piątek, 6 kwietnia 2018

Agent Carter - recenzja II. sezonu

Witajcie!

Nie mogłam nie obejrzeć II. sezonu Agentki Carter. Po prostu nie mogłam się powstrzymać. Pierwszy sezon był bardzo dobry, bohaterowie świetnie wykreowani, akcja pełną parą, a sam klimat produkcji po prostu mnie urzekł. Czy drugi sezon przygód przebojowej Peggy Carter dorównuje poprzednikowi? Jest lepiej czy gorzej? W dzisiejszej recenzji spróbuję odpowiedzieć na te pytania.


Twórcy; Christopher Markus, Stephen McFeely
Premiera; 11.03-08.04.2016 (Polska)
Produkcja; USA
Studio; ABC Studios, Marvel Television
W rolach głównych; Hayley Atwell, Enver Gjokaj, Dominic Cooper, James D'Arcy, Chad Michael Murray, Wynn Everett, Reggie Austin
W pozostałych rolach; Bridget Regan, Currie Graham, Lotte Verbeek, Kurtwood Smith
Nagroda; Złota Świnka Skarbonka Ulubiony zbyt szybko anulowany serial


Tym razem przed Peggy Carter (Hayley Atwell) stoi kolejne wyzwanie. Przenosi się do Los Angeles, aby rozwikłać zagadkę śmierci pewnej kobiety, której ciało pokryte jest dziwną, tajemniczą substancją. Okazuje się być ona bardziej niebezpieczna niż początkowo przypuszczano. Czym jest tak naprawdę niezidentyfikowana materia zero? Czy słynna aktorka Whitney Frost (Wynn Everett) jest tym kim się podaje? Jaką rolę w tym całym śledztwie odegra Dottie Underwood (Bridget Regan) i czy agent Jack Thompson (Chad Michael Murray) nie kombinuje za plecami niczego nieświadomej agentki Carter?

Jak zwykle głównym atutem serialu jest niesamowicie piękna i sprytna Peggy, której wręcz nie da się nie lubić. Jej pomysłowość, intuicja i wyczucie są nie do opisania, a sama bohaterka jest niemniej odważna i silna jak sam Kapitan Ameryka. W II. sezonie przyjdzie widzom poznać także kilka słabości agentki, a mianowicie agent Sousa (Enver Gjokaj), w którym podświadomie się kocha. Jednocześnie na horyzoncie pojawia się prze-inteligentny naukowiec Jason Wilkes (Reggie Austin), których łączy coś więcej niż tylko przyjaźń. Młodej kobiecie ciężko poradzić sobie z piętrzącymi się zagadkami i intrygami, a co dopiero z problemami miłosnymi, które na każdym niemal kroku kują ją w serce. Tym bardziej widać w II. sezonie, że poza swoim zaangażowaniem w pracę, Peggy także jest kobietą, która musi stawić czoła swoim własnym uczuciom i emocjom, które, jak wiadomo, nie zawsze da się opanować. Postawa kobiety i jej umiejętność radzenia sobie z wszelkimi przeszkodami wzbudzają szacunek i niemały respekt. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych.


Niemniej ważną rolę w całej sprawie ma Edwin Jarvis (James D'Arcy), który usilnie stara się pomóc agentce w trakcie misji, ale prawdę mówiąc, za każdym razem jak chce ją wesprzeć, to tylko pogarsza sytuację. Jego odwaga i zaangażowanie są pełne podziwu, ale mam niemałe wrażenie, że producenci serialu chcieli z Jarvisa zrobić takiego pociesznego ciapkę, który swoim sposobem bycia będzie rozśmieszał widzów i w serialu odegra takiego Rowana Atkinsona. Edwin stał się elementem komizmu w produkcji i na przymus trochę zrobili z niego życiowego nieogara. Takie odnoszę wrażenie, choć to nie zmienia faktu, że nadal uwielbiam Jarvisa, bo jest świetnym bohaterem i obok Peggy stanowi cudowny komponent serialu. Oboje stanowią zresztą dynamiczny duet i mają swoje momenty. Scena na pustyni jest jedną z najbardziej wzruszających i pięknych zarazem. Zarówno Peggy, jak i Jarvis odkrywają jak ważni są dla siebie nawzajem.

Innym ogromnym plusem w produkcji jest przedstawienie uroczej relacji między Jarvisem a jego ukochaną żoną, Aną (Lotte Verbeek). On, stonowany, poważny, z sarkastyczną manierą wysławiania się. Ona, pełna energii, wigoru, optymizmu i bijącej radości życiowej. Nawet najsmutniejsza wiadomość SPOJLER o niemożności posiadania dzieci nie potrafi pozbawić ją szczęścia u boku wspaniałego męża. Martwi się o niego, ale jednocześnie nie zabrania mu spełniać swoich marzeń. Jest cudownym słoneczkiem serialu i nawet Peggy niejednokrotnie jest w szoku i pod wrażeniem, jaki urok wokół siebie czaruje Ana. Oboje (Ana i Jarvis) są przykładem na to, że przeciwieństwa się przyciągają.


Złoczyńcami w serialu są Vernon Masters (Kurtwood Smith), Calvin Chadwick (Currie Graham), powraca nawet Dottie Underwood (Bridget Regan), w pewnym momencie sam agent Thompson staje się villainem (do którego wrócę), ale pierwsze skrzypce odgrywa tutaj Whitney Frost. Biedna aktoreczka, która okazuje się być naukowcem i chce pochłonąć całą materię zero i podporządkować sobie cały świat. Cóż, motyw typowy dla typowego antagonisty. Choć ma złowieszczy uśmiech i nawet mamy wgląd w jej wspomnienia, to i tak jej nie trawię, nie toleruję, drażni mnie i cieszę się, że SPOJLER skończyła w psychiatryku. Dottie jest o wiele bardziej przekonywującą panią zła, ma głębszą osobowość i chcę zobaczę ją jeszcze raz. Jej specyficzna więź z Peggy jest naprawdę bardzo ciekawa i liczę na więcej.

Chciałabym poświęcić jeszcze chwilkę dwóm postaciom, które sprawiają, że cierpię na mind-fuck. Chodzi mi o Doktora Wilkesa oraz agenta Thompsona. Doc jest bardzo miły, sympatyczny, pomocny i w ogóle, ale nie wiedzieć czemu, drażni mnie on i kompletnie odstręcza. Naprawdę nie wiem dlaczego, po prostu go nie lubię i tyle. Sytuacja odwrotna ma się w przypadku Jacka Thompsona. Powinien mnie co najmniej irytować i sprawiać, że na jego widok dostaję ku*wicy. Niestety nic nie poradzę na to, że tak strasznie go lubię. Bywa dupkiem, jest dwulicowy i ciągle szuka jakiegoś zysku, ale ma przebłyski bohaterstwa i bywa naprawdę sympatyczny. Końcówka serialu tym bardziej zachęca do zapoznania się z jego historią.


Ubolewam jedynie, że tylko Howard Stark pojawia się rzadko, bo jest super napisaną postacią, ma fajne teksty i poczucie humoru. Tym bardziej przekonuję się, że ma bardzo wiele cech wspólnych ze swoim synem Tony'm. No i dlaczego nie pojawia się wtedy, gdy jego pomoc jest najbardziej potrzebna?!

W dalszym ciągu jestem oczarowana klimatem serialu, atmosferą lat 40., muzyką i oświetleniem. Ten serial naprawdę jest dobry i ma ogromny potencjał, gdyby nie to, że został anulowany, ku mojej rozpaczy. Oczywiście występują elementy w produkcji, które mnie nie satysfakcjonują, jak na przykład nieco kiepskie efekty specjalne i sam motyw kosmicznej, dziwnej mazi. Niemniej serial naprawdę polecam obejrzeć. Akcja pędzi jak szalona, jest zabawnie, jest wzruszająco i ciekawie. Każdy powinien odnaleźć tu coś dla siebie. Rekomenduję! 8/10





PS. Polecam również obejrzeć krótki, bo 15-minutowy, one-shot z udziałem Peggy;). Malutki epizod, który dosłownie w mgnieniu oka pokazuje na co tak naprawdę stać przyszłą założycielkę T.A.R.C.Z.Y.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz