sobota, 9 stycznia 2016

''Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz''

Witajcie, kochani!:)

Dzisiaj planowałam podsumować matury próbne, które w zeszłym roku pisały trzecie klasy w naszej szkole. Jednakże, pod wpływem emocji jakich dzisiaj doznałam i okoliczności, jakie miały dziś miejsce, wpis ten przełożę na następny raz.


Dzisiaj albowiem uczestniczyłam w pogrzebie. Normalnie nie jest to coś niezwykłego. Ludzie się rodzą, żyją i umierają. Naturalna kolej rzeczy. Przecież ludzie ciągle odchodzą na zawsze, a my, ci, co jeszcze żyją, musimy opłakiwać tych, którzy odeszli...
Dla mnie to było niesamowite przeżycie! Pod względem emocjonalnym i duchowym...

Ostatni raz byłam na pogrzebie mojego ojca. Miałam pięć lat i mam przed sobą tylko migawki tamtego dnia. Cmentarz. Kaplica. Ludzie siedzący w ławkach. Ja, siostra, mama i tato, śpiący cicho i nieruchomo w ładnym, odświętnym ubraniu. Ma bladą, anielską twarz. W pewnej chwili mama podchodzi i wyciera jego buzię chusteczką. Puf. Tylko tyle pamiętam.

Dzisiaj miałam okazję, po tylu latach, poczuć znowu jak to jest...
A jest mniej więcej tak samo. Rodzina, bliższa lub dalsza, z wieńcami, elegancko ubrani. Siedzą w ławkach wpatrzeni w ołtarz, na którym stoi urna z prochami i zdjęcie zmarłego. Odmawiamy różaniec. Potem, po słowach księdza, wybieramy się na cmentarz. Jako, że się spóźniłam nieco, ksiądz dalej odprawiał swoje obrzędy. Potem włożenie urny do trumny. Do tej pory ze mną było w porządku. Tzn. stabilnie, pogrążona w zadumie...dopiero po przemowie wujka i brzmiącej w tle melodii smętnej trąbki zadrżałam. Oczy nabiegły mi łzami. Sama nie wiem dlaczego...Tamtego człowieka widziałam ledwo kilka razy w życiu. Ostatni raz w sierpniu tamtego roku, kiedy był już słaby, wątły i stąpał o lasce. Wiem, że go lubiłam i że był ważny dla wszystkich w rodzinie. Szczególnie dla babci...
Dzisiaj, głos mi utknął w gardle. Zapłakałam rzewnie. Może zapłakałam, bo po prostu poczułam jak rodzina się kruszy. Coraz bardziej kurczy i kurczy. Może wreszcie poczułam smutek babci, bo był to jej przyjaciel. Kiedy widziałam ją z Nim ostatni raz, spacerujących i trzymających się siebie kurczowo, zrozumiałam na czym polegała ich prawdziwa przyjaźń . To był jeden z piękniejszych i bardziej wzruszających obrazów jaki pozostał mi w pamięci...kiedy dwoje starych, doświadczonych życiem i kochających się ludzi idzie koło siebie i wspomina dawne czasy...może po prostu dawno nie płakałam i było mi to potrzebne? Może widziałam dawno nie widzianą rodzinę i zobaczyłam dobitniej ich cierpienie, dotkliwsze i bardziej namacalne, bo oni mieli z Nim najwięcej wspólnego...nie wiem. Wiem tylko, że było mi smutno i przerażająco źle. Zaczęłam się do wszystkich przytulać. Było lepiej...

Na stypie, w bardzo przytulnej restauracji miałam okazję nieco bliżej poznać dalszą rodzinę. I doszłam do pewnego wniosku...
Trzeba naprawdę ogromnego nieszczęścia, by wreszcie rodzina po tylu latach mogła się razem zebrać, porozmawiać, pośmiać...wszyscy mieszkają w różnych częściach Polski, pracują w różnych miejscach, branżach, podróżują, uczą się, zarabiają na siebie i swoje dzieci. Większość twarzy tych ludzi była mi w ogóle nieznana. I tak naprawdę trzeba czyjejś śmierci, by znowu choć na moment zapomnieć o codziennych sprawach, obowiązkach...by móc siąść przy stole, zjeść rosół, fileta drobiowego z ziemniakiem, kaszą i surówką, rozkoszować się ciepłą szarlotką z bitą śmietaną polaną czekoladą i gorącą herbatą z cytryną...by wspominać dawne czasy, poznawać innych na nowo i po prostu odetchnąć, złapać, choć na te kilka godzin, oddech...
Wtedy właśnie przypomniała mi się pewna reklama. Staruszek zaprasza swoją rodzinę na wigilię. Niestety, wszyscy, po kolei mówią mu, że nie mają czasu, inne sprawy na głowie itd. I tak rok w rok. Wreszcie staruszek umiera. Cała rodzina jest zrozpaczona. Zjeżdżają się wszyscy do domu seniora. Widzą stół nakryty obrusem, choinkę. W drzwiach pojawia się starszy pan i mówi; ''No bo jak niby miałem was tu razem sprowadzić?''. I zaczyna się kolacja, śmiechy, rozmowy...prawdziwe święta...

Na tym zakończę ten wpis. Nie mam nic do dodania...

1 komentarz:

  1. Miałam zapytać, jakie to masz na myśli i emocje, ale już domyśliłam się o co chodzi, zaświtało mi w głowie o czasie ;)

    No jeśli chodzi o tamten dzień, nieco więcej pamiętam. Wiadomość o śmierci, nastrój mamy, trumna. Wolę jednak szerszej publiczności o tym nie opowiadać, bo to jednak nie jej sprawa, ale nasza, moja, naszej rodziny ;) Także plus za odwagę. Za to, że tak bez ogródek i bez krępacji o tym mówisz.. Chciałam, żeby to była taka nasza tajemnica ;P

    Tak, szacunek. Ogromny. Za przykład rekordowej w czasie przyjaźni, która wiele prób na pewno przetrwała. szkoda tylko, że nie miałam tej przyjemności zobaczyć ich kurczowo trzymających się siebie, zresztą nie trudno to sobie wyobrazić..

    Tak, tej reklamie nic więcej nie potrzeba. Została doskonale pokazana i mówi wprost o przesłaniu. Jakie to przykre, że ten starszy człowiek musiał uciec się do takiego podstępu, żeby zebrać raz jeszcze w kupie całą rodzinę. Czas, dzieciaki, obowiązki, nagonka w pracy, ludzie zawsze znajdą usprawiedliwienie i wymówkę. Ja sobie tak tego nie wyobrażam. Masz rację, w momentach tragicznych, nieszczęśliwych rodzina tłumnie się spotyka, bo tak ot, czy podczas świąt to już nie można - komfort, lenistwo, niechęć, jakieś urazy są ważniejsze. Warto mieć priorytety. Dbać o rodzinę, kontaktować się z nią..

    OdpowiedzUsuń