskim młodego Toma, który coraz bardziej pnie się na szczyt kariery. No i jeszcze mu nie odbiło. Wracając jednak do tematu...

In the Heart of the Sea, jak dla mnie, jest filmem dość średnim. Ani nie wybitnym, ani nie totalnym gniotem. Balansuje gdzieś pośrodku. Nie wiem jak to jest z książką, bo produkcja jest oparta na powieści Hermana Melvilla, a ta z kolei na zasłyszanej opowieści o Mobym Dicku. Film, w każdym razie, jest jak dla mnie porządny, dopracowany, z świetną pracą kamery, ale jednak... Ja wiem, nie zachwycił mnie. Obejrzałam już drugi raz i wciąż mam taki niedosyt. Nie poruszył mnie tak, jak myślałam, że poruszy. Niemniej filmowi nie da się odmówić kameralności. Nie wiem, czy Wam polecić, ale jeżeli lubicie Hollanda czy Hemswortha to śmiało możecie się wziąć za seans. Przynajmniej dla nich :P.

2.) Bumblebee (2018)


Bumblebee, uciekając przed wojną na Cybertronie, znalazł schronienie w małym kalifornijskim miasteczku. Ukrył się najlepiej jak potrafił. Charlie (Hailee Steinfeld), zafascynowana samochodami przeciętna nastolatka, w swoje urodziny dostaje prezent marzeń - samochód do remontu. I wkrótce odkrywa, że w jej garażu stoi coś więcej, niż zdezelowany żółty Volkswagen.

Chyba nie będzie to wielkim odkryciem jak powiem, że Bumblebee od Travisa Knighta to najlepszy film fabularny o Transformersach. Konkurencja nie była wielka, chociaż jeszcze pierwsza część od Michaela Bay'a była nawet całkiem fajna. Niemniej z każdą kolejną produkcją poziom spadał coraz niżej, aż w końcu osiągnął swój szczyt (a właściwie dno) z filmem Transformers: Ostatni Rycerz, który nie tyle nie trzymał się sensownej fabularnej kupy, co tryskał kiczem i generalnym burdelem na ekranie, czego nie mógł uratować ani Mark Wahlberg w duecie z Anthonym Hopkinsem, ani sam Bumblebee czy Cogman, którego pokochałam od pierwszego momentu.

Niemniej czuję jakiś sentyment do tychże filmów, ponieważ mam bzika na punkcie adaptacji komiksowych, robotów, sztucznej inteligencji i wypasionych scen akcji. Poza tym, kocham tego żółtego Trzmiela! A jak już jest o nim solowy film to tym bardziej się pokusiłam, żeby wybrać się na seans. Nie mam czego żałować.

Po pierwsze, relacja na linii Bumblebee oraz Charlie to najsilniejszy element filmu. Oboje są zagubieni, niepewni, pogubieni w świecie, w którym żyją. Dlatego może tak dobrze się uzupełniają. Bee, po utracie głosu czy pamięci (nawiasem mówiąc, dowiemy się jak to się stało, że BB stał się niemową) staje się malutkim dzieciakiem, który na nowo uczy się kim jest i z czym musi się zmierzyć. Z kolei Charlie to nastolatka, która pragnie już dojrzeć i sama sterować swoim życiem. Chce być niezależna i odcina się od innych. Ta więź, która tworzy się między tym dwojgiem bardzo mnie przejęła. Zresztą sama bohaterka jest bardzo przekonująca. Nie ma tam żadnej damsel in distress. Charlie to naprawdę babka z charakterkiem i cieszę się, że nie zrobili z niej seksownej wersji Megan Fox.

Po drugie, podoba mi się klimat lat 80., czyli muzyka, styl tamtych lat i nawet specyficzne elementy komediowe. Czasami podchodziły pod pewne cliche, ale myślę, że w przypadku Bumblebee można  to wybaczyć. Efekty specjalne są znakomite, kadry bardzo wyraźne i widać, co się dzieje na ekranie. Momenty transformowania się są pięknie uchwycone. Travis Knight, jako w sumie początkujący reżyser, sprawił, że uwierzyłam w tę franczyzę i cieszę się na kolejne kontynuacje. Trzymam kciuki!

3.) The Predator/Predator (2018)


Kolejna część filmu, traktująca o potwornych drapieżnikach z kosmosu, którzy dla sportu zabijają ludzi. Tym razem ten ''zwykły'' Predator nieudolnie próbuje ocalić ludzi przed znacznie potężniejszym wrogiem. Quinn McKenna (Boyd Holbrook) na czele z bandą szurniętych żołnierzy o różnych psychicznych zaburzeniach oraz pewną panią biolog (Olivia Munn) próbują powstrzymać niebezpiecznego przeciwnika oraz ocalić małego chłopca, cierpiącego na autyzm.

Szczerze mówiąc, wzięłam się za ten film, bo chciałam się totalnie odmóżdżyć. Miałam ciężki tydzień i potrzebowałam czegoś na odprężenie, na chwilę odpoczynku dla moich neuronów. Cel został osiągnięty, ale aż takiego prania mózgu dawno nie doświadczyłam. Film nie jest gniotem, acz naprawdę balansował na granicy cringe'u, kiczu i niestrawnego horroru, i tutaj wcale nie mam na myśli cieknącej strugami krwi czy łamania kości, chociaż i tego nie brakuje.

Fabuła idzie w niespotykane kierunki. Mam wrażenie, że scenarzysta nie miał do końca pomysłu, co można by zrobić w tym filmie, więc postanowił nawrzucać wszystkie swoje koncepcje jakie mu wlazły do głowy. Mamy Predatora (którego tak właściwie nie ma), 3,5 metrowego Predatora. Na scenę wkraczają także karykaturalne psy, autystyczny chłopiec, banda oszołomów, pani biolog, która w mig ogarnia wszelkie metody strzelania z broni oraz złego pana naukowca, który jest i dobry, i zły, w zależności od tego, co chce od niego scenarzysta. To wszystko okraszone jest toną beznadziejnego, odpychającego dialogu, lejącego się przez ekran bagna przekleństw oraz sztywnych interakcji między bohaterami.

Za to arcydzieło odpowiada reżyser Iron Mana 3, czyli Shane Black. Mogłam się w sumie tego spodziewać, bo według mnie, Iron Man 3 jest dosyć słabym filmem na tle pozostałych produkcji. Nie mogę jednak powiedzieć, że film jest totalnie do bani. Mimo, że czasami aż mną trzęsło nad żałosnymi pomysłami czy dialogami, tak naprawdę akcji nie brakuje. Boyd Holbrook nieźle ciągnie tę papkę zwaną filmem, a ten chłopczyk jest taki uroczy (!), ale to nie jest argument. Pomijam fakt, że wniosek, jaki się wysuwa z filmu to taki, że warto być niepełnosprawnym, bo w przyszłości może cię porwać żądny krwi kosmita. Nawet efekty specjalne mnie momentami mierziły, ale chyba to jest taki typ filmu, który świetnie działa na zmęczony mózg i stanowi swoistą definicję guilty pleasure. Niby kupka zwana filmem, ale oglądało się z zaciekawieniem. Końcowa scena mi się najbardziej spodobała. Jeśli jednak ma być kontynuacja, to błagam. Niech ktoś z pomysłem się tym zajmie!

4.) Beautiful Boy/Mój piękny syn (2018)


Beautiful Boy oparty jest na faktach autentycznych. Film skupia się na Nicu (Timothee Chalamet) oraz Davidzie (Steve Carell) Sheff, synu i ojcu, którzy muszą się zmierzyć z nałogiem narkotykowym Nica.

To nie jest film łatwy. Porusza naprawdę ciężki temat, który wciąż jest powszechny w świecie. Nie mówię tutaj tylko i wyłącznie o narkotykach, chociaż to te substancje wyniszczają Nica oraz właściwie całą jego rodzinę. Mówię tutaj o nałogu jako takim. Beautiful Boy idealnie ukazuje jak problem jednej osoby wpływa na całe jego otoczenie, czyli rodzinę. Unaocznia nam, jak nałóg wygląda z obu stron. Z jednej, czyli Nica, który wtłacza w swój organizm najgorszy możliwy syf, oraz z drugiej, Davida, który musi patrzeć na cierpienie syna oraz stara się pomóc mu w jakikolwiek możliwy sposób.

Timothee Chalamet to naprawdę prze-zdolny, młody aktor, który niesamowicie się rozwija i potrafi swoją grą oczarować widza naturalnym autentyzmem i taką nieposkromioną szczerością. Steve Carell z kolei zaskoczył mnie niesamowicie. Kojarzę go raczej z komediowych ról, ale w Mój piękny syn pokazał się z tej drugiej, poważniejszej strony. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Carell wypadł tak dojrzale i wręcz doskonale, że zdejmuję swoją wirtualną czapkę z głowy.

Tak jak mówię. Film nie jest lekki, więc ciężko mi go oceniać w kategorii obiektywnej. Można się chwilami pogubić, bo fabuła produkcji skacze w różne okresy czasowe i przyznam, że miałam kłopot w ogarnięciu co kiedy i z czym. Ponadto muzyka momentami była nie tyle rozpraszająca, co zbyt pompatyczna czy raczej zbędna. Nie trzeba aż tak podkreślać wyniosłość czy dramaturgię filmu, bo widz sam z siebie czuje smutek, trwogę, powagę sytuacji. Osobiście nie spodobał mi się taki zabieg, ale ogółem film jest mocny, autentyczny i świetnie zagrany przez duet Chalamet oraz Carell.

5.) Glass (2019)


Glass to trzecia część trylogii M. Nighta Shyamalana (mam nadzieję, że prawidłowo napisałam) po Niezniszczalnym oraz Split. Historia toczy się jakiś czas po wydarzeniach ze Split. David Dunn (Bruce Willis) zaakceptował swoją prawdziwą naturę i postanawia ją wykorzystać w dobrych celach, broniąc niewinnych i pokrzywdzonych. Na jego drodze staje Horda (James McAvoy), którego główny protagonista chce powstrzymać przed kolejnymi bestialskimi czynami. W konflikt wtrąca się pani psychiatra Ellie Staple (Sarah Paulson), która zamyka przybyszy w zakładzie dla obłąkanych, w którym znajduje się również Mr. Glass (Samuel L. Jackson). Pani doktor postawia sobie za cel ''wyleczenie'' trójki bohaterów z ich choroby, stawiając im pytania, które podważają ich wiarę w siebie i ich umiejętności. Czy to nie wymysł ich wyobraźni, że są ponadprzeciętnie uzdolnieni? Może wpoili sobie fakt, że są niesamowici? Być może przeżyli jakieś traumatyczne wspomnienie, które sprawiło, że chcieli poczuć się lepsi od reszty społeczeństwa? Prędzej czy później, będą musieli się zastanowić i podjąć decyzję, kim tak naprawdę są.

Czytałam przeróżne recenzje odnośnie Glass i przyznam, że są dość zbieżne. Jedne krytykują produkcję od stóp do głów, drugie twierdzą, że to arcydzieło kina superhero. Poniekąd zgadzam się z obiema opiniami. Unbreakable oglądałam bardzo dawno temu i sądzę, że jest to solidny i porządny film, który niejako zapoczątkował erę bohaterów w trykotach zanim Marvel czy DC rozpoczęły działania w tym kierunku. Split to film, który balansuje na granicy horror/thriller i świetnie buduje atmosferę niepokoju. Do tego James McAvoy... Czego chcieć więcej? Jak tam się spisuje Glass?

Po pierwsze, gra aktorska jest naprawdę genialna. James ponownie nie zawodzi, pokazując jak niesamowicie utalentowanym jest aktorem. Pokazać na ekranie ponad 20 różnych osobowości to niezwykła sztuka. Samuel L. Jackson równie dobrze sobie radzi. Co prawda nie było go w filmie długo, co by wskazywał na to tytuł, jednak nie da mu się odmówić talentu. Bruce Willis najmniej zabłysnął na ekranie, ale też dobrze się spisał. Po drugie, nawiązań do poprzednich filmów też nie brakuje. Pewne wątki są poszerzone i nawet z tymi postaciami, które wydają się złe do kości, można się w pewien sposób utożsamić. Zakończenie wbiło mnie w fotel, co z jednej strony szanuję, acz z drugiej zostawia mnie z taką wewnętrzną pustką.

Dialogi momentami mi nie podeszły. Twórcy jakby na siłę chcieli wyjaśnić to, co już widz wie.  Ponadto część wątków wciąż wydaje mi się niedopracowana i pewnych kwestii nie rozumiem. Niemniej naprawdę film jest niezwykły na swój sposób i polecam zapoznać się z tymże dziełem. 

1 komentarz:

  1. Z twojej listy widziałam pozycje 2-5 i różnie je odebrałam. "Glass" mi nie podeszło, za dużo dziur fabularnych, nonsensów, fabuła to sitko. Dobra gra aktorska nie dała rady mi tego filmu odratować. "Mój piękny syn" mi się podobał ale lepszą robotę zrobił dla mnie "Powrót Bena" o tej samej tematyce. I jeśli ktoś chciałby obejrzeć coś cięższego to raczej "Powrót Bena" polecam. "The Predator" był tak głupi, że aż fajny. Odmóżdżzacz idealny. Zdecydowanie najlepszy z tej listy jest dla mnie "Bumbelbee" - świetny film familijny, rewitalizujący markę Transformers. Bardzo czekam na ciąg dalszy.

    Jeśli chodzi o "W samym sercu morza" to zamierzam ten film obejrzeć w jakiejś wolnej chwili. Właśnie ze względu na tym dwóch miłych panów, których wymieniłaś w recenzji.


    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń