piątek, 24 lutego 2017

Jak to jest na tym Jagiellońskim? Cz.I

Witajcie, kochani:)


Do stworzenia tego cyklu wpisów (o tym więcej za chwilę) zainspirowały mnie dwa czynniki. Po pierwsze osoba mojej siostry, która również na swoim blogu opisuje swoje przeżycia i zmagania związane ze studiami. Można powiedzieć, że się zainspirowałam tą ideą i uważam, że to całkiem dobry pomysł wprowadzić coś takiego u siebie. Po drugie to sam fakt, że studiuję na Uniwersytecie Jagiellońskim na tym a nie innym kierunku może kogoś zainteresować i np. przyszli studenci będą wiedzieli ''z czym to się je''. Już tłumaczę. 

Być może uda mi się kogoś zachęcić do studiowania na tej uczelni, bądź nie. Najważniejszym jednak celem tych wpisów będzie przede wszystkim przekazanie informacji z mojej perspektywy, z perspektywy studenta i rozwianie wszelkich wątpliwości czy nawet plotek. Czy uczelnia jest naprawdę taka prestiżowa, czy faktycznie tylko najmądrzejsi i najgenialniejsi mogą studiować na UJ, jak wyglądają takie studnia, jacy są wykładowcy, jakie przedmioty, czy sesja jest taka straszna jak mówią, jak wyglądają takie studia w ogóle etc.



Ten cykl wpisów jest nie tylko po to, żeby rozwinąć jakoś Vombelkę i po to tylko, żeby sobie nabić wyświetlenia. Po prostu uważam, że to się przyda przyszłym osobom chcącym studiować na najstarszej uczelni w Polsce. Sama po maturze zastanawiałam się co i gdzie studiować. Miałam mnóstwo obaw i wątpliwości czy to jest to, czy na pewno warto, czy dam sobie radę. Nie miałam żadnych wskazówek oprócz suchych ogłoszeń i promocji na stronach uczelni. Ja przede wszystkim chciałam opinii, ale nie byle jakiej. Opinii kogoś, kto studiuje tam i to co chcę, kogoś, kto już przeżył coś podobnego i mógłby mi coś więcej opowiedzieć, dać wskazówki i ulżyć trochę, bo stres był wówczas ogromny. Już nawet nie sam fakt, że się dostałeś/łaś, tylko... co potem?

W związku z tym będę przygotowywać tego typu posty, które będą opisywać moje początkowe zmagania w nowym świecie, wyzwania, nowe przeżycia, doświadczenia, przebyte sesje etc. (w tym celu utworzyłam nawet nową kategorię na blogu!). No wszystko to, co taki przyszły student powinien wiedzieć. A żeby nie być gołosłownym to już dziś przedstawiam Wam część pierwszą cyklu ''Jak to jest na tym Jagiellońskim?'', w którym opiszę moje przygody z pierwszą sesją egzaminacyjną. Zanim jednak to nastąpi to warto, już tak bez zbędnych niedomówień, powiedzieć co i gdzie studiuję.

Myślę, że faktem oczywistym jest to, że studiuję na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, w Instytucie Filologii Angielskiej Collegium Paderevianum. Kierunkiem, na którym studiuję to filologia angielska z językiem niemieckim.


Jednym z najtrudniejszych i najgoręcej przeżywanych okresów w życiu studenta jest oczywiście sesja egzaminacyjna. Nie jest to niczym nowym czy dziwnym. W końcu są egzaminy, do których musisz się uczyć, a to wiąże się oczywiście z ogromnym stresem. Jak ja przeżyłam pierwszą sesję zimową?

Powiem tak. Stres był. Wiesz, że ten egzamin jest ważny, że musisz zdać. Nawet nie tylko przed podejściem do egzaminu, tylko stres, że się czegoś zapomniało, nie douczyło, pominęło etc. Ciężko, żeby podejść do tego na totalnym luzie, zwłaszcza, że jest to pierwsza sesja w życiu i nie wiesz czego możesz się spodziewać. Ja jednak podeszłam do tej kwestii bardziej zdroworozsądkowo i w miarę spokojnie podeszłam do każdego egzaminu. O tym jak walczyć ze stresem może kiedy indziej;], tymczasem przedstawię Wam listę przedmiotów, z których musiałam zdawać egzaminy w sesji. Zacznę od angielskiego.


1.) Wprowadzenie do językoznawstwa. Przedmiot, z którego musiałam zdać egzamin na ocenę. Przedmiot, którego nie rozumiem i nawet nie chcę rozumieć, bo nawet nie zrozumiałam tego czego się uczyłam. Byłam na wszystkich wykładach. Robiłam notatki. Tyle, że nie byłam w stanie słuchać tego, co mówi wykładowca. Nudziłam się piekielnie i te wszystkie lekcje przespałam. Dosłownie i w przenośni. To był mój błąd, bo ucząc się do tego egzaminu, nie pojmowałam wielu rzeczy. Nawet wpisując frazy w Google nie docierało do mnie wiele rzeczy, których nawet nie kojarzyłam z wykładów. Bałam się tego testu najbardziej, bo wszystkie zadania miały być otwarte. Podać definicje, porównać dwa pojęcia czy uzupełnić luki. Postanowiłam jednak się nie poddawać i uczyłam się na tyle, na ile mogłam i z tych nędznych notatek, które miałam w zeszycie. Mimo, że ocena nie jest jakaś ambitna to jednak jestem zadowolona i niezwykle szczęśliwa, że mam ten koszmar za sobą!

2.) Fonetyka amerykańska. Do wyboru była jeszcze brytyjska, ale nie żałuję, że wybrałam właśnie amerykańską. To są najlepsze zajęcia w ogóle! Nie dość, że nie trzeba robić notatek, to forma zajęć jest zupełnie inna, bo nastawiona na praktykę (trudno zresztą, żeby było inaczej, ucząc się wymowy i artykulacji)! Omawiamy po kolei, jak akcentować daną literkę, jak prawidłowo wypowiedzieć dane słowo, frazę etc. oczywiście w tonacji amerykańskiej. Z początku myślałam, że łatwiej mi będzie na tejże fonetyce. Przecież oglądam filmy amerykańskie, słucham piosenek amerykańskich artystów. Wcale nie jest tak łatwo, wciąż się człowiek uczy jak jeszcze mało wie;]. Na egzaminie trzeba było przeczytać kilka zdań z audycji. Pierwszy raz stres tak mnie zjadł, że wszystko przeczytałam źle. Dopiero za drugim podejściem się udało i tak otrzymałam najlepszą ocenę. Zresztą u tego pana nie mogłoby być inaczej! Jest bardzo dowcipny, zabawny, wyluzowany i naprawdę chodzenie na jego zajęcia jest po prostu przyjemnością. Aż się nie mogę doczekać kolejnych zajęć!

3.) Wprowadzenie do literaturoznawstwa. Wykład prowadzony przez tą samą panią, która uczy mnie również literatury i kultury angielskiej, ale o tym kiedy indziej. Jest przesympatyczna, zawsze uśmiechnięta i opowiada wszystko z ogromną pasją i zaangażowaniem. Problem tkwi w tym, że ciężko mi się było (i nadal jest!) u niej ogarnąć z przepisywaniem slajdów (które a propos wizualnie przedstawiają się świetnie. Nie ma zlanego tekstu, tylko obrazki, grafy, schematy, kolorki etc., co przecież ułatwia zapamiętywanie) i słuchaniem tego, co mówi. Mimo to, z nauką do egzaminu nie miałam problemów. Wszystko miałam jasno i klarownie porozpisywane. Teraz nawet nie wiem, czy te wyuczone formułki i definicje umiałabym zastosować w praktyce, czyli np. odróżnić synekdochę od metonimii w wierszu. Jak się można domyślić, przedmiot ten wygląda trochę jak j.polski w szkole. Uczysz się interpretować wiersz czy prozę pod względem budowy, rytmu, środków stylistycznych etc. Powiem nawet, że przyjemnie pisało mi się egzamin z tego przedmiotu, były zadania otwarte i zamknięte, i cieszę się z oceny jaką otrzymałam:). 


To teraz przejdę do części niemieckiej:), która będzie krótsza. 


1.) Rozwój krajów niemieckiego obszaru językowego. Można po prostu powiedzieć w skrócie. Historia Niemiec. Przerobiona od starożytności do współczesności w liczbie 15 zajęć w semestrze. Tak jak zawsze miałam problemy z historią, tak akurat na te wykłady (jedyne w sumie prowadzone w języku polskim, wcześniej to tylko j.ang.) lubiłam chodzić. Pan mówił bardzo ciekawie, z dużą dawką ironii o niektórych postaciach i wydarzeniach. Akurat ten sposób stosowania sarkazmu, zamierzonego czy nie, bardzo mi się spodobał i sprawił, że zapamiętałam wiele rzeczy czy detali, które do tej pory mam w głowie. Słuchało mi się przyjemnie, ale pisania było mnóstwo, zwłaszcza, że nie było żadnych prezentacji multimedialnych. Trzeba było uważnie słuchać. Sam egzamin był prostszy niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Było 16 zdań i uzupełnić w nich luki. Warunki do wspólnych grupowych dyskusji były fenomenalne, biorąc pod uwagę wielkość auli i mnogość osób. Z oceny jestem bardzo zadowolona:).


Jestem również na module pedagogicznym, który jest skierowany pod przyszłą pracę w roli nauczyciela. W związku z tym miałam dodatkowe dwa egzaminy z przedmiotów, które będę kontynuować w drugim semestrze;]. 

1.) Psychologia ogólna. Na te zajęcia trzeba dużo czytać. Czasami aż za dużo. Czasami bardzo niezrozumiałe i pokrętne rzeczy, nie mówiąc o ich przydatności. Generalnie jednak zajęcia są bardzo fajne, przede wszystkim aktywizujące. Oprócz zwykłych slajdów są prace w grupach na rozruszanie. Jedne są ciekawsze, drugie mniej, mimo to, taka forma zajęć mi się podoba. Były właściwie dwa egzaminy, których średnia stanowiła ocenę na I semestr. Były to zadania zamknięte. Niektóre pytania łatwiejsze, niektóre trudniejsze, ale dało się zdać. Podoba mi się moja ocena końcowo-roczna;). 

2.) Pedagogika ogólna. Szczerze, to z panem nie mieliśmy wielu zajęć. Często go nie było, a w styczniu to już w ogóle. Jednak wtedy kiedy był to uważam, że lekcje były naprawdę fajne i interesujące. Mówił w sposób bardzo ciekawy i lubiłam jego sposób wysławiania się. To taki pocieszny starszy pan, który już ma duże doświadczenie w sferze pedagogiki i nauczania. Jedyne co mnie denerwowało to to, że ciągle przerywał cudzą wypowiedź. Zadał komuś pytanie i już się wtrącał. To mnie tak drażniło, bo nie pozwalał się wysłowić. Co do egzaminu...było dosyć zabawnie, powiem szczerze. Dostaliśmy informacje o materiałach do nauczenia. No to w porządku, uczyłam się z tych źródeł. Popatrzyłam na arkusz egzaminacyjny i zgłupiałam. Owszem, większość informacji znałam i przynajmniej kojarzyłam, ale naprawdę. Część poleceń i zadań otwartych była dla mnie nowością i miałam wrażenie, że tego nie było w żadnej książce czy notatkach. Warunki jednak w klasie były dosyć korzystne na wzajemną pomoc;]. 



Tak więc z tych przedmiotów zdawałam egzaminy w sesji zimowej. Oczywiście nie o wszystkich Wam opowiedziałam, bo po pierwsze za dużo by opisywać, a po drugie większość przedmiotów będę kontynuowała w II semestrze. Wtedy może coś więcej Wam opowiem o reszcie:). Tymczasem...korzystam jeszcze z moim upragnionych ferii, póki mogę:).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz