piątek, 4 października 2019

The Gifted: Naznaczeni - recenzja II. sezonu

Witajcie, kochani!

W końcu miałam ten zaszczyt i przyjemność obejrzeć drugi sezon serialu The Gifted: Naznaczeni. Pierwsza część bardzo mi się spodobała. W głównej mierze sukces tejże produkcji zawdzięczać można aktorom, ich interpretacjom postaci, scenom walk oraz zgrabnemu sposobowi poruszania poszczególnych wątków. Nie jest to może serial idealny, ma również pewne wady, ale jeśli chcecie się dowiedzieć więcej, to zapraszam TUTAJ dla odświeżenia pamięci:). Tymczasem czas przejść do drugiej odsłony. Czy drugi sezon jest lepszy od jedynki? A może gorszy? Jak potoczyły się losy poszczególnych postaci od tamtej pory? Zapraszam do lektury!


Twórca: Matt Nix
Premiera: 25.09.2018 (USA)
Produkcja: USA
Dystrybucja: 20th Century Fox
W rolach głównych: Stephen Moyer, Amy Acker, Percy Hynes-White, Natalie Alyn Lind, Sean Teale, Emma Dumont, Blair Redford, Jamie Chung, Skyler Samuels, Grace Byers
W pozostałych rolach: Coby Bell, Michael Luwoye, Frances Turner


Akcja drugiego sezonu The Gifted rozpoczyna się niedługo po wydarzeniach ukazanych pod koniec ostatniego odcinka pierwszej części. Lorna (Emma Dummont) oraz Andy (Percy Hynes-White) przyłączyli się do Inner Circle, nad którym władzę sprawuje potężna Reeva Payge (Grace Byers) oraz jej trzy pupile, czyli siostry Frost (Skyler Samuels). Głównym założeniem tejże organizacji jest dojście do władzy mutantów. Ludzie i mutanci nie mogą razem istnieć na Ziemi, a jedyną rasą, która w pełni zasługuje na miano panów, są właśnie homo superior. Mutanci zbyt dużo nacierpieli się ze strony ludzi. Są torturowani, zamykani w więzieniach czy w specjalnych zakładach, gdzie przeżywają męki. Tylko ci uzdolnieni mogą panować nad światem i sprawić, że mutanci nie będą już nigdy cierpieć w katuszach.

Z kolei John (Blair Redford), Marcos (Sean Teale), Reed (Stephen Moyer), Caitlin (Amy Acker), Lauren (Natalie Alyn Lind) oraz Clarice (Jamie Chung) pozostali w Mutant Underground i pragną koegzystować z ludźmi. Chcą w spokoju żyć w zgodzie ze zwykłymi, nieobdarzonymi ludźmi. Problem pojawia się, gdy do akcji wkraczają Purifiers na czele z Jacem Turnerem (Coby Bell), chcący wyplenić wszystkie mutanty, oraz Morlocks, dowodzeni przez Erga (Michael Luwoye), którzy obierają sobie za cel pozostać neutralni w tym pogmatwanym konflikcie. Niestety, przyjdzie im za to zapłacić bardzo słono... Kto zwycięsko wyjdzie z tego sporu? Jak bohaterowie poradzą sobie w czasie wojny, której nikt nie może zapobiec? Kto wygra, triumfując u władzy, a kto poniesie sromotną klęskę?


Ten serial jest dobry. Bardzo mi się spodobał. Akcja jest wartka i wciąga jak ruchome piaski, a interakcje między bohaterami to jedna z silniejszych stron tejże produkcji. Niemniej pewne aspekty sprawiają, że nie mogę się zachwycać The Gifted na tyle, na ile bym chciała. Po prostu występują elementy, które w pewnym stopniu odbierają przyjemność z oglądania. Najpierw może przejdę do tych bardziej przyjemnych rzeczy.

Zacznę może od wcześniej wymienionych interakcji między bohaterami. Cieszę się, że Lorna i Andy stali się przyjaciółmi i mogą na sobie wzajemnie polegać. Na dobre i na złe mogą na siebie liczyć i myślę, że nie tylko Andy'emu wyszło to na dobre, lecz także Lornie. Oboje stracili swoją rodzinę na cześć tego, w co wierzą. Wzajemne rozmowy łagodzą ich pustkę w sercu i spodobało mi się to, że wspierają się w każdych okolicznościach. Ukazano także uroczą relację miedzy Clarice a Johnem, która postawiana na próby, ewoluuje i sprawia, że oboje zmieniają pewne światopoglądy. Tak samo w przypadku Reeda czy Caitlin, którzy jak dla mnie są wzorowym przykładem małżeństwa. Owszem, każde z nich ma jakieś sekreciki, którymi niechętnie chcą się dzielić, ale ostatecznie zawsze sobie powiedzą. Dialogi między bohaterami są bardzo autentycznie, niewymuszone i świetnie wygłoszone przez aktorów, którzy świetnie się spisali, choć aktorka grająca Lauren, moim zdaniem, musi jeszcze troszkę popracować.


Najbardziej w serialu ujął mnie wątek Reeda i Marcosa. Reed w końcu odkrywa, że jest w nim spora cząstka mutanta. Ewidentnie nie jest gotowy zmierzyć się z własnym stanem, próbuje zapobiec kolejnym atakom, które z czasem się nasilają i chowa się z bólem, aby nie krzywdzić rodziny. Od początku wiedziałam jak się skończy jego wątek, niemniej uważam, że z drugiej strony lepiej nie mógł się on zakończyć. Marcos z kolei nie odegrał w serialu znaczącej roli. Ubolewam trochę nad tym, że tak jak twórcy starają się poświęcać każdemu bohaterowi wystarczającą ilość czasu ekranowego, tak Marcos na tym najwięcej stracił. A wielka szkoda, bo bardzo go lubię i uważam, że jest jednym z mniej irytujących bohaterów (o tym jeszcze wspomnę). Podoba mi się jednak fakt, że ukazano jego rosnącą determinację nie tyle do walki, lecz także do ujrzenia własnej córeczki. Scena, kiedy pierwszy raz widzi swojego bobaska sprawiła, że jeszcze bardziej polubiłam Marcosa (nigdy tego nie robiłam, ale TA scena jest wyjątkowa). Jego ojcowski instynkt bardzo mnie urzekł. Podziwiam go także, bo mimo, że Lorna wciąż go rani, a córeczki może już nigdy nie zobaczyć, wciąż potrafi zachować swoje specyficzne poczucie humoru.

Dlaczego mówię o irytujących bohaterach? Bo praktycznie KAŻDA postać mnie irytowała na swój pokrętny sposób, co widzę, że się nie zmieniło od pierwszego sezonu. Lorna przez pierwszą połowę sezonu doprowadzała mnie do szału swoją zawziętością i faktem, że nie pozwalała Marcosowi się zbliżać. Grała, za przeproszeniem, taką zimną s*kę, do której wszelkie argumenty nie trafiały. Andy przez cały czas chciał udowodnić, jaki to z niego kozak i potrafi zabić dla większej idei, ale się okazuje, że niezbyt mu to wychodzi. Już pomijam jego wątek miłosny z Rebeccą (Anjelica Bette Fellini), który jak dla mnie był niedorzeczny i nieco irytujący jak zresztą sama Rebecca. Lauren dostaje fioła na punkcie jakiejś pozytywki (!), która niby ma znaczenie historyczne. Caitlin to już w ogóle doprowadzała mnie do szaleństwa swoją manią na punkcie nawrócenia Andy'ego. Reed uparcie wolał sobie z problemem radzić sam, co obraca się w końcu przeciwko niemu. John nie umiał podjąć sensownej decyzji i w obliczu klęski nie był w stanie się ogarnąć. Clarice wiecznie marudziła i ciągle jej się coś nie podobało. Jedynie Marcos mnie nie drażnił, ale już chyba mam do niego słabość. Nie wspomnę o Jace Turnerze, który już chyba sam się pogubił i nie wiedział co robi. Praktycznie KAŻDY mnie jakoś irytował i czasami mnie to bardzo denerwowało, co nie zmienia faktu, że rozumiem ich postępowanie. Przynajmniej niektórych. Wiem, skąd się biorą pewne ich zachowania, podejścia czy tok myślenia, ale nie umniejszało to mojej nerwicy. Z jednej strony to dobrze, że ich postępowanie jest uwarunkowane wcześniejszymi doświadczeniami i da się to uzasadnić. Niemniej momentami ciężko było mi nie palnąć się czasem w czoło nad głupotą niektórych postaci...


Mam wrażenie, że tak jak pierwszy sezon skupiał się na rodzinie Struckerów, tak druga część stara się poświęcić czas po równo wszystkim tak, aby każdy mógł w jakimś stopniu przyczynić się do rozwoju fabuły i samych charakterów. Mogę zrozumieć postępowanie sióstr Frost, których dzieje są niezwykle smutne i po prostu przykre. Może jedynie główna antagonistka, czyli Reeva, nie została należycie ukazana. Owszem, pojawia się jeden flashback, lecz jak dla mnie to nie wystarcza. Aktorka dobrze się spisała, ukazując bezwzględność i chłodność Reevy, jej poza i głos wzbudzają zarówno respekt, jak i strach. Szkoda tylko, że nie wykorzystano więcej zasobów na rozwinięcie jej wątku na poczet bardziej zbędnych scen czy zapychaczy, które nie wydają mi się aż nadto potrzebne.

Co mnie też strasznie wkurzało to fakt, że czasami odcinki emitowane były z dwu, nawet trzytygodniową przerwą. W międzyczasie zdąży się trochę pozapominać o pewnych rzeczach, a sama właściwie nie wiem skąd te długie interwały. Rozumiem, że święta, ale cały serial przez to rozwlekł się na prawie pół roku... Za to efekty specjalne czy muzyka są świetne. Nawet w sekwencjach bitewnych, których szkoda, że nie było więcej. Wizualnie The Gifted przyciąga uwagę i całość prezentuje się ślicznie. Czuję jednak lekki niedosyt, bo jak na serial superbohaterski, to niewiele było scen walk.

Summa summarum, ciężko mi ocenić drugi sezon The Gifted. Z jednej strony ponaciągany, przegadany, część bohaterów irytuje, jest za dużo wątków, ale z drugiej strony produkcja jest pełna interesujących zwrotów akcji, porusza pewne kontrowersyjne tematy, jak np. rasizm czy dyskryminacja mniejszości, nie udzielając nam odpowiedzi podanej na tacy, zmuszając równocześnie widza do przemyśleń. Ponadto wciąga, dostarcza wielu skrajnych emocji i jest po prostu dobrze zrobiona. Daję The Gifted 7/10.



  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz