sobota, 7 września 2019

Turnus rehabilitacyjny w Ustce, czyli moje wakacje nad morzem!

Jakiś czas temu powróciłam z drugiego końca Polski, gdyż odbywałam dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny (09.08 - 22.08) w Ustce. Szczerze powiedziawszy, to z jednej strony to przykro mi, że wszystko co dobre się tak szybko kończy i będzie mi brakowało pewnych miejsc czy ludzi, które zobaczyłam i spotkałam. Z drugiej jednak strony cieszę się, że już wróciłam do Krakowa i mogę już na spokojnie zająć się innymi sprawami i odetchnąć od... Pewnych ludzi :P. Zapraszam na relację z turnusu!



Dojazd
Dzień przed oficjalnym rozpoczęciem turnusu wyjechałam wieczornym pociągiem relacji Kraków-Ustka/Kołobrzeg. Miesiąc wcześniej rozważałam opcję, aby zarezerwować sobie kuszetkę, żeby jakoś przyjemniej i przede wszystkim wygodniej spędzić całą noc. Mam już lekkie doświadczenie z podróżowaniem przez 12-13 godzin w pociągu, więc tym razem chciałam sobie nieco ulżyć pewnych przykrości. Stwierdziłam, że nie będę jednak płacić niecałych 200 zł na łózko, kiedy naprawdę nie uda mi się zasnąć. Poza tym planowałam sobie kuszetkę w drodze powrotnej z Ustki. 

Niestety nie było bezpośrednich połączeń pociągiem z Ustki do Krakowa, także musiałam szukać jakiegoś autobusu. Powrotną trasę odbyłam więc AD Euro Trans. Jeżeli jednak planujecie podróże tymże przewoźnikiem wiedzcie, że różnie kursują autobusy w dni parzyste i nieparzyste, także takie małe ostrzeżenie:). Skoro już jestem przy podróży autobusem, to muszę pochwalić, że kierowcy byli bardzo mili, na trasie było kilka przerw na siusiu czy na rozciągnięcie nóg, a trasa odbyła się bez większych przeszkód. Ponadto udało mi się zobaczyć inne większe miasta, np. Słupsk czy Trójmiasto, co uważam za przyjemny dodatek do wspomnień :).

Ośrodek
Kiedy już z dworca dowlekłam się do ośrodka (a uwierzcie mi, było to nie lada wyzwanie, jak na telefonie miałam 5% baterii, a Google Maps kompletnie już wysiadło), trafiłam do Przylesia, który mieści się na ulicy Sportowej 18. Ośrodek znajduje się dosłownie przy lesie, gdzie kto odważny mógł się wybrać na grzyby :P. Dodatkowo w pobliżu mieści się boisko sportowe. 

Budynek jest całkiem schludny, czysty i przytulny. Poza oczywiście pokojami dla kuracjuszy oraz recepcją, w ośrodku znajduje się również jadalnia, tzw. zabiegownia, winda dla niepełnosprawnych. Z kolei na zewnątrz budynku jest dość spory taras oraz kącik rozrywki, gdzie można pograć w bilarda, piłkarzyki czy ping-ponga, mini siłownia, huśtawki oraz sala przeznaczona do różnych imprez typu karaoke czy potańcówki. Z tyłu budynku z kolei znajduje się placyk zabaw dla dzieci i parking samochodowy dla pacjentów.  




Okolica okazała się bardzo spokojna. Powiem jednak szczerze, że Przylesie jest okropnie daleko do centrum czy na plażę. Oczywiście kto wytrwalszy to może pójść spokojnie piechotą, ale najlepiej dotrzeć rowerem (które można wypożyczyć) czy meleksem/busikiem, kursującym co jakiś czas z ośrodka. Nawet jak w pobliżu błądziłam rowerem, to do najbliższej plaży dojechałam w jakieś 20 min. Później znajdują się lasy czy łąki.  


Atmosfera
Tak jak napisałam wyżej, generalnie panowała cisza i spokój. W końcu ośrodek znajduje się najdalej od miasta jak to możliwe, a w okolicy znajdują się pojedyncze domki rodzinne. Niemniej jak się przejdzie kawałek do centrum, to wręcz zaczyna roić się od ludzi. Takie tłumy były, że ciężko mi przyszło rowerem jechać, bo co chwilę musiałam się zatrzymywać. Nie wspomnę o tym, co się działo na plaży czy na głównej promenadzie. Istny rój ludzi! Z trudem robiłam jakiekolwiek zdjęcia, bo w kadr wchodzili mi kolejni turyści czy inni wakacjowicze. 



Pokój
Pokój, w którym nocowałam przez dwa tygodnie, znajdował się na pierwszym piętrze. Akurat mieścił się w segmencie, gdzie w jednym pokoju obok mieszkała pani Basia, a ja z panią Renią w drugim. Dzielił nas mini przedpokój. Na pokój składał się stolik z czajnikiem i kubkami, dwa krzesła, dwa łóżka (bardzo wygodne!), dwa nocne stoliki, duża szafa z wieszakami oraz plazmowy telewizorek na ścianie. Łazienka była bardzo mała. W prysznicu ledwo się mieściłam, a żeby umyć zęby czy ręce pod umywalką, trzeba było się nieźle napocić. To była najmniejsza umywalka jaką w życiu widziałam! Z trudem przychodziło też wyregulować wodę, gdyż albo leciała lawa, albo kubeł lodowatej wody. Na szczęście zapewnione były koce i duży oraz mały ręcznik, które przydały mi się na zabiegi. Ogólnie jednak dało się przetrwać.   

Dzień powszedni
Pierwszą niespodzianką dla mnie była wizyta lekarska, która okazała się odbywać w dniu przyjazdu. Zdziwiło mnie to, bo generalnie konsultacje mają miejsce dnia następnego, aż się wszyscy zjadą. W każdym razie kolejny raz zostałam oblana kubłem zimnej wody! Lekarz nawet nie popatrzył na moją kartę zdrowia, wypisywał co mu powiedziałam nawet nie zerkając na to co jest napisane na kartce. Wprost odrzekł, że na moje schorzenia nie ma żadnych zabiegów. Nie ukrywam, że byłam w szoku, co innego w końcu wskazane zostało na stronie internetowej ośrodka. Jak się później okazało, są to wytyczne z jakimi chorobami czy schorzeniami pacjenci mogą/nie powinni przyjeżdżać. Cóż, zaakceptowałam to, jak również i zabiegi jakie otrzymałam. Jak wyglądał taki dzień powszedni?
Godz. 8.00 śniadanie. Podstawą śniadania była szynka, ser żółty, ogórek, pomidor i kawałek masła. Niemniej kto chciał mógł podejść do osobnego stolika i zaopatrzyć się w różne twarożki czy dania na ciepło, tj. naleśniki z powidłem, tosty, parówki czy zupę mleczną. Z kolei na kolację było podobnie, ale serwowano również kaszankę, fasolkę po bretońsku, racuchy (niebo w gębie!), placki ziemniaczane, kluski leniwe (równie pyszniutkie). Obiad składał się zaś z dwóch dań: zupy oraz porcji ziemniaków, mięsa i jakiejś surówki. Dodatkowo serwowano deserek w postaci jakiegoś owoca czy ciastka. Generalnie posiłki były bardzo smaczne, sycące i w miarę urozmaicone. Niemalże wszystko smakowało jak domowe, co uważam za ogromny plus <3
Ok. 8.30 zaczynałam zabiegi. Pierwszym był laser na odcinek piersiowy pleców. Pani przykładała taką gałeczkę i jeździła nią po plecach. Trzeba było oczywiście ubrać specjalne okulary, żeby nie wchłonąć zbędnego promieniowania czy coś. Parę minut później kładłam się na brzuchu, gdzie na plecy świeciła mi czerwona lampa Sollux. Na turnus przypadały dwa zabiegi, więc tylko tym musiałam się zadowolić. Organizacyjnie uważam jednak, że na karcie zabiegowej powinni bardziej przykładać uwagę kto o której godzinie wchodzi, np. parafką oznaczać, że dany pacjent był wtedy i wtedy. Niby każdy miał napisane w jakich godzinach jaki zabieg, ale odnoszę wrażenie, że sporo osób wchodziło poza kolejnością. Niejednokrotnie musiałam czekać bardzo długo na swoją kolej. 
Ok. 9.30 czas wolny. W ten czas głównie oglądałam telewizję czy czytałam książkę/robiłam bransoletkę, wdychając świeże powietrze na tarasie. Czasami jeździłam rowerem po okolicy (sama lub z moim nowym towarzyszem, Filipem :P) czy na plażę. 
O 13.00 obiad, a później koło 14.00 albo wypad meleksem na plażę, albo jakaś wycieczka organizowana przez mega sympatyczną panią Rudą. Odbyłam m.in pieszą wycieczkę na plażę zachodnią i Stawek Upiorów, rejs statkiem Pirat, zobaczyłam bunkry Blüchera oraz przespacerowałam się po Wydmie Orzechowskiej. 



Dworzec kolejowy - obecnie w remoncie






Ruchomy most łączący plażę zachodnią i wschodnią. Otwierany co godzinę na 20 minut.





Centrum










Wnętrze statku Pirat





Zdjęcie Jacka Sparrowa z ukrycia :P


























Kilka ujęć z bunkrów Blüchera



Wydma Orzechowska


Sporo atrakcji było jednak organizowanych na ośrodku, a grupą docelową były małe dzieci. Z tego co się orientuję to dzieci robiły biżuterię z gliny, lepianki, gofry na ciepło czy po prostu uczestniczyły w różnych grach i zabawach. Powiem jednak skromnie, że wzbudzałam lekką sensację zarówno wśród dzieci, jak i dorosłych, kiedy wszyscy podchodzili pooglądać jak plotę bransoletki z muliny. Dostałam nawet dwa zlecenia, a w nagrodę otrzymałam darmową czekoladę, pyszne ciastka oraz 20 złotych. Business is business :).

Pogoda
Jak widać na załączonych powyżej zdjęciach, pogoda była w kratkę. Na przemian padał deszcz, wiał wiatr, a potem pięknie grzało słonko i dobijał skwar. Nie powiem, bardzo mnie to irytowało. Ubieram szorty, zdejmuję szorty, ubieram legginsy, zdejmuję legginsy... Ciężko było przewidzieć jakiego psikusa tym razem pogoda wywinie. Nawet prognozy nie mogły się ogarnąć! Przez to zmieniające się ciśnienie nie mogłam się totalnie wyspać. Tak czy siak pogoda nieznacznie zniechęcała do odwiedzin nad morzem :). 



Komunikacja
Zasięg był bardzo dobry i bez problemów można się było skontaktować telefonicznie z rodziną. Wybitnie dobrze działał również internet. Czasami się tak zdarza, że tylko na parterze chwyta zasięg, a tutaj można było skorzystać z wi-fi nawet poza budynkiem! 

Ludzie
Na turnusie znajdowało się mnóstwo rodzin z dziećmi oraz starszych osób. Akurat udało mi się poznać panią Basię oraz Renię. Panią Basię praktycznie w ogóle nie rozumiałam, gdyż była po udarze i ma pewne problemy z wymową. Co ciekawe, za każdym razem jak się na siebie patrzyłyśmy to śmiałyśmy się do łez. Jedna od drugiej zarażała się śmiechem :D. 

Z kolei pani Renia... Bardzo żywiołowa i gadatliwa babeczka, ale z upływem czasu coraz bardziej mnie zaczęła irytować. Akurat dzieliłam z nią pokój, więc musiałam to jakoś znosić. A co takiego? Czepiała się praktycznie o wszystko. Źle buty układam, nie zamykam deski klozetowej, w złym miejscu kładę mokrą bieliznę, źle siedzę przy stole, źle piorę, źle się odżywiam, wydaję pieniądze na pierdoły i nawet poprawiała mnie, gdy z mamą przez telefon rozmawiałam! Co śmieszniejsze, sama kupowała drogie pierdoły, obijała się o klamki czy potykała o rower, a do tego podjadała krówki i innych nimi częstowała. Innych pouczała, gdy sama postępowała nie lepiej. Nie znoszę ludzi, którzy wszystko wiedzą najlepiej, a wcale słuszniej nie postępują...

Często też chodziłam do sklepu czy rozmawiałam na tarasie z Ewą, przesympatyczną kobitką, z którą też śmiałam się niejednokrotnie :). Nieodłącznym towarzyszem był również Filip, którego traktowałam jak młodszego braciszka. Z nimi to nie mogłam się nudzić, a zdobyłam tyle wspaniałych wspomnień^^. 

Praktycznie z każdym można było porozmawiać, pośmiać się, wymienić jakimiś uwagami czy poglądami. Panowała taka swojska, domowa atmosfera. Recepcjonistki były przemiłe, Ruda była świetna, a pielęgniarki też zagadywały od czasu do czasu. Po prostu czułam się jak w bardzo gościnnym domu.

Skóra
Pierwsze trzy dni były dla mojej atopowej skóry nie lada wyzwaniem. Po długiej podróży pociągiem miałam krosty na twarzy i czułam jak mnie pali od środka. Musiałam podleczyć trochę przemęczoną twarz po długim pobycie w metalowym pociągu. Później już było lepiej, chociaż jednego dnia zjadłam ponad połowę czekolady i stan zapalny wrócił. Tym razem trwał na szczęście krócej. Generalnie jednak moja skóra była w dobrym stanie. Troszkę sucha i pojawiło się kilka czerwonych plamek, ale byłam w stanie normalnie funkcjonować i cieszyć się wakacjami.

Podsumowanie
Summa summarum, turnus w Ustce uważam za bardzo udany. Mimo, że chwilami przyłapałam się na lekkiej nudzie i krew we mnie wrzała jak tylko usłyszałam głos pani Reni, tak zdecydowanie pozytywnie będę wspominać pobyt w Przylesiu. Aczkolwiek mam kilka uwag...

Po pierwsze, sugerowałabym trochę lepiej zorganizować bazę zabiegową. Ludzie wchodzą, ignorując kolejkę. Tak jak np. w Kołobrzegu, powinni zostawiać parafkę w karcie zabiegowej, że pacjent uczestniczył, pojawił się i może iść na inny zabieg. Tak to nie ma potwierdzenia, że ktoś w ogóle skorzystał z czegokolwiek. Po drugie, radziłabym bardziej sprecyzować na stronie internetowej leczone schorzenia dla przyszłych kuracjuszy, bo byłam nastawiona na zabiegi pod kątem moich chorób, a tu na miejscu mówią mi, że nic szczególnego nie mają mi do zaoferowania... Po trzecie, fajnie by było, gdyby grupa była bardziej ogarnięta. Wycieczka na wydmy to była jakaś porażka. Chaos panował straszny i ciężko było zliczyć ile osób w końcu pojechało, kto wraca pieszo, kto zostaje, etc. Ludzie wpłacają na różne atrakcje, a potem się nie stawiają, spóźniają się na meleks, a potem wydzwaniają z pretensjami... 

Ponadto znowu wstyd mi za ludzki gatunek. Ludzie pchają się na ścieżki rowerowe i drą się na przejezdnych, karmią ptaki, chociaż nie powinni, przeklinają soczyście przy małych dzieciach, są roszczeniowi i obwiniają organizatorów, bo przecież czemu nie mieć pretensji do siebie... Masakra. Czasami w takich sytuacjach mam ochotę schować głowę w piasek i zniknąć. 

Chyba następnym razem wybiorę się w góry. Może mniejszy tłum będzie i w końcu poczuję się swobodnie. Tak czy siak turnus rehabilitacyjny w Ustce uważam za udany^^. Miłe wspomnienia pozostaną na zawsze! 


PS. TUTAJ macie wpis o zeszłorocznej relacji z Kołobrzegu :). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz