środa, 13 stycznia 2016

A never ending dream...


I.
   Stoję na ulicy W. Niebo białe jak mleko. Jest ponuro. Chyba pada, no dobra...mży. Śpieszę się gdzieś. Co jakiś czas chodzę tam i z powrotem, ciągnąc za sobą ciężką walizkę na kółkach. Jestem zdenerwowana, zestresowana. Śpieszę się, choć sama nie wiem dokąd. Krążę, odwracam głowę, patrzę, próbuję sobie coś przypomnieć...gdzieś w tle słyszę głos mamy. Stara się mnie uspokoić, dodać otuchy. Jednak im bardziej stara się mi pomóc, tym bardziej jestem zdenerwowana...nie wiem, co z sobą zrobić...a walizka chwieje się na jednym kółku...

II.
   Jadę szybko samochodem przez pustą ulicę. Samo auto jest masywne, czarne i sądząc po lśniącym lakierze to nowy, sportowy. Siedzę za kierownicą. Przejeżdżam przez las. Po lewej stronie gąszcz drzew, po prawej widok na szerokie, piękne jezioro. Pogoda również jest ponura. Niebo zachmurzone, ale przynajmniej nie pada...
   Śpieszę się. Jadę tak szybko, że momentami wjeżdżam na drugą pasmówkę. Sama droga nie jest idealnie prosta, co rusz jakieś zakręty, zakola. Przez chwilkę myślę sobie, że robię nieudolnie i wręcz cudacznie prawo jazdy, ale...potem wątpliwości ulatują...
   Nagle znajduję się w czyimś domu. Konkretniej mojej przyjaciółki. Skąd to wiem? Po prostu wiem. Znajduję się  jej skromnym, ciasnym domku. Przez ciasny przedpokój wchodzę do malutkiej izdebki, która okazuje się być kuchnią. Jasno oświetlona, z różowawo-pomarańczową tapetą w jakieś wzorki. Jest kuchenka i lodówka, mały drewniany stolik, przy którym siedzimy i rozmawiamy. Od kuchni wychodzi inny korytarzyk do innego małego pomieszczenia. Samo miejsce wygląda trochę nędznie, ale jest przytulnie i ciepło. 
   Siedzimy tak sobie w tej kuchni i rozmawiamy. Moja rozmówczyni ma czarne, półdługie włosy i prawdopodobnie ubrana jest w jasnoniebieski golf. Wygląda na zmarzniętą i...biedną. Niestety, twarzy nie pamiętam...pijemy sobie gorącą herbatę z cytryną. Wygląda na to, że wpadłam do niej przejazdem. Jest bardzo uśmiechnięta, serdeczna i wręcz rozpromieniona. Nie tyle z powodu mojego przybycia, co z powodu...swojego synka! Chwali go bardzo, mówi jaki to on piękny, miły, wspaniały, że jest z niego dumna, jest śliczny i wygląda jak aniołek. Woła go, bo chce ''przedstawić ci pewną panią''. 
   Z tego korytarzyka, które prowadzi do innego małego pomieszczenia wychodzi chłopiec. Wydaje się, że ma 14, 15 lat. Ma krótko ścięte blond włosy, niesamowicie duże, niebieskie oczy i blady uśmiech. Wchodząc do kuchni miał t-shirt, shorty i skarpetki. Jak tylko do nas wszedł to otaczała go taka łuna światła. Jestem oszołomiona. 
   Przez chwilkę kadr kieruje się na moją postać. Tak jak i moja przyjaciółka jestem już dorosła. Cała ubrana na czarno - eleganckie spodnie, elegancki żakiet uwypuklający talię, brązowe, kręcone włosy opadające swobodnie na plecy. Wstaję i witam się z chłopcem. Prawdopodobnie podajemy sobie ręce. Potem chłopiec z nieziemsko niebieskimi oczętami siada koło nas przy stole i uśmiecha się. Wydaje się być wyluzowany i swobodny...potem wszystko znika...








...bo cholerny budzik wzywa do szkoły!!!

1 komentarz:

  1. no kurczę, widzę, że "płodnie" i na bogato spędzasz nocne eskapady, jest czego pozazdrościć. ja jednak nie mam tyle odwagi, aby opisywać swoje szalone sny, ale jest miło o tym poczytać chociażby u Ciebie ;)
    zdecydowanie przyjemniejsze są w odbiorze te dzisiejsze sny, bo nie takie straszne i nie wiadomo, czy prorocze, jak ostatnio opisałaś ;)

    OdpowiedzUsuń