piątek, 20 września 2019

Jak to jest na tym Jagiellońskim cz. VI

Witajcie, kochani :). Kolejna część z cyklu "Jak to jest na tym Jagiellońskim", a to oznacza kolejną przeze mnie przeżytą sesję egzaminacyjną. Powiem, że nauka szła mi bardzo ciężko... Wybitnie ciężko w tym semestrze. Powodów może być mnóstwo, ale dwa najważniejsze to po pierwsze okropny upał, duchota, skwar na zewnątrz i w samym mieszkaniu. Nie było jak przewietrzyć pokoju czy się ochłodzić, bo zwyczajnie w krakowskich sklepach zapanował deficyt wiatraków czy klimatyzatorów. W związku z tym zamiast porządnie się skupić na materiale, musiałam się ciągle wycierać szmatką i pilnować, by nie zemdleć (#NienawidzęLata, #GdzieTaZima). 

Po drugie miałam tzw. fazę na muzykę zespołu 5 Seconds of Summer (jak śledzicie mojego fan page'a to pewnie wiecie :P) i za każdym razem jak sięgałam po notatki to słyszałam ich piosenki, co troszkę przeszkadzało w utrwalaniu nowych informacji :). Nie wspomnę o różnych filmikach na YT, które skutecznie odciągały moją i tak już rozproszoną uwagę. 

Tak czy siak trzeba było siąść i się trochę pouczyć. Jakie są tego efekty? 


W tym roku wybitnie było dużo niemieckiego, ale tradycyjnie rozpocznę angielskim, bo jest przyjemniejszy!


1.) Praktyczna nauka języka angielskiego - na egzamin z tej części składają się: Use of English, czyli gramatyka, słownictwo, idiomy, phrasale, transformacje, kolokacje i co nie bądź oraz reading z writingiem w jednym, czyli tekst na mniej więcej dwie strony, w którym trzeba wstawić odpowiednie słowa w luki (ćwiczenie typu abcd), wyjaśnić pojęcia w kontekście tekstu oraz odpowiedzieć na dwa pytania, które również tyczą się powyższego tekstu. 

Jeśli chodzi o Use of English to z tym nie miałam najmniejszego problemu. Na bieżąco orientowałam się w materiale, więc z tą częścią poradziłam sobie najlepiej. Gorzej z czytaniem i pisaniem... Jak już zapewne wiecie, jestem osobą, która nie należy do zbyt domyślnych. A jednak pewne teksty akademickie są dosyć skomplikowane i pewne rzeczy trzeba analizować nie tylko pod kątem dokładności, ale należy też umieć czytać między wierszami, czyli czy autor odnosi się sarkastycznie czy mówi poważnie, etc. Niby mam już pewne doświadczenie w tej kwestii, bo w końcu zdałam maturę z polskiego czy egzaminy z literatur angielskiej czy amerykańskiej. Niemniej zawsze mam problem w zrozumieniu prawdziwych intencji autora. Z reguły interpretuję nie tak jak trzeba albo w kompletnie przeciwnym kierunku myślowym podążam. I to wcale nie pomaga w zdaniu egzaminu^^. 

Jakoś jednak, chyba raczej szczęśliwym trafem, udało mi się zdać obie części i mogłam przejść do części ustnej, która okazała się bardzo przyjemnym dialogiem między mną a egzaminatorami. Temat miałam dosyć specyficzny i nie bardzo wiedziałam jak to ugryźć, ale akurat w mówieniu jakoś sobie radzę, więc wybrnęłam z honorem, w dodatku z nawiązką, dlatego jestem teraz człowiekiem szczęśliwym, że dałam sobie z tym radę :). 

Teraz ta mniej przyjemna część...


2.) Praktyczna nauka języka niemieckiego - ehh... Im częściej przystępuję do egzaminów w pierwszym terminie czy poprawkowych z tego przedmiotu, tym bardziej dochodzę do wniosku, że sama wiedza czasami nie wystarcza. W życiu czasami, jak to mówią, potrzeba więcej szczęścia niż rozumu. W przypadku tego przedmiotu może rozum i mam, bo jakoś na zajęciach radziłam sobie dobrze, przynajmniej przez większość czasu, ale szczęścia... Niestety mi brakuje. To trochę boli, ale niestety do takich przykrości trzeba przywyknąć. 

Gramatyka i czytanie poszły mi znakomicie. O czytanie się nie martwiłam, bo jakoś w tym języku sobie radzę. Gramatyki się nieco obawiałam, bo nie byłam w stu procentach pewna siebie ze względu na pewno zagadnienie, które akurat nie da się wyuczyć. Trzeba to po prostu czuć. Niemniej poszło mi zaskakująco dobrze i zdziwiłam się, że mi tak dobrze wyszło. Niemniej w tempie błyskawicznym zostałam oblana kubłem zimnej wody, gdy zobaczyłam rezultaty swojej pracy ze słuchania i pisania. Słuchania praktycznie nie rozumiałam kompletnie, więc wynik mnie nie zaskoczył. To samo jeśli chodzi o wypracowanie, bo nawet nie zdążyłam go sprawdzić czy nawet pomyśleć o rozsądnych, przemyślanych argumentach. Niemniej zabolało, gdy się okazało, że nie zdałam...

Tym bardziej, że nawet wydłużenie czasu nie dało mi nic. Jak w ciągu godziny i 18 minut miałam napisać list do redakcji na 300-400 słów, wcześniej musząc przeczytać dwa artykuły do wyboru?! Dodatkowo w trybie ekspresowym musiałam wymyślić argumenty, które szybko trzeba było przelać na papier... Dla mojego powolnego, dyslektycznego umysłu nie było takiej opcji. Z kolei, jeśli chodzi o słuchanie, na co dzień jestem w stanie zrozumieć czysto niemiecką mowę. Gorzej, jeżeli masz cztery opcje do wyboru, a speaker wymawia wszystkie. Z dwojga złego musisz wybrać tylko jedną, jedyną najwłaściwszą odpowiedź. Dowód na to, że nie wygrałabym w Totolotka :P. 

Jestem trochę zła i smutna, że nie ważne jak długo czasami człowiek siedzi i skupia się na danej rzeczy, wciąż nie przynosi to chociaż zadowalających rezultatów... :(.

UPDATE: Jeśli chodzi o egzamin poprawkowy, to tydzień przed terminem dość ostro wzięłam się do nauki. Tym razem z pisaniem wszystkich części poszło mi o wiele szybciej niż się spodziewałam. Czytanie i gramatyka poszły mi znakomicie i bardzo się cieszę, że powtórzyłam słownictwo. Jak się okazuje, sporo wyuczonych przeze mnie synonimów pojawiło się w tekstach. Najbardziej oczywiście bałam się słuchania oraz pisania. Z tym pierwszym miałam pewne obawy, ale starałam się skupić na tyle, aby w końcu wybrać prawidłowe odpowiedzi. Akurat na pisaniu trafił mi się bardzo przyjemny temat, więc szybko starałam się przelać swoje pomysły na papier, aby wyrobić się ze wszystkim w czasie i mieć możliwość sprawdzenia ewentualnych błędów. Tym razem się udało, ale bardziej stresowałam się na egzaminie ustnym. Jakoś nie posiadam talentu do przemawiania po niemiecku, więc dosłownie w 15 minut przygotowałam krótką wypowiedź na wylosowany temat. Przeczytałam wszystko z kartki, chociaż nie ukrywam, że w trakcie mówienia wplotłam trochę elementów improwizacji. Całkiem sprawnie mi to poszło i cieszę się w sumie z uzyskanego wyniku^.^

3.) Historia literatury niemieckojęzycznej - Zapewne znacie taki przedmiot. Wykład nieco nudnawy, slajdy szczelnie przepełnione od góry do dołu tekstem i generalnie całoroczny przedmiot do przerobienia w 2 dni. Cóż... Challenge accepted!

Na szczęście miałam przygotowane notatki, więc przynajmniej z jakimkolwiek nadrabianiem nie musiałam się męczyć. Kwestia nauczenia się tego wszystkiego. Miałam niemały problem z motywacją. Pomijam przeraźliwy upał. Po niezdanym egzaminie jednak ciężej jest wykrzesać z siebie jakiekolwiek chęci do czegokolwiek. Z dwojga złego lepiej jest poprawiać jeden egzamin niż dwa. Także, chcąc nie chcąc, spięłam się w sobie ten ostatni raz i przez kolejne trzy czy cztery dni nie rozstawałam się z książką.

W trakcie pisania egzaminu dostałam w pewnym momencie takiej pustki w głowie. Wiedziałam sporo rzeczy, ale nie potrafiłam ich ulokować w odpowiednim miejscu w mózgu. Troszkę spanikowałam, ale na szczęście wybrnęłam z tego bohatersko.

***

4.) Obrona pracy licencjackiej - metodyka. Cóż, pisanie pracy dotyczącej komiksów wydawałoby się dla mnie spełnieniem marzeń. Siedzę w tej tematyce już dobre kilka lat, więc akurat udało mi się połączyć przyjemne z pożytecznym. Problem w tym, że wolałam opisywać zjawiska historyczne, mające znaczny wpływ na powstawanie komiksów i poszczególnych postaci. Trafiło mi się jednak seminarium metodyczne, więc musiałam przedstawić wpływ komiksów na rozwijanie umiejętności czytania ze zrozumieniem w języku angielskim u dzieci w szkole podstawowej. Akurat część praktyczna przypadła mi w udziale w szkole, do której kiedyś uczęszczałam. Dwa wnioski mi się nasuwają: Po pierwsze, nie chcę pracować w zawodzie nauczyciela, a po drugie czuję, że moim obowiązkiem jest wpajanie ludziom, że komiksy to nie tylko obrazki i marny tekst w dymkach. To prawdziwa kopalnia wiedzy pod względem praktycznym, metodycznym, psychologicznym i językowym. Być może na magisterskim seminarium z literaturoznawstwa uda mi się tym bardziej naświetlić ogromne znaczenie komiksów.

Samo pisanie pracy polega w głównej mierze na parafrazowaniu tego co już ktoś wcześniej powiedział. Nic odkrywczego od siebie raczej nie można dodać, a trzeba umieć innymi słowami przekazać coś, co już zostało napisane. Im więcej odniesień do tekstów źródłowych tym lepiej :). Największą bolączką, według mnie, okazało się edytowanie całego tekstu, czyli przygotowanie spisu treści, dopasowanie czcionki, akapitów, prawidłowa numeracja rozdziałów, układanie tabelki tak, żeby tekst się nie rozjeżdżał, etc. Na szczęście siostra uratowała mnie w potrzebie i przyznam szczerze, że gdyby nie jej pomoc, to nie dałabym sobie z tym rady! Tym bardziej, że o wielu sprawach technicznych czy merytorycznych dowiadywałam się rozmawiając z innymi studentami aniżeli od samego promotora :D.

Moja obrona pracy zjadła mnie totalnie. Dosłownie. Tydzień przed terminem obrony dokuczały mi potworne bóle głowy i niekontrolowane ataki paniki w pakiecie z atakami przytłaczającego lenistwa. Moja nauka polegała na przeczytaniu tekstu i bezwiednym wchłanianiu pojedynczych słów, które miały mi ułatwić zrozumienie pewnych pojęć. Ostatniego dnia się poddałam. A i tak na obronie cała moja wiedza wyparowała, więc stulałam co mi się tylko nawinęło na język. Tutaj wcale nie koloryzuję. Akurat zadano mi pytania, z których nie przygotowałam się najlepiej (jeżeli wcale). Chyba jednak moje głupoty miały sens, skoro się przyzwoicie obroniłam, a promotor zaoferował mi pracę! Da się? Da się^^.


Miałam w planie napisać takie podsumowanie o trzech latach spędzonych na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale stwierdziłam, że swoje refleksje zawrę krótko poniżej. Po pierwsze, na studia filologiczne trzeba być odpornym psychicznie, ogromnie zdystansowanym do siebie i gotowym na wszystko. Po drugie, niestety trzeba się liczyć na ogromną ilość czasu spędzoną na naukę i to nie tylko na same egzaminy w sesji, lecz także na kolokwia. Chyba, że jesteście językowymi geniuszami to w takim razie możecie spuścić z tonu. Po trzecie, musicie liczyć się z toną papierologii i częstym spacerami do dziekanatu, bo jakoś tak się składa, że to terminy kolidują, to zapomniano poinformować o czymś studentów, to elektroniczny dziennik coś szwankuje, etc. Od święta zdarzy się załatwić wszystkie formalności za jednym razem.

Szczerze mówiąc, nie umiem Was zachęcić czy odradzić do studiowania na sławetnym UJocie. Z jednej strony poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, nawiązałam kilka świetnych znajomości, sporo się nauczyłam języka i odwagi, żeby się nim posługiwać. Nauczyłam się też walczyć o swoje i nie poddawać się jak znowu się noga powinie i czegoś nie zdam. Z drugiej strony nabawiłam się ataków stresu, paniki i pewnie innych przykrości na tle psychicznym. Jednak nie jestem na tyle silna mentalnie, aby tak łatwo ze wszystkim podołać. Staram się, ale po prostu pewnych rzeczy przeskoczyć nie potrafię. Ponadto niejednokrotnie nie ma czasu kultywować swoich hobby czy nawet spotkać się na chwilę, żeby odsapnąć. Jak już wejdzie się w te trybiki do nauki to ciężko ogarnąć dla siebie czas wolny, chociażby po to, żeby na chwilkę się zrelaksować. Próbuję organizować swój czas tak, aby się ze wszystkim wyrobić, ale z reguły kończy się na tym, że nie da się zrobić czegoś stricte dla siebie.

Trzeba się również przygotować na to, że egzaminy nie odnoszą się zbytnio poziomem do tego, co robi się na zajęciach. Na ćwiczeniach materiał jest w miarę przyswajalny i zrozumiały, co kompletnie nie pokrywa się czasem z poziomem wiedzy jaki oczekuje się na egzaminie. Dlatego też śmieję się, że jestem Wrześniowym Weteranem, gdyż w przypadku niemieckiego nie zdarzyło mi się jeszcze zdać w pierwszym terminie :D. Czasami więc odnoszę wrażenie, że sama wiedza nie wystarczy, bo trzeba mieć ten łut szczęścia.

Na rejestrację przedmiotową radzę obudzić się wcześnie rano i być gotowym na to, że na seminaria może prędko zabraknąć miejsc. Spóźniłam się dwie minuty i w ciągu kolejnej minuty musiałam podjąć szybką decyzję o czym z kolei chciałabym pisać pracę licencjacką. Nie było to przyjemne uczucie, dlatego ostrzegam, żeby być gotowym na takie sytuacje i mieć przygotowany plan awaryjny :).

W ogóle o USOSie można pisać epopeje, więc jeżeli nie rozumiecie o co chodzi w podpięciach, etatach i żetonach, to nie wpadajcie tak jak ja w panikę. Z czasem wszystko się wyklaruje, a ostatecznie od czego są te panie w dziekanacie ;P. Nie zraźcie się też, jeżeli na stronie internetowej  uniwersytetu czy instytutu są rozbieżne informacje. Musicie wysyłać maile i pytać dopóty, dopóki nie uzyskacie jednoznacznej informacji.

Wybór więc należy do Was. Radzę jednak przed podjęciem studiów porządnie przeczytać harmonogram i program studiów, poczytać komentarze innych studentów i orientować się co uniwersytet ma Wam do zaoferowania. Przede wszystkim jednak skupcie się na tym, czego będziecie się uczyli i czy jest to coś do czego dążycie. Ja o tyle popełniłam ten błąd, że myślałam, że niemiecki będzie przedmiotem dodatkowym i nie aż tyle wymagającym co angielski. Okazuje się, że oba są traktowane po równi, a niemiecki nawet ma większe wymagania. Nie bójcie się pytać innych studentów, którzy przeszli przez to samo. Także moje studia licencjackie na UJ wspominać będę zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Coś jednak przeważyło, skoro wybieram się na magistra. Teraz tylko spiąć się w sobie i dać radę :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz