niedziela, 11 października 2015

Relacja z rekolekcji

Witajcie, kochani!:)

Zgodnie z obietnicą dzisiejszy wpis dotyczy wyjazdu do Gródka na rekolekcje przedmaturalne. Oczywiście, w teorii to tylko taka nazwa, ale były to rekolekcje jak każde inne:). Niemniej zacznę jednak od początku...

Podróż.
Podróż z Mielca do Gródka nie trwała długo - ok. 2 godzinki z jedną przerwą w jedną stronę, a w powrotną z parominutowym zwiedzeniem i obejrzeniem kościółka w pobliżu Tarnowa. O godz. mniej więcej 8.30 rano wyjazd. Jazda autobusem była nawet przyjemna, siedziałam sama ( mnie to nigdy nie przeszkadzało i nie przeszkadza, są plusy bycia samotnikiem i klasowym odludkiem;] ). Było nawet parę miejsc wolnych. Ogólnie rzecz mówiąc były dwa autokary - jeden dość duży dla dwóch innych klas, jeden dość mały dla ''mojej'' klasy.

Nocleg.
Wszystkie klasy nocowały w jednym budynku, a konkretnie w ''Arce''. Były zarówno pokoje dwu-, trzy- jak i czteroosobowe. Mnie się dostał dwuosobowy. No ale pokój opiszę za chwilę:). Mówiąc ogólnikowo budynek był ogromny! Mimo, że księża mówili, że nie da się zgubić, tak ja z dwa razy błądziłam! Wszędzie jakieś korytarze, schody, kręcone schody, piętra...to samo równolegle biegło i z lewej, i z prawej strony. No ale z biegiem czasie się przyzwyczaiłam i potem nie miałam problemu z dotarciem do kaplicy czy na stołówkę:).

Okolica.
Nie powiem, bardzo urocze miejsce. Jezioro, góry, lasy, drzewka, ładne domy wokół...uroczo! Bardzo mi się tam podobało! Niestety, nie było za bardzo ani chęci, ani czasu na jakieś dłuższe wypady, a zwłaszcza brakowało tego drugiego. Zdjęć analogicznie też niewiele zrobiłam, tak tylko z balkonu!






Pokój.
Pokój, jak już mówiłam, miałam przydzielony dwuosobowy. Dzieliłam go z pewną koleżanką z klasy biologiczno - chemicznej, Sabiną. Bardzo miła, sympatyczna osóbka. Jako współlokatorka nie sprawiała problemów. Tak właściwie to mimo wszystko rzadko ją widywałam - często wychodziła do koleżanek albo na spacery. Ja głównie przesiadywałam w pokoju, jeżeli już trochę było więcej czasu do odpoczynku i drzemałam, bo wtedy po prostu...no taka byłam senna i otępiała przez te 2,3 dni, że co godzinę udawałam się na drzemki, a jak ciężej mi to szło to wspomagałam się muzyką, a jak! Sam pokój dosyć przestronny, jasny, przytulny, czysty. Nawet nowoczesny - było radio i telewizor, niestety odłączone;/. Łazienka jasna, nieco ciasna, ale dało się przeżyć. Zresztą, co ja się będę rozpisywać!






Plan dnia.
Każdy dzień wyglądał mniej więcej podobnie. Mniej więcej, bo pierwszego dnia ( to jest poniedziałek ) przyjechaliśmy trochę później niż planowano, a w środę rano był wyjazd, no ale oczywiście przed tym była msza. Jak się przedstawiał taki dzień ( na przykładzie wtorku;] ).
- godz.7.30 poranna modlitwa w kaplicy
- godz.8.00 śniadanie
- i praktycznie co godzinę była jakaś konferencja. Godzina konferencja, godzina odpoczynku i tak mniej więcej cały dzień za wyjątkiem pór obiadowych i kolacji. Dzień kończył się wieczorną adoracją, czyli ok. godz.22.00-23.00. To zależało od osoby i jej duchowych potrzeb:).

Wrażenia.
Nawet teraz nie jestem w stanie przypomnieć sobie, o czym dokładnie były te wszystkie spotkania. Tematem przewodnim był fragment z Biblii o Zacheuszu ( tak dla jasności; nielubiany i nienawidzony przez wszystkich celnik o niskim wzroście, który pragnął zobaczyć w tłumie pana Jezusa, wspiął się na sykomorę, Jezus go spostrzegł i niejako ''wprosił się'' w gościnę, a Zacheusz obiecał wspomóc biednych finansowo...kojarzycie taką przypowieść?:> ). Często te spotkania były po prostu o życiu, o ludzkich błędach, świadectwach, które mogłyby nauczyć taką współczesną młodzież rozsądku, pokory, umiarkowania i...myślenia! Bo to różnie u różnych osób bywa...
Same lekcje, oprócz takiego kazania i nauczania, były urozmaicane np. jakimiś filmikami, obrazkami, cytatami czy piosenkami puszczanymi w formie prezentacji na rzutniku. Bardzo podobało mi się to urozmaicenie, bo nie tylko modliliśmy się czy słuchaliśmy, ale także mieliśmy okazję trochę ''spuścić z tonu'', odprężyć się i nie czuwać ciągle w skupieniu...a czasami było to trochę trudne. Po pierwsze, po półgodzinie takiego wykładu pośladki i krzyża zaczynały mnie boleć od ciągłego siedzenia, po drugie, przez to oświetlenie i taki mroczny klimat czasami myśli mi uciekały, robiłam się senna, powieki mi się przymykały, a tako to zawsze jakaś prezentacja czy piosenka ożywiały atmosferę:).
Ksiądz był bardzo, bardzo fajny! Miał ciepły, głęboki, niski głos. Opowiadał wszystko z wielkim zaangażowaniem, właściwie całym sobą - mimiką, gestami, całym ciałem. Dlatego te lekcje były interesujące i ciekawe, bo widać, że sam orator był przekonany o tym, co mówił, zależało mu, by przekazać nam jak najwięcej i w ten sposób zachęcił taką młodzież do słuchania. A to chyba mu wyszło znakomicie!:), czasami jednak tak bardzo się wczuwał w swoją przemowę, tak szybko mówił, tak prędko chciał nam przekazać swoją myśl, czasami odchodził tak często od tematu, że często się gubiłam, traciłam wątek i...no i ciężko mi się było połapać, ale ogólnie to zadowolona jestem z tego, w jaki sposób prowadził zajęcia:).

Pogoda.
Pogoda była...właściwie niczego sobie. Było trochę zimno, trochę pochmurnie...może dlatego, że klimat się nieco zmienił, bo to w górach, wiadomo;]. Ja jednak nie wychodziłam za bardzo, chyba że na balkon i mimo wszystko wiało trochę po twarzy;].

Skóra.
Chyba zawsze, przy tego typu wpisach ( czyli pobyt w jakimś innym miejscu niż swój dom czy miasto ) będę mówić o stanie mojej skóry. Ja uważam, że to jest istotne, jak mój organizm reaguje na zmianę klimatu i jak to znosi. Powiem wam, że moja skóra dała sobie jakoś radę. Nie miałam ataków, plam ani bąbli. Była nieco trochę za sucha, tzn., że trochę mnie bolała, bo akurat wtedy, gdy trwały rekolekcje, byłam po ataku, także to tak w sumie u mnie działa;]. Poza tym, nikt nie smarował mi pleców, więc...no czułam lekki dyskomfort, ale i tak było nieźle!:).

Zmiany
 Czy zmieniło się choć trochę moje podejście do Boga, czy uwierzyłam w Niego i...czy cokolwiek zaszło w moim sercu po tych niecałych 3 dniach pobytu twarzą w twarz z Wszechmocnym?
Na początek powiem wam, jak było przedtem, bo wiem, że coś się zmieniło. Jest inaczej. Kiedyś, czy to byłam malutkim dzieckiem, czy też byłam nieco starsza, mówiłam, że ''wierzę w Boga''. Ale czy to była prawda...sama nie byłam pewna. Modliłam się rano i wieczorem, chodziłam co miesiąc do spowiedzi, co niedzielę do komunii...ale taka prawda, że robiłam to wszystko z musu. Bo tak każą, bo tak wypada, tak trzeba. Nie robiłam tego, bo chciałam, nie robiłam tego, bo czułam wewnętrzną potrzebę, tak jakby nakazywało mi tego serce. To tak jakby ktoś nastawił mnie na tryb ''wierz'' niczym u robota. Ot! Nie traktowałam tego z należytą czcią czy zaangażowaniem...jak już przeszłam próg liceum to właściwie zaprzestałam już jakichkolwiek prób porozumienia się z Bogiem. Przestałam się modlić, chodzić do spowiedzi...wszystko stało mi się obojętne. Nawet na kazaniach ucinałam sobie drzemki...oczywiście, mama i babcia, a już zwłaszcza babcia zachęcały mnie do żywszego uczestnictwa w życiu religijnym. Ja zawsze odburkiwałam, że nie mam czasu. No i poniekąd to była prawda. Głównie z lenistwa i braku jakichkolwiek chęci nie robiłam nic w tym kierunku.
Jednak te rekolekcje były jakieś wyjątkowe! Oczywiście, chodziłam zawsze na rekolekcje w rodzimej parafii. Ale wtedy...coś we mnie pękło. Podejrzewam też, że nie tylko mnie...na jednej z adoracji po prostu się rozbeczałam. Jak dziecko! Możecie mi wierzyć lub mnie...dotarło do mnie, że oddalam się coraz bardziej od Tego, który jest Najwspanialszy. Bo tylko On mógłby mnie uzdrowić i uwolnić z jarzma choroby. Dotarło do mnie, że ma On jakiś cel w tym, że dał mi AZS. Że nie dzieje się to bez przyczyny. Że on widzi jak cierpię, jak przeżywam każdy atak, ale widzi też przyszłość, która może być lepsza. Znacznie lepsza. On może zmienić mój los, sprawić, że może kiedyś moja walka się skończy.
Ciągle Boga o coś prosimy, nawet mimo chodem, nie będąc jakimś wielkim katolikiem. ''Boże, daj mi siły'', Boże, daj mi zdrowie'', ''Boże, daj mi więcej pieniędzy'' itd. Ale przecież...to nie jest złota rybka, spełniająca twoje życzenia! A potem, jak dzieje się nie po twojej myśli, naskakujesz do Niego i oskarżasz ''Dlaczego muszę tak cierpieć?!'', ''Dlaczego ja'', ''Dlaczego mnie zostawiłeś''? Gdyby Bóg spełniał każde twoje życzenia, to nikt nie musiałby w nic wierzyć, pokładać nadziei, swoich lęków czy strachów...człowiek naprawdę byłby spełniony? Wtedy to do mnie dotarło. Całe życie ciągle błagałam Boga, wręcz nakazywałam, by dał mi zdrowie, piękną skórę, chociaż siły do dalszej walki...a jak potem był atak, pytałam go, czemu mnie zostawił, dlaczego mi to robi, czemu pozwala by jedna z jego owieczek cierpiała tak bardzo?! Już nawet nie docierały do mnie argumenty, że inni mają gorzej...po prostu...najlepiej oskarżać Go o wszystko, co nam nie wychodzi! Tak najlepiej, tak najprościej! Zrozumiałam, że On dał mi AZS nie bez przyczyny...
W ciągu tych rekolekcji zdążyłam Go przeprosić za wszystko! Za swoje lenistwo, przekleństwa, ciągłe narzekanie na swój los, zachowanie! Podziękowałam mu za to, że ŻYJĘ! Że mogę jakoś funkcjonować, że jest już lepiej! Że JEST DOBRZE! DOBRZE JEST! I ZAWSZE BĘDZIE DOBRZE! Wtedy poczułam, że jest obecny. W moim sercu. Że wreszcie z sobą rozmawiamy! Poczułam, że patrzy na mnie z troską i dotyka ręką mojego ramienia. Gdy całowałam i tuliłam do siebie ten krzyż...on przy mnie był. Każdy w kaplicy to czuł. Chociaż przez krótki moment. Nie prosiłam go o nic. Tylko, żeby ochraniał moją rodzinę. Żeby wspierał ich na każdym kroku. By sprawił, żeby mama wreszcie była zadowolona z życia, by siostra miała kiedyś piękne, zdrowie dziecko i była szczęśliwą matką u boku swego męża, by moja babcia żyła jak najdłużej, by wujek wreszcie odnalazł szczęście niekoniecznie w alkoholu...poprosiłam go o to, bo właściwie to żyję dla nich! Dla mojej rodziny! Dla nich mogę nawet udawać, że dobrze się czuję...dla nich codziennie wstaję z łóżka i dla nich się staram w nauce...są dla mnie wszystkim...
Czy teraz stałam się super wierną chrześcijanką? Oczywiście, że nie! Wciąż walczę ze swoim lenistwem, też mam gorsze dni, gdy nie chcę nawet z Bogiem rozmawiać...ale próbuję. Modlę się czasami wieczorem swoimi własnymi słowami, a nie tylko oklepanymi regułkami. Gdy jestem naprawdę zmęczona, włączam muzykę i dedykuję jakąś piosenkę Bogu, by wiedział, że pamiętam. Po prostu próbuję wierzyć. Czy mi się to udaje? Nie wiem...zobaczymy:).
Wiem, że część z was tutaj nie wierzy w Boga. Ja nawet nie próbuję was jakoś szczególnie zachęcić do jakiejś zmiany poglądów czy od razu do modlitwy. Nie jest to też żadna reklama czy coś. Sama jeszcze nie wiem, czy ja jakoś wiele się zmieniłam od tamtego wyjazdu. Ja mogę jednak śmiało powiedzieć, że wierzę w Boga.

Bóg nie umarł:).


PS.Przepraszam za lekki chaos:). Wciąż pracuję nad formą;].
PPS. Przepraszam też, że tak dawno nie dodawałam żadnego postu. Totalne urwanie głowy!




4 komentarze:

  1. Ojacie, no to miałam troszkę czasu, aby poświęcić go Twoim rozważaniom, na które prawdę powiedziawszy oczekiwałam z wielką niecierpliwością, bo nie chciałam specjalnie telefonować do Ciebie, żeby czegoś się dowiedzieć, a skoro we wcześniejszym wpisie pozostawiłaś info, że coś napiszesz w tej sprawie, to po prostu pokornie czekałam.

    Te same rekolekcje w tym samym miejscu również i dla mnie osobiście były ważnym czasem, pamiętam, że po powrocie czekały na Nas obrączki, nie mogłam się doczekać, a rekolekcje to był czas właśnie przemyśleń, także cieszę się, że zdecydowałaś się i wzięłaś w nich udział. Prawda, że to jest zupełnie inna bajka aniżeli co tygodniowe kazanie w niedzielę? Ano właśnie, wiele spraw ważnych dla młodzieży, dla nas nie jest szeroko i dogłębnie poruszanych, a to przede wszystkim my jesteśmy w takim wieku, kiedy buntujemy się, zbaczamy z właściwie obranych nam dróg, przede wszystkim poszukujemy sensu życia, a często dorośli nasz bunt określają jako niewłaściwy i w złośliwości w stosunku do nich samych, pewnie i tak jest, ale my również potrzebujemy popełnienia własnych błędów, przeanalizowania pewnych aspektów, zrozumienia otaczającej nas rzeczywistości.

    Niech i ten czas nie będzie dla Ciebie stracony, przypominaj sobie tamte słowa księży, jeśli tylko będzie taka potrzeba. I super, że zrozumiałaś, że nawet w naszym cierpieniu jest jakaś boska idea, owszem, nie rzadko niesprawiedliwa, ale jednak. Zawsze mogło być gorzej, prawda?

    Dobrze, że uświadomiłaś sobie, że ważna jesteś dla innych, nie jesteś sama, masz motywację, aby żyć. Tego kurczowo obiema rękami i całym ciałem się trzymaj. Nie zmieniaj zdania, niech Bóg w Tobie żyje.
    PS: Osobiście składam podziękowania za złożoną modlitwę i życzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, wybacz proszę, że tak długo czekałaś na ten wpis:). Sama chciałam się wreszcie ponownie uaktywnić tutaj, ale ostatnio to było po prostu niemożliwe! Ciągle coś miałam na głowie:). Ale spokojnie, ten tydzień mam trochę luźniejszy, więc może się coś jeszcze pojawi...:).
      Masz rację, w 100%:). Tamte spotkania to totalnie inna bajka!
      Dziękuję za te słowa:). Nie ma sprawy, niech Bóg cię błogosławi!:)

      Usuń
  2. Cieszę się, że rekolekcje ci się udały i że jesteś dzięki nim szczęśliwsza, bo znalazłaś się bliżej Boga. Mnie przyjaciółki zachęcały do rekolekcji, ale była to syzyfowa praca, bo mnie jednak nie da się na takie rzeczy naciągnąć. Ale one też sobie chwaliły rekolekcje. Także dobrze, że również tobie się udały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszę i dziękuję:). Mam nadzieję, że kiedyś odnajdziesz drogę do Boga:)

      Usuń