niedziela, 18 września 2016

Moja mała wielka wycieczka w Pieniny!

Witajcie, kochani:)

Niedawno miałam ten zaszczyt i przyjemność udać się na trzydniową wycieczkę w góry, a konkretnie w Pieniny, gdzie spędziłam naprawdę przyjemnie ten czas nie licząc naprawdę ostrego stanu zapalnego skóry...ale o tych złych aspektach podróży to może później;]


Jakoś szczególnie nie przygotowywałam się mentalnie do tej podróży, choć generalnie to cieszyłam się, że gdziekolwiek w te najdłuższe wakacje w życiu pojadę. W końcu nadszedł ten czas, że ruszę się wreszcie gdzieś indziej, nie licząc licznych wypadów do Krakowa i załatwiania spraw mieszkaniowych, stypendialnych, zdrowotnych...miałam jednak poczucie, że będzie całkiem fajnie oraz modliłam się w duszy, bym nie miała pogorszenia skóry, a piekące słońce odpuści mi na tyle, że nie będę czerwona i aż tak spocona...

Wycieczka była organizowana przez towarzystwo turystyczne PTTK. W podróż wybrałam się z moją siostrą oraz jej chłopakiem. Ledwo zwlekłam się z łóżka, ranne wstawanie i spacer z pełną torbą i ciężkim plecakiem nie należy do przyjemnych...ale ze znalezieniem miejsc w autobusie nie było problemów. Potem ruszyliśmy w 2-3 godzinną podróż w Pieniny...

Pierwszą atrakcją była Sokolica. Powiem tak. Zdobywanie szczytów nie należy do łatwych, zważywszy na totalny brak kondycji (pozdrawiam wszystkie Drewna!^^). Nogi mnie nie bolały, acz płuca i serce ledwo dawały sobie rady! Oddychałam tak płytko i szybko jak stary silnik, serce biło mi w uszach jak jakiś natrętny klakson, a pot ciekł ze mnie jak ze świni...Koszulka przykleiła mi się dosłownie do ciała, a mój nędzny kapelusik nie osłaniał mnie na tyle przed słońcem, że mogłam się nie krępować z moją nieco czerwonawą buzią (pewnie takie miałam tylko wrażenie, bo i siostra, i jej chłopak ciągle mówili, że jestem w swoim naturalnym kolorze!). Jednak dla takiego widoku warto było się poświęcić...


Choć słońce prażyło niemiłosiernie i czułam jak przypieka mi kark, w tamtym momencie marzyłam tylko o zejściu. Z tym nie było większego problemu, przyjemny spacerek przez łąki i lasy (nie ukrywam, że były jeszcze dwa trudne podejścia, ale to już nieważne;]). Widoki prześliczne. Dopiero w dole, już w autobusie zdałam sobie sprawę, jakie to wszystko piękne i że jest coś, czego człowiek nie ruszy i nie zniszczy czego się tknie...to są właśnie góry...takie majestatyczne i wielkie...pełen respekt, gdy widzisz je tak wielkie, a sam stajesz się tylko małym punkcikiem...

Następnie udaliśmy się z Krościenka, skąd ruszyliśmy w góry, do Szczawnicy. Tam znajdował się nasz ośrodek noclegowy. Był to mały, drewniany pensjonacik, na wejściu śmierdzący grzybem i wilgocią...już czułam, że te dwie noce nie będą należeć do przyjemnych...sam pokoik, który dzieliliśmy w trójkę był malutki. Trzy łóżka, szafa, telewizorek, półka i stolik nocny. Łazienka kosmicznie mała tak, że kibel, umywalka i prysznic stały koło siebie. Jakbyś się chciał/a schylić, otworzyłbyś/abyś tyłkiem drzwi! Nie było jednak tak tragicznie. Jedzenie również nie było złe, nawet smaczne. Samo wnętrze restauracji było w takim przyjemnym klimacie, lekko staroświeckim, ale było przytulnie. A przed każdym posiłkiem witał cię przesłodki pies!^^



Drugi dzień to był spływ Dunajcem. Dwie godzinki czystego prawie relaksu. Woda, śpiew ptaków, szum wiatru w koronach drzew. Wokoło majestatyczne góry, w tym słynne Trzy Korony...widoki iście nieziemskie! Aż nie chciało się wychodzić z tratwy...następny w kolejności był wąwóz Homole. Krótki spacerek wzdłuż strumyka. Na szczęście już nie tak męczący jak wyprawa w Sokolicę pierwszego dnia!



Zaś trzeciego dnia było zwiedzanie zamku w Niedzicy. Młody i sympatyczny przewodnik krótko i ciekawie opowiadał tak, że nie mogłaś/eś nie słuchać i się nie zainteresować, a już zwłaszcza zamkowymi legendami:). Później godzinny rejs statkiem po jeziorze Czorsztyńskim. Ach...te widoki<3.


Pogoda również udała się nam. Słońce, bez chmur, bez deszczu, nawet nie tak upalnie jak się bałam, że będzie...

Jednak nie wszystko było tak jak być powinno. Wszystko odbywało się nieco chaotycznie, grupa nie mogła się skleić, każdy przychodził na zbiórkę kiedy chciał, część osób nie mogła się dogadać z drugą częścią...do tego trzeba było czekać na tych co jeszcze nie doszli...ciężko było kogokolwiek zadowolić, a sama wycieczka składała się z osób tak 30-40 +. Nie znalazłam nikogo w moim wieku...

Mimo wszystko, ten fakt mogłam przeboleć. Stan mojej skóry na tyle odbierał mi poczucie komfortu, że nie wiem czy bym z kimś się chciała bliżej poznać...skóra była tragicznie sucha, pękała, lało się osocze i smród był nie do zniesienia...pod bluzką przysłaniałam czerwoną plamę na cały dekolt i ramiona. Nie mogłam wykonywać gwałtownych ruchów, w tym odwracać głową i generalnie się obracać, bo tak bolały mnie plecy...i tak przez całe trzy dni...albo to wina wilgoci, albo metalu w autobusie, albo ludzkich perfum...to może być wszystko, już przestałam zgadywać, bo to bez sensu...

Nie żałuję jednak spędzonego czasu, bo mogłam podziwiać na co dzień nie oglądane widoki i pozachwycać się pięknem przyrody...<3. Polecam wybrać się w tamte okolice i zasmakować tego świeżego, czystego powietrza...




Zdjęcia NIE są wykonane przeze mnie, znalezione w internecie...

3 komentarze:

  1. Ależ zazdroszczę! Byłam kilka razy, Szczawnica to jedno z moich ulubionych miejsc ;). Trzy Korony i Wąwóz Homole <3 Dla takich widoków warto się spocić, zmęczyć, zmierzyć z własnymi słabościami! :) Pogoda jak widzę się udała. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się jeszcze z chłopcem mym pójść w góry ;).

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, zdecydowanie warto^^! Mam nadzieję, że ci się uda, powodzenia!:)

      Usuń
  2. Eh, tak właśnie spoglądam, te zdjęcia zaczerpnięte z sieci są w lepszej jakości, jakoś ładniej prezentują się.
    W każdym razie, cieszę się, że odmiennie ale intensywnie spędziłaś ten czas, na świeżym, górskim powietrzu! Mogłybyśmy sobie życzyć tylko więcej takich wypadów ;)

    OdpowiedzUsuń