piątek, 10 czerwca 2016

Marvel'a ciężki początek...

Witajcie, kochani!:)

 Stwierdziłam, że serial kinowy ''Kapitan Ameryka'' z 1944r. sobie odpuszczę:). Nie będę mierzyć się z historią kina, zwłaszcza, że (znając mnie) mordowałabym się okrutnie, oglądając czarno-biały film;]. Przeszłam więc o parę dekad dalej i zatrzymałam się na ''Kaczorze Howardzie'' z 1986r. od studia Universal:).


Reżyseria ; Willard Huyck
Scenariusz ;  Gloria Katz, Willard Huyck
Premiera ; 01.08.1986 (świat)
Produkcja ; USA
W rolach głównych ; Lea Thompson, Jeffrey Jones, Ed Gale
W pozostałych rolach ; Tim Robbins, Paul Guilfoyle
Nagrody(*); Złota Malina; Najgorszy film,
                                            Najgorszy scenariusz Gloria Katz, Willard Huyck
                                            Najgorsze efekty specjalne



Jak już zapewne się domyślacie film górnych lotów to nie był...i nietrudno jest mi się z tym zgodzić, bowiem naprawdę...po obejrzeniu czułam się jak po praniu mózgu! Przez 1h 50min. patrzyłam nieubłaganie na licznik kiedy ten film się skończy! Dzielna jestem, bowiem udało mi się dotrwać do końca!

Kaczor Howard żyje sobie spokojnie w swoim kaczym mieszkaniu, wykonuje kaczą pracę, ogląda kaczą telewizję, czyta kacze porno...(tak! Nie pomyliłam się!). Życie na kaczej planecie toczy się podobnie jak życie ziemskie. Właściwie to są lustrzane odbicia, tyle, że na jednej z nich praprzodkiem była kaczka, a na drugiej małpa! Nagle z codziennej monotonni nasz Howard zostaje brutalnie wyrwany, w niezwykle niespodziewany sposób udaje się w długi lot przez Wszechświat, by wylądować w Cleveland na Ziemii.

Już od początku Howardowi nie podoba się to życie na Ziemi. Ludzie są brutalni, chamscy, a jako, że On jest postrzegany jako odmieniec (rzadko które dziecko chodzi przebrane za kaczora i ma taki ogromny dziób!) tym prędzej chce się stąd wyrwać i wrócić do swej kaczej ''nory'';]. Pomaga mu w tym pewna piosenkarka z lokalnego baru Beverly (Lea Thompson)(nawiasem mówiąc nasz Heros uratował ją z opresji przed napalonymi fanami oraz wyzyskującym menadżerem...), która zakochuje się w nim oraz zwariowany (wręcz obłąkany!) pseudonaukowiec Phil (Tim Robbins), który jakoś w nieudolnie skuteczny sposób pomaga Howardowi...hmm...dotrzeć do celu...

Na przeszkodzie staje jednak pewien Czarny Władca, który przez przypadek przenika do ciała profesora Jenningsa (Jeffrey Jones) i chce, jak to z reguły złoczyńca, zapanować nad całym Wszechświatem (DUM DUM DUM!!!). Oczywiście Howard musi temu zapobiec przy okazji ratując porwaną Beverly...

Powiem tak...film totalnie mnie nie wciągnął. Totalnie...szczerze mówiąc już na początku, kiedy już od dłuższego czasu szykowałam się do recenzowania filmów w oparciu o komiksy Marvel'a, nie czułam, żeby ta pierwsza produkcja porwała mnie i powaliła na kolana. Tzn. powaliła, ale nie w tą stronę co trzeba;]. Akcja...teoretycznie coś się dzieje na ekranie, ale w ogóle mnie to nie ruszyło! Latanie marnym samolotem, nieudolny pościg policji (w życiu nie widziałam tak żenująco nieogarniętej policji w filmie, doprawdy!), potem walka na śmierć i życie z Czarnym Władcą, który jak potem można spostrzec (niestety!) wygląda karykaturalnie obrzydliwie i nieautentycznie! Same efekty specjalne...no naprawdę, jakaś porażka...te niebieskie ''race'' z oczu, jakaś czerwona konturówka, sam głos Czarnego Władcy...a potem jego kosmiczny wygląd jakby ktoś odkleił go z kawałka gazety...aż mnie oczy bolały! A wiem, że filmy z lat 80 jak np. ''Terminator'' da się dobrze zrobić...

Sama gra aktorska wydawała mi się sztuczna, mało wiarygodna...co taki aktor jak Tim Robbins robił w tym filmie i grał takiego...hmm...debila!? W dodatku wkurzała mnie postać przez niego wykreowana i myślę, że to była...no masakra...

Wracając jeszcze do fabuły...film, który miał bawić nie bardzo mnie ubawił. Przyznaję, parę razy się uśmiałam, niektóre dialogi naprawdę były śmieszne, ale częściej patrzyłam z grymasem na twarzy. Np. w scenie, gdy Beverly przez przypadek grzebie w portfelu Howarda i odnajduje kaczą prezerwatywę (!) albo ta go uwodzi i całuje...jednym słowem; bleh!

Dobra, już nie chcę dłużej krytykować tego filmu! Za bardzo boli...mogę jako plus dodać, że kaczorek jest nawet słodziutki i z wyglądu, i z charakteru;]. Zawsze znajdzie się chociaż jeden czy dwa plusy, nie mogę być taka totalnie na nie;]. Poza tym początki zawsze bywają trudne, a wiem, że późniejsze produkcje bazujące na komiksach Marvel'a są naprawdę godne obejrzenia, o czym przekonałam się w sumie niedawno:).
Film z bólem oceniam na 2/10


                                    




1 komentarz:

  1. No najwidoczniej zabrakło polotu, pomysłu i w samej rzeczy cała fabuła została przedstawiona w nie najlepszym świetle. Już miałam Ci pisać, że to stary film, fakt, ale przypomniałam sobie Terminatora (film nie z mojej półki) jednakże prawdą jest, że o wiele lepiej został przedstawiony.
    Cóż, pewnie nie jeszcze jeden skrytykujesz film, ale przecież od czegoś trzeba było zacząć. Zatem czekam na kolejne recenzje, pewnie jeśli będą pozytywne, to pokuszę się o ich obejrzenie, ale też nie myśl sobie, że Twoja recenzja zadecyduje o wszystkim, spokojnie. Cieszę się, że podjęłaś się tego zajęcia ;) znaczy recenzowania, w końcu masz czas na robienie rzeczy, które lubisz ;)

    OdpowiedzUsuń